16. Będziemy się teraz bardzo denerwować...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Summer miała wrażenie, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Wiedziała jednak, że nie może się zatrzymać. Musiała wciąż mieć smoka na oku albo przynajmniej w zasięgu swojego słuchu. Zdawała sobie sprawę, że jej marsz staje się wolniejszy. Plecak ciążył zbyt mocno, dlatego podjęła decyzję, że musi go zostawić. Potem po niego wróci.

Słońce już prawie zaszło, a ziemię zaczęła zasnuwać szarość zmierzchu. Głębiej odetchnęła, gdy pozbyła się ciężaru, ale to w niczym jej nie pomogło. Wciąż dokuczał jej ból, a rano krwawiła. Summer jednak nie chciała dopuścić do siebie myśli, że się podda. Musiała iść dalej, aby nie zawieść Charliego, który bardzo na nią liczył. Poza tym zamierzała udowodnić Coral i pozostałym pracownikom Instytutu, że da sobie radę w każdych okolicznościach i nie cofnie się przed niczym, aby ochronić smoka, któremu grozi śmierć. Myślała również o tacie i Adeline, którym chciała pokazać, że odnalazła swoje miejsce na ziemi, ścieżkę w życiu, którą zamierza podążać. Jakaś drobna rana w okolicach brzucha nie będzie w stanie jej przed tym powstrzymać – nie teraz, gdy była już tak blisko.

Martwiła się o smoka, którego ruchy były coraz bardziej ociężałe – zupełnie jak jej. Miała dziwne wrażenie, że on doskonale zdaje sobie sprawę z jej obecności, ale nie ma siły na żaden atak albo po prostu nie zamierza tego zrobić. Summer zastanawiała się, czy w pewnym momencie stworzenie zmęczy się na tyle, aby zlegnąć i zaznać snu, bo ona miała na to ogromną ochotę.

Stopy ją bolały, kręgosłup rwał, a krwawiąca rana bolała jednostajnie, praktycznie bez przerwy, a kobieta nawet nie chciała jej oglądać, bo wiedziała, że jest kiepsko.

Zdawała sobie sprawę z tego, że w pewnym momencie, którego nie chciała sobie nawet wyobrażać, będzie musiała odpuścić i się zatrzymać. Coraz częstsze zawroty głowy powodowały, że ta chwila miała nadejść zdecydowanie zbyt szybko.

Przeklęła w duchu, ocierając pot z czoła, który spływał jej do oczu, powodując dodatkowy dyskomfort.

Charlie powinien być gdzieś w pobliżu.

Zatrzymała się, ale niczego nie była w stanie dostrzec. Widziała jedynie coraz ciemniejszą szarość nadchodzącej nocy. Przebywanie w nocy w środku lasu w jej stanie było głupotą i już nie mogła dłużej temu zaprzeczać, nawet w swojej głowie.

Jęknęła głośno, bo poczuła tak ogromny ból, że nie była w stanie go w sobie wyciszyć i wyciągnęła z kieszeni różdżkę.

Usłyszała głośny ryk smoka, a następnie jeszcze głośniejsze tupnięcie jego ogromnych łap, które poniosło się dudniącym echem tak mocno, że aż ziemia pod jej stopami zadrżała. On również się zatrzymał, tak, jak ona.

Popełniła błąd i miała nadzieję, że przez swoją niefrasobliwość nie narazi nikogo na niebezpieczeństwo.

– Muszę cię uratować – powiedziała, a smok odpowiedział jej przeraźliwym sykiem.

Podniosła do góry różdżkę i wymówiła szereg zaklęć, na których skutek z jej końca wystrzeliły po kolei salwy czerwonych i zielonych iskier. Miała nadzieję, że wzbiją się wysoko ponad korony drzew i będą tak okazałe, aby ktoś z daleka mógł ich zlokalizować.

Wiedziała, że smok również dokładnie przez użycie zaklęć wiedział, gdzie jest. Miała nadzieję, że nie postanowi jej natychmiast spalić, gdy tylko będzie miał taką okazję. Summer miała łzy w oczach, gdy opuściła różdżkę.

Smok odwrócił się w jej stronę.

Swoje zielone przepełnione przerażeniem oczy utkwiła w złowrogim spojrzeniu islandzkiego smoka złotookiego.

To mógł być jej koniec.

***

Charlie szedł dosyć szybko, trzymając się trzeciego rzędu czarodziejów, tak, jak mu kazała Coral. Ona szła na samym przodzie, czujnie wypatrując jakiegokolwiek znaku, po którym mogłaby poznać, że są już naprawdę blisko i należy wykonać polecenie drużynom, aby zajęły swoje odpowiednie pozycje. W międzyczasie udało się smokologowi przekazać szefowej, z jakim gatunkiem smoka mają do czynienia i oboje wiedzieli, że powinni go oszołomić, a następnie z pomocą mocy wszystkich czarodziejów teleportować do Instytutu. Kluczem było podejście do niego bardzo blisko, a potem rzucenie na niego dokładnie w tym samym czasie kilkudziesięciu skutecznych oszałamiaczy, a końcowo podanie mu dożylnie specjalnego, który miał sprawić, że smok się nie obudzi w trakcie całej operacji.

Prościzna.

Smokolog brał udział w takich czynnościach już tyle razy w swoim życiu, że kolejny raz nie robił na nim żadnego wrażenia, co go szczerze dziwiło. Jego myśli cały czas krążyły wokół Summer, której obiecał w myślach, że tak ją skrzyczy, gdy ją najpierw uratuje, że nigdy więcej nie odważy się go w tak perfidny sposób okłamać.

– Co tam brzęczysz? – zapytał Fitzy, a Charlie spojrzał na niego dziwnie, nie rozumiejąc jego pytania.

– Co?

– Gadasz do siebie – odpowiedział krótko, co Charlie przyjął z jeszcze większym skrzywieniem.

– Po prostu jestem wściekły na Summer.

– Przecież Coral nie ukręci ci głowy – powiedział Fitz, odchylając na boki gęsto rosnące zarośla, bo nie mógł swobodnie przejść.

– Coral może na mnie wrzeszczeć przez tydzień, jeśli będzie miała taką ochotę – odpadł ognisty smokolog. – To nie wściekłość przełożonej mnie przeraża.

– To o co ci chodzi? – dopytywał FItz, nie rozumiejąc jego zachowania.

Nikt przecież nie wiedział, co takiego wydarzyło się między nim a Summer w lesie, a przecież wydarzyło się wszystko. To miało dla niego tak wielkie znaczenie, do czego bał się przyznać sam przed sobą, że nie był w stanie teraz myśleć i normalnie funkcjonować, układając w głowie ewentualny plan ewakuacji smoka. Wszystko przestało mieć dla niego znaczenie i Charlie sam nie wiedział, czy to dobrze, czy źle i co z tego wyniknie.

Cały czas miał przed oczami głaz, na którym widział jej krew i za każdym razem, gdy tylko pomyślał, jak wielkim głupcem się okazał, miał ochotę sam sobie strzelić w łeb naprawdę mocnym oszałamiaczem. Musiał jak najszybciej odnaleźć Summer, aby mógł zachować resztki trzeźwości umysłu. Pozostawienie Coral z drużynami samym sobie nie wchodziło przecież w grę. Ściągnęła go z Rumunii właśnie po to, aby jej pomagał w takich ekstremalnych sytuacjach i nie mógł jej zawieść. Był zbyt odpowiedzialny, żeby kolejny raz w tak krótkim czasie kogoś sobą rozczarować.

– Masz w plecaku zestaw najważniejszych eliksirów leczniczych, gdy tylko ją znajdziesz – powiedział Fitzy, a Charlie podziękował mu kiwnięciem głowy.

Zwykle podejmował większość decyzji samodzielnie, ale teraz wiedział, że nie może tego zrobić.  Serce podpowiadało mu, żeby odnaleźć Summer i natychmiast teleportować się z nią prosto do Munga, ale wiedział, że to pewnie nie będzie jego zadaniem. Jego myśli wciąż były mocno splątane.

– Zobacz, Charlie – zwrócił się do niego Fitzy, wskazując na niewielką przestrzeń między drzewami, gdzie widać było skrawek granatowego już nieba.

– To Summer – powiedział Charlie. – Czerwone i zielony iskry. Jest w niebezpieczeństwie, ale jest też blisko smoka – dodał po chwili i natychmiast ruszył do przodu, aby dostać się do Coral.

Gdy dotarł do szefowej, ona już wiedziała o alarmie Summer i zadecydowała o tym, aby drużyny zajęły swoje miejsca. 

Akcja weszła w nowy etap.

– Coral, najpierw muszę znaleźć Summer – powiedział stanowczo, mając nadzieję, że ona mu na to pozwoli.

– Dobrze, ale gdy tylko to zrobisz, to Tony zabierze ją do Munga – odpowiedziała Coral.

– Tony? – skrzywił się Charlie, gdy dostrzegł wspomnianego czarodzieja idącego w szeregu za swoimi plecami.

– Dlaczego akurat on?

– Dlatego, że dopiero zaczął szkolenie w smoczej drużynie i nie wiem, czy poradzi sobie w starciu ze smokiem. Summer go zna, to na pewno nie będzie przerażona tak bardzo, jakby była, gdyby miał się nią zająć kompletnie obcy członek załogi. – Nawet na niego nie spojrzała, nie chcąc się rozkojarzyć jego fochami. – Zrozumiałeś, Weasley?

– Tak – odpowiedział.

– Razem szukacie Summer, a potem oddajesz ją Tony'emu. Ty wracasz do drużyny drugiej. Zajmiemy się tym smokiem, sprowadzimy bezpiecznie do Instytutu i wtedy będziesz dopiero wolny.

***

Kobieta schyliła się, a następnie z trudem padła na ziemię. Instynkt podpowiadał jej, że powinna jak najszybciej stać się dla smoka niewidzialna, a skoro nie mogła użyć do tego magii, postanowiła skryć się w wysokiej trawie, która porastała teren, gdzie się znajdowali. Potem przeczołga się gdzieś dalej. Nic mądrzejszego nie była w stanie w tych okolicznościach wymyślić. Wiedziała, że długo nie będzie w stanie uciekać.

W jej głowie zaczynała rosnąć panika, chociaż wcześniej starała się nie zwracać na nią uwagi.

Przez chwilę pomyślała o smoczej legilimencji, ale wiedziała, że to są tylko głupie mrzonki, które natychmiast powinna wyrzucić ze swojej sfery marzeń.

Summer schowała się za rozległym krzewem czarnego bzu, a raczej w niego wpadła z impetem, mając nadzieję, że w ten sposób uda jej się, chociaż na chwilę skryć. Giętkie gałązki uderzały ją w twarz, ale wsunęła się głębiej. Miała coraz większe kłopoty z oddychaniem, które pogłębiały się z każdym kolejnym, ciężko wciąganym haustem powietrza. Było już jej wszystko jedno. Osłabła do tego stopnia, że nie byłaby w stanie rzucić żadnego porządnego zaklęcia. Położyła się na lewym boku i skuliła mocno, podciągając nogi pod brodę. Bała się rozpłakać, chociaż wiedziała, że nic więcej już jej nie zostało.

Smok zaraz ją odnajdzie i zje albo spali, obie opcji były dosyć nieprzyjemne.

Zaczynała tracić przytomność, bo przestała słyszeć, nawet jej własny oddech i dudniące serce, przestały zwracać jej uwagę. Zamknęła oczy.

Wydawało jej się, że słyszała ludzkie głosy, ale sama siebie skarciła, bo to na pewno jej się przyśniło.

***

Dotarli do miejsca, gdzie wciąż nad koronami drzew skrzyły się resztki iskier z rzuconych przez Summer zaklęć. Charlie stał, trzymając różdżkę w pogotowiu. Ogarniała ich ciemność i nieprzenikniona, złowroga, przesiąknięta ich strachem cisza.

"Byłaś tu, Summie. Byłaś tutaj dokładnie jedenaście minut temu. Jestem tutaj. Daj mi znak, żebym mógł dotrzeć do ciebie jak najszybciej." – błagał ją gorączkowo w myślach, ale nic się nie wydarzyło.

Summer milczała, co potęgowało i tak ogromnych rozmiarów strach w jego sercu.

Każdy wiedział, co powinien robić. Drużyny zostały rozdzielone, zajmując odpowiednią pozycję w gęstwinie lasu.

Coral była maksymalnie skupiona na zadaniu, jakim było sprowadzenie bezpiecznie smoka do Instytutu. Podekscytowanie zdusiła głęboko w sobie, pozwalając jedynie, aby jej oczy błyszczały tak, jak jeszcze nigdy wcześniej. Była smokologiem, lecz odkąd wróciła do Wielkiej Brytanii, całkowicie straciła bezpośredni kontakt z tymi pradawnymi istotami, które kochała całym swoim sercem. Teraz wszystko się miało zmienić, a jej marzenie spełniało się na jej oczach. Zacisnęła mocno zęby, gdy przypomniała sobie o Summer i jej niesubordynacji, ale gdzieś w odmętach podświadomości czuła, że młodsza kobieta umiejętnie się ukryła, a teraz nie wychodzi im na spotkanie, aby nie rozjuszyć i tak rannego, i mocno zmęczonego smoka.

Ujrzała go, gdy wyszedł im na spotkanie. Jego majestatyczna sylwetka odbijała blade światło księżyca oraz gwiazd, które rozświetlały tę jedyną noc w ich życiu.

Jedna drużyna rzuciła zaklęcia rozjaśniające mrok, aby wszyscy mogli szybko rozeznać w terenie.

Coral poczuła na sobie czujne spojrzenie smoka, który gotował się na ostateczne starcie. Całe jego ciało było pokryte srebrnymi łuskami, łącznie z masywnymi tylnymi nogami oraz nieco krótszymi przednimi. Jego spojrzenie przewiercało czarodziejów na wylot. Smokolog od razu dostrzegła kilka ran, które obficie krwawiły – to była ich jedyna przewaga. Czarodzieje widzieli dokładnie, gdzie mają celować swoimi oszałamiaczami.

Smok rozwarł paszczę, z której najpierw buchnął kłąb dymu.

Szykował się do ataku.

– Teraz! – ryknęła Coral.

***

Charlie odłączył się od pozostałych razem z Tonym, którego najchętniej zostawiłby pod jakimś kolczastym krzakiem. Wiedział, że nie może sobie na to pozwolić.

Zatrzymali się i odwrócili w tym samym czasie, gdy usłyszeli ryk smoka, a potem rozkaz Coral. Leśna dolina rozjarzyła się feerią czerwonych barw zaklęć bojowych.

– Zaczęło się – mruknął Tony, lecz od razu ruszył dalej. – Summer! – krzyknął, a Charlie od razu się skrzywił.

– Summie! – krzyknął głośniej i rozgarnął rękami pierwszy krzew w nadziei, że tam znajdzie kobietę, chociaż to przecież byłoby zbyt łatwe. – Gdzieś ty się schowała?!

– Zaczekaj, Weasley – przerwał mu Tony i wyciągnął różdżkę. – Homenum revelio!

– Nie wiem, czy to zadziała na naturalne miejsce schronienia – burknął Charlie, ale za chwilę sam użył tego samego zaklęcia, bo nie miał innego pomysłu. – Summie! Homenum revelio! Summie!

Nagle jeden z krzewów, które mieli na swojej drodze, drgnął.

– To tylko wiatr – stwierdził Tony, ale Charlie miał przeczucie, że to nie był żaden cholerny wiatr.

Odgarnął kilka gałęzi, a następnie klęknął i na czworaka zanurkował w głąb, nie zwracając uwagi, że jedna z gałązek boleśnie rozcięła mu skórę na policzku.

Lumos! – mruknął, a za chwilę jęknął, gdy ją zobaczył.

Nie ruszała się, a jego serce na chwilę stanęło.

Ale przecież nie mogła mu tego zrobić.

Nie mogła umrzeć.

Nie teraz.

– Summie, skarbie, obudź się – powiedział, łapiąc ją mocno za ramiona. – Jestem już, kochanie. Jestem, obudź się.

Charlie przytulił ją mocno do siebie, otaczając swoimi silnymi ramionami.

Tony natychmiast znalazł się obok niego, nie komentując sformułowań, jakich używał smokolog w stosunku do kobiety, z którą jedynie pracował. Rzucił zaklęcie, które sprawiło, że ciemność odrobinę się rozjaśniła poprzez umiejscowienie nad ich głowami niewielkich płomieni.

– Odsuń się, Charlie – powiedział Tony, lecz mężczyzna się nie ruszył. – Zrób to, odsuń się – powtórzył głośniej i ostrzej.

Charlie odsunął się, chociaż sam nie wiedział, dlaczego został do tego zmuszony. Tony chwycił mocno Summer, a następnie ułożyć ją na plecach.

Oddychała, ale była nieprzytomna. To była dla niego najważniejsza wiadomość, której nie mógł potwierdzić, dopóki Weasley utrudniał mu zadanie.

Podciągnął do góry zakrwawiony fragment koszuli i skrzywił się na widok rozległej rany.

Charlie jęknął, gdy zobaczył, w jak okropnym stanie była Summer. Przeniósł wzrok na jej szarą twarz i łzy stanęły mu w oczach.

– Zatamuję to krwawienie zaklęciem, ale tylko na czas teleportacji –- powiedział cicho Tony. – Więcej nie dam rady, żeby jej nie zaszkodzić. Rana jest już zbyt głęboka. To musi wystarczyć.

– Powinienem z nią być, gdy się obudzi – stwierdził Charlie.

– Coral kazała ci dołączyć do drużyny. Zaufaj mi, Weasley. Będzie ze mną bezpieczna. Potem gdy smok będzie już w Instytucie, od razu ruszysz do Munga.

– Ja... Ja nie wiem – westchnął smokolog. – Nie wiem, czy dam radę.

– Dasz, zrób to dla Summer. Zobacz, jak wiele zniosła, żeby nas do tego smoka doprowadzić. Ja się nią zaopiekuję. Będę z nią do momentu, aż się pojawisz w szpitalu – powiedział i nawet zdobył się na lekki uśmiech. – Ona tylko tak źle wygląda. Wygrzebie się z tego, przecież to Summer.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro