15. ..., którego na trochę zgubimy, niestety razem z Summer.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Charlie wpadł z impetem na dziedziniec Instytutu. Jeden z pracowników go dostrzegł i ruszył biegiem w jego kierunku, wystrzeliwując z różdżki kolorowe snopy iskier, aby dać znać drużynom, że powinni natychmiast przygotować się do wyruszenia za smokologiem w miejsce odnalezienia smoka. Coral zaalarmowana krzykami wypadła przez główne drzwi, a zaraz za nią pojawił się Nigel oraz Maggie. Wszyscy byli ubrani w specjalne uniformy uszyte ze smoczej skóry i zabezpieczone odpowiednimi zaklęciami, aby mogli w nich podejść do zapewne jednej z wielu prób pochwycenia smoka. Każdy z nich miał dodatkowo specjalny ekwipunek, przypięty do pleców, podobny do plecaka turystycznego oraz miotłę wyścigową. Od tego, z jakim smokiem będą mieli do czynienia, będzie zależał sposób jego transportu do Instytutu.

– Charlie! – krzyknęła szefowa, dopadając do niego. – Macie go?

– Mamy – odpowiedział i wcisnął zawiniętego w bluzę smoka wprost w ręce zaskoczonej Maggie. – Zajmij się nim, oddech ma silny, ale jest skrajnie niedożywiony. Jego matka zginęła, zanim ich znaleźliśmy.

– Ich? – zdziwił się Nigel.

– Smocza rodzina – wypalił Charlie zmęczonym głosem. – Mieliśmy trochę trudności, ale o tym później. Tutaj macie dokładną lokalizację. – Podał świstek pergaminu Coral, która natychmiast za pomocą zaklęcia powieliła namiary i jednym, skutecznym ruchem nadgarstka sprawiła, że każdy z uczestników drugiego etapu misji otrzymał swój własny egzemplarz.

Nigel podał mu jego strój, a Charlie podziękował jedynie skinieniem głowy. Drugi strój, nieco mniejszy mężczyzna wciąż trzymał w dłoni – ten był własnością Summer.

– Zaraz, a gdzie jest Summer? – zadał pytanie Fitzy, a jego głuche brzmienie zadudniło wszystkim zebranym w uszach.

– Została – wyznał Charlie z trudem i dopiero teraz Coral dostrzegła, że smokolog wyglądał fatalnie. Jego twarz ubrudzona była ziemią, a ubranie miejscami nadpalone i poprzetykane rozdarciami.

– Jak mogłeś ją tam zostawić?! – huknął Nigel, a czysty gniew zabarwił jego zwykle przyjazne oczy chmurną wściekłością.

– Nie zaciągnąłbym jej siłą, a nie chciała go zostawiać – krzyknął nabuzowany emocjami.

– Ona nie ma doświadczenia! – kontynuował Nigel wyraźnie rozeźlony. – Powinieneś wiedzieć lepiej!

– Poradzi sobie! – odparł Charlie i zacisnął mocno usta, mając nadzieję, że nikt nie dostrzeże tego, że to on najbardziej ze wszystkich martwi się o jej bezpieczeństwo.

– Dosyć! – przerwała im Coral, zmierzywszy mężczyzn srogim spojrzeniem. – Maggie, zajmij się smokiem. Wezwij najlepszych magizoologów z Ministerstwa, niech się tu zjawią w trybie pilnym. Nigel, ty zostaniesz na miejscu, musisz przygotować wszystkich na moment, kiedy wrócimy tutaj ze smokiem. Wybieg musi być gotowy i zabezpieczony. Fitzy i Charlie, idziemy po smoka i Summer – dodała na końcu, nie mogąc powstrzymać nagany w oczach, gdy zerknęła na ognistego smokologa, po czym ruszyła do smoczych drużyn, aby przekazać im ostatnie wskazówki.

W tym samym momencie Charlie zrzucił koszulę i spodnie, aby nie tracić czasu i jak najszybciej przebrać się i być gotowym na wyruszenie w drogę powrotną.

– Ja w życiu bym Maggie nie zostawił samej w lesie – syknął Fitzy do Charliego, na co ten drugi się skrzywił.

– Poradzi sobie – wycedził Weasley przez zęby. – Jest rozsądna i dobrze przygotowana.

– Oby, bo w innym przypadku, to ty będziesz żył z wyrzutami sumienia – odparł Fitzy i podał mu miotłę, którą Charlie bez słowa, bo tylko te brzydkie cisnęły mu się na usta, przymocował do pozostałego ekwipunku, który miał na plecach.

– Ruszamy! – zadecydowała Coral i Charlie przez chwilę patrzył na to, jak cała masa zebranych w tym miejscu podekscytowanych czarodziejów rusza zgodnie z poleceniem szefowej, aby zakosztować na własnej skórze nowej przygody.

***

Głuchy trzask teleportacji na chwilę ogłuszył Summer, ale bardzo szybko się z tego stanu otrząsnęła. Charlie zniknął, a ona została sama ze smokiem.

Smok.

Smok był w pobliżu i ona musiała teraz czujnie go obserwować, aby bezpiecznie został przetransportowany do Instytutu. Starała się nie myśleć o narastającym bólu w okolicach żeber oraz przemokniętym materiale koszuli w okolicach dołu brzucha. Krwawiła, ale na szczęście Charlie niczego nie zauważył. Gdyby tylko dostrzegł, że jest ranna, za nic w świecie by jej tutaj nie zostawił. Ona jednak za wszelką cenę chciała, aby ich misja zakończyła się powodzeniem, bo sukcesem już na pewno jej nazwać nie była w stanie – jeden smok zginął. Zaprzątanie sobie głowy własnymi ranami nie leżało jej w naturze, dlatego miała nadzieję, że szybko nadejdzie ratunek, a ona będzie mogła udać się do Munga, aby ktoś ją opatrzył.

Charlie zniknął, a ona poczuła się trochę zagubiona. Miała wrażenie, że wszystko, co ją otaczało, stało się nagle bardziej złowrogie i nieprzyjemne. Z nim u boku było jej zdecydowanie łatwiej. Musiał się przemieścić, aby bezpiecznie przetransportować małego smoka. Byli to winni smoczycy, której już nie byli w stanie pomóc. Wierzyła, że zaraz wróci, bo jej to obiecał.

Nagły ryk rozjuszonego zwierzęcia wyrwał ją z zadumy. W jego oczach Charlie i Summer byli złymi istotami, które porwały jego potomstwo. Wcale mu się nie dziwiła, że instynktownie chciał zrobić wszystko, aby odzyskać swoje dziecko. Podświadomie czuła, że musi zrobić wszystko, aby go uratować, szczególnie gdy przed oczami stawał jej obraz martwej smoczycy.

Podniosła się z warstwy zeschłych liści, na której siedziała, najpierw w kucki, a potem powoli zaczęła powoli, z przygotowaną różdżką, przemieszczać się w stronę wyjścia z ukrycia. Zakryła rękawem usta, aby nie wydawać z siebie żadnych, niepotrzebnych dźwięków, które mogłyby tylko zwrócić na nią uwagę smoka.

Summer położyła dłoń na ziemi i wsłuchała się w nią, czując, że zadrżała w kilku rytmicznych odstępach. To wskazywało na to, że smok się powoli przemieszcza na łapach, co było dobrą dla niej oznaką. Gdyby smok teraz wzbił się w niebo, ona z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, zgubiłaby go, a do tego dopuścić nie mogła. Kolejny ryk sprawił, że Summer mimowolnie zadrżała, bo to sugerowało, że rosła w nim wściekłość, a podejrzewała, że nie będzie w stanie mu się przeciwstawić. Była zbyt słaba i z każdą kolejną minutą czuła się gorzej.

Kobieta przypomniała sobie słowa jednej smokolog na szkoleniu – pamiętajcie, zróbcie wszystko, aby nie stać się kupką popiołu. I ona właśnie postanowiła zrobić to zrobić – wszystko, aby doczekać w całości do powrotu Charliego. Zabrakło jej odwagi na kolejny ruch w postaci spojrzenia na zegarek, ale wiedziała, że minęło już kilka zdecydowanie zbyt długich minut.

Wiedziała, że musi obserwować smoka, dlatego zrobiła kilka kolejnych, miała nadzieję bezszelestnych kroków w stronę wyjścia. Przywarła całym ciałem do ściany nory i zbierając w sobie całą odwagę, jaka w niej drzemała,  wychyliła się odrobinę na zewnątrz. Dzięki tej decyzji miała całkiem dobry widok na część doliny, a przynajmniej na jej południową część. Nigdzie nie była w stanie dostrzec smoka, co oznaczało, że musiał znajdować się niejako za jej plecami, a ona miała przez to mocno utrudnioną obserwację.

Chciała rzucić na siebie zaklęcie kameleona, ale szybko porzuciła ten pomysł – te magiczne stworzenia nie lubiły takich zagrań, uznając je za formę ataku.

Postanowiła pójść za ciosem i wychyliła się bardziej, ale nie była na tyle pewna swoich decyzji, aby schować różdżkę. Wciąż zgięta w pół przeszła powoli kilka kroków, aż schowała się za jednym z głazów. Oparła się mocno na dłoniach i wysunęła głowę zza skały. Nareszcie dostrzegła smoka i mogła spokojnie stwierdzić, że znajduje się od niej w dość bezpiecznej odległości. Mogła odsłonić rękaw od ust i głębiej odetchnąć.

Wstała i wyprostowała się, bacznie obserwując zachowanie zwierzęcia. Zdziwiło ją to, że zbyt długo nie jest w stanie wytrzymać w tej pozycji. Głośno syknęła i odsunęła materiał koszuli. Rana otworzyła się ponownie, wyrzucając z siebie świeżą krew. Została zmuszona do wymruczenia zaklęcia leczniczego, ale jak się od razu domyśliła – nie poskutkowało, bo rana była zbyt głęboka. Smok nagle ruszył w stronę północy, a ona nie mając innego wyjścia, ruszyła za nim z nadzieją, że Charlie zaraz wróci.

***

Odgłosy teleportacji niosły się echem po pustej, wypełnionej naturalną ciszą przestrzeni lasu. Czarodzieje pojawili się w tym miejscu nagle i byli ewidentnymi intruzami. Wszyscy zajęli swoje pozycje, kryjąc się za naturalnymi przeszkodami w postaci głazów i okazałych krzewów.

Charlie w przeciwieństwie do pozostałych od razu ruszył w stronę miejsca, gdzie zostawił Summer. Z nadzieją, że czeka tam na niego, wpadł do jamy, ślizgając się na warstwie obumarłych liści. Tuż za nim podążyła Coral, która musiała się na własne oczy przekonać, że jej współpracowniczka jest cała i zdrowa.

– Nikogo tu nie ma – powiedziała, gdy znaleźli się w środku. – Charlie, kurwa, nikogo tu nie ma.

– Tu powinna być, właśnie tutaj. – Pokazał ręką na miejsce, gdzie się całowali. – Obiecała mi, że zaczeka! – powiedział, podnosząc nieświadomie głos.

– Nie ma ich tutaj – powtórzyła, tym razem używając liczby mnogiej. – Ani Summer, ani smoka.

– Summer! – ryknął Charlie, nie zważając na to, że reszta grupy patrzy na niego z niepokojem. – Przecież tu była – dodał po chwili i schował twarz w dłoniach, bo nie mógł znieść przepełnionego trwogą spojrzenia Coral.

– Charlie, idziemy – zdecydowała, chociaż widziała, że Weasley nie jest w najlepszym stanie po tym odkryciu. – I nie zbliżasz się do smoka, czy to jest dla ciebie jasne?

– Co? – zdziwił się, dopadając do niej, gdy jako pierwsza wyszła z jamy, w której ostatni raz widzieli Summer. – Dlaczego?

– Bo jesteś zmęczony i cały rozdygotany – odpowiedziała sucho, zmierzając w stronę Fitzy'ego, który machał do niej nagląco.

– Tam, gdzie jest smok, jest i Summer – warknął. – A ja muszę być w pierwszej linii.

– Tu jest krew – powiedział z wyrzutem Fitzy, gdy szefowa podeszła do skał, gdzie zebrała się również grupa czarodziejów.

– Smocza? – zapytał z nadzieją Charlie, bo miał bardzo złe przeczucia.

– Kurwa – mruknęła Coral, widząc zaschniętą, brunatną, ewidentnie ludzką krew. – Czy Summer była ranna, Charlie?

Charlie przez chwilę nie był w stanie odpowiedzieć, bo wielka, zimna gula zatkała mu gardło tak skutecznie, że jedyne co mógł teraz zrobić, to zwymiotować.

– Okłamała mnie, że jest z nią wszystko w porządku – odparł ciężko, gdy odzyskał głos.

– Musimy ich jak najszybciej odnaleźć – stwierdziła Coral. – Nie traćmy czasu.

– Szefowo, znaleźliśmy ślady. – Zameldował jeden z przywódców drużyny, podbiegając do niej z dobrą wiadomością. – Znaleźliśmy odciski łap oraz ślady smoczej krwi. Smok ruszył na północ.

– Przepraszam, że gadałem głupoty – powiedział Fitzy, kładąc smokologowi ciężką dłoń na ramieniu w geście wsparcia.

– Nic jej nie będzie – odpowiedział głucho Charlie, chwytając się tych słów, jak niespełnionej obietnicy. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro