elbow

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedząc tak, zgodnie zdecydowali, że jest im okropnie gorąco. Co prawda, obaj mieli na sobie krótkie spodenki i t-shirty, ale tak niedaleko miejsca, w którym byli, znajdował się strumyk... czemu mieliby nie skorzystać?

Wstali więc, i skierowali się do wyjścia z budynku. Oczywiście, po drodze Karl zdążył się wywalić i zedrzeć łokieć, ale jakoś udało im się dostać do samochodu. Nicholas nie potrafił opanować śmiechu, mimo że w pierwszej sekundzie dostał zawału, bojąc się że chłopakowi coś się stało. Jednak gdy tylko zobaczył, że Jacobs siedzi z naburmuszoną miną i zdartym łokciem, wybuchnął salwą śmiechu, pomagając mu wstać. 

- Karl, to tylko łokieć, do wesela się zagoi - pocieszał go starszy, mimo wszystko masując kciukiem obolałe miejsce. 

- O ile wesele będzie - odpowiedział, udając że łokieć wciąż go boli, choć tak naprawdę przestał dawać o sobie znać już dawno. 

- Jak nikogo sobie nie znajdziesz, to wiesz, ja też tu jestem - podsunął Armstrong lekko flirciarskim tonem. - Chętnie zobaczę swoje nazwisko obok twojego imienia, słońce. 

Młodszy zaśmiał się, chowając twarz w dłoniach. Pokręcił głową, niedowierzając, że chłopak naprawdę to powiedział. 

- Dobra, lepiej chodźmy nad ten strumień..

Nicholas również się zaśmiał, po czym złapał jego rękę i zaczął prowadzić go w stronę rzeczki. By tam dojść, trzeba było przejść przez kawałek lasu, co trochę wydłużało drogę. Powoli dochodziła szesnasta, a jako, że ich jedynym posiłkiem były dzisiaj gofry, postanowili, że następnym przystankiem będzie jakaś restauracja z dobrym jedzeniem. 

Gdy tylko doszli na miejsce, ściągnęli buty i zamoczyli stopy w wodzie, która przyjemnie ochłodziła ich ciepławą skórę. Nie była ona lodowata, jednak jej temperatura była na tyle niska, by ulżyć organizmowi, zmęczonemu ciągłym upałem. Lato dopiero się zaczęło, a oni już byli skazani na ponad 30 stopni. 

- Twoja mama wie, gdzie jesteś? - zapytał Nick, spoglądając na rozłożonego na trawie szatyna. 

- Nie - odpowiedział, przymykając oczy. - Chyba wyłączyłem telefon kiedy do ciebie szedłem. 

- Pewnie się martwi - napomknął. 

- Mam to gdzieś. 

Nicholas westchnął, kładąc się obok przyjaciela.

- Nie zmienisz sytuacji, odtrącając swoją matkę - zadeklarował, układając swoją głowę na boku, by móc patrzeć na Jacobsa. 

- Wiem, po prostu jestem na nią zły, że ta sytuacja się powtarza - mruknął, również odwracając głowę w stronę bruneta.

Leżeli tak przez jakiś czas, skanując swoje twarze. Nie czuli się skrępowani. Jedynym krępującym uczuciem były motyle, wesoło latające w ich podbrzuszach. 

- Ile jeszcze razy będę musiał rezygnować ze swojego życia, dlatego że jej nie wychodzi? - jęknął niechętnie, łapiąc dłoń Nicholasa w swoją. 

- Za niedługo skończysz osiemnaście lat - pocieszył go starszy. - Wtedy będziesz mógł zrobić wszystko, co tylko będziesz chciał. 

- O ile starczy mi na to pieniędzy. 

- Tak - zaśmiał się. - O ile starczy Ci na to pieniędzy.

***


Flirciarsko

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro