14. Trzy klucze do końca cz. 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po skończeniu śniadania zabraliśmy się do pracy. Ogarnęłam się, aby jakoś wyglądać ale nieprzespana spokojnie noc daje mi się we znaki.

Wszyscy po kolei przeczytaliśmy przetłumaczone słowo Boże.

- Czytałem to więcej razy niż Playboya, którego znalazłem u taty.- powiedział zirytowany już blondyn.

- I co jest lepsze Dean?- zażartowałam.

- To chyba oczywiste.- poruszył zabawnie brwiami, zaśmialiśmy się oboje.

- Zetnij głowę a ciało się pogubi. Sądzę że głową jest Dick.- przestał siedzieć na laptopie Sam i dołączył do rozmowy posyłając bratu ostrzegawcze spojrzenie ten podniósł ręce w geście obrony.

- Czyli zbieramy składniki i tworzymy broń. Koniec pieśni.

- Jestem za zabiciem Dicka!- zmieniłam pozycję na kanapie bo zaczynało mi być niewygodnie.

- Ale co potem? Co z resztą lewiatanów? Padną trupem?

- Może.- odpowiedział mu Dean.

- Może? To wam wystarcza?- burkną niezadowolony brązowowłosy.

- Na pewno będzie łatwiej pozbyć się reszty gdy załatwimy ich szefa.

- To nie jest odpowiedź Moni.- sfrustrował się Sam.

- Dla mnie jest.- nie przejęłam się jego zachowaniem tak samo blondyn.

- Poznanie haczyka przed rozbiciem bramy to nie szaleństwo.

- Jeden problem na raz, okay? Później się tym pomartwimy.

- No tak. To twoje typowe podejście Dean.

- O co ci znowu chodzi?

- O to, że nigdy nie sprawdzasz czy jest haczyk, tylko idziesz na oślep.

- Sam nie jesteś lepszy ode mnie...

- Dosyć tego pierdzielenia! Zajmijmy się sprawą, okay? Później będziecie mogli kłócić się jak stare małżeństwo. - przywaliłam obojgu w twarz poduszkami, które miałam pod ręką.

~~~

- Martwię się o Kevina.

- To że nie zadzwonił nie znaczy od razu że mu coś się stało, Monic.

- Może tak ale mam dziwne przeczucie.

- Robisz tylko widły z igły.- rzekł Dean.

- Dobra co mamy?- zapytał Sam.

- Lewiatany można zabić jedynie kością obmytą w krwi trzech upadłych. Musi pochodzić od człowieka, którego dobroć dorównuje ich żądzy i mrokowi...

- No to powodzenia.

- Daj mi skończyć blondasie. Chodzi mi o to że tym prawym człowiekiem  może być jakiś święty.

- Niezła myśl.- pochwalił mnie Sam.

- A jeśli chodzi o krew trzech upadłych, upadłego anioła mamy. Następna jest od władcy upadłej ludzkości...

- Czyli Crowley'a.- przerwał mi Dean i wypiął język, kontynuowałam dalej.

- Trójeczką jest ojciec upadłych bestii. Czyli ...

- Alfa.- znowu to zrobił.

- Przestań!

- Co ja poradzę że lubię się z tobą drażnić.

- ~Dobrze, ale wszystkie alfy zbieraliśmy dla Crowleya, a Cass je później zniszczył.

- A jesteście pewni na 100% że wszystkie?

- No, nie ale ...

- Właśnie. O to zapytamy Cas'a.

~~~

Chłopcy postanowili przywołać króla piekła aby zdobyć jego krew.

- Serio teraz przybędzie tu sam król piekła? Nie podoba mi się to.

- Nie musisz być przy tej rozmowie.

- Nie muszę ale to mój dom i wolę go mieć na oku.- położyłam się na kanapie krzyżując ramiona i obserwując Winchester'ów. Spojrzeli się na mnie z rozbawieniem.

- Na co się gapicie?

- Tak masz zamiar go przywitać?

- Nie jest kimś istotnym dla mnie abym go szanowała i jeszcze specjalnie go witała.- oburzyłam się i  jeszcze czego, nie jest moim królem, kurna!

- Okay.

Wrzucili do naczynia, które było na stole ostatni składnik, przez chwilę palił się w nim jasny ogień.

Nagle pojawił się przed nimi mężczyzna po czterdziestce ubrany w czarny garnitur i płaszcz, jest dość niski ale nie niższy ode mnie.

- Witajcie chłopcy - zerknął za nich, tam gdzie byłam ja.- i ich nowa przyjaciółko.

- Wcale taka nowa nie jestem.

- Doprawdy? Wiesz przypominasz mi kogoś kogo nie widziałem od dawna.
Jak się nazywasz?

- Nie twój interes.

- Ciekawe cię rodzice nazwali, kochanie.- skrzywiłam się na to jak mnie nazwał.- Takie ostrzeżenie nikt przy Winchester'ach długo nie pożyje. Jestem ciekawy ile ty wytrzymasz.- nie rozumiem, o co mu chodzi?

- Ej, nie wezwaliśmy cię tu na pogaduszki. Wiemy jak pokonać Dicka.- powiedział zniecierpliwiony Dean. Wyjaśnili mu na czym to polega, oczywiście wszystkiego mu nie mówili.

- Więc o to był ten cały raban.  Kto wam przetłumaczył tabliczkę?

- Nie twój interes, ciekawski czarnooki dupku.- odpowiedziałam mu zgryźliwie.

- Uuu, umiesz pokazać pazurki.

- Dasz nam krew czy nie?- zapytał Sam.

- Z radością ale jeszcze nie teraz. Z ogromną przyjemnością załatwię Dicka, ale nie mogę pozwolić żebyście biegali z fiolką mojej krwi. Wiecie do ilu nikczemnych zaklęć wrogowie mogą użyć mojej krwi?- w sumie ma rację, znam się trochę na zaklęciach więc wiem na czym to polega.

- Więc kiedy?

- Na końcu. Gdy zdobędziecie wszystkie składniki. Najtrudniejsza będzie część z aniołem. Zważywszy na waszą rolę w ich małej apokalipsie. Nie wyobrażam sobie żeby ten chórek z góry chętnie wyświadczył wam przysługę. Chyba że trzymacie w zanadrzu jakiegoś aniołka?

- To by było wygodne ale nie.- spławił go zdawkowo Dean.

- Musisz być gotowy gdy cię znów wezwiemy.

- Dobra. A jeszcze jedno. Wiem z dobrego źródła że wśród nas jest jeden alfa.

- Z jakiego?- zaciekawiło mnie to.

- Nie twój interes, kochanie.- skopiował moje słowa, znowu mnie tak nazwał, yh. Jakoś udało mu się uciec z więzienia zanim Castiel je zniszczył.

- Skąd to wiesz?- zapytał Sam.

- Jak to mówią, przyjaciół trzymaj blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Rzecz jasna mam go na oku. Często się przenosi. Ale mam podejrzenia gdzie możecie zacząć poszukiwania. Udanych łowów.- uśmiechnął się i zniknął.

- Gdzie palancie?!- krzyknął za nim blondyn.

Stół nagle zaczął się palić. Chwilę później zgasł ogień i ukazał się napis.

Hoople, Dakota Północna.

- Dupek zniszczył mi stół! To był na prawdę dobry stół, z dobrego drewna.- na pewno nie polubię tego typka choć było coś w nim dziwnie interesującego.

~~~

Hoople, potencjalna kryjówka alfy, noc

Siedzimy w samochodzie przed posiadłością, w której według Crowleya znajduje się alfa.

- Zupełnie ciemno. Nie widzę wnętrza.- nawet lornetka nie pomogła Dean'owi sprawdzić czy ktoś jest w środku budynku.

- Czekamy do wschodu słońca?- zaproponował Sam.

- Mowy niema. Idziemy!- wysiadłam z pojazdu i ruszyłam w stronę rezydencji.
Byłam już przy głównym wejściu gdy Sam złapał mnie za ramię i schował za kolumną.

- Oszalałaś. Masz zamiar wejść tak po prostu do paszczy lwa?- sfrustrował się.

- W sumie czemu nie.-zrobiłam głupią minę.- I tak kiedyś umrę. Czemu się tym tak przejmujesz?- wyminęłam go i poszłam na tył budynku, na pewno mają tam tylne wejście. Za mną poszli oczywiście Winchester'owie. Na szczęście tylne drzwi były otwarte i bez problemu weszliśmy do środka. Mieliśmy wyciągniętą w pogotowiu broń.
Szliśmy przez korytarz, na jego końcu były duże drzwi. Otworzyliśmy je. Wielka pięknie urządzona sala, na środku podłużny stół, a na nim martwe wampiry.
Zaraz co!?

- Są martwe. Czemu?- sprawdziliśmy, głowy na miejscu ale ubrudzeni są jakąś substancją wypływającą  z ich ust. Coś im solidnie zaszkodziło i chyba wiem co.

- Cholerny Dick Roman i jego syrop, który jest w większości produktów.

- Co?- spytali równocześnie bracia.

- Czyli to sprawka lewiatanów?- spojrzał na mnie Sam.

- No raczej. Kto ma hopla na punkcie zżerania wszystkiego i bardzo wysokie mniemanie o sobie, a teraz postanowił wykurzyć konkurencję.

- Pieprzony Dick Roman. Pozbywa się innych potworów.- rzekł blondyn.

- Spójrzcie na ścianę. Nie wygląda dziwnie?- zwróciłam uwagę na drewnianą ścianę.

- Poszukajcie jakiegoś przełącznika albo dźwigni.- rozkazał Sam.

Podeszliśmy do ściany i zaczęliśmy szukać.
Podeszłam do półki z książkami szukając.

- Patrzcie!- pokazałam im pół książki, za którą kryła się dźwignia. Pociągnęłam dźwignię.

Coś zazgrzytało i otworzyło się przejście w ścianie. Zobaczyliśmy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro