20. ..., z którymi szybko sobie poradzimy, a na koniec odwiedzimy smoki.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Summer powoli dostawała szału i w tym stanie ciągłego zdenerwowania, nie czuła się zbyt dobrze. Siedzenie w domu działało na nią jak płachta na smoka i to takiego dosyć mocno zdenerwowanego. Pierwsze dni po powrocie do domu ze szpitala były dla niej istną udręką. Wolno jej było jej jedynie przemieszczać się z pokoju do pokoju i zmieniać położenie z siedzenia na leżenie, i nic więcej. Czuła się już całkiem dobrze. Ból w podbrzuszu dokuczał jej niezwykle rzadko, a mimo to nie wolno jej było zrobić niczego, co w jakimkolwiek słowniku znalazłoby definicję jako pożyteczna czynność. Jej ojciec wziął sobie urlop, aby mógł odpocząć – tak brzmiała wersja oficjalna. W rzeczywistości, o czym Summer doskonale wiedziała, siedział w domu, aby jej pilnować. Starali się nie wchodzić sobie nawzajem w drogę, ale były również momenty, kiedy czarownica miała po dziurki w nosie troskliwości ojca, który nie pozwalał jej nawet wyjść na podwórko, aby przejść się między grządkami i sprawdzić, jak rosną posadzone przez nią własnoręcznie wczesną wiosną rośliny. Zajął się również gotowaniem, całkowicie odmawiając Summer dostępu do kuchni. Była mu za to wszystko wdzięczna, ale nic nie mogła poradzić na to, że całym sercem tęskniła za Instytutem, smokami, przyjaciółmi i oczywiście Charliem Weasleyem.

Charliem Weasleyem, który zachowywał się w dosyć zagadkowy sposób. Denerwowało ją to, że nie potrafiła go rozgryźć. Zakładała, choć tak naprawdę nie miała do tego żadnych podstaw, że Charlie będzie wpadał do niej codziennie po pracy. Tak się jednak nie stało, a ona musiała przełknąć gorzką pigułkę rozczarowania wymieszanego z dawką złości. Złości, która rosła w niej codziennie.

Stała właśnie na werandzie okalającej dom z kubkiem parującej, czarnej herbaty, w której pływał plasterek cytryny, gdy usłyszała głośne stuknięcie, a za chwilę odgłos głośniejszy, który sprawił, że się odwróciła.

– Tato, błagam, skończ udawać, że zamiatasz podłogę, bo robiłeś to już dzisiaj trzy razy – mruknęła niezadowolona, odwracając się w stronę ojca, któremu niefortunnie upadła miotła.

– Chciałem tylko... – zaczął Jack, drapiąc się po głowie.

– Nudzisz się – odpowiedziała za niego. – I mnie pilnujesz – dodała po chwili.

– W zasadzie to mógłbym wrócić już do pracy – stwierdził niemrawo, czując gorycz porażki w związku z tym, że córka go przejrzała.

– Mógłbyś, a ja sobie doskonale poradzę.

– Chciałem się tobą zaopiekować.

– Wiem, tato, wiem – odpowiedziała łagodnie, obdarzając go uśmiechem. – Ale ja już naprawdę lepiej się czuję.

– Jak będziesz w domu, to będziesz bezpieczna – dodał, a Summer tego nie skomentowała, bo doskonale wiedziała, że tak naprawdę wszędzie może być niebezpiecznie.

– Jest coś, o czym chciałam z tobą porozmawiać – zmieniła temat.

– Co takiego?

– Chciałabym złożyć wniosek o włączenie naszego domu do sieci Fiuu i potrzebuję twojej pisemnej zgody, jako właściciela nieruchomości.

– Summer, rozmawialiśmy o tym i nie jestem przekonany.

– Wiem, że nie jesteś, ale ja jednak będę cię prosić o to, abyś się zgodził. To bardzo mi ułatwi życie.

– Jak?

– Będę mogła szybciej dostać się do Instytutu i do Adeline, jeśli będzie mnie potrzebować.

– Przemyślę to.

– Dziękuję – odpowiedziała, siadając na huśtawce.

Była zadowolona, bo miała przeczucie, że tym razem ojciec jej nie odmówi.

***

Dawno temu w Hogwarcie

– To moje ostatnie wakacje w życiu – stwierdził ze smutkiem Colin. – Ty masz lepiej, bo jeszcze wracasz na rok do szkoły. A ja już nie mam wyjścia. Musiałem się pożegnać z Hogwartem na zawsze.

– Wolałabym zostać z tobą tutaj – odpowiedziała Summer, nie otwierając oczu. – Hogwart bez ciebie, to już nie to samo miejsce. Przynajmniej dla mnie.

– Też będę za tobą tęsknił – wyznał, a Summer delikatnie, prawie niezauważalnie się uśmiechnęła.

– Summie...

– Hmm?

– W sumie to chciałem z tobą porozmawiać.

– Rozmawiamy przecież, odkąd zorganizowałeś ten piknik, Colin – powiedziała, w duchu nazywając ten piknik randką. Randką, o której zawsze marzyła.

– No tak, ale o czymś konkretnym – wyjaśnił lekko zdenerwowanym tonem.

– O czym? – Otworzyła oczy i lekko się podniosła, podpierając się na łokciach. Dopiero teraz zauważyła, że przyjaciel jej się uważnie przyglądał, jakoś zupełnie inaczej niż zwykle. – No mów – ponagliła go.

– Bo wiesz, jesteśmy przyjaciółmi... – zaczął, a Summer się lekko spięła, bo kompletnie nie miała pojęcia, dokąd zmierza ta dziwna rozmowa. – I ufamy sobie.

Usiadła prosto, podwijając nogi pod siebie. Colin również usiadł.

– Jesteśmy – przyznała, czując, że robi jej się gorąco. – I ufamy sobie – powtórzyła za nim.

Colin nic nie odpowiedział. Jedynie na nią patrzył. Zapadła między nimi przyjemna cisza. Summer miała wrażenie, że delikatny, letni wiatr, szumiące, wysokie trawy i śpiewy ptaków, siedzących na pobliskim, rozłożystym drzewie, idealnie wpasowują się w stworzenie odpowiedniego klimatu. Romantycznego klimatu.

Chłopak lekko się do niej przysunął i położył jedną rękę na jej nodze. Podążyła za nią wzrokiem, kompletnie nie wiedząc, jak powinna się zachować. Colin drugą dłoń położył na jej policzku i przesunął po nim delikatnie kciukiem.

– Jesteś taka ładna, Summer – szepnął, a ona się lekko uśmiechnęła, rozchylając usta ze zdziwienia.

Ona była w nim zakochana od lat, ale on nigdy nie dał jej powodów, aby myślała, że czuje do niej coś więcej. Aż do dzisiaj.

Dzisiaj powiedział jej, że jest ładna.

Pocałował ją delikatnie, najpierw jedynie ledwo co dotykając jej ust. Odsunął głowę, a gdy dostrzegł, że Summer się uśmiecha, zrobił to ponownie. Tym razem dłużej i mocniej. Pozwoliła mu na to, martwiąc się, że jej pocałunki są niemrawe i niezdarne, a on zaraz się tym znudzi.

Nie znudził się tylko nadal ją całował. Położyli się razem na kocu, a on do pocałunków, dołożył dotyk, który dla niej był kompletnie nowym doznaniem.

W pewnym momencie poczuła, że chce, żeby przestał.

– Colin? – wypowiedziała jego imię, a on od razu się od niej odsunął.

– Co się stało?

– Do czego to zmierza?

– No jak do czego? Myślałem, że się domyślisz.

– Powiedz to. – Uznała, że musi to od niego usłyszeć.

– Jesteśmy przyjaciółmi i sobie ufamy. Myślałem, że przeżyjemy razem nasz pierwszy raz – powiedział, mocno się czerwieniąc.

– Ale tak teraz? Tutaj? – zdziwiła się, siadając i poprawiając zadartą bluzkę.

– Chyba lepiej tutaj, teraz, ze mną, niż kiedyś, w przyszłości z jakimś przypadkowym kolesiem, który cię wykorzysta. – Usiadł również i odwrócił od niej wzrok, wyraźnie rozzłoszczony.

– Na pewno nie tutaj i nie teraz, Colin – odpowiedziała, hamując łzy, które cisnęły się jej do oczu.

– Ale przemyślisz to? – zapytał, patrząc na nią ponownie.

– Przemyślę – odparła ugodowo, chociaż nie mogła pozbyć się wewnętrznego głosu, który nachalnie podpowiadał jej, że to on chce ją wykorzystać.

Była jednak w nim szaleńczo zakochana. Zakochana tak bardzo, że wydawało jej, że on również się w niej nareszcie zakocha. I poniekąd miał rację, ufała mu i wiedziała, że obejdzie się z nią delikatnie.

Kilka dni później przystała na jego propozycję. A potem żałowała jej do końca życia.

***

– Dobrze wyglądasz, Summie – powiedziała radośnie na powitanie Callie, rozglądając się ostrożnie, czy nikt z sąsiadów nie widział teleportacji. Zawsze starała się wylądować na tyłach domu, pomiędzy okazałym bzem oraz przygotowującym się do kwitnienia jaśminem.

Była Puchonka wyglądała promiennie. Miała na sobie krótką, letnią białą sukienkę w słoneczniki i lekkie sandały na stopach wiązane wysoko na łydkach. Rozpuściła włosy, które sięgały jej aż do połowy pleców. Wyglądała zdecydowanie zbyt ładnie jak na zwykłą wizytę przyjaciółki.

Callie od razu poczuła, że coś jest na rzeczy.

Summer spacerowała po trawniku, przyglądając się swoim kwiatom, które wciąż kwitły, pomimo że lato zbliżało się ku końcowi. Podeszła szybko do przyjaciółki i mocno ją uścisnęłam. Zerknęła zaraz szybko na zegarek i nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– Ty również, Calls – odpowiedziała, nie będąc w stanie powstrzymać radości.

– Co się tak cieszysz?

– Cieszę się, bo wiem, że na pewno mi nie odmówisz.

– Czego, Summie? – Callie spojrzała na nią z pobłażaniem, bo czuła, że to coś, na co już nie zgodziła się Pia, która wpadła do niej poprzedniego dnia.

– Tatę wypchnęłam już wczoraj do pracy, bo wisiał nade mną od ponad tygodnia – zaczęła, biorąc przyjaciółkę pod ramię. – Była u mnie Pia, ale jej nie udało mi się przekonać do mojego pomysłu.

– To do czego chcesz mnie przekonać? – zapytała Callie, coraz bardziej zaciekawiona tym, co skrywa Summer.

– Chciałabym, żebyś pomogła mi się teleportować do Instytutu – wyrzuciła na jednym wydechu.

– Nie mogę ci w tym pomóc, bo nie chcę cię zabić – odpowiedziała Callie, wyswobadzając rękę. Stanęła w miejscu, do czego również zmusiła Summer, na której twarzy pojawiło się rozczarowanie. Mierzyły się wzrokiem.

– A nie chciałabyś zobaczyć smoka?

– Summer, wiesz, że gdybym mogła...

– Możesz, oczywiście, że możesz, tylko się boisz.

– Miałaś rozpruty brzuch na pół – przypomniała jej Callie. – Prawie tam umarłaś.

– Wcale nie – zaprzeczyła Summer. – A nawet jeśli było źle, to zobacz. – Rozejrzała się najpierw, czy nikt się nie gapi, a potem rozpięła kilka guzików sukienki na wysokości brzucha, aby pokazać przyjaciółce ładnie zagojoną ranę, po czym szybko je zapięła.

– Dlaczego, aż tak bardzo ci na tym zależy? Przecież masz jeszcze wolne. – Callie nie ustawała w przemówieniu jej do rozsądku. Dziwiła się również temu, jak bardzo praca w Instytucie zaczęła Summer zmieniać.

– Przede wszystkim dlatego, że za nimi tęsknię i chcę zobaczyć, jak sobie radzą – powiedziała Summer, lecz uciekła wzrokiem w stronę okazałej śliwki, która rosła samotnie w południowym krańcu ogrody.

– Charlie nadal się nie pojawił? – Callie zaczynała rozumieć, skąd wzięła się ta dziwna zaborczość, która nie pasowała do kobiety, którą przecież znała od lat.

– Nie – odpowiedziała chłodno Summer.

– Chodź, opowiesz mi – powiedziała Callie, chwytając przyjaciółkę za rękę i poprowadziła ją w stronę werandy, gdzie usiadły na huśtawce.

– Nie opowiadałam o tym ze szczegółami Pii, bo wiesz, że ona ma trochę inne podejście do facetów – zaczęła Summer, opierając stopy o podłoże, aby wprawić huśtawkę w ruch.

– Wiem, ale ja mam kompletnie inne, więc dawaj.

– Nie widziałam Charliego od czasu pobytu w szpitalu.

– Dlaczego?

– Bo mnie nie odwiedza, a ja, z oczywistych powodów, sama ruszyć się stąd nie mogę.

– Ale pisze do ciebie? Wyjaśnia, dlaczego tego nie robi?

– Oczywiście, pisze do mnie codziennie. Ale jego listy są krótkie i zwykle składają się z wymówek, dlaczego znowu nie uda mu się wpaść – odpowiedziała smętnie.

– A ty za nim tęsknisz. – Callie przytuliła mocno Summer do siebie, również ruszając nogą, aby utrzymać bujanie.

– Bardzo – szepnęła, zakrywając twarz dłońmi, aby w ten sposób powstrzymać się przed płaczem.

Summer nie była w stanie wyznać Callie, że cholernie boi się tego, że kolejny raz w swoim życiu zakochała się bez wzajemności. Musiała się upewnić, że jej raczkujący związek z Charliem jest zupełnie inny od tego, który kiedyś miała z Colinem. A upewnić mogła się jedynie, spotykając się z Charliem. Innego sposobu nie znała.

– Być może naprawdę nie udaje mu się wyrwać – ostrożnie zaczęła mówić Callie, a Summer od razu spojrzała na nią ze złością. – Dużo się mówi o tych waszych smokach. Pia opowiadała mi, że szykują potężny materiał, który ma się ukazywać cyklicznie. Podobno jest tam niezły kocioł.

– To teraz mam wyrzuty sumienia, że mnie tam nie ma i im nie pomagam – mruknęła Summer.

– Pokaż, no, ten swój brzuch – zarządziła Callie i wymownie spojrzała na przyjaciółkę, która znowu rozpięła guziki, odkrywając fragment ciała. – Coś cię jeszcze boli?

– Nie, kompletnie nic – zapewniła ją szczerze. – Nie okłamałabym cię w takiej sprawie.

– Jak się rozszczepisz, to cię zabiję, Summer, przysięgam. Żebyś potem nie mówiła, że cię nie ostrzegałam.

– To znaczy, że mi pomożesz?

– Jasne – odpowiedziała.

Summer podniosła się i wpadła do domu, aby zabrać torebkę. W ostatniej chwili pomyślała, że powinna zostawić tacie wiadomość o swojej krótkiej nieobecności, gdyby nagle wrócił do domu. Przyczepiła ją do lodówki, wychodząc, chwyciła klucze, którymi dokładnie zamknęła drzwi.

– Gotowa?

– Lećmy.

***

Summer poczuła lekkie wirowanie w głowie i nudności w brzuchu, gdy gładko wylądowały na trawniku przed Instytutem, dlatego mocniej ścisnęła dłonie Callie.

– Wszystko dobrze? – zapytała ze strachem w oczach Callie, widząc, jak Summer zbladła, ale przyjaciółka szybko ją zapewniła, że jest w porządku.

Odwróciły się w stronę ceglanego budynku, który wcale się nie zmienił, a Summer miała wrażenie, że na nią czekał. Tak samo, jak ona na ten powrót. Ruszyła w stronę głównego wejścia. Miała nadzieję, że Callie idzie razem z nią. Wspięły się po kilku stopniach, a Summie pchnęła mocno i pewnie ciężkie, dębowe drzwi.

Przywitała się grzecznie z portierem, który od razu zapytał o jej samopoczucie, ale z uśmiechem zapewniła go, że czuje się wyśmienicie, Ogromny hall był pusty. Summer odruchowo zerknęła w stronę ruchomych fresków, których odrestaurowaniem zajmował się w ostatnich tygodniach Tony i opowiedziała o nich pokrótce Callie, która nie mogła wyjść z podziwu dla jego kunsztu. Nie zatrzymywały się jednak dłużej, ponieważ Summer chciała przejść w stronę wybiegów dla smoków.

Dotknęło ją to, że w tym momencie nie wiedziała, kogo bardziej chce zobaczyć – uratowanego smoka, czy miedzianego smokologa.

Wyszły drugim wyjściem, które prowadziło prosto na wybiegi. Uderzyło je mocno, południowe słońce. Jako pierwszy dostrzegł je Nigel, który szedł właśnie w stronę budynku ze stertą dokumentów.

– A kogo to moje oczy widzą?! – rzucił radośnie. – Jest nasze Słoneczko! – podszedł szybko do Summer i mocno ją ścisnął, nie zwracając uwagi na to, że mnie papiery. – Wyglądasz wspaniale, Summie – pochwalił ją, czule, po ojcowsku, głaszcząc po głowie.

– Dziękuję, Nigelu – odpowiedziała, uśmiechając się do niego radośnie. – To jest moja przyjaciółka, Callie – przedstawiła byłą Gryfonkę, która uprzejmie podała dłoń mężczyźnie. – A to jest, Nigel, pracujemy razem.

– Miło mi cię poznać, moja droga – przywitał się. – Dziękuję, że pomogłaś naszej Summie się tu dostać, bo usychaliśmy z tęsknoty. – Poruszył znacząco brwiami. – I wiem, co mówię. Nigel zawsze wie.

– Nie wiem, czy wszyscy – mruknęła Summer, co Nigel od razu wyłapał.

– Och, oczywiście, że wszyscy. A na pewno smok, którego uratowałaś – powiedział, patrząc na młodszą koleżanką z prawdziwą dumą. – Wspaniale się spisałaś, tam, w lesie.

– Ona tak tego nie postrzega – wtrąciła się Callie. – Uważa, że narobiła za dużo zamieszania, ale z czasem ogarnie, że jest właściwą osobą na właściwym miejscu.

– Oby zrobiła to szybko, bo powinna czuć dumę – odpowiedział Nigel, uśmiechając się do niej ciepło. – A tak w ogóle, Summie, to powiedz mi, ile tych smoków tam zdobyłaś?

– No jak to – obruszyła się Summer. – Przecież dwa. Samca i smoczątko.

– Policz dobrze – zasugerował, gdy z jednego z wybiegów wyłonił się rudowłosy mężczyzna.

– Licz, Summer – zawtórowała Callie, nie mogąc powstrzymać śmiechu na widok przyjaciółki, której wyraz twarzy odmienił się diametralnie. – Miedziany smokolog wchodzi na scenę – dodała.

– Chodź, kochana – zwrócił się do Callie Nigel, biorąc ją pod rękę. – Pokażę ci Instytut, gdy tylko odniesiemy do mojego gabinetu te dokumenty. Ostatnio zarzucają papierami biednego Nigela, to znaczy nasza szefowa Nigela zarzuca.

– Coral, tak? – dopytała uprzejmie, odchodząc z mężczyzną, celowo zostawiając Summer na pożarcie smoka.

Charlie wyszedł z wybiegu smoka tak bardzo zmęczony, że miał ochotę usiąść w cieniu pobliskiego dębu, aby tam zasnąć, chociaż na chwilę. Był spocony i brudny, bo wielokrotnie się przewrócił, uciekając przed złowieszczymi płomieniami, które smok, co chwilę z siebie wyrzucał. Żadne jego metody jeszcze nie poskutkowały, aby go ujarzmić, choćby w niewielkim stopniu. Dlatego nie opuszczał Instytutu, zmieniając się jedynie na kilka godzin z Coral, której próby również spełzły na niczym. Smok nie chciał z nimi współpracować. Gapił się na nich jak na największych wrogów, których darzył czystą nienawiść, ale to musiało się zmienić.

Podszedł powoli do kranu, celowo umieszczonego na zewnątrz budynku. Ściągnął przepoconą podkoszulkę i rzucił ją ze złością w trawę. Odkręcił wodę i ochlapał sobie twarz, czując natychmiast ulgę. Oczyścił sobie również ręce. Zmywając kurz, odkrył, że tym razem nie miał żadnych nowych oparzeń. Czuł, że jest obserwowany. Wyprostował się i odwrócił się w stronę zielonych błoni przed budynkiem.

Stała tam Summer, a jemu zakręciło się w głowie.

Bo nie powinno jej tutaj być. Powinna jeszcze odpoczywać w domu. Szybko dotarło do niego, że już minął ponad tydzień, odkąd widział ją po raz ostatni i było to jeszcze w szpitalu. Zaklął w myślach. Praca pochłonęła go tak bardzo, że zapomniał o całym świecie. Zawiódł ją, dlatego się tu pojawiła. Był beznadziejny w związkach, o czym właśnie boleśnie się przekonał. Jednak jej widok, jej uśmiech, który dostrzegał z oddali, to wszystko było tak dla niego kojące, że nie zamierzał nigdy z tego rezygnować.

Ruszył w jej stronę, a ona zrobiła to samo.

– Summer.

– Charlie.

– Jak rozumiem, teleportowałaś się, chociaż ci jeszcze nie wolno – rzucił.

– Callie mi pomogła, tak było bezpiecznie – odpowiedziała, wciąż trzymając go na dystans. Widział po jej skrępowaniu, że nie wiedziała, na jak wiele może sobie pozwolić.

– Jestem brudny i spocony – powiedział, rozkładając bezradnie ręce, jakby chciał jej w ten sposób wyjaśnić, dlaczego jeszcze jej nie przytula, chociaż bardzo tego chce.

– Nie da się nie zauważyć – zgodziła się z nim.

Minęła go i podeszła do wybiegu. Dotknęła dłonią niewidzialnej bariery, której zabezpieczenia rozbłysły pod naporem jej dotyku. Przyglądała się czujnie wszystkim poszczególnym elementom, analizując na szybko, jak wiele zostało z jej pierwotnego projektu i uznała, że całkiem sporo. Patrzyła spokojnie na smoka, który wcale nie zwrócił na nią uwagi, leżąc na gołej ziemi. Miał zamknięte oczy, na pewno odpoczywał po "walce o dominację" ze smokologiem.

– Jest wspaniały – zachwyciła się nim, nie mogąc ukryć wzruszenia.

– Jest niezwykły, to prawda – przyznał jej rację Charlie. – Ale kompletnie nie potrafimy nad nim zapanować. – Dawno nie miałem do czynienia z takim przypadkiem.

– On potrzebuje czasu – stwierdziła Summer. – Niedawno stracił partnerkę. Przeżywa jej śmierć.

– Ja przez niego też mogłem stracić – skwitował chłodno, na co kobieta przeszyła go ostrym spojrzeniem.

– Jak on ma ci zaufać, Charlie?

– Nie musi mi ufać, musi jedynie...

– Jesteś w błędzie – odpowiedziała.

– Summer, ja...

– Jak się czuje młody smok?

– Całkiem dobrze. Maggie nie odstępuje go na krok.

– Przynajmniej on czuje się tu dobrze – skwitowała z pretensją, bo nie mogła zrozumieć tego, jak Charlie może negatywnie podchodzić do ich smoka.

– Summer, on próbował cię zabić. Nie wiem, jak możesz oczekiwać ode mnie tego, że będę go traktować całkiem normalnie – burknął rozzłoszczony na fakt, że go napomina.

– To chyba był błąd – mruknęła niezadowolona. – Nie powinnam była jeszcze tu przychodzić.

– To nie był błąd – zaprzeczył i chwycił ją za dłoń.

Pociągnął ją za sobą w stronę wejścia do wybiegu, które otworzył drugą ręką, wyciągając różdżkę z kieszeni spodni. Zamknął dokładnie je dokładnie i poprowadził ją dalej wąskim korytarzem, aż zatrzymali się przed szarymi drzwiami.

– Co to za miejsce?

– Tutaj spędziłem ostatnie noce, gdy na parę godzin zmieniała mnie Coral – wyjaśnił jej, po czym weszli do niewielkiego pomieszczenia, w którym znajdowały się tylko dwa piętrowe łóżka i niewielkie okno, które dawało

– Aż tyle łóżek?

– Jak będziemy mieć więcej smoków, będziemy potrzebować więcej smokologów. Coral patrzy na wszystko przyszłościowo.

– Po co mnie tutaj przyprowadziłeś, Charlie?

– Chciałem cię przeprosić, że cię zawiodłem.

– Nie zawiodłeś mnie, przestań.

– Ale jesteś mną rozczarowana. Widzę to. Ale sama zobacz, co tu się dzieje.

– Po prostu tęskniłam za tobą – odpowiedziała, robiąc krok w jego kierunku.

Położyła dłonie na jego wciąż odkrytej klatce piersiowej i przesunęła je w stronę ramion.

– Jesteś bardzo zmęczony – szepnęła, masując delikatnie jego napięte mięśnie. Patrzyła z troską na jego przekrwione i podkrążone oczy.

– Ty przeszłaś więcej, powinienem się tobą zaopiekować, a pozwoliłem, żeby praca znowu była na pierwszym miejscu.

– Przestań, Charlie – powiedziała stanowczo i pogłaskała go po głowie, gdy wspięła się na palce, aby mogli się zetknąć czołami. – Jest dobrze – dodała.

Zadrżała, czując jego dłonie na swoich biodrach. Przyciągnął ją do siebie bliżej.

W niewielkim pomieszczeniu słychać było jedynie ich oddechy.

Summer zaczęła powoli rozpinać guziki swojej sukienki.

Charlie tylko się przyglądał, ale gdy skończyła, od razu zsunął materiał z jej ramion, patrząc, jak sukienka spada na podłogę. Przesunął wzrokiem po jej prawie nagim ciele i dłużej zatrzymał się na bliźnie, będącej pamiątką okropnych wydarzeń, które wciąż powracały do niego w snach.

– Twoja rana na brzuchu – szepnął.

Przesunął rozgrzaną dłonią po jej zarysie i poczuł, jak Summer zadrżała.

– Wiem, że blizna jest brzydka.

– Jest piękna – odpowiedział i pocałował ją, ujmując twarz w swoje dłonie.

Schylił się i pomógł Summer włożyć sukienkę.

– Myślałam, że tego chcesz.

– Oczywiście, że chcę, ale nie tutaj i nie teraz – odpowiedział łagodnie, zapinając z precyzją każdy guzik. – Ty niedawno miałaś trudny zabieg, a ja, sama w sumie widzisz, jaki jestem.

– Jesteś bez koszulki – zażartowała.

– I to wystarczy?

– Jasne – odparła.

– Kiedyś Tony też siedział z tobą bez koszulki i się na niego nie rzuciłaś – zauważył z łobuzerskim uśmiechem.

– Bo Tony nigdy na mnie nie działał w ten sposób – wyjaśniła mu, całując go ponownie. – Ty jesteś wyjątkowy, Charlie.

– To dla mnie największy komplement – odpowiedział, przytulając ją do siebie mocno, bo mimo że nie wyskoczyli z ciuchów i nie wylądowali w łóżku, to bardzo jej potrzebował, chociaż nie zdawał sobie z tego sprawy.

– Wróć na noc do mnie, zaopiekuję się tobą – zaproponowała. – Potrzebujesz spokojnego snu.

– Boję się Jacka – wyznał.

– Nic ci nie zrobi – zapewniła go z uśmiechem. – Kocha mnie i cię nie skrzywdzi.

– To wpadnę – obiecał z uśmiechem.

– I nałóż koszulkę, Charlie, bo nie ręczę za siebie – dodała, gdy opuścili pomieszczenie.

Wyszli z obiektu, trzymając się za ręce, czego nikt nie skomentował, chociaż w pobliżu stała Coral rozmawiająca z Callie. W ich stronę również zbliżał się Fitzy, machając w ich stronę radośnie na powitanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro