19. ...pojawią się komplikacje...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Charlie siedział w samochodzie razem z ojcem i nerwowo podrygiwał nogą, co nie uszło uwadze Artura. Starszy czarodziej milczał jednak, ponieważ widział, że jego syn jest dosyć mocno zdenerwowany. Każdy z jego synów był inny, a Charlie właśnie nie lubił się zwierzać, gdy coś go gryzło lub gdy z czymś poradzić sobie samodzielnie nie mógł. Sposobem na niego było zachowanie ciszy, którą on sam w pewnym momencie przerywał. Artur szczerze się zdziwił, gdy Charles wpadł przed godziną do Nory i zaczął czyścić ich samochód, który tkwił nieużywany od kilku tygodni w szopie. Na pytanie ojca, co najlepszego wyrabia, uzyskał jedynie krótką odpowiedź, że wkrótce razem muszą nim wyruszyć do Croyde. Dodatkowo poprosił ojca o przygotowanie się i bycie gotowym w ciągu niecałej godziny. Artur zgodnie z prośbą syna przebrał się, wziął pod pachę samochodową mapę Anglii i usiadł przed Norą na krześle, czekając, aż jego syn będzie gotowy.

Dawno nie miał okazji na wyruszenie w podróż swoim ulubionym samochodem, dlatego poczuł ekscytację. Pomagał również sam fakt, że czuł się potrzebny, a to, odkąd przeszedł na zasłużoną emeryturę, nie zdarzało mu się zbyt często. Na sześćdziesiąte urodziny dzieci w prezencie sprawiły mu Forda Anglię oraz mugolski kurs jazdy po to, aby mógł go wykorzystywać w każdy możliwy sposób. Potem synowie wraz z Harrym spędzali z nim długie, letnie wieczory w szopie, gdzie starali się podrasować samochód pod względem magicznym.

Artur był niesamowicie szczęśliwym człowiekiem, gdy udało im się skończyć dzieło, a on po raz pierwszy zabrał Molly na przejażdżkę zakończoną przyjemnym piknikiem na wrzosowiskach.

Teraz jednak wyczuwał, że za dzisiejszą niespodziewaną wycieczką stoją zupełnie inne względy, o których miał nadzieję się wkrótce dowiedzieć.

– Moja koleżanka została ranna w czasie naszej wyprawy po smoki – wyrzucił z siebie Charlie. – Jej tato jest mugolem i chciałby ją odwiedzić w szpitalu, ale obawia się magii i tym samym magicznych instytucji, dlatego pojedziemy po niego w mugolski sposób i zabierzemy do Munga.

– To miłe z twojej strony, że to zaproponowałeś – pochwalił go Artur, po czym z uśmiechem na ustach zmienił bieg, przesuwając dźwignię skrzyni. – Kim jest ta dziewczyna?

– Tak, jak mówiłem, to koleżanka z pracy – powtórzył Charlie, wciąż gapiąc się uporczywie w krajobraz za szybą.

– A co się stało, że została ranna?

– Byliśmy na wyprawie w poszukiwaniu rannych smoków. Ja wróciłem do Instytutu z młodym, a ona została w lesie, aby przypilnować dorosłego osobnika i w skrócie – nic nie poszło zgodnie z planem, stąd pojawiły się komplikacje, ale już na szczęście jest z nią lepiej. Zależy mi na tym, aby dowieźć do szpitala jej ojca, bo później będzie miała zabieg, a bardzo chciała się z nim zobaczyć. Jack pewnie też szaleje ze strachu.

– Chcesz mi o czymś jeszcze powiedzieć?

– Jeszcze nie – odparł szybko Charlie, poprawiając się na siedzeniu. – Kiedyś ci powiem, gdy sam będę wiedział.

– Ale gdybyś chciał już teraz to z siebie wyrzucić, to wiesz, że zawsze możesz.

– Wiem, tato – odpowiedział, odwracając wzrok w stronę szyby.

– To opowiedz mi, chociaż o tych smokach, to jest całkiem bezpieczny temat, bo widzę, że o kobietach wolisz nie rozmawiać. – Zaśmiał się Artur i kątem oka dostrzegł, że jego syn się również uśmiechnął, po czym rozpoczął swoją opowieść.

***

Gdy dojechali do Croyde, Charlie ponownie zamilkł, a na jego twarzy pojawiło się napięcie. Artur zastanawiał się, co było rzeczywistym powodem tych zmian nastrojów syna, ale nie był w stanie tego odgadnąć, a zadawanie pytanie zazwyczaj kończyło się brakiem odpowiedzi. Molly lepiej poradziłaby sobie z tym zadaniem, ale jej tutaj niestety nie było, a on nie był zbyt dobry w odgadywaniu po samych gestach zachowania swoich dzieci. Ostatni raz mu się to udawało, gdy miały nie więcej niż pięć lat, gdyż wtedy wachlarz ich potrzeb nie był zbyt rozwinięty.

Mijali wąskie uliczki, aż dotarli na przedmieście, zatrzymując się przed niewielkim domkiem zbudowanym z kamienia. Z przodu rozciągała się weranda, na której stała huśtawka ogrodowa. W blasku dnia otoczenie było niezwykle przyjemne i ciepłe.

Charlie uśmiechnął się na widok kilkunastu słoneczników rosnących nieopodal wejścia do domów, które uśmiechały się do niego, wystawiając swoje piękne, żółte tarcze.

Jack czekał na nich na zewnątrz. Siedział na jednym z krzeseł ogrodowych, ale gdy tylko ich dostrzegł, wstał, rozprostowując jasną koszulę na brzuchu.

– Witaj, Charlie. Dzień dobry panu – przywitał ich Force, na co oni jednocześnie odpowiedzieli tym samym powitaniem.

– Tato, to jest tata Summer.

– Jack Force – przedstawił się, podając najpierw rękę starszemu czarodziejowi, a potem Charliemu.

– Artur Weasley – powiedział i uśmiechnął się dobrodusznie do gospodarza. – Piękny ma pan dom oraz ogród. Moja żona byłaby zachwycona taką ilością kwiatów i ozdobnych krzewów.

– Bardzo dziękuję – odpowiedział mężczyzna, również się uśmiechając. – Kwiaty to zasługa Summer. Gdy przychodzi lato, jej ulubiona pora roku, nie może się powstrzymać przed kupowaniem sadzonek wszystkich możliwych odmian. Sadzi je, a potem dba, pewnie również używając tych waszych hokus pokus, ale ja już w to nie wnikam. Kocham kwiaty, a ona o tym dobrze wie i sądzę, że robi to głównie z myślą o mnie. Czasem jej pomagam, ale ostatnio więcej pracuję i wszystko jest na jej głowie. Praca, ogród, dom i ja, i chyba powinienem coś z tym zrobić, bo się dziewczyna zaharuje – opowiadał nerwowo Jack.

– Niech się pan nie denerwuje – uspokoił go Charlie. – Jedźmy, Summer na pana czeka.

– Tak, wiem, Colin mi wszystko przekazał, gdy wpadł do mnie w nocy. Mówił też, że zostaniesz u niej na noc – dodał po chwili, na co Charlie się lekko zaczerwienił, a jego ojciec czujnie to wyłapał. – Na całą noc – dodał Jack surowo.

– Tak, zostałem z nią, bo nie chciałem, aby obudziła się całkiem sama – powiedział i spojrzał w stronę samochodu. – Czas na nas, musimy ruszać.

– Panie Jack – Artur zwrócił się nowo poznanego mężczyzny. – Czy będę mógł zadać panu kilka pytań?

– Jakich? – zdziwił się Jack, gdy zajął miejsce pasażera, a Charlie usiadł z tyłu.

– Ciekawi mnie wiele waszych, niemagicznych wynalazków – powiedział odważnie Artur. – Ten samochód na przykład został przerobiony.

– Wygląda całkiem normalnie – stwierdził Jack. – Stary, dobry Ford Anglia.

– No właśnie! – podekscytował się czarodziej, odpalając silnik. – Jak pan widzi, wygląda normalnie i całkiem normalnie można go wykorzystać w mugolski sposób, ale gdy ma się ochotę, można nim polecieć albo sprawić, żeby było niewidzialny.

– To na pewno bywa pomocne w londyńskich korkach – powiedział Jack, skrywając zachwyt, bo z magią było mu całkiem nie po drodze. Jack nie lubił tego, czego nie rozumiał i nie zamierzał teraz się ekscytować, chociaż myśl o magicznym aucie poruszyła jego serce.

– Aż tak daleko się zwykle nie zapuszczam, ale jeśli będzie taka potrzeba, będziemy mogli coś wypróbować, abyśmy dotarli szybciej do pana córki, Panie Force. Proszę się niczego nie obawiać, jest pan z nami całkowicie bezpieczny.

– Dla Summer nawet byłbym w stanie polecieć z którymś z was na miotle. I szczerze mówiąc, na taką ewentualność byłem przygotowany, gdy zięć przekazał mi, że to właśnie Charlie ma mnie zabrać do Londynu.

– Mój syn wszystko przemyślał i sądzę, że taka opcja jest dla nas wszystkich wygodniejsza. Za niecałą godzinę będziemy na miejscu. Miotły są dla młodszych, chociaż ja też się czasem lubię przelecieć. Moja żona, Molly, mnie za to ruga, więc czasem robię to, gdy ona wybierze się na targ.

– A do czego służy ten guzik? – zapytał zaciekawiony Jack, wskazując palcem na duże, pulsujące światełko.

– Wspomagacz parkowania! Sprawia, że niechlujnie zaparkowane samochody stojące obok, przesuwają się, abyśmy mogli swobodniej manewrować.

– Niezwykłe – ucieszył się Force.

– A może mi pan wyjaśnić działanie mikrofalówki? Ostatnio w dodatku weekendowym dziennikarz opisywał ten mugolski fenomen, ale ja nie do końca potrafiłem to zrozumieć.

– Mikrofalówka...

Charlie odpłynął myślami, zadowolony, że ojciec Summer tak szybko dogadał się z jego tatą. Cieszył się, że wszystko poszło po jego myśli i niedługo sprawi, że na ustach dziewczyny pojawi się uśmiech. Niepokoiła go jedynie konieczność przebywania z nimi w jednej sali. Wiedział, że Summer jest dla niego ważna, ale skoro sami jeszcze nie mieli szansy porozmawiać o tym, jak widzą siebie w przyszłości, to nie powinni niczego deklarować w obecności osób trzecich. Zmęczenie ostatnich dni odbijało się na jego twarzy, a on czuł, że powinien odpocząć, ale jeszcze nie miał ku temu okazji. Miał nadzieję, że po odstawieniu Jacka, będzie mógł pojawić się na kilka godzin w Instytucie. Były tam smoki, za którymi tak bardzo tęsknił i wiedział, że teraz będzie tam podświadomie chciał spędzić każdą wolną chwilę. Smoki miał już we krwi i instynktownie potrzebował jak najbliższego z nimi kontaktu. Summer była pod dobrą opieką w szpitalu i wiedział, że nie będzie oczekiwała od niego stałej obecności. Na pewno się dogadają.

***

Gdy dotarli do Londynu, stwierdzili, że nie uda im się dotrzeć na czas do szpitala. Zgiełk miasta oraz ilość samochodów stłoczonych na wąskich uliczkach spowodował, że pomimo cichych protestów Jacka, Artur postanowił użyć magii. Samochód najpierw stał się niewidzialny, a następnie wzniósł się ponad auta tkwiące w wielokilometrowych korkach. Mina ojca Summer nie wyrażała dosłownie niczego, ale Charlie starał się z całych sił go uspokoić, tym bardziej że sam czuł presję związaną z tym, aby udało im się dostać do szpitala, zanim Summie zostanie zabrana na zabieg. Artur stwierdził, że wypuści ich, jak najbliżej się da, a sam zostanie i zaparkuje gdzieś samochód, co w godzinach szczytu graniczyło z cudem. Charlie poprowadził Jacka przez przejście w witrynie i następnie prosto do sali, aby nie tracili już więcej czasu.

– Summie! – krzyknął Jack z drzwi.

Podszedł do niej szybko i przytulił mocno, zamykając w ciasnym uścisku.

– Jak dobrze, że jesteś – powiedziała ze łzami w oczach Summer. – Jak się tutaj dostaliście? – zapytała, patrząc z ukosa na milczącego Charliego.

– Nie uwierzysz, ale latającym, niewidzialnym samochodem – odparł Jack. – Nie mam pojęcia, jak mnie do tego przekonali, ale im się udało i jestem.

– Przekonali?

– Tak. Charlie przyjechał po mnie razem ze swoim ojcem.

– Naprawdę nie musiałeś jeszcze angażować swojej rodziny. – Summer poczuła ciepło, które uderzyło do jej policzków na samą myśl, że musiał o niej opowiedzieć ojcu.

Spojrzała na niego, ale on jedynie wzruszył ramionami, jakby to naprawdę było nic wielkiego.

– Miałaś na siebie uważać, a trafiłaś do szpitala – zagrzmiał Jack, zmieniając temat.

– To moja wina – odezwał się tym razem Charlie, podchodząc do łóżka, bo wcześniej stał przy ścianie w niewielkiej odległości, aby dać im trochę przestrzeni. – I muszę pana za to przeprosić.

– Nie żartuj sobie. – Jack przysiadł na łóżku Summer, trzymając jej dłoń w czułym uścisku. – Znam ją i wiem, że poszłaby za tymi swoimi smokami w ogień, nawet przez chwilę nie zastanawiając się nad konsekwencjami.

– Tato...

– Nie, naprawdę mam w tym swój udział. Powinienem przewidzieć wszystkie okoliczności, a tego nie zrobiłem.

– Ale już po wszystkim – przerwała im pojednawczo Summer.

– Co będą ci robić w czasie tego zabiegu? – zapytał Jack, przenosząc wzrok na córkę.

– Mam głęboką ranę brzucha – wyjaśniła, podciągając kołdrę do góry, bo wiedziała, że jej ojciec nie lubi widoku krwi i chciała go przed tym ochronić. – Magia jest w stanie naprawić tylko wierzchnie warstwy i zaleczyć powierzchowne urazy. Uzdrowiciele muszą użyć skomplikowanych zaklęć, aby rozpocząć naprawianie organów. Zajmie im to kilka godzin.

– To brzmi jak operacja chirurgiczna – stwierdził Jack.

– I w rzeczywistości jest to podobne, tylko z użyciem magii, tato – powiedziała uspokajającym tonem, przyłapując Charliego na tym, że cały czas na nią patrzył. – Zostawisz nas na chwilę samych? – zwróciła się do ojca, który od razu się podniósł.

– Zaczekam na korytarzu – powiedział, po czym poklepał Charliego po ramieniu. – Tylko bez żadnych rękoczynów ani innych całuśnych akcji. Jestem za ścianą, młodzieńcze.

– Tak jest, panie Force – odpowiedział smokolog, uśmiechając się szeroko.

Summer poczekała, aż drzwi za jej ojcem się zamkną i poklepała łóżko, aby Charlie zajął jego miejsce tuż obok niej. Zrobił to z ociąganiem, czego kobieta nie rozumiała.

– Jesteś zmęczony – powiedziała i chwyciła go za dłonie, przyglądając się dokładnie jego poszarzałej twarzy. – Musisz koniecznie odpocząć.

– Teraz muszę wracać do Instytutu.

– Teraz? – zdziwiła się, nie potrafiąc ukryć lekkiego rozczarowania.

– Obiecałem Coral, że wpadnę, aby pomóc jej sprawdzić wszelkie środki bezpieczeństwa. I jestem ciekawy, jak się miewają nasze smoki.

– A co z moim ojcem?

– Wrócę tutaj po niego za jakieś dwie godziny i wtedy razem z moim tatą odwieziemy go do domu.

Summer uderzyła myśl, że gdy się obudzi po zabiegu, pewnie będzie sama, ale nie zamierzała się skarżyć, nie była przecież dzieckiem.

– To w takim razie zobaczymy się jutro?

Charlie patrzył w jej ciepłe, jasne oczy i serce mu się krajało na kawałki, gdy docierało do niego, że będzie musiał ją zawieść. Bo to było oczywiste i ona wcale nie musiała mówić tego głośno, ale na pewno sądziła, że właśnie on będzie przy niej trwał. Ścisnął mocniej jej dłoń, a następni podniósł ją i lekko pocałował.

– Tak, najprawdopodobniej tak – powiedział, lekko się uśmiechając. – Będę cały czas o tobie myślał, ale nie mogę zostać dłużej. Jestem tam bardzo potrzebny. Wiem, że zrozumiesz.

– Rozumiem, oczywiście, że rozumiem – odpowiedziała, chociaż złośliwy głos w jej głowie podpowiadał jej, że wcale nie rozumiała i nie powinna się na to godzić, jednak Summer, która często radziła sobie ze swoimi problemami w pojedynkę, nie zamierzała się go słuchać.

Smokolog wstał i puścił jej dłoń. Podszedł do drzwi i skinął na Jacka, który od razu ruszył w ich stronę. Wyjaśnił mu, jaki mają plan na resztę dnia, a potem pomachał do Summer i wyszedł.

Wydawało mu się, że postępuje dobrze. Niczego jeszcze z Summer nie ustalili, a on nie chciał się z niczym spieszyć. Najbardziej jej zależało na spotkaniu z tatą i zrobił naprawdę wszystko, co mógł w tej sytuacji, aby zapewnić jej komfort. Gdy był już na korytarzu, zrozumiał, że popełnił jeden błąd, a był nim brak pocałunku. Mógł ją pocałować i chciał to zrobić, ale myśl o tym, że jej surowy ojciec znajduje się za ścianą, skutecznie go od tego odwiodła. Teraz musiał skoczyć do pracy, a potem znowu tu wrócić i bezpiecznie odtransportować Jacka. Miał wrażenie, że ostatnie dni zlały się w jedną, wielką niekończącą się dobę. Oczy piekły go ze zmęczenia i wiedział, że długo tak nie pociągnie, dzisiaj wieczorem odpocznie, a jutro w pełni sił wróci do Summer.

***

Ciemność nocy spowijała salę, w której Summer się znalazła po skończonym zabiegu. Leżała na łóżku na plecach i czuła ogromny ból kręgosłupa. Próbowała się poruszyć, ale nie była w stanie zrobić tego tak, aby poczuć komfort. Rozejrzała się, ale na szafce paliła się jedynie samotna świeczka, która zapewne miała pozwolić jej na spokojniejszy sen.

Jak przez mgłę pamiętała pożegnanie z tatą, zanim uzdrowiciele zabrali ją na salę zabiegową. Przypominała sobie chłód, jak przenikał ją, gdy dostała eliksir, który miał sprawić, że zaśnie i niczego nie będzie czuła. Potem była wielka pustka i teraz dopiero odzyskała przytomność. Skoro było już ciemno, musiało minąć wiele godzin od momentu, gdy została stąd zabrana. Nie wiedziała, czy wolno jest jej się ruszyć, ale w sumie nie miała na to siły. Przekręciła jedynie głowę w stronę pustego krzesła, na którym poprzedniej nocy spał na siedząco Charlie. Nic nie mogła na to poradzić, ale zrobiło jej się przykro, że jest tutaj całkiem sama. Z drugiej jednak strony wiedziała, że sama obecność Charliego w niczym by jej tutaj nie pomogła, a on zarwałby kolejną noc, spędzając ją na niewygodnym krześle. Chciała dla niego jak najlepiej. Uśmiechnęła się pomimo bólu rozchodzącego się w dolnej części ciała. Jutro się zobaczą i na pewno będzie dobrze.

Wszystko będzie dobrze.

– Jak się pani czuje? – zapytał uzdrowiciel, stając niespodziewanie w drzwiach. Podszedł do łóżka, machnął różdżką i rozświetlił pomieszczenie. – Nazywam Aurelius Mayfair* i mam dzisiaj dyżur nocny. Widziałem w raporcie, że miała pani dosyć poważny zabieg.

– Boli mnie – powiedziała wprost, bo nie czuła potrzeby ukrywania przed nim swojej słabości.

– Niestety, dostała już pani maksymalną dawkę eliksirów przeciwbólowych. Kolejną będę mógł pani podać dopiero o szóstej rano, czyli musi pani wytrzymać jeszcze siedem godzin.

– To chyba będzie najdłuższe sześć godzin w moim życiu – zażartowała, ale od razu się skrzywiła, tak mocno ją zabolało.

Uzdrowiciel odsunął kołdrę, a następnie poczekał, aż Summer podciągnie wyżej koszulę nocną. Dotknął jej skóry w okolicach brzucha i wypowiedział zaklęcie, które sprawiło, że przez powłoki brzuszne był w stanie dostrzec, co się działo w środku.

– Użyto bardzo dużo magii, aby naprawić organy wewnętrzne, stąd ten ból – wyjaśnił, ale wciąż czujnie przyglądał się wykonanej pracy uzdrowicieli przeprowadzających zabieg.

– Co pan tam widzi?

– Coś mi się tutaj nie podoba – mruknął niewyraźnie, ale Summer nie miała siły mu się przyglądać, bo znowu poczuła ogromny ból. – Nie jestem specjalistą w tym zakresie i muszę wysłać pilną sowę do operatora wraz z wizją tego, co zobaczyłem.

– Powie pan, co takiego się tam dzieje?

– Wydaje mi się, że pojawiło się nowe, świeże krwawienie w okolicach żołądka.

– To nie brzmi dobrze – odpowiedziała przez zaciśnięte zęby.

– Proszę na mnie zaczekać, a ja niedługo wrócę i będziemy coś działać.

Summer uśmiechnęła się i oparła głowę ponownie o poduszkę. Łzy cisnęły się jej do oczu, ale nie chciała płakać, bo wiedziała, że ten płacz jej w niczym teraz nie pomoże. Zdała się na pomoc uzdrowiciela, który wydawał się wiedzieć, co robi. Był młody, ale widać było po nim zaangażowanie i profesjonalizm.

Kilkanaście minut później, które Summer dłużyły się niczym godziny, Aurelius pojawił się ponownie w sali.

– Już wszystko wiem – powiedział, stając przy jej łóżku.

Kobieta leżała wciąż w tej samej pozycji, nie zmieniając pozycji nawet o milimetr. Jej oddech stał się cięższy. Była przykryta po szyję, tak bardzo dokuczał jej chłód, a ciałem targały nieprzyjemne dreszcze.

Uzdrowiciel dotknął jej czoła i zmarszczył nerwowo brwi. Musiał jak najszybciej zacząć działać, bo pacjentka dostała gorączki i jej stan się z każdą minutą pogarszał.

Wyciągnął różdżkę i był gotowy do rozpoczęcia leczenia. Ale najpierw mocno ścisnął dłoń kobiety, aby ją uspokoić.

– Zaraz poczuje się pani lepiej. Rzucę jedno zaklęcie, które zatamuje krwawienie pooperacyjne. Gorączka powinna wtedy zmaleć, ale pewnie ta noc będzie ciężka.

Summer jedynie kiwnęła głową, nie będąc w stanie odpowiedzieć.

Aurelius rozpoczął wypowiadanie inkantacji, wiedząc, że przez chwilę jego pacjentka będzie czuła jeszcze większy ból, ale za chwilę poczuje ulgę, na którą tak długo czekała.

***

Uzdrowiciel wyszedł z sali Summer Force zlany potem. Stanął na korytarzu i oparł całym ciężarem ciała o ścianę. Pochylił się i oparł dłonie o kolana, bo lekko zakręciło mu się w głowie. Nocne dyżury, w których czasie odpowiadał za pacjentów na oddziale, były dla niego zawsze stresujące. Zawsze mogło się przytrafić coś, z czym nie będzie wiedział, jak sobie poradzić. Tym razem się jednak na szczęście udało. Dawno nie miał do czynienia z tak opornym reagowaniem ciała pacjentki na zaklęcia tamujące krwawienia. Wiedział, że była to pracownica smoczego Instytutu i trafiła do szpitala po wypadku na nieudanej wyprawie, ale nie spodziewał się, że będzie aż tak wycieńczona. Czuł satysfakcję, że udało mu się po kilku próbach zlikwidować niebezpieczeństwo, które groziło jej zdrowiu i życiu. Żałował, że nie może uśmierzyć jej bólu, ale dodatkowa ilość magii lub eliksirów mogłyby uszkodzić jej serce, a do tego dopuścić nie mógł.

Usłyszał kroki i zdziwił się, ponieważ wcześniej nikogo na korytarzu nie widział. W jego kierunku powoli szedł mężczyzna, którego z daleka nie był w stanie rozpoznać. Dopiero po chwili dotarło do niego, że to jego dawny kolega z roku, Charlie Weasley. Aurelius nie miał jednak pojęcia, co on robi w środku nocy, plącząc się bez celu po szpitalnych korytarzach.

Były Gryfon przystanął niedaleko i uśmiechnął się, rozpoznając kolegę, którego nie widział od lat. Ostatni raz spotkali się po Bitwie o Hogwart w Wielkiej Sali, gdy Aurelius pomagał ofiarom.

– Witaj, Auri – przywitał się i podał mu rękę, co uzdrowiciel odwzajemnił.

– Cześć, Charlie. Dość niecodziennie to nasze spotkanie po latach. Kogoś szukasz?

– Moja koleżanka – powiedział zachrypniętym ze zmęczenia głosem, ale za chwilę sam się poprawił. – Moja dziewczyna tutaj leży, dokładnie w tej sali, przy której stoisz.

– Summer Force?

– Tak – odpowiedział Charlie, głośniej przełykając ślinę.

– Bardzo źle się czuje po zabiegu. Dobrze, że z nią będziesz.

– Dlaczego źle? Coś się stało?

– Po prostu jej obrażenia były poważniejsze, niż nam się wydawało i teraz jeszcze wystąpiło pooperacyjne krwawienie. Zaczęła dodatkowo gorączkować, co jest niepokojące.

Charlie cały się spiął, a jego twarz ściągnęło zmartwienie. Czuł, że popełnił błąd, nie przychodząc do niej wcześniej, ale nie był w stanie tego zrobić. W Instytucie zapanował istny chaos i był pewien, że pozostali nie daliby sobie rady bez jego pomocy. Smok szalał z wściekłości, prawie przerywając wszystkie nałożone bariery.

Westchnął, bo to były jednak tylko wymówki, lepsze lub gorsze, ale tak naprawdę powinien wszystko rzucić i być przy Summer. Jego serce zalewały potężne wyrzuty sumienia.

– Pójdę do niej, Aureliusie. Dziękuję ci, że się nią zająłeś.

W pomieszczeniu paliła się na szafce przy łóżku jedna, samotna świeca, która rzucała niespokojny cień na pustą ścianę. Charlie podszedł do łóżka i przysunął sobie krzesło, na którego oparciu powiesił jeansową kurtkę. Oparł łokcie o pościel i sięgnął po dłoń Summer. Mylnie sądził, że śpi, ale ona od razu się poruszyła i otworzyła oczy.

Jej szkliste oczy i rozgorączkowane spojrzenie tak bardzo przeraziło Charliego, że od razu się podniósł, aby być jeszcze bliżej niej.

– Co się stało, Summie? Jeszcze kilka godzin temu czułaś się tak dobrze.

– Nie wiem, Charlie – szepnęła i od nowa przymknęła oczy. – Jest mi bardzo zimno.

Charlie zauważył, że Summer jest przykryta kołdrą i kocem, i nie miał niczego, czym mógłby ją otulić. Długo się nie zastanawiał. Ściągnął buty i położył się obok niej. Przyciągnął ją do siebie. Summer z ulgą wtuliła się plecami w jego ciepłą klatkę piersiową. Charlie podciągnął wyżej kołdrę, aby mógł ją dokładniej przykryć.

– Przepraszam, że mnie nie było – szepnął, ale ona już nic nie odpowiedziała. Jej oddech zwolnił, a leczniczy sen dał jej potrzebną chwilę ukojenia.

***

Charlie obudził się wraz ze wschodzącym słońcem. Podniósł się na łokciu i od razu czujnie przyjrzał Summer, ponieważ chciał sprawdzić jej stan. W nocy bardzo szybko zasnął, bo zmęczenie wzięło górę nad chęcią czuwania. Summer spała spokojnie, a jej czoło było tylko lekko cieplejsze od pozostałych części ciała. Ziewnął przeciągle i usiadł. Po chwili wstał i poprawił łóżko, bo nie chciał, aby ktoś podniósł raban za jego nocny występek.

– I tak widziałem, że z nią spałeś – mruknął Aurelius, który wpadł nagle do sali. – Ciesz się, że to ja byłem na dyżurze, bo inni uzdrowiciele wywaliby cię na zbity pysk, Weasley.

– Czasem szczęście mi dopisuje – zaśmiał się Charlie, po czym poruszył szyją, bo jednak noc spędzona na pojedynczym łóżku z dziewczyną nie należała do najbardziej komfortowych.

– Kryzys już zażegnany – ucieszył się Mayfair, gdy machnął różdżką nad pacjentką, a nad jej ciałem na chwilę zatrzymała się chmura w zielonkawym, przyjemnym odcieniu. – Zdrowieje, a ta noc była przełomem.

– Czy jeszcze ją boli?

– Nie powinno, a jestem pewien, że najgorsze już za nią – zapewnił go Aurelius z uśmiechem. – Dbaj o nią, Weasley – dodał, zanim wyszedł z sali, aby sprawdzić, co słychać u pozostałych pacjentów.

– Postaram się – mruknął Charlie, chociaż bał się, że nie podoła temu zadaniu.

***

Summer została wypisana do domu po trzech dniach hospitalizacji. Liczyła na to, że Charlie ją odbierze po wypisie, ale przysłał jej sowę, że nie zdąży dotrzeć do szpitala o wskazanej przez nią godzinie. Wcześniej zapewniła Adeline i Colina, że wróci właśnie z nim, dlatego teraz nie bardzo wiedziała, co powinna zrobić i dokąd się udać. Uzdrowiciele ostrzegli ją, że nie powinna się jeszcze samodzielnie teleportować, bo to wiązało się z pojawieniem powikłań, na co wcale nie miała ochoty. Pozostało jej przemieszczenie się za pomocą sieci Fiuu, ale w jej domu kominek nie był do niej podłączony. Odpadała również ewentualność udania się do siostry i szwagra, ponieważ była już zmęczona ich towarzystwem, którzy wpadali do niej codziennie i szczerze mówiąc, miała ich serdecznie dość. Przez chwilę pomyślała, że mogłaby wskoczyć do Instytutu, ale gdy wyobraziła sobie minę Coral, od razu z tego pomysłu zrezygnowała. Uznała, że będzie musiała poradzić sobie sama. Chwyciła za kawałek pergaminu, napisała kilka uspokajających słów Charliemu i przywiązała list do sowy, która czekała na przesyłkę, siedząc spokojnie na parapecie.

Wzięła różdżkę i rzuciła na torbę kilka zaklęć, które miały sprawić, że będzie lżejsza. Przed wyjściem pożegnała się z uzdrowicielami, dziękując im za pomoc i wyruszyła w podróż do domu. Wyszła na zewnątrz szpitala, zamknęła oczy i za chwilę poczuła świst powietrza. Gdy je otworzyła, zobaczyła wielki autobus i uśmiechnęła się do konduktora Błędnego Rycerza.

– Dokąd jedziemy?

– Croyde – odpowiedziała i pozwoliła, aby mężczyzna zajął się jej bagażem, gdy ona sama wsiadła do środka i zajęła miejsce siedzące przy oknie.

Cieszyła się, że wraca do domu.

* Aurelius Mayfair jest postacią fikcyjną, wymyśloną przeze mnie, a występuje w moim innym opublikowanym opowiadaniu pt. "Niezniszczalna. Historia Lavender Brown".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro