Prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Witam. Wstawiam opowiadanie o które ktoś milion lat temu mnie prosił. Średnio ogarniam taką tematykę pewnie jest nie dla każdego ale starałam się. Miłego czytania.

Siedział zgarbiony na materacu patrząc pustym wzorkiem na drewniane drzwi od ich wspólnej łazienki. Dziewczyna zostawiła je otwarte ale on nie śmiał wstać by jej towarzyszyć. Może by tego chciała ale on już nie miał na to siły. Jego kolana były miękkie a dusza płakała. Odczuwał już teraz jak oblewa go kolejna fala rozczarowania ponieważ znał na pamięć ten cały scenariusz. Czuł w kościach, że i tym razem się nie udało. Gdy brunetka stanęła naga w progu trzymając kurczowo w nadgarstku test ciążowy i kręcąc głową na nie, zagryzł mocno wargę i okrył się na powrót prześcieradłem kuląc się nieszczęśliwy na łóżku. Dziewczyna powolnie ułożyła się obok niego i objęła go swoimi chudymi ramionami wtulając swoją twarz w jego szyję.

– Przepraszam Hazz. – zaczęła powolnie. Na początku to on był zawsze tym który ją pociesza. Był pełen pozytywnej energii i starał się cieszyć tym co mają zamiast się przejmować czymś na co z pewnością przyjdzie niedługo czas. Tyle, że teraz był prawie przed trzydziestką i mimo, że kochał Danielle ponad wszystko, jego uczucia tacierzyńskie były tak silne, że nie potrafił zapanować nad swoimi emocjami kiedy widział małe dzieci lub gdy kolejnego miesiąca jego żona znów mu oznajmowała, że się nie udało, rozpadał się na małe kawałeczki i nie potrafił być dla niej oparciem.  – Wiem jak bardzo tego pragniesz. Ja też. Ale musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Wiedzieliśmy, że to nie jest takie proste. Nie możemy oczekiwać cudu. Musimy działać – głaskała powolnie i czule jego ramie i starała się być silna za nich oboje, ponieważ jego szczęka się trzęsła, a wargi wykrzywiły w płaczliwy grymas. – Znajdziemy sposób. Jeśli nie ja, to ty. Będziemy je mieć kochanie. Czas przemyśleć inne, bardziej prawdopodobne rozwiązania skoro już tyle czasu ktoś na gorze próbuje nam uświadomić, że nic z tego – zostawiła mokry pocałunek na jego policzku wciąż go głaskając, a on się spiął na jej słowa i obiął ją mocno z niezrozumieniem.

– Co ty opowiadasz Danielle? Nie jesteś mężczyzną, nie mogę urodzić naszego dziecka. I nie myśl sobie, że cię obwiniam. Po prostu jest mi przykro.

– Może nie będzie moje przez wzgląd na Dna, ale przecież nie tylko to się liczy. – uśmiecha się do niego miło – Będziemy razem, będziemy je kochać. Ale to ty je urodzisz. Mówili nam, że mamy nikłe szanse Harry. Czas wreszcie się z tym pogodzić i nie żyć licealnymi mrzonkami, że akurat nam się uda. – zaczęła nawijać jego loki na swoje palce podczas gdy on skonsternowany wpatrywał się w jej twarz która z lekkim podnieceniem i uciechą się w niego wpatrywała. Nie mógł sobie tego wyobrazić. Co ona w ogóle mówiła? O czym ona w ogóle mówiła? Przecież był heteroseksualny. Miałby on od jakiegoś obcego mężczyzny dostać spermę? W ich przypadku to on mógł do in vitro jej ją dać. Ale ona była kobietą i nie było takiej możliwości. Przecież to dziecko byłoby w połowie kogoś innego, jakiegoś nieznajomego. Czułby jakby zdradził swoją ukochaną z którą jest przecież od liceum. A na dodatek nie był gejem. Przecież noszenie w sobie dziecka przez mężczyznę było właśnie rzeczą dwóch mężczyzn.

– Przecież to fatalny pomysł. To nie będzie do końca nasze dziecko. – zajęczał niezadowolony odpychając jej ręce – Jest mi smutno Dan, ale to nie znaczy, że nie chce dalej próbować. Kocham cię i będziemy próbować aż się uda – patrzy w sufit i zakłada nogę na nogę by odsunąć od siebie nawałnice myśli którą to ona na niego zrzuciła. Ona oczywiście się nie dała i położyła głowę na jego piersi lekko paznokciem wodząc po jego koszulce nocnej.

– Dlaczego tak mówisz Hazz? Wiem, że to dla ciebie niezręczne w końcu jesteś facetem ale czuje, że to by się udało. Spełniłyby się nasze marzenia. Mielibyśmy nasze maleństwo – teraz dziewczyna się na niego wspina i zaczyna opuszkami palców gładzić jego gładką szczękę. On marszczy brwi ale się nie odzywa. Nie rozumiał jej. Wiedział, że marzy o dziecku tak jak on ale gdyby to on byłby bezpłodny czułby się źle gdyby jego dziewczyna miała dziecko tak jakby z innym. A ona odstawiła to na bok i teraz opiera się łokciami o jego klatkę patrząc na niego z uśmiechem. – Znaleźlibyśmy do tego jakiegoś dobrego, zaufanego mężczyznę który by mam pomógł. Dziecko by było nasze tylko dna twoje i jego. To nie miałoby znaczenia. Ja bym chodziła dalej do pracy, a to ty byś był w ciąży.  A ten mężczyzna jedynie dałby nam spermę. To przecież genialne.

– To nie jest dobry pomysł. Nigdy nie braliśmy tego pod uwagę. To ty masz być matką. Nie sądzę, że czułbym się dobrze mając dziecko z nieznajomym – w sumie nie wiedział co ma powiedzieć. Dziewczyna była tak rozemocjonowana, że nie mógł jej płomyka nadzieja zgasić tym, że jakoś nie czuje tego pomysłu. A ona wydawała się jeszcze szczęśliwsza niż wtedy gdy ponad dwa lata temu zaczęli się starać. Jakby ta opcja była dla niej idealnym rozwiązaniem. Ale przecież to ona jest jego żoną, a nie na odwrót. Nie chodziło o jego poglądy czy coś w tym stylu. Zawsze był za tym by robić wszystko by być szczęśliwym. A noszenie w sobie dziecka na pewno byłoby czymś wspaniałym. Ale jednak włączenie w to kogoś jeszcze nie było dla niego czymś co wyjdzie im na dobre. Na prawdę wolałby adoptować jakieś samotne dziecko z domu dziecka. Tyle, że Danielle nie chciała o tym słyszeć. Uważała, że to dziecko nigdy nie będzie ich, a ona chce mieć swoje. Przecież nie mógł jej namawiać jeśli ona tego nie chciała.

– Znajdziemy kogoś zaufanego Harry. Tak żebyś nie czuł się niezręcznie. Przecież chcesz maleństwa tak jak ja, prawda? – pyta cmokając go w nos, a on niemrawo się uśmiecha i zagryza wargę.

– Jak to zaufanego? Kogoś kogo znamy? – reflektuje się po chwili podkurczając palce u stóp oraz mrużąc oczy. Co raz bardziej był nieprzekonany. Nie tyle, że pomysłem iż to on ma urodzić ale samym włączeniem w to kogoś innego. Przecież to byłoby niezręczne. Nie chce prosić nikogo o taką przysługę. A bank spermy nie wchodził w grę. Już tak wiele rozczarowań przeżyli przy okazji prób Danielle, że to miejsce kojarzyło mu się jedynie ze smutkiem i rozczarowaniem.

– Myślałam o tym wiele razy. Brałam taką ewentualność pod uwagę jak w końcu nadejdzie moment, że zrezygnujemy z bezowocnych starań i dziesiątkach wizyt w klinice. No nie patrz tak na mnie Harry! – mówi lekko go szczypiąc, a on tylko głęboko wzdycha obrażony. Nie mógł uwierzyć, że mimo takich myśli nie podzieliła się tym z nim. Nawet przez głowę mu nie przeszło, że dziewczyna zaproponuje coś takiego. Co prawda była nieprzewidywalna ale taka zmiana planów była dla niego na prawdę wielkim zaskoczeniem – Przepraszam, że nie podzieliłam się z tobą myślami. Ale widziałam jak ci zależy, żeby się nam udało. Nie chciałam cię martwić, że czuje, że nic nam to nie da.

– Mogłaś mi powiedzieć. Przecież nie byłbym zły. Też wiedziałem, że mamy nikłe szanse skoro nawet po in vitro za każdym razem traciłaś ciąże. Ale nigdy bym nie pomyślał, że będziesz chciała, bym to ja wziął z banku spermy czyjąś i urodził obce dziecko. Przecież równie dobrze możemy zaadoptować. Dlaczego tak usilnie chcesz znaleźć inne rozwiazanie. Ja bym kochał równie mocno zaadoptowane dziecko. Dobrze wiesz, że obiecałem sobie, że nigdy więcej nie postawie tam stopy. Na samą myśl jest mi niedobrze, a moje serce się łamie przez nasze dzieci które umarły. Nie podoba mi się ten pomysł. Nie ma możliwości żeby ktoś się zgodził nam pomoc po za kliniką i żeby się udało. A tam nie pójdę. – mówi z nieco podniesionym głosem przełykając głośno ślinę, a ona łapie go mocno za dłonie

– Kochanie. To były tylko zlepki komórek miały tydzień najwyżej dwa. To nie były dzieci – mówi dziewczyna, a on wyszarpuje swoje dłonie z uścisku

– Nie wiem jak możesz tak mówić. To były nasze małe bezbronne dzieci.

– Przestań już. Znasz moje stanowisko w sprawie adopcji. Nie kłóćmy się. Mieliśmy dochodzić do kompromisów. Jeśli nie chcesz iść do kliniki mam rozwiązanie. Przecież cię nie zmuszę – wzdycha, a on zaciska usta w cienką linie ale nic nie mówi. Jest zraniony jej słowami o ich dzieciach ale wie, że ta jest tak samo zdenerwowana i smutna i nie miała tego na myśli. Nie mogą się sprzeczać bo oboje będą cierpieć jeszcze mocniej – To może nawet i lepiej, że odrzucasz klinikę. Załatwimy to bez tych wszystkich formalności i bez informowania innych i ciągłych zawodów. Będziemy wiedzieć tylko ty i ja, oraz on. A jak się nie uda będziemy próbować do skutku bez wstydliwego chodzenia do kliniki i wydawania wszystkich oszczędności.

– Jaki on? Jak ty sobie to w ogóle wyobrażasz? – mówi już nieco przerażony – Miałby dać mi spermę po za kliniką? Kto? Kto by się zgodził na coś takiego? Jakby mi ją dał? Masz na myśli, że zrobimy to warunkach domowych?

– Tak. Nie naskakuj na mnie ale mam jednego kandydata. Myślałam o Louisie tak szczerze mówiąc. Jest naszym najlepszym przyjacielem. Nie ma nikogo wiec nie trzeba się martwić o reakcje jego partnerki. Na pewno zgodzi się pomóc. A jak się nie uda będziemy powtarzać do skutku.

– O Louisie? Tym Louisie o którym myśle? Miałby być ojcem naszego dziecka? Czyś ty zwariowała? – prycha nie rozumiejąc i wyrzucając ręce w górę

– Ty będziesz ojcem. A ja matką – powiedziała
Danielle twardo już przestając go obejmować – Zrozum. To tylko sperma. A znamy jego sposób bycia. Raczej nie robi mu różnicy komu ją daje i jakoś nie kwapi się do odpowiedzialności. Na pewno nie odmówi nam pomocy. A wole go bo jest przyjacielem i na pewno nie będzie rościł praw do dziecka. Znamy go. Wiemy jaki jest. Zastanów się nad tym Harry. Wiem, że brzmi to dla ciebie irracjonalnie. Dla mnie też. Ale szukam najlepszej opcji i dla nas i dla maluszka. Ja będę pracować. Ty opiekować naszym maluszkiem. Może kupimy większe mieszkanie gdzieś na obrzeżach. To na prawdę świetny pomysł.

– To będzie niezręczne Dan. Wyobrażasz sobie jego reakcje? – pyta nieprzekonany wyobrażając sobie szatyna który patrzy na nich ja na idiotów którzy jedyne o czym marzą to rozmnażanie się. – Przecież pomyśli, że sobie z niego żartujemy. Nie możemy wciąć na przykład Liama? Jest o wiele poważniejszy i na pewno się zgodzi.

– Kocham Liama ale przecież wiesz jaki on jest Hazz. Obawiam się, że za bardzo by się wtrącał. Chce czuć, że to nasze dziecko, a nie mieć go ciagle na głowie jak nas poucza i się wtrąca. Za bardzo by się przywiązał. Nie możemy go o to prosić dla jego dobra. Byłoby z tego zbyt wiele kłótni. To nie jest tego warte – mówi dziewczyna patrząc gdzieś w sufit, a on się z nią zgadza milcząc. Miała racje. Mogłyby być z tego problemy. Jeszcze ich przyjaciel tak by się wczuł, że chciałby mieć do ich dziecka jakieś prawa. Byłoby to nieco niezręczne. – Myślałam jeszcze o Niallu ale on to narzeczony twojej siostry wiec odpadł na wstępie. To byłoby zbyt dziwne.

– Odpada. Nie chciałbym by nasze dziecko miało geny tego durnia – wywraca oczami pierwszy raz się uśmiechając w tej rozmowie – A Zayn?

– Zastanów się o co ty pytasz kochanie. Na pewno się nie zgodzi i będzie nam doradzał adopcje i uzna, że ten pomysł wpłynie bardzo negatywnie na naszą relacje i inne psychologiczne bzdury. A ja nie biorę adopcji pod uwagę. Chce nasze rodzone dziecko. – prycha dziewczyna, a on kolejny raz głośno wzdycha zakrywając dłonią twarz

– Więc wychodzi na to, że zostaje Louis. – mówi nieprzekonany, a dziewczyna znów obejmuje jego plecy swoim ciepłym ciałem

– Och Hazz, nawet nie wiesz jak się cieszę, że się zgadzasz. Wszystko teraz będzie idealnie. Już mam pomysł jak to wszystko będzie wyglądało. Jak będziemy żyć kiedy w twoim brzuszku będzie nasz mały dzidziuś.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro