abandoned place

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Miejscem, do którego się kierowali był stary budynek pośrodku polany. Wyglądał na takiego, który ma się zaraz zawalić, lecz mimo to weszli do środka. Zegary w ich telefonach wskazywały piętnastą trzydzieści, co nie było dobrą wiadomością. 

- Zapomniałem już jak pięknie tu jest - westchnął zachwycony szatyn, czując na sobie wzrok przyjaciela. 

- Ja też - mruknął starszy. 

Jacobs złapał dłoń Nicholasa i pociągnął go za sobą do głównego holu - jak kiedyś zadecydowali - katedry. 

- Gdzie mnie prowadzisz? - zapytał Armstrong, jednak nie dostał odpowiedzi. - Oh, chyba wiem. 

I wiedział, bo Karl zaprowadził go do jednej z wyższych wież. To tutaj Nicholas zdobył się na swoje wyznanie. To tutaj tak naprawdę zaczęła się ich głębsza więź. Jacobs przyciągnął do siebie przyjaciela i ułożył dłonie na jego klatce piersiowej, gdy ten położył swoje na jego biodrach. 

- Chyba nie muszę ci mówić, że mi na tobie zależy? - zaśmiał się Nick, gładząc kciukami skórę młodszego.

- Myślę, że raz jeszcze nie zaszkodzi. 

Chłopak wywrócił oczami, zniżając się tak, by móc mówić do ucha szatyna. 

- Ogólnie, to nie wiem czy wiesz, ale jesteś najważniejszą osobą w moim życiu - szepnął, trzymając już teraz dłoń na jego policzku. - I tak w sumie, to bardzo mi na tobie zależy. 

- Naprawdę? - zapytał, z jednej strony poważnie, a z drugiej trochę się śmiejąc. 

- Naprawdę, słońce. Możesz mi wierzyć.

- Za to ty jesteś moją ulubioną osobą w całym wszechświecie - uśmiechnął się, wtulając swój policzek w tors Nicholasa. 

Chłopak wiedział, że jeśli nie powie mu dziś, nie zrobi tego już nigdy. 

Ale bał się, bał się, że Armstrong go odrzuci. Można wręcz powiedzieć, że był przekonany, iż chłopak go odrzuci. Nie widział szans w tym, by podobał się wyższemu brunetowi, o pięknych oczach. Przecież wszechświat lubi podkładać kłody pod nogi. 

Po jakimś czasie usiedli na brzegu dużej dziury, spuszczając nogi w dół. Było stąd widać cały hol. Tak naprawdę, jeden fałszywy ruch i mogliby spaść, co trochę Jacobs'a przeraziło. Nie chciałby trafić do szpitala - lub co gorzej - dwa metry pod ziemię. Złapał się więc podłogi, mocno wbijając w nią palce, co musiał zauważyć Nick. 

- Nie spadniesz - powiedział do niego, kładąc swoją dłoń na jego udzie. Jacobs kiwnął głową, starając się nie myśleć o wysokości. 

- Myślisz, że się tam odnajdę? - zapytał, zmieniając temat. - W Greenville?

- Na pewno - odpowiedział zdecydowanie. - Pewnie z początku będzie ci ciężko, ale się odnajdziesz. Może nawet poznasz jakichś fajnych ludzi. 

- Ale będziesz dzwonił? 

- Chyba nie myślisz, że dam ci ode mnie uciec - zaśmiał się, powodując tym uśmiech na ustach młodszego chłopaka.

- Nawet mi to przez myśl nie przeszło - odparł z powagą. 

- No ja mam nadzieję. 

Przez chwilę panowała między nimi przyjemna cisza. Obaj myśleli nad tym, co chcą jeszcze powiedzieć. Skoro mieli cały dzień, co z jednej strony było dużo, a z drugiej okropnie mało, mogli poruszyć każdy temat.

- Mam wrażenie, że mojej mamie będzie bardziej brakować ciebie, niż mnie, gdybym to ja musiał wyjechać - powiedział Nicholas, śmiejąc się szczerze.

- Nie gadaj głupot - odparł młodszy, wywracając oczami. 

- Nie gadam! Ona naprawdę cię lubi. 

- To chyba dobrze? - bardziej zapytał niż stwierdził chłopak. 

- No tak, dobrze - przyznał brunet. - Wie co dobre. 

- Ogarnij się - mruknął zawstydzony Jacobs, i trącił wyższego w ramię, na co ten ponownie się zaśmiał. 

- Mówię co myślę!

Karl ponownie wywrócił oczami, nie ukrywając uśmiechu. Poczuł ogromne deja vu, przypominając sobie, że taka sytuacja miała już miejsce kilka lat temu, i teraz właśnie ją odtwarzali. 

***

Hola Amigos<3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro