21. Rozpoczniemy przygotowania do wesela...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Summer siedziała w fotelu, spoglądając nerwowo na zegarek. Charlie miał się pojawić w jej domu dziesięć minut temu. Ona była gotowa już od dwudziestu. Zastanawiała się, co takiego mogło go zatrzymać w dniu ślubu jego najmłodszego brata. Za godzinę miała rozpocząć się ceremonia, a ona nie zamierzała się na nią spóźnić, nie na oczach całej jego rodziny i znajomych. Denerwowała się ich pierwszym, wielkim wyjściem i chciała, aby wszystko się już zaczęło. Wiedziała, że znalezienie się na miejscu sprawi, że po prostu z każdą kolejną chwilą będzie się czuła lepiej. Teraz jednak mogła jedynie wyobrażać sobie, jak wiele rzeczy może pójść nie tak.

Drgnęła, gdy nagle do pokoju wszedł jej ojciec, którego oczy zalśniły się na widok córki.

– Och, Summie. – Zatrzymał się w progu, aby móc na nią popatrzeć. – Wyglądasz przepięknie! – pochwalił ją z dumą. – Dokładnie tak, jak twoja matka – dodał, a Summer mimowolnie się skrzywiła, po czym wstała.

– No i magia prysła, dzięki, tato – mruknęła, idąc w stronę końca dywanu, aby za chwilę zawrócić w stronę fotela.

– Dlaczego?

– Bo wiesz, że ja i mama... To znaczy... Wiesz, nie zrozum mnie źle, ale nie lubię tych porównań.

– Ale to nie jest tak, że chciałem cię urazić – powiedział, ocierając zatłuszczone ręce o ścierkę, którą trzymał w dłoni. – Po prostu Gisela jest najpiękniejszą istotą, która chodzi po tej ziemi i gdy widzę to, jak bardzo obie z Adeline jesteście do niej podobne, to samo mi się z ust wyrywa.

– Nie wiem, jak nadal możesz mówić o niej w taki sposób – powiedziała Summer.

– Zawsze ją kochałem, a to, że ona przestała kochać mnie, w żaden sposób moich uczuć nie zmieniło.

– Tato, chyba nie jestem w stanie tego zrozumieć. – Zatrzymała się i patrzyła natarczywie na kominek, z którego lada chwila powinien wyskoczyć jej spóźniony chłopak.

Nic takiego jednak nie nastąpiło. Summer ruszyła szybkim krokiem do korytarza, aby tam kolejny raz, i miała nadzieję, że ostatni, mogła przejrzeć się w lustrze. Na ten wyjątkowy dzień wybrała sukienkę w kolorze soczystej cytryny sięgającą jej do połowy łydki. Wierzch materiały przykryty był warstwą tiulu przyjemnie połyskującego maleńkimi drobinkami w odpowiednim świetle. Ramiączka sukienki były cienkie, udekorowane zielonymi listkami i malutkimi kwiatkami, pięknie podkreślając jej smukłe ramiona. Do tego dobrała buty na niezbyt wysokim obcasie, ponieważ nie chodziła w takich zbyt często i nie zamierzała męczyć stóp przez całą noc. Wolała się dobrze bawić i tańczyć do białego rana.

Długo nie wiedziała, jak powinna ułożyć włosy, ale ostatecznie pomogła jej Adeline, która wpadła do nich tego dnia na lunch. Umiejętnie i z ogromną wprawą podkręciła jej włosy, a następnie część kosmyków upięła na czubku głowy, pozwalając, aby większość gęstych pukli swobodnie opadła na plecy Summer. Siostry rozmawiały o tym, co się ostatnio u nich wydarzyło. Adeline opowiadała o Felixie oraz o tym, jak Colin dużo czasu z nim spędza, odciążając ją w czasie drugiej ciąży. Summer zorientowała się, że po raz pierwszy od dawna nie poczuła ukłucia żalu, słysząc o szczęściu siostry. Być może dlatego, że sama była od kilku tygodni niezwykle szczęśliwa. Szczęście to jednak za mało. Ona była nareszcie zakochana. To szczęście w połączeniu z miłością dawało jej poczucie spełnienia, którego tak długo w swoim życiu szukała.

Po obejrzeniu się w lustrze musiała stwierdzić, że wyglądała ładnie i miała nadzieję, że to samo pomyśli sobie Charlie, gdy tylko ją zobaczy. Oczywiście, gdy nareszcie pojawi się w Croyde.

Z rozmyślań wyrwał ją szary puchacz, który z łoskotem rozsiadła się na jednym z parapetów przy uchylonym oknie. Summer westchnęła i ruszyła w jego stronę, otwierając szeroko okno. Odwiązała z nóżki sowy list i podała mu przysmak z miseczki, która stała obok. Obróciła kopertę i od razu rozpoznała pismo Charliego.

Rozerwała papier i wyciągnęła list.

Summie!

Spóźnię się, ale będę na pewno. Ruszaj do Nory, a ja do Ciebie wkrótce dołączę!

Do zobaczenia!

Ch.

– Nie wytrzymam z nim – jęknęła Summer.

– Co się stało?

– Spóźni się – mruknęła niezadowolona. – Mam sama udać się do Nory.

– Przecież znasz część jego rodziny – rzucił słusznie Jack.

– Och, tato. Nie rozumiesz – powiedziała, patrząc na niego łagodnie. – Chciałam zaliczyć wielkie wejście z nim u boku – dodała, mając nadzieję, że tata ją zrozumie.

– Summer, skarbie, czy ty kiedykolwiek potrzebowałaś kogoś, aby zrobić wielkie wejście?

– Tato, masz zaburzony mój obraz, bo jesteś moim ojcem – odpowiedziała, jednak uśmiechnęła się, bo jego słowa dodały jej otuchy.

– Może tak być, ale teraz mówię całkowicie obiektywnie i szczerze. Poradzisz sobie doskonale i na pewno wszystkich oczarujesz – dodał dobrotliwie, wiedząc, że jego córka myśli przede wszystkim o rodzicach Charliego.

Summer podeszła do stolika i chwyciła swoją torebkę, którą ścisnęła mocno w dłoniach. Następnie zbliżyła się do taty i uścisnęła go wolną ręką. Dziękowała mu za to, że jest dla niej taką podporą i zawsze wie, co powiedzieć, aby poprawić jej humor.

– Domyślam się, że nie wrócisz na noc – rzucił, śmiejąc się lekko.

– Tato...

– Tylko tam niech ten Charlie, no, sama wiesz – dodał jeszcze bardziej rozbawiony. – Bo go znajdę i żadna magia tego świata mu nie pomoże.

Summer spojrzała na ojca lekko zażenowana.

– Do zobaczenia, tato – pożegnała się i wyszła z domu, aby przejść na jego tył i się teleportować.

***

Lądując przed Norą, złorzeczyła w duchu Charliemu i była pewna, że udusi go, gdy go tylko zobaczy. Postawił ją w tak niezręcznej sytuacji, że aż kręciło jej się w głowie na samą myśl tego, co się wydarzy. Na szczęście znała George'a i Angelinę, dlatego liczyła na to, że uda jej się do nich przykleić i przeczekać czas bez Charliego. Miała nadzieję, że nie zdąży spotkać nikogo, kto zdziwi się jej obecnością jako osoby całkowicie obcej.

Po dotarciu na miejsce dostrzegła ogromny namiot w złotym kolorze, dookoła którego kręciło się wielu nieznajomych czarodziejów. Większość z nich roznosiła ostatnie potrzebne naczynia i inne przedmioty w tym instrumenty. Część z nich musiała należeć do zespołu muzycznego, który miał tego wieczoru zapewnić gościom zabawę.

Rudowłosy elegancko ubrany czarodziej, bardzo podobny do Charliego, stał na zewnątrz i wymachiwał różdżką, mrucząc zaklęcia, lecz bez powodzenia. Z daleka widziała, że próbował unieść sam czubek namiotu, by ustabilizować jego konstrukcję. Nagle opuścił rękę i rozeźlony odwrócił się w jej stronę, zupełnie jakby wyczuł, że jest obserwowany.

Summer dostrzegła na jego twarzy głębokie blizny. W jego uchu tkwił charakterystyczny kolczyk z kłem, na co od razu zwróciła uwagę. Rozpoznała go i domyśliła się, że ma do czynienia ze starszym bratem Charliego.

– Witam – powiedział, lekko się uśmiechając. – Proszę zająć miejsca tymczasowo w namiocie, ceremonia odbędzie się na zewnątrz, z tyłu. – Wskazał dłonią w odpowiednim kierunku. – Trzeba jednak jeszcze poczekać.

– Mogę pomóc – zaoferowała z miejsca, zawieszając swoją niewielką torebkę na ramię. – Jestem Summer – przedstawiła się i podała mężczyźnie dłoń, którą on grzecznie uścisnął.

– Ja cię kręcę – rzucił szybko. – "Ta" Summer? – zapytał, a jego uśmiech jeszcze się powiększył.

– Dokładnie ta – odparła.

– Jestem Bill, najstarszy z braci – przedstawił się. – Bardzo miło mi nareszcie cię poznać. Nie mogę uwierzyć, że Charliemu udało się zdobyć taką śliczną dziewczynę!

– Łatwiej zdobyć dziewczynę niż smoka – zaśmiała się.

– Nie w przypadku tego jajogłowego gnoma!

– Bill! Chodź! – Zza namiotu wyłoniła się sylwetka również rudowłosego, jednak dużo starszego czarodzieja, lecz po chwili znikła.

– Muszę pędzić, ale Ginny, nasza siostra, wspominała, że mama potrzebuje pomocy w kuchni, to jeśli chcesz, to możesz sprawdzić w domu.

Summer nie miała ochoty w takich okolicznościach poznawać mamę Charliego, ale uznała, że skoro kobieta potrzebuje pomocy, to ona chętnie jej pomoże. I być może to będzie dobry początek ich relacji.

– Dzień dobry! – krzyknęła z progu, lecz nikogo w pobliżu nie zauważyła.

Weszła zatem do domu i rozejrzała się, ale było pusto. Nastawiła uszu i zorientowała się, że słyszy jakieś odgłosy z głębi. Ruszyła w tym kierunku, starając się nie robić zbyt wiele hałasu, a jednocześnie by się nie skradać i nikogo swoim najściem nie przestraszyć.

Zrozumiała po chwili, że ktoś cicho płacze. Przyspieszyła i weszła do niewielkiego pomieszczenia znajdującego się nieopodal schodów, które na czas wesela najprawdopodobniej zostało zmienione na chłodnię.

Zobaczyła starszą, rudowłosą kobietę, której piękne, niegdyś w pełni miedziane włosy, poprzetykane były srebrnymi pasmami siwizny. Siedziała na krzesełku i szlochała żałośnie, zakrywając twarz fartuszkiem narzuconym na elegancką, burgundową sięgającą ziemi sukienkę. Dookoła niej na podłodze leżało kilkadziesiąt muffinów, które stanowiły na pewno część tortu państwa młodych.

– Co się stało? – zapytała szeptem, nie chcąc, aby kobieta, uznała jej pojawienie się za natarczywe najście.

– Och – jęknęła kobieta żałośliwie. – Wielka tragedia. Nie poczekałam na Ginny. Chciałam sama przenieść tort, ale potknęłam się, różdżka wypadła mi z dłoni i nie zdołałam zapanować nad zaklęciem. Wszystko wylądowało na podłodze. – Podniosła wzrok na nieznajomą młodą kobietę, zdruzgotana swoim uczynkiem. Molly Weasley nie mogła sobie darować tego, że jest coraz starsza i mniej sprytna niż kiedyś. Bała się starości, która zaczynała ją boleć.

– Coś zaraz wymyślimy – powiedziała Summer, wyciągając do kobiety dłoń, którą ona ujęła z wdzięcznością. – Jak długo muffiny leżą na podłodze?

– Zbyt długo, aby je uratować – odpowiedziała pani Weasley, pociągając lekko nosem.

– To nic, to zaraz sprzątniemy – powiedziała Summer i zadarła sukienkę, by wyciągnąć różdżkę, którą miała przymocowaną za pomocą tasiemki do podwiązki na udzie. – A zaraz weźmiemy się do pracy.

– Nie wiem, czy zdążymy – zwróciła jej uwagę Molly.

– Oczywiście, że damy radę. Niech się pani nie martwi. – Zerknęła szybko na elegancki zegarek, który założyła zamiast bransoletki. – Do rozpoczęcia się ślubu zostało nam niewiele ponad pół godziny, ale da się to zrobić. Zawołam posiłki, tylko będę musiała skorzystać z kominka. Czy mogę?

– Ależ oczywiście, kochanieńka – odparła pani Weasley, przyglądając się obcej dziewczynie z uznaniem.

– Proszę w tym czasie z pomocą rodziny zorganizować mi w kuchni zapas jajek, mąki, mleka, dyni z ogrodu, bo jest sezon i na pewno będzie odpowiednia ilość – mówiła dalej Summer, idąc pospiesznie w stronę salonu.

– Oczywiście, zaraz zawołam Ginny i wszystko przygotujemy.

– Świetnie, ja niedługo wrócę i się wszystkim zajmę, a pani pójdzie razem z rodziną na ślub. Pani tam nie może zabraknąć. – Summer ścisnęła ją lekko za ramię, a potem zdjęła jej fartuszek. – Proszę otrzeć łzy i zdać się na mnie. – odpowiedziała Summer, sięgając po proszek Fiuu.

Młoda kobieta sypnęła piasek w lekko żarzący się ogień i weszła do środka, wypowiadając wyraźnie adres przyjaciółki.

Zniknęła w tym samym momencie, kiedy w drzwiach domu zjawił się zdyszany Charlie w roboczym ubraniu. Molly nie miała pojęcia, kim była przemiła dziewczyna, która bezinteresownie i niezwykle szybko ruszyła jej do pomocy.

Domyśliła się, że mogła rozmawiać z Coral, którą Charlie miał zaprosić na wesele Katie i Rona. Brązowowłosa pasowała jej do obrazu dobrze zorganizowanej szefowej.

– A ty nadal niegotowy, nicponiu! – huknęła na niego nagle Molly.

– Dopiero co wróciłem z Instytutu – sapnął, opierając się rękami o kolana. – Musiałem wszystko przekazać Coral, bo robimy postępy ze smokiem.

– Jakiej Coral? – zdziwiła się jego matka, mnąc w dłoniach fartuszek. – Przecież właśnie z nią rozmawiałam.

– Co? – zdziwił się Charlie. – Ale jak?

– No przecież to twoja partnerka na wesele. Tak kiedyś mówiłeś. Mówiłeś, że przyjdziesz z Coral.

– Och, mamo. – Podszedł do niej i ucałował ją krótko w czoło. – Jestem z Summer. To ją zapewne przed chwilą poznałaś.

– Z Summer? Jesteś z Summer? – Kobieta powtórzyła dwukrotnie imię, nie mogąc uwierzyć, że Summer z jej wyobrażeń, ta, która ma problemy z alkoholem, jest w rzeczywistości tak przyjemną i miłą osobą.

– No jak, mamo, mógłbym przyjść z Coral, jeśli jestem zakochany w Summer.

– Zakochany! – powtórzyła za nim z czułością. – Przecież ty jeszcze nigdy tak nie mówiłeś o żadnej kobiecie.

– Bo jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś tak wyjątkowego.

Molly ze wzruszeniem patrzyła na syna, który ruszył w stronę swojego pokoju, aby się przebrać. Sama poprawiła sukienkę i sprawdziła, czy nie ubrudziła się w czasie muffinkowej katastrofy. Na szczęście nic takiego się nie stało. Podeszła do lusterka, aby poprawić włosy.

– Ginny! – krzyknęła. – Chodź, musisz mi pomóc! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro