Rozdział czwarty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



W sobotni poranek budzi się wyjątkowo wyspany mimo, że zegar wskazywał ledwie siódmą trzydzieści. Czasem lubił sobie pospać do południa, jednak jego żona nie dawała mu ku temu wielu okazji. Spanie więcej niż osiem godzin na dobę było niezdrowe i Danielle była na to wyjątkowo uczulona. Nie lubiła lenistwa ani marnowania dnia. Jednak dzisiaj wstawało mu się bardzo dobrze. Zgoda Louisa na to, że im pomoże sprawiła, że pierwszy raz od dawna przespał tak spokojnie noc.
Już koło dwunastej mieli skończone generalne porządki. Zostało mu tylko wyciągnięcie prania z suszarki i dokładne jego poskładanie. Siedział wśród wspólnej odzieży jego i Danielle oraz nasłuchiwał jak jego żona prowadzi rozmowę telefoniczną. Nie zwróciłby na to normalnie uwagi gdyby nie to, że ta trwała już dobry kwadrans. W końcu kończy z ubraniami i zaczyna je segregować na te jego i te Dan. Kiedy to już jest zrobione, zabiera tyle ile może unieść i zanosi do ich wspólnej dębowej garderoby.

– Kochanie, nie uwierzysz. – słyszy rozentuzjazmowaną Danielle która wchodzi do ich sypialni kiedy on wykłada na półki czyste
t-shirty.

– Co się stało, kochanie? – pyta stając na palcach i układając resztę rzeczy, które ma w dłoni.

– Zadzwoniłam do Louisa by obgadać dokładnie to, jak powinno to wszystko wyglądać. Ustaliliśmy wszystkie szczegóły. Spotkacie się jutro po południu, po jego pracy. – mówi jego żona najwyraźniej zadowolona z siebie. Chyba nie zauważyła jak on zastygł w miejscu, tylko odkładając swój telefon na półkę nocną i siadając na wyprasowanej pościeli kontynuowała – Dasz wiarę, że on pracuje normalnie w niedzielę? Nie żebym potępiała prace fizyczne, bo ktoś jednak musi to robić, jednak właśnie to, że on pracuje praktycznie siedem dni w tygodniu tylko potwierdza to co mówiłam wcześniej. Tak kończą ci którym nie chce się uczyć. Co ma tak na prawdę Louis? Nic. Nie widziałam jego mieszkania ale za pewne za to co zarabia w warsztacie, nie może być to nic imponującego. Współczuje mu. Wykształceni ludzie mają w życiu lepiej.

– Nie wiem Dan. Nie widziałem nigdy jego mieszkania. Nie mogliśmy najpierw tego omówić? Tej sprawy ze sposobem w jaki to zrobimy? – wtrąca ostrożnie patrząc na kobietę która unosi jedną brew. – Co ustaliliście? – wzdycha poddańczo i podchodzi do swojej żony by usiąść przy niej na łóżku.

– Nie chcieliśmy in vitro. On wiedział o tym i zapytał jak chcemy to zrobić. Powiedziałam, że zrobicie to tradycyjnie. On ma w tym doświadczenie. Poprowadzi cię. Nie musisz się tego obawiać. Potrwa to tylko kilka minut. – kobieta dotyka opiekuńczo jego ramienia – Wiem, że może ci się to nie podobać. Uwierz mi, że dla mnie też jest to trudne do przełknięcia. Ale potraktujmy to na zimno. Po prostu jak wprowadzenie spermy do twojego ciała. Myśląc w ten sposób będzie nam obojgu łatwiej.

– W porządku. – mówi z lekką dozą niepewności, a dziewczyna znów obejmuje opiekuńczo dłońmi jego twarz.

– Kocham cię Harry. Wiesz o tym, prawda?

– Wiem. Dan. Ja ciebie też.

Zmieniali się w tym, kto danego dnia przygotowuje posiłek. W głównej mierze zależało to od ich grafików. Byli bardzo dobrze oboje zorganizowani i świetnie razem współpracowali. On kroił marchewkę oraz pozostałe warzywa do zupy jarzynowej, a kobieta w tym czasie wyjmowała naczynia ze zmywarki po czym zabrała się, za ugotowanie mięsa. Towarzyszyła im głucha cisza jednak w takiej atmosferze miał pełną sposobność na to by móc pomyśleć. Jego głowę zaprzątało wiele spraw. Jedną z nich było to, że będzie musiał zrezygnować z pracy. Jednak tym co, co chwile próbował wyrzucić ze swoich myśli było to, że jutro on i jego przyjaciel mają się spotkać. Jego głowa sama wymyślała scenariusz przebiegu tego spotkania. Wie, że nie powinien tak bardzo się na tym skupiać jednak był pełen obaw. Bał się, że cała ta sytuacja będzie bardzo niezręczna i odciśnie duże piętno na ich relacji. Obawiał się, że już nigdy nie będzie tak jak wcześniej. Lubił Louisa jednak ten go nieco przerażał. Był oczywiście dla niego miły i lubili się. Jednak ten miał zupełnie inny światopogląd jak on sam. Wydawali się skrajnie różni. Czasami miał wrażenie, że ten z niego kpi i ma go za nudnego. Raz przypadkiem się dowiedział, że mężczyzna w każdy piątkowy wieczór po pobycie w Sunflower zaprasza Nialla, Liama i Zayna do siebie do mieszkania na męskie wieczory. Nigdy nie był zaproszony. Nawet nie był w jego mieszkaniu. Za pewne i tak nie chciałby przyjść bez Danielle jednak było mu w tym momencie nieco przykro. Nigdy o tym nie wspominał lecz miał wrażenie, że pozostali przyjaźnią się z nim właśnie ze względu na jego zawsze otwartą i pewną siebie w towarzystwie Dan. Po za tym Tomlinson nigdy nie ukrywał, że traktuje ich trochę jak dwóch bogatych snobów mieszkających w najlepszej dzielnicy.
Bycie z Louisem sam na sam dłużej niż dziesięć minut w warsztacie wydawało się dla niego nieco niekomfortowe. Tym bardziej, że to co będą robić będzie intymne.

– Kochanie, może dokończę to za ciebie, a ty przejdziesz się po te testy? Żebyś się nie musiał jutro spieszyć, by zdążyć zanim zamkną aptekę. – czuje drobną dłoń swojej żony położoną na swoim ramieniu. Ta delikatnie się do niego uśmiecha, a on jedynie kiwa głową w zgodzie. Przemywa ręce i idzie do korytarza po to by założyć buty i czarny płaszcz. – Nie spóźnij się na obiad Hazz! – słyszy dobiegające z kuchni i pojawia mu się mały uśmiech w kącikach.

– Będę za dwadzieścia minut. – wychodzi z jego ust, bierze portfel i klucze i zamyka za sobą drzwi mieszkania.

Kręci się długo pod drzwiami apteki. Wcześniej tego nie czuł. Szedł tutaj z normalnym nastawieniem i nie czuł tak ogromnego dyskomfortu na myśl, że musi kupić sobie zapas testów ciążowych. Przecież już nie raz to robił. Kupował damskie rzeczy takie jak podpaski czy tampony. Być może nigdy nie testy ciążowe jednak co za różnica. Przecież nikt nie będzie się zastanawiał czy kupuje je dla siebie czy dla żony. Niby nie, ale jego dłonie pociły się ze stresu, a on nie potrafił wejść do środka. Jego nogi były jak z waty, a jego buzia chyba pokazywała, że jest zawstydzony i zdenerwowany. Wchodzący i wychodzący z apteki patrzeli na niego z uniesionymi brwiami, że wciąż tam stoi i nie wchodzi do środka. A może tylko mu się wydawało i jego umysł wszystko wyolbrzymiał. Teraz dopiero chyba zdał sobie sprawę, że to się dzieje na prawdę. Że podjęli decyzje i on na prawdę będzie się starał zajść w ciąże. Musi tam wejść. Raz kozie smierć. Spóźni się na obiad i Danielle będzie zła. W końcu wchodzi do środka. Czuje jak jego policzki są ciepłe, a dłonie delikatnie się trzęsą. Jednak pozostaje wyprostowany i stara się wyglądać pogodnie jakby wcale nie był krok od ucieczki.

– Co dla pana? – pyta aptekarka nawet na niego nie patrząc, a on przegryza wargę w zdenerwowaniu. Ta unosi na niego wzrok, a on spuszcza swój.

– Testy ciążowe. – wypowiada jednym tchem zachowując pozorny spokój, a ta znów zadaje pytanie.

– Ile?

– Ile? Nie wiem. Kilka. – mówi niezgrabnie drapiąc się lekko po głowie, a ta nieznacznie się uśmiecha nie pytając o nic więcej.



Niall Horan na prawdę kiedy się oświadczał kochał swoją narzeczoną i kiedy dawał jej pierścionek był pewien swojej decyzji w nie stu ale w dwustu procentach. Wiedział, że prawdziwa miłość po czasie nie zawsze jest tak żarliwa i namiętna jak na początku ale teraz miał wrażenie, że już nic nie czuł. Jego uczucie nie tyle co się wypaliło to zamieniło w wielkie zobowiązanie i utrapienie. Bardzo się cieszył kiedy Gemma wyjechała do rodziców, by tam się zająć urządzaniem poddasza na którym po ślubie mieliby zamieszkać. Czuł wreszcie, że ma chwilę spokoju. Nikt nie zawraca mu głowy i nie komentuje jego zachowania na każdym kroku. Czuł się przy niej jak w klatce z której nie może się wydostać. Wszystko co dotychczas robił nagle zaczęło jej nie pasować. Starsza Stylesówna zawsze była wybuchowa lecz teraz całą swoją energię wykorzystywała na niego i na jak najszybsze planowanie ślubu. Już nie poznawał kobiety w której się zakochał.
Nikomu o tym nie mówił, bo przecież ślub był już niebawem, jednak nie był przekonany czy powinni to robić. Był rozbity. Zaproszenia były już porozsyłane i wszystko dopięte na ostatni guzik. Jak będą go postrzegać ludzie, kiedy teraz postanowi, że chciałby to odłożyć i jeszcze przemyśleć ten cały ślub? Przecież tego nie zrozumieją. Pomyślą, że on oszalał i że jedyne co chce to się bawić i nie potrafi udźwignąć zobowiązań.
Może był w tym ułamek prawdy. Ta sytuacja to była dla niego nowość i uderzył go nawał obowiązków. Lecz gdyby się na prawdę kochali, to chyba nie miałby wątpliwości i wielkiej chęci by odwołać ten cały ślub w cholerę. Nawet jego przyjaciele go nie zrozumieją. W końcu uwielbiali Gemmę. Była siostrą Harry'ego i jedną z nich. Był w czarnej dupie.

Jest dopiero piętnasta, a już siedzi sam w „Sunflower" i popija czwarte lub piąte piwo. Dookoła świeciło pustkami. Była sobota i za pewne większość ludzi było jeszcze w pracy.W tej chwili czuł się na prawdę rozluźniony i zadowolony. Siedzi sam przy stoliku i obserwuje pojedyncze osoby które przyszły tutaj, by napić się kawy czy popracować w ciszy z laptopem przed sobą, póki jeszcze w barach były pustki. Też chce być tak wolny jak oni. Chodzić do baru kiedy ma ochotę i flirtować z młodymi zawstydzonymi studentkami z pierwszego roku.
Jest już pijany i lekko otumaniony. Nawet nie zauważa kiedy obok niego siada Louis i klepie go po plecach w geście przywitania.

– Cześć stary. Widzę, że dzisiaj ostro pijemy. Długo tu już jesteś? – pyta Tommo przysiadając się i zdejmując kurtkę.

– Zależy jaka jest godzina. – Nialler unosi kufel do góry – Na zdrowie.

– Zdrowie. – jego przyjaciel się śmieje odchylając na siedzeniu i patrząc na niego rozbawiony.

– A co ty tu robisz stary? Nie jesteś w pracy? – pyta i czuje jak mu się odbija.

– Jest już dziewiętnasta. A mamy sobotę. Zaraz wszyscy się zbiorą. Ile wypiłeś co? – Tomlinson rechocze, a on marszczy brwi zdziwiony tym, że czas upłynął aż tak szybko.

– To świetnie. Uwielbiam nasze wspólne wieczory – obejmuje przyjaciela za szyję i dokańcza to co ma w szklance. – Chodź zamówimy coś. Nie będziemy tak tu siedzieć o suchym pysku.

– Chwilę nie ma Gemmy przyjacielu i już nie mówisz od rzeczy. – Louis uśmiechał się szeroko ukazując swoje kurze łapki i pomaga wstać Niallowi.

– Wolność przyjacielu, wolność. – idą razem śmiejąc się pod bar.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro