17. ... oraz przeprowadzać porządne rozmowy, niestety nie z Summer.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Ciemność i spokój nocy spowijające okolice smoczego Instytutu zostały zakłócone przez dziesiątki głosów, natarczywych nawoływań i ciągle padających zaklęć z ust pracujących na miejscu czarodziejów. Magia tańczyła mi między nimi, a powietrze drżało od jej nasycenia. Pracownicy Instytutu uwijali się jak w ukropie, chcąc dopełnić wszystkich formalności, aby móc nareszcie po wielu godzinach kończącej się już akcji złapać oddech. Teraz najważniejsze było bezpieczeństwo – smoka oraz pozostałych.

Summer powinna tu być i tego na własnej skórze doświadczyć.
Pierwszej nocy to Coral miała pełnić dyżur przy smoku, a Charlie nawet nie zamierzał z nią na ten temat dyskutować. Zaskoczyło go to, z jaką łatwością przychodziło mu przyjęcie do świadomości tego, że to ona tutaj rządziła. Początkowo sądził, że nie będzie umiał się podporządkować i wykonywać poleceń, jeśli będzie miał inne zdanie na jakikolwiek temat. Tutaj, w Wielkiej Brytanii było zupełnie inaczej. Niby wciąż pracował ze smokami, ale dookoła nich, było wszystko i one przestały być najważniejsze. Nigdy nie podejrzewał, że tego doświadczy.

Bo w Rumunii były tylko i wyłącznie smoki. Kochał je oraz ciężką przy nich pracę całym sercem. Teraz jednak w jego życiu było bardzo dużo pustego miejsca, którym z pełną świadomością wypełnił Summer, rodziną, współpracownikami, którzy stawali się przyjaciółmi. W tej pustce, którą kiedyś latami ignorował, było też miejsce na plany i marzenia. A te plany i marzenie nierozerwalnie były już powiązane z Summer.

Kiedy to wszystko się wydarzyło?

I dlaczego tak szybko?

Jeszcze nigdy nie widział swojej szefowej tak szczęśliwej, jak teraz, gdy stała przy wybiegu, odpowiednio zabezpieczanym przez pracowników i spoglądała z niesamowitą czułością na śpiącego smoka, którego wcześniej Fitzy zdążył opatrzeć. Była zmęczona, a na jej twarzy odbijały się wszystkie trudności związane z akcją. Była też wyjątkowo piękna i biła z niej siła, której nie potrafił nazwać dokładniej, chociaż to nie była siła w czystej postaci. Coral wyglądała tak, jakby właśnie zdobyła samodzielnie najwyższy szczyt świata, a on nie mógł oderwać od odczuwanych przez nią pewności siebie i szczęścia wzroku. Jednak patrzył na nią inaczej niż na początku. Podziwiał ją, ale jej nie pożądał. I dziwił się sam sobie, co mogło go niej w kiedyś pociągać.

Nie była Summer.

Po ich powrocie z lasu Maggie zameldowała, że mały smoczek również będzie żył. Został przez nią nakarmiony i przebadany, i była pewna, że pod jej stałą opieką, będzie zdrowo rósł.

Udało im się uratować dwa smoki i Charlie był za to wdzięczny losowi, chociaż wciąż miał w pamięci obraz martwej smoczycy i wiedział, że tym też będą musieli się zająć w najbliższym czasie.

– Jeszcze musimy wrócić ze śledczymi do jaskini – rzuciła Coral, zupełnie jakby czytała mu w myślach. – Jutro po południu.

– Wiem, ale najpierw muszę skoczyć do Summer. Tony przysłał mi sowę, że uzdrowiciele się nią zajęli i wszystko będzie w porządku. – Ale muszę sam...

– Musisz sam się przekonać, rozumiem.

– Chcę z nią porozmawiać o tym, co się wydarzyło.

– Tylko na nią nie krzycz, bo to nie jest twoja rola – ostrzegła go Coral, skupiając na nim wzrok. – Popełniła błąd, ale później z nią o tym porozmawiam, gdy już wydobrzeje.

– Nie będę na nią krzyczał – odpowiedział, a jego głos wyraźnie przygasł, jakby zmęczenie kilku dni nagle go przytłoczyło i to tak mocno, że ledwo trzymał się na nogach.

– Coś się stało, Charlie? – zapytała Coral, gdy zobaczyła jak źle smokolog wygląda.

– Nie – odparł bez przekonania, a gdy szefowa przeszywała go nadal wzrokiem, dodał: – Tak. I wiem, że to nie jest najlepszy moment na taką rozmowę, ale coś się zmieniło.

– Co takiego?

– Muszę się teraz zachować jak ostatni prostak – powiedział, przecierając dłonią twarz.

– Wyduś to z siebie, Charlie. Wszyscy jesteśmy cholernie zmęczeni i nie mam już siły na domysły.

– Nie mogę cię zabrać na wesele mojego brata – wypalił, czekając na jej gwałtowną reakcję, która jednak nie nastąpiła. – Chociaż cię zaprosiłem i nie powinienem teraz tego odkręcać.

– Nie ma sprawy, Charlie. Muszę przyznać, że poczułam ulgę, bo wcale nie miałam na to ochoty. Zgodziłam się, tylko żeby nie sprawić ci zawodu.

– Naprawdę?

– Naprawdę, Charlie. I mam nadzieję, że zabierzesz na wesele Summer.

– Chciałbym, ale jestem na nią tak zły, że pewnie przyjdzie mi to z ogromnym trudem. Ciężko mi czasem odpuścić – wyznał, czujnie obserwując pracowników, którzy po dokonaniu ostatnich poprawek, opuszczali wybieg.

– Zły?

– Złość to może zbyt mocne słowo.

– Zły to jesteś raczej na siebie, a nie na nią. Widać to po tobie. Musisz to w sobie zgnieść, Charlie – zwróciła mu uwagę Coral. – Ona wiele przeszła i wiemy przecież, że nie zrobiła tego przez brawurę albo po to, aby zrobić nam na złość.

– Ale...

– Zachowaj się jak dorosły facet – burknęła i poklepała go po ramieniu, a następnie odeszła w stronę wejścia, aby wszystkiego dopilnować.

Charlie westchnął i ruszył w stronę Instytutu. Musiał szybko się przebrać i wziąć prysznic. Był zmęczony, spocony i brudny, i nie chciał się w takim stanie pokazać Summer. Był również głodny, ale nie zamierzał tracić na to cennego czasu. Postanowił, że w międzyczasie poprosi skrzaty z kuchni o przygotowanie kanapki z indykiem, którą zje w trakcie przygotowań. Chciał jak najszybciej zobaczyć na własne oczy, że Summer jest cała i zdrowa.

***

Kilkanaście minut później z wciąż mokrymi włosami, wyskoczył z kominka w szpitalu. Podszedł do lady i poczekał uprzejmie, aż starsza kobieta w uniformie zwróci na niego uwagę. Gdy się nie doczekał, odchrząknął znacząco, a ona spojrzała na niego obojętnie, lecz nic nie powiedziała.

– Dobry wieczór – zaczął rozmowę, lekko się uśmiechając.

– Jest noc – burknęła nieprzyjemnie, ale on się wcale nie zraził.

– Szukam Summer Force, została dzisiaj przyjęta z poważnymi obrażeniami.

– Owszem, wszystko się zgadza, ale tak jak mówiłam, jest noc. Proszę przyjść rano.

– Ale ja muszę ją teraz zobaczyć – powiedział stanowczo. – I ona nie może być sama, gdy się obudzi.

– Pacjentka nie jest sama. Jest z nią rodzina – przerwała mu wyraźnie znudzona.

– Jaka rodzina? Tony to nie jest jej rodzina ani chłopak.

– Coś chciałby pan jeszcze usłyszeć poza powtórzeniem informacji, że wizyty dopiero będą możliwe od godziny dziewiątej?

– Proszę pani, ja muszę ją zobaczyć, bo ją kocham. Była w okropnym stanie. Myślałem, że ją stracę. Proszę mi pozwolić ją zobaczyć – powiedział, chcąc takim wyznaniem przekonać kobietę, na co ona jedynie przewróciła oczami.

– Tak to sztucznie wszystko zabrzmiało, że nikt panu nie uwierzy, nawet ta biedna dziewczyna. Ale niech pan idzie, bo mam już pana kompletnie dość. Pierwsze piętro, sala dwieście trzynaście – burknęła w stronę pleców Charliego, który od razu ruszył w stronę schodów.

Przeskakiwał szybko, pokonując na raz po dwa stopnie, a gdy dotarł do drzwi oddzielających go od oddziału, zatrzymał się na chwilę, aby zaczerpnąć tchu. Wygłupił się i dopiero teraz spłynęła na niego świadomość tego, jak źle to wszystko rozegrał. Obcej kobiecie wyznał z zadziwiającą lekkością, że kocha Summer, a przecież sam jeszcze nie był przekonany o tym, czy te słowa są zgodne z prawdą.

Była na pewno dla niego niezwykle ważna, ale czy już mógł szczerze powiedzieć, że ją kocha? Do tego potrzeba czasu. Nie da się kogoś pokochać tak szybko. W sumie nie miał się nad czym zastanawiać, bo to wyznanie już padło, ale nie był pewien, czy było szczere i rzucone w odpowiednim momencie.

Nacisnął klamkę i ruszył przed siebie, patrząc na numery umieszczone ponad pozamykanymi drzwiami. Przytłumione światło utrudniało mu to zadanie, dlatego musiał iść powoli, a nie mógł przecież tracić czasu.

Gdy dotarł do odpowiednich drzwi, nie tracąc czasu na pukanie, nacisnął bez zastanowienia klamkę.

Był przygotowany na widok Tony'ego, który siedział na krześle obok Summer, ale zamarł, widząc kompletnie inną osobę. Człowieka, którego był pewien, Summie wolałaby nie widzieć po wybudzeniu się ze snu.

– Co ty tutaj robisz? – warknął, podchodząc do końca łóżka, którego chwycił się mocno, aby na tym skupić nadmiar buzującej w nim energii.

– To raczej ja powinienem zapytać, co ty tutaj robisz, Weasley – odpowiedział Colin, od razu wstając. – Bo ja jestem jej rodziną i mam prawo tutaj być w przeciwieństwie do ciebie.

Charlie zmiął w ustach przekleństwo.

– Colin, Summer mi powiedziała o waszej przeszłości i chyba nie sądzisz, że chciałaby cię tutaj zobaczyć, gdy się obudzi – odpowiedział Charlie zadziwiająco spokojnym tonem.

Nie miał ochoty na kłótnię z człowiekiem, którego wcale tutaj nie powinno być.

Skupił się na Summer. Była niezwykle blada, a pod jej oczami odznaczały się wyraźne sińce. Podszedł do niej i usiadł na łóżku, aby wziąć jej dłoń. Spała spokojnie i nie wyglądała, jakby w tym momencie cierpiała, ale musiał jej dotknąć, aby się upewnić.

– Jestem już – powiedział i schylił się, całując delikatnie jej poznaczoną zadrapaniami skórę.

– Spotykacie się? – zdziwił się Colin, splatając ręce przed sobą.

– Tak – odpowiedział Charlie, chociaż jeszcze nie zdążyli tego ustalić, ale był pewien, że Summer nie będzie miała nic przeciwko temu.

– Jestem tutaj, ponieważ zawiadomiono Jacka oraz Adeline. Jack nie chciał udać się do czarodziejskiego szpitala, a Adeline źle się czuje w ciąży. Jestem jedynym członkiem rodziny, który mógł się tutaj szybko pojawić – zaczął się tłumaczyć Colin. – Gdy tutaj przybyłem, był z nią niejaki Tony, ale został wyproszony w związku z moją obecnością. Nie chciałem, żeby Summer obudziła się i zorientowała się, że jest całkiem sama.

Mina Charliego złagodniała, bo w pewien nie do końca wytłumaczalny, całkowicie pokręcony sposób, odczuwał w stosunku do tego obcego mężczyzny wdzięczność. Za nic w świecie nie chciałby, aby Summer po wszystkim, co przeszła, była sama.

– Teraz już możesz iść – powiedział, nie zaszczycając Colina spojrzeniem. – Ja z nią będę, aż się obudzi, a potem może ktoś mnie zmieni, jeśli będę potrzebny w Instytucie. Rozmawiał ktoś z tobą na temat jej stanu?

– Uzdrowiciele mówili, że będzie potrzebowała zabiegu, ale najpierw musi się wzmocnić. Podali jej całą masę eliksirów na odbudowę krwi i jej zwiększoną produkcję – kontynuował Colin, ale nie patrzył już na Summer, chociaż zanim pojawił się Charlie, robił to bez przerwy.

– Dziękuję, że tu z nią byłeś – powiedział smokolog, ostrożnie odkładając bezwładną dłoń kobiety na pościel.

Wstał i podszedł do Colina, a następnie podał mu rękę. Chciał zachować się uprzejmie, ale stanowczo, aby pokazać mu, że to już nie jest jego miejsce, nie u jej boku.

– Przekaż Adeline, że wszystko z nią będzie dobrze i ja tego dopilnuję – powiedział, odważnie mierząc się spojrzeniem z byłym Krukonem. – Poproś też Jacka, bo pewnie do niego też teraz zajrzysz, żeby naszykował się psychicznie na wizytę w szpitalu. Summer będzie go potrzebowała i on musi przełamać swój strach. Wyjaśnij mu, że zjawię się u niego dzisiaj w południe i razem z nim tutaj przyjadę.

Colin jedynie kiwnął głową i schował dłonie do kieszeni, bo miał wrażenie, że jedna z nich, ta, którą ścisnął Weasley, parzyła go do żywego.

Charlie odprowadził go wzrokiem, gdy opuścił salę, i usiadł znowu na łóżku. Wiedział, że spędzi tu noc i wcale mu to nie przeszkadzało.

To było jego miejsce. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro