12....,gdzie będziemy się poznawać...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Summer chodziła nerwowo po swoim pokoju i w pośpiechu pakowała do plecaka wszystko, co mogło jej się przydać w czasie wyprawy. Miała na sobie ciemne, długie spodnie z kieszeniami, przypominające bojówki oraz ciemną bluzkę z długim rękawem. Charlie uznał, że najlepiej będzie, jak się rozdzielą – on miał skoczyć do Instytutu po wskazówki, a ona miała wrócić do domu, aby zacząć pakowanie. Umówili się, że Charlie zjawi się przed jej domem i wtedy razem ruszą w nieznane.

Zgodziła się, chociaż zaskoczyło ją to, że Charlie naciskał na to, aby rozpoczęli poszukiwania już dzisiaj w nocy. Czuła w swoim ciele zmęczenie całego dnia, który obfitował w wydarzenia i spotkania, ale nie zamierzała się sprzeciwiać, bo założyła, że miał rację. Widziała w każdym geście i słowie mężczyzny przebudzoną pasję i żar, której dawno nie odczuwał. On nie chciał czekać ani chwili dłużej, żeby móc znowu mieć tak bliski kontakt z ukochanymi smokami i ona to w pełni rozumiała. Sama odczuwała ogromną ekscytację i czyste szczęście, chociaż obawiała się, że ta wyprawa może być dla nich bardzo trudna. Ranne smoki potrafią być nieobliczalne, niezwykle groźne, a ich zadaniem było jedynie wytropienie go, aby potem wezwać posiłki w konkretne miejsce. Przynajmniej taki był plan.

Stanęła przed otwartym plecakiem i ostatni raz spojrzała na jego zawartość, zastanawiając się z niepokojem, czy nie zapomniała o czymś ważnym. Ostatecznie zawiązała mocno sznur i zestawiła go na podłogę, sprawdzając, czy będzie w stanie wędrować z takim ciężarem. Charlie zapewnił, że zabierze namiot. Ona miała wziąć zapasy jedzenia. Spojrzała na zegarek i z ulgą stwierdziła, że już niedługo Charlie powinien się zjawić ze świstoklikiem. Ucieszyła się, że zdążyła wysłać listy do Pii, Callie oraz Adeline, bo nie zamierzała znikać na kilka dni bez ich wcześniejszego powiadomienia.

– Summie, musisz mi obiecać, że będziesz na siebie uważać – powiedział Jack, stając w otwartych drzwiach.

– Będę, tato, i będzie ze mną Charlie, nie martw się – zapewniła go Summie z uśmiechem, chociaż widziała, że jej ojciec jest dziwnie spięty. – Co się dzieje?

– Gisela przyjeżdża – powiedział szybko, drapiąc się jedną ręką po łysiejącej głowie. – Nie chciałem cię wcześniej denerwować, a teraz nie wiem, jak to się wszystko rozegra.

– Świetnie, miniemy się – odpowiedziała Summer bez cienia żalu w głosie. – Chociaż mogłeś mi wcześniej powiedzieć.

– Summie, ona bardzo chciała cię zobaczyć. Ostatnio, gdy była w Anglii, też nie udało wam się spotkać.

– Widocznie tak ma być – mruknęła Summer, udając, że szuka czegoś w szufladzie komody, po czym wyciągnęła jedwabną koszulkę i wrzuciła ją do plecaka.

Jack widział zdenerwowanie córki, ale nie chciał jej dokładać zmartwień. Sam był ledwo żywy po tym, jak usłyszał od niej, że wybiera się na wyprawę w poszukiwaniu smoka. I to o zgrozo, takiego całkiem prawdziwego. Wiedział, gdzie pracuje jego córka i z czym w przyszłości będzie miała do czynienia, ale wydawało mu się, i długo się o to modlił, żeby jeszcze przez wiele lat nie miała bezpośredniego kontaktu z tymi niebezpiecznymi stworzeniami. Stało się inaczej, a on dostał dosłownie kilka minut na zaakceptowanie tego faktu, gdy Summer biegała po domu w poszukiwaniu przedmiotów, które musiała ze sobą zapakować.

– Jak długo cię nie będzie? – zapytał, wciąż odczuwając ogromny niepokój.

– Charlie mówił, że to może nam zająć kilka dni – odpowiedziała i wyciągnęła z kieszeni spodni różdżkę, aby sprowadzić na dół swój dosyć ciężki plecak.

– Gisela mówiła mi, że...

– Nie, tato. Ja nie chcę o tym...– Przerwała, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. – Charlie już jest. Muszę się zbierać.

Zbiegła na dół, przeskakując po dwa stopnie. Jack schodził za nią powoli z niezadowoloną miną. Otworzyła drzwi z uśmiechem, którego ojciec dawno nie widział na jej twarzy, co pozwoliło mu odpuścić. Podał dłoń Charliemu, gdy do nich dotarł.

– Uważajcie tam na siebie – powiedział, chociaż tak naprawdę chciał powiedzieć młodszemu mężczyźnie, żeby pilnował jego córki, ale się powstrzymał, ponieważ Summie zmyłaby mu za takie uwagi głowę.

Ostatecznie posłał Charliemu porozumiewawcze spojrzenie, które miał nadzieję, smokolog poprawnie odczyta.

Jack pożegnał się z nimi i głośno odetchnął, gdy zniknęli mu z oczu. Zawrócił na górę, bo musiał się przebrać. Niedługo jego próg przestąpi jego dawna miłość i musiał prezentować się odpowiednio, pomimo upływu lat.

***

Szkocka wyspa Skye, która była miejscem ich przeznaczenia, powitała ich silnymi, chłodnymi wiatrami, wiejącymi od północy. Przyjęli je z radością, ponieważ wysoka temperatura utrudniałaby im wędrówkę. Smokolog rozejrzał się po ciemniejącym niebie i z ulgą stwierdził, że noc zapowiada się pogodnie i nie powinny ich nękać deszcze.

Summer rozglądała się po okolicy z zaciekawieniem, ciesząc się pięknem natury. Ogromne, stare drzewa rosły swobodnie w dużych odległościach od siebie, tak jakby wieki temu zawarły między sobą pakt, że nie będą sobie wchodzić w drogę. Bujna roślinność zapomnianego przez człowieka zakątka ziemia porażała swoją różnorodnością i pięknem.

– To prawdziwy raj dla zielarzy – stwierdziła Summer, gdy dostrzegła nieopodal sterty ostrych kamieni, wychylające się do resztek światła słonecznego odmiany kwiatów, których nazw nie znała.

Charlie rozglądał się czujnie, chcąc odnaleźć jakiekolwiek ślady bytności na tym terenie smoka, ale nic nie udało mu się wypatrzeć. Zamyślony, nie zwracał uwagi na to, co mówiła do niego Summer.

Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, otulając ich pięknym, pomarańczowym blaskiem, gdy wyszli na skraj lasu, a ich oczom ukazały się rozległe, opustoszałe pastwiska. Smokolog w międzyczasie opowiedział Summer o szczegółach ich misji, które uzyskał od Coral. Summie była dla niego równorzędnym partnerem i tak zamierzał ją traktować w czasie całej wyprawy. Ale musieli być przede wszystkim skupieni na zadaniu.

Charlie wpadł w rytm pracy. Całkowicie był nastawiony na realizację postawionego przed nimi celu. Musieli wędrować szybkim tempem, aby przed zapadnięciem zmroku pokonać, jak najdłuższy odcinek zaplanowanej trasy. Zakładał, że smok może być ranny, dlatego liczyła się każda chwila, której oni nie mogli stracić. Rozmawiali niewiele, co Charliemu w pełni odpowiadało, chociaż widział, że Summer jest jakaś nieswoja. Postanowił zająć się tym w czasie odpoczynku, gdy już się zatrzymają.

Dzień, który właśnie się kończył był dla niego cudowny, ale dziwne, niespokojne myśli zaczęły nawiedzać umysł mężczyzny. Wcześniej był pewien każdego kroku, ale teraz coś się zmieniło. Uciekając od niepokojących myśli, skupił się na poszukiwaniach smoka. Miał nadzieję, że Summie nie będzie miała mu tego za złe, bo naprawdę ciężko mu było zebrać myśli.

Słońce zaszło, a ziemię spowiła szarość zmierzchu. Szli już długo, a Charlie czuł zmęczenie, chociaż wiedział, że zgodnie z mapą i powziętymi wcześniej zamiarami, powinni iść jeszcze dalej. Zerknął przez ramię i spostrzegł, że Summer została trochę w tyle, dlatego zwolnił tempo. Musiał brać poprawkę również na jej zmęczenie, którego na początku nie wkalkulował.

Summer w pewnym momencie się zatrzymała. Przeszła kilka kroków w bok, zmierzając w stronę niższej i gęsto rosnącej roślinności, ponieważ poczuła bardzo specyficzny zapach, który bardzo lubiła i chciała sprawdzić, gdzie ma swoje źródło. Kątem oka dostrzegła, że Charlie zobaczył jej ruch, dlatego nie martwiła się, że się zgubią.

Charlie również przystanął i napił się wody, przyglądając się koleżance z uwagą. Gdy zniknęła mu z oczu, ruszył za nią, zaciekawiony jej zachowaniem. Skupiał się na odgłosach lasu, przyświecając dróżkę przed sobą delikatnym światłem różdżki. Robiło się coraz ciemniej.

Kobieta zatrzymała się, gdy znaleźli się nad niewielkim, schowanym w gęstwinie lasu jeziorem. Ogromny księżyc w pełni odbijał się w tafli wody swoim bladym blaskiem. Charlie stanął obok urzeczony widokiem, który zachwycił jego towarzyszkę. Odetchnął głębiej, czując to, co przywiodło tutaj Summer, wilgotny zapach jeziora, który był upajający po upalnym, długim dniu.

Po kilku godzinach marszu Charlie uznał, że powinni się już zatrzymać, aby odpocząć. Dalsza wędrówka w nocy nie miała sensu i musieli rozbić obóz. Summer znalazła idealne do tego miejsce.

Odkąd przybyli na tę szkocką wyspę, nie udało im się znaleźć żadnych śladów smoka, co go niepokoiło i zepsuło humor. Potrzebowali jednak kilku godzin snu, żeby odzyskać siły. Sam zajął się rozstawieniem czarodziejskiego namiotu, a Summer ruszyła z wysoką uniesioną różdżką w stronę niskiego zagajnika, aby poszukać drewna na rozpalenie ogniska.

Po kilku minutach namiot był gotowy. Charlie wniósł do środka plecak Summer, a później swój. Po powrocie do Nory rzucił na namiot kilka zaklęć, aby go dostosować do warunków ich wyprawy. Zlikwidował większość łóżek, zostawiając dwa, chociaż bardzo go kusiło, aby zaryzykować i zostawić jedno, duże, ale potem uznał, że to będzie zbyt ryzykowne. Nigdy nie był dobry z transmutacji, dlatego nie wiedział, jak poradziłby sobie z wyczarowaniem drugiego łóżka z innego mebla, gdyby Summer kategorycznie tego zażądała. Skończyłoby się na tym, że sam musiałby spać na transmutowanym, niewygodnym meblu, który zgodnie z jego przewidywaniami, daleki byłby od wygodna łóżka z materacem.

Obok prycz zostawił kilka szafek, prowizoryczny prysznic z baniakami z ciepłą oraz zimną wodą, a także niewielki aneks kuchenny, który mama pomogła mu zapakować najpotrzebniejszym na wędrówkę kuchennym ekwipunkiem. Było tu wszystko, czego potrzebowali na te kilka dni.

Molly, która zdążyła wrócić do domu przed jego wyjazdem, wcisnęła mu dodatkowo trochę zabezpieczonego jedzenia, a on sam zapakował rumuńskie dania, które zostały z obiadu.

Postanowił je teraz podgrzać i rozłożył na dwa papierowe talerze. Dopiero gdy po namiocie rozszedł się zapach posiłku, wzmocnionego przyprawami, poczuł, jak bardzo zgłodniał.

Wyszedł na zewnątrz i od razu dostrzegł Summer, która za pomocą zaklęcia układała drewienka w niewielki kopczyk. Podniosła głowę i się uśmiechnęła, co rozpaliło ciepło w jego sercu. Uprzytomnił sobie, że powinien trochę odpuścić i po prostu cieszyć się każdą chwilą z nią spędzoną.

– Potrzymaj – powiedział, przekazując jej talerze pełne jedzenia. – Ja zajmę się ogniskiem.

Zbliżył się i podpalił ognisko żywym smoczym ogniem, który nosił zawsze przy sobie. Usiadł obok Summie na kawałku pnia.

– Pachnie obłędnie – pochwaliła go Summer, zabierając się z ochotą za rumuńskie potrawy. – Są naprawdę wyjątkowe.

– Bardzo się cieszę, że ci smakuje – odpowiedział z pełnymi ustami. Był niesamowicie głodny.

Przyglądał się w ciszy przyjemnie trzaskającym od wysokiej temperatury kawałkom drewna i pomarańczowemu ogniowi tańczącemu wśród nich.

– Piękna jest ta wyspa – zaczęła Summie, oblizując palce z sosu. – Jest taka zaciszna. Nie dziwię się, że smok postanowił się tutaj skryć.

– Szliśmy takim szlakiem, na którym powinniśmy się już natknąć na jego ślady, co jest niepokojące. Obawiam się, że mógł zmienić lokalizację, a my błądzimy bez celu.

– Dajmy sobie jeszcze trochę czasu. Prześpimy się parę godzin i ruszymy z samego rana. W ciągu dnia łatwiej nam będzie coś zauważyć.

– Myślałem, że szybciej pójdzie – mruknął niezadowolony Charlie.

Summer jedynie uśmiechnęła się pod nosem i wzięła od niego pusty talerzyk, który następnie razem ze swoim wrzuciła do ogniska. Smokolog był niecierpliwy i lubił szybko osiągać sukces, ale teraz nie mieli na to szans, a jego nerwy zostały wystawione na ciężką próbę. Pozwoliła mu pomarudzić w ciszy, aż sam przetrawi to, co go gryzło. Ona była obok, gotowa do pomocy, jeśli zdecydowałby się ją o to poprosić.

– Jesteś trochę nieswoja – zaczepił ją Charlie, siadając wygodnie. – Widzę, że podoba ci się wyprawa, ale mało mówisz.

– Ty też – odpowiedziała, patrząc na niego z uśmiechem. – Dostosowuje się do ciebie.

– Nie rób tego bądź sobą. Nie pozwól, żeby moja czasowa gburowatość kładła się cieniem na twoim słonecznym usposobieniu, proszę.

– Postaram się nie ulegać ci pod żadnym względem – zaśmiała się.

– Ale czuję, że i tak coś się stało.

– Moja mama przyjeżdża – wyznała i usiadła na pieńku okrakiem, tak, żeby mogła cały czas patrzeć Charliemu w oczy, a on po chwili usiadł tak samo. – Ona przyjeżdża, a ja wyjechałam i jestem tutaj z tobą – kontynuowała po chwili.

– Wolałabyś być z nią?

– Nie, to nie o to chodzi. Mam z nią trudną relację. Zostawiła nas, gdy miałam niecały rok, a Adeline nieco ponad dwa. Wychowywał nas tata.

– Nie wiedziałam, Summie. To musiało być dla ciebie trudne.

– Było trudne, ale było też szalenie dziwne. Bo jak można kochać kogoś, kogo się nie zna? Jak można mimo wszystko tęsknić za kimś, kogo się nawet nie pamięta?

– Żyłam bez niej, ale ona ciągle przysyłała listy. Chciała uczestniczyć w naszym życiu na tyle, na ile ją było emocjonalnie stać. Przyjeżdżała czasem, ale zawsze na krótko. Zabierała nas na wakacje do Portugalii. Taka wiesz, okazjonalna mama – opowiadała, mając nadzieję, że może w pełni Charliemu zaufać.

– I jak się teraz z tym czujesz? Nie będę pytał o przeszłość, bo rozumiem, że to musiało niewyobrażalnie ciężkie. Kiedyś sama mi opowiesz, gdy będziesz gotowa – powiedział i chwycił mocno jej dłonie.

– Teraz? – zdziwiła się jego pytaniem, bo nie wiedziała, jak mogła podsumować to, co czuła i co przeżywała. – Teraz wiem, że z jednej strony chciałabym ją zobaczyć i spędzić czas, ale z drugiej wiem, że zaraz znowu zniknie, a to jest jeszcze gorsze. Dlatego teraz cieszę się, że jestem tutaj i szukamy smoka. – Uśmiechnęła się i wstała, a Charlie wyczuł, że już nie miała siły na kontynuowanie tej rozmowy, dlatego nie naciskał.

Weszła do namiotu i z uznaniem popatrzyła na jego wnętrze. Kiedyś już widziała czarodziejski namiot, ale za każdym razem tak samo ją zaskakiwały, w porównaniu z niewielkimi, typowo mugolskimi, do których była przyzwyczajona. Zwróciła uwagę na dwa łóżka i z jednej strony odetchnęła z ulgą, a z drugiej poczuła ukłucie żalu. Sięgnęła do swojego plecaka po piżamę i kosmetyki. Rozpuściła włosy, aby następnie je dokładnie rozczesać. Usłyszała szelest materiału i odwróciła się w stronę wejścia. Stał tam Charlie, który patrzył się na nią dziwnie, bardzo intensywnie.

– Chciałam wziąć prysznic – powiedziała szybko, aby przerwać ten intymny moment.

– Poczekam – odpowiedział i usiadł na drugim łóżku. – Rzuciłem zaklęcia ochronne, żeby nikt, ani nic nas nie zaskoczyło.

– Naprawdę myślisz, że jest taka konieczność? – zapytała Summer, odłożywszy szczotkę na koc, gdy skończyła czesać włosy.

– Ja wiem, że nie uczestniczyłaś czynnie w wojnie, ale ostrożności nigdy za wiele.

– Uczestniczyłam – odpowiedziała, a jej zielone oczy zgasły na chwilę.

– Nie byłaś przecież w Zakonie – zdziwił się, nie mogąc jej sobie wyobrazić w takiej sytuacji, w której musiałaby walczyć.

– Nie byłam, ale Zakon też nie był wszędzie.

– Ale...

– Nie chcę o tym teraz rozmawiać – ucięła Summie, biorąc piżamę, ręcznik i kosmetyczkę. – Kiedyś ci opowiem, ale nie dzisiaj i nie teraz – dodała po chwili, gdy zrozumiała, że patrzył na nią z mieszanką zdziwienia i szczerego zaciekawienia.

Charlie położył się na łóżku i wyciągnął nogi, aby dać wytchnienie zmęczonym mięśniom. Zdziwiła go reakcja Summer i nie zamierzał tego ukrywać. Wiedział, że będzie drążyć temat. Chciał wiedzieć, co takiego się wydarzyło w jej życiu w czasie wojny, że musiała walczyć. Nigdy wcześniej nie myślał o tym, co ona robiła w czasie powrotu Voldemorta, gdyż zakładał, że musiała być wtedy dzieciakiem, a to był problem dorosłych. Oczywiście pamiętał o walczących uczniach Hogwartu oraz Harrym, Hermionie i własnym bracie – Ronie szukających w tym czasie horkrusków, ale jakoś nigdy nie próbował w tym piekle umiejscowić dobrej i sympatycznej byłej Puchonki. Postanowił poczekać i zapytać ją jeszcze raz, teraz już na spokojnie o to, co go tak bardzo nurtowało i nie dawało spokoju. Nic nie mógł poradzić na to, że uwielbiał ją poznawać, odkrywać nieznane karty z jej przeszłości, do których do tej pory nie miał dostępu, a nie ukrywał, że chciałby mieć i to już.

Wyszła kilka minut później w piżamie z mokrymi włosami, które opadły ciężko na jej plecy, mocząc ubranie. Chwyciła różdżkę i zaczęła je suszyć. A Charlie przyglądał się temu, wcale nie zamierzając odwracać wzroku. Gdy skończyła, usiadła po turecku na łóżku naprzeciwko niego i patrzyła wyczekująco, tak jakby czuła, że uprzednio zaczęta rozmowa, wciąż trwała. Jego intensywne spojrzenie zbijało ją z tropu.

– Opowiedz mi, proszę o tym, co się wydarzyło w czasie wojny.

– Dlaczego chcesz akurat teraz o tym rozmawiać? – zapytała, opierając głowę na dłoniach.

– Ponieważ ty pewnie wiesz wszystko o tym, co ja robiłem. Prorok opisywał później działania Zakonu z najdrobniejszymi szczegółami, a ja chciałbym wiedzieć, co wtedy groziło tobie. Byłaś taka młoda, ale byłaś przecież czarownicą, coś wydarzyć się musiało. Śmierciożercy nie powinni być dla ciebie, przynajmniej z założenia, zagrożeniem, jeśli mieszkałaś na wsi i się nie wychylałaś.

– Skoro naprawdę musisz wiedzieć, to ci opowiem, chociaż nie jestem z siebie dumna – odparła i wyprostowała się, a następnie wsunęła się głębiej na łóżku, aby się wygodniej oprzeć.

Charlie podniósł się i bez ostrzeżenia usiadł tuż obok niej, tak, że zetknęli się ramionami. Poczuł, że się odrobinę rozluźniła. Chciał być blisko, żeby dać jej wsparcie.

– Gdy skończyłam Hogwart, nie wiedziałam, co chcę robić w życiu – wyznała cicho, tak jakby przepraszała za swoje dawne, młodzieńcze, życiowe roztargnienie. – A gdy już zrozumiałam, że chcę rozpocząć cykl szkoleń o smokach, to okazało się, że nie mam na realizację tego marzenia pieniędzy. Zaczęłam od zatrudnienia się w mugolskiej knajpce, tutaj na miejscu, w Croyde.

– To było wtedy po śmierci profesora Dumbledore'a?

– Tak, właśnie wtedy. Adeline była już żoną Colina, a ja zamieszkałam znowu z tatą. Mugole oczywiście nie mieli o niczym pojęcia, ale mieli złe przeczucia. Bo wszystko się przecież zmieniło, pamiętasz tę złowrogą aurę, którą ogarnęła Wyspy. Na początku chciałam znaleźć pracę gdzieś na Pokątnej, ale tata wolał, żebym była na miejscu. Jego kolega prowadził ten bar i zaproponował mi dobrą stawkę. Uznałam, że wymienię później mugolskie pieniądze na galeony.

– To było przed Zamachem Stanu? – zapytał Charlie, chcąc dokładnie umiejscowić to wydarzenie w czasie.

– Tak, mniej więcej w połowie lipca, jeszcze przed przejęciem Ministerstwa przez Voldemorta – odpowiedziała i przymknęła na chwilę oczy, po czym kontynuowała swoją opowieść. – Miałam wieczorną zmianę. Na kuchni pracował właściciel, Joe. W sali było trzech klientów, wszystkich znałam z widzenia. Byli niegroźni, pili piwo, chcąc się rozerwać po ciężkim dniu w pracy. Ja myłam ręcznie kufle. Liczyłam na to, że uda mi się wyjść przed północą i będę mogła jeszcze poczytać materiały z pierwszego, korespondencyjnego szkolenia, na które wydałam pierwszą tygodniówkę.

– I co się wydarzyło?

– Do baru weszło trzech obcych mężczyzn. Dwóch zajęło miejsce przy wolnym stoliku blisko drzwi wejściowych, ale widziałam, że czujnie obserwowali otoczenie. Mieli takie dziwne miny tak, jakby czekali tylko na znak, aby rzucić się na pozostałych gości – zaczęła i głośno przełknęła ślinę. – Trzeci podszedł do kontuaru. Zapytałam, co mogę mu podać, ale on bardzo długo nie odpowiadał, tylko się na mnie gapił. Wiedziałam, że mam pod fartuszkiem schowaną różdżkę, ale nie miałam pojęcia, w jaki sposób po nią szybko sięgnąć. Bałam się.

– To byli śmierciożercy?

– Tak, ale ich nie znałam i nigdy się nie dowiedziałam, kim byli. Mieli peleryny, nie wyglądali jak normalni mugole. Mieli odkryte twarze – odpowiedziała, a jej dłoń lekko zadrżała z nerwów, dlatego Charlie mocno ją uścisnął, za co była mu niezmiernie wdzięczna, bo powrót do tych wspomnień był niezwykle trudny. – Musisz wiedzieć, że byłam w szkole beznadziejna z Obrony przed Czarną Magią. Nie umiałam skutecznie rzucać zaklęć obronnych – ciągnęła i wypuściła głośno powietrze.

– Zaatakowali cię?

– Nie od razu – powiedziała, nie puszczając ciepłej dłoni Charliego. – Ten, który podszedł do baru, nie spuszczał ze mnie wzroku, bałam się tego, co widziałam w jego oczach. Były czarne jak węgiel, takie groźne. Zamówił trzy piwa i odszedł do pozostałych, gdzie usiadł, lecz nie spuszczał ze mnie wzroku. – Summer miała nadzieję, że smokolog nie pomyśli, że okazała się słabeuszem. – Po chwili dopiero dotarło do mnie, że nie będę miała wyjścia, muszę ochronić tych trzech mugoli i Joego. Nalałam im piwa, zaniosłam do stolika. Potem wróciłam za bar i zablokowałam drzwi do zaplecza, bo dzięki temu Joe był tam bezpieczny.

– To był dobry ruch – pochwalił ją szczerze.

– Śmierciożercy napawali się moim strachem. Śledzili każdy mój ruch. Ale miałam jedną przewagę, nie mieli pojęcia, że jestem czarownicą, dosyć słabą w walce, ale jednak czarownicą.

– Nie mów tak o sobie, Summie – przerwał jej i uśmiechnął się, gdy zorientował się, że ona bezwiednie bawi się jego palcami, gdyż wciąż mieli splecione dłonie.

– Nagle wstali i wyciągnęli różdżki – kontynuowała swoją opowieść drżącym głosem. – Ale ja byłam szybsza i rzuciłam zaklęcie w sufit, które spowodowało, że się zapalił. Ogień szybko się rozprzestrzeniał. Temperatura w pomieszczeniu szybko urosła. To ich zaskoczyło. Jeden z mugoli schował się pod stołem, bo ogniowi towarzyszył ogromny huk. Dwóch rzuciło się do ucieczki i udało im się opuścić karczmę.

– Nieźle to wymyśliłaś!

– Byłam beznadziejna z Obrony, ale nie z zaklęć – skwitowała, czując lekką satysfakcję, że jednak w tej beznadziejnej historii mogła się czymś pochwalić. – Śmierciożercy szybko się zorientowali, z kim mają do czynienia i posłali w moją stronę serię zaklęć, a ja z krzykiem schowałam się za barem w ostatniej chwili. Przestrzeń dookoła mnie rozświetliły czerwone i zielone błyski. Bar mocno dostał, usłyszałam łomot złamanego blatu, ale wciąż mogłam się za nim ukrywać. Byłam zamrożona ze strachu. Jeden ze śmierciożerców krzyczał, żeby mnie nie zabijać, bo musi mnie mieć. Nawet nie miałam siły, żeby się rozpłakać.

– Merlinie...

– Mieli mnie, Charlie. Zaskoczyłam ich, ale ich było trzech, a ja jedna – powiedziała cicho. – To był jeden z najgorszych dni w moim życiu.

– Co było później? – zapytał Charlie ze strachem rozpływającym się po jego sercu, bo tak naprawdę bał się usłyszeć dalszą część historii. Zacisnął mocno drugą dłoń w pięść.

– Słyszałam jak Joe zaniepokojony odgłosami, dobija się, aby sprawdzić, co się dzieje na sali. Modliłam się o to, żeby mu się nie udało. Chciałam, żeby uciekał. Ja siedziałam na podłodze i ściskałam mocno różdżkę, zastanawiając się, co mogę zrobić, zanim zginę. Pamiętam to dokładnie, spojrzałam w górę i dostrzegłam, że ogień dotarł już nad kontuar. Odcięłam sobie drogę ucieczki.

– Co zrobiłaś?

– Przesunęłam się na koniec baru, bo chciałam się wychylić i spróbować kogoś oszołomić, ale to był fatalny pomysł. Jeden z nich mnie złapał za nadgarstki i boleśnie podciągnął do góry, a potem wyrwał różdżkę.

– Chciałbym go dorwać i... – warknął, gdy jego wyobraźnia zaczęła mu podsuwać bardzo niebezpiecznie wizje z krzywdzoną Summer.

– Charlie, to było dawno temu. I nie martw się, nie zgwałcili mnie, nie zdążyli. Naśmiewali się ze mnie. Bawił ich mój strach. Skrępowali mi ręce i nogi jakimś zaklęciem. Byłam przerażona. Zobaczyłam ciało tego mężczyzny, któremu nie udało się uciec. Ogień z sufitu zniknął, pewnie rzucili skuteczne przeciwzaklęcie. Parę razy uderzyli mnie w twarz, krzycząc, że nie jestem prawdziwą czarownicą, tylko "obrończynią mugoli". Byłam pewna, że mnie zabiją. Ale za chwilę pojawili się aurorzy.

– Z Ministerstwa?

– Tak, uratowali mnie w ostatniej chwili. Śmierciożercom udało się teleportować. Musiałam złożyć zeznania, ale sam wiesz, to wydarzyło się zaraz przed przejęciem władzy przez Voldemorta, a aurorzy nic więcej nie mogli zrobić.

– To okropna historia, Summie. Ale byłaś taka młoda i byłaś tam całkiem sama. Nikt na twoim miejscu nie byłby w stanie zrobić więcej. – Charlie starał się ją pocieszyć, ale ona nie chciała mu na to pozwolić, kręcąc przecząco głową.

– Ministerstwo zajęło się barem i świadkami, rzucając zaklęcia zapomnienia. Ale ja nie zapomniałam. I nigdy nie zapomnę tego, że tak niewiele byłam w stanie zrobić.

– Och, Summie.

– To jeszcze nie koniec historii – przerwała mu. – Pewnego dnia przyszedł do baru wysoki, czarnoskóry czarodziej. Chciał ze mną porozmawiać o tym, co się wydarzyło w czasie ataku. Powiedział, że nie jest z Ministerstwa, ale postanowiłam mu zaufać, chociaż miał dosyć groźną postawę. Później się dowiedziałam, że to sam Kingsley Shacklebolt, późniejszy Minister Magii.

– Zbierał informacje dla Dumbledore'a – wtrącił się Charlie. – Mogłaś wtedy dołączyć do nas, do Zakonu. Poznałbym cię wcześniej.

– Shacklebolt nie był zadowolony z tej rozmowy – odpowiedziała, zabierając dłoń z uścisku mężczyzny. – Nie był zadowolony z tego, co zrobiłam. Powiedział mi, że popełniłam szereg błędów. Był bardzo surowy w swojej ocenie. Zdenerwował się, gdy nie byłam w stanie odtworzyć rysów twarzy tych śmierciożerców. Na pewno uznał, że się nie nadaję, a mnie paraliżował strach, gdy mu opowiadałam o starciu w barze.

– Na pewno źle odebrałaś jego słowa – zaprzeczył Charlie. – Musiałaś go źle zrozumieć.

– Nie wiem, byłam bardzo młoda i przerażona tymi wydarzeniami. Adeline wtedy bardzo mi pomagała, ale ja musiałam to sama przetrawić – odparła lekko zmęczonym głosem. – Zakon to po prostu nie moja bajka – wyjaśniła po chwili. – Adeline zamieszkała już z Colinem. Nie w głowie mi była walka, gdy nie mogłam się pozbierać po tym niewielkim starciu. Mój tata jest mugolem, musiałam być blisko niego, żeby go chronić. Śmierciożercy się przecież pojawili tutaj, w Croyde – mówiła dalej, odwracając twarz w stronę Charliego. – Poza tym nigdy nie byłam wybitną uczennicą. Byłam zwykłą, niezauważoną przez świat czarownicą, jedną z wielu. Nie miałam czego zaoferować Zakonowi. A w chwili próby nie popisałam się, nie umiałam odpowiednio zareagować...

– Summer, rozumiem, nie musisz mi tłumaczyć. Wiem, jednak, że odnalazłabyś się w Zakonie.

– Ale, Charlie – przerwała mu i położyła dłoń na ramieniu. – Nie każdy musi być bohaterem. Ja się do tego nie nadawałam, po prostu. Zabrakło mi odwagi, zabrakło mi umiejętności.

– Teraz, gdy na to patrzę z perspektywy czasu, to cieszę się, że byłaś bezpieczna – odpowiedział Charlie i położył swoją dużą, pomarszczoną przez blizny po poparzeniach dłoń na jej policzku. – Ale musisz wiedzieć, Summer, że byłaś niezwykle odważna. Przeżyłaś to starcie. Uratowałaś trzech mężczyzn. Skup się na tym, proszę.

– Coral walczyła – szepnęła. – Opowiadała mi o tym ostatnio. Zakon czasami nawiązywał z nią współpracę. Ona bardziej pasuje do twojego obrazka. Pasuje do twojej walecznej rodziny.

– Coral nie jest tobą – wyznał szczerze, prosto z serca, przesuwając palcem po jej gładkiej skórze, ścierając łzę z policzka. – A ty do mnie pasujesz idealnie.

Summer uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Magiczna chwila minęła, ale kobieta była przekonana, że jeśli będą chcieli, stworzą jeszcze miliony takich właśnie chwil, wypełnionych wsparciem i wzajemną bliskością.

Charlie podniósł się i poszedł do łazienki. Zostało im kilka cennych godzin snu.

Charlie zgasił kilka palących się na szafkach świec jednym machnięciem różdżki. W ciemności, która ich otoczyła, słyszał tylko równy oddech Summer. Zamknął oczy i próbował zasnąć, ale sen nie przychodził tak szybko, jakby tego oczekiwał.

– Summer – zwrócił się do dziewczyny, przewracając się na bok.

– Charlie – odpowiedziała w ciemność.

– Gdybyś się bała zasnąć, to mogę spać razem z tobą – zaproponował otwarcie.

– Nie boję się – zaśmiała się kobieta wdzięcznie. – Ale bardzo ci dziękuję za propozycję i troskę, oczywiście.

Zapadła cisza, ale Charlie nie zamierzał się poddawać.

– Summie, tylko tak się składa...

– Hmm? – mruknęła, powoli zasypiając.

– Tak się składa, że to ja się boję – dokończył.

– Och... – odpowiedziała, otwierając szeroko oczy. – I?

– I wiem, że mnie samego z moich strachem nie zostawisz.

– Nie powinnam – odparła i podniosła cienki koc, którym była częściowo przykryta. – To byłoby z mojej strony bardzo niegrzeczne.

– Bardzo, bardzo niegrzeczne – ciągnął Charlie, przybierając ton bardziej uwodzicielski, a przynajmniej miał taką nadzieję.

– Nie idź w tym kierunku, Charles – zaśmiała się Summer, a Charlie poczuł, że materac się odrobinę ugiął, gdy usiadła, a za chwilę ułożyła się obok niego.

– Fajnie, że przyszłaś. Już teraz się niczego nie boję.

– Cieszę się, że mogłam pomóc – odparła, a jej rozpuszczone włosy delikatnie go połaskotały go w nos. Leżała na plecach i czuła, że Charlie jest bardzo blisko niej.

– Summer, miałam ochotę dzisiaj coś zrobić.

– Co takiego? – zapytała, a ciekawość walczyła w niej z dziwnym, gorącym dreszczykiem emocji.

Charlie pochylił się i dotknął dłonią jej gładkiej twarzy.

– Chciałeś mnie pogłaskać po nosie? – zaśmiała się szczerze, lecz przestała, gdy poczuła, że pocałował ją krótko właśnie w nos.

– Chciałem... – mruknął, a ona przestała się śmiać, czując na swoim policzku jego ciepły oddech.

Czekała na jego kolejny ruch.

Charlie zbliżył się jeszcze bardziej, a Summer nie mogła powstrzymać uśmiechu i radości, która wypełniała ją całą.

Charlie Weasley ją całował!

Musnął ustami prawy kącik jej lekko rozchylonych ust, a następnie lewy.

Miał ochotę na więcej.

Pocałował ją najpierw delikatnie, delektując się miękkością jej warg, aby za chwilę zrobić to mocniej, tak, jak podpowiadało mu spragnione miłości serce. Summer oddawała pocałunek z pasją, co było dla niego najpiękniejszym darem, bo to oznaczało, że ona również go pragnęła.

– To właśnie chciałem dzisiaj zrobić – szepnął, a następnie położył się i mocno ją objął, czując ulgę, gdy się w niego wtuliła.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro