17. I'm back

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Stumilowa Dzicz, Maine,
Rok później

Ciszę w pogrążonym w mroku lesie zakłócił dziwny blask niedaleko pewnej pary, która postanowiła wybrać się na biwak. Wyszli z namiotu by sprawdzić co się stało. Chłopak wziął latarkę. Rozejrzeli się ale nic nie zobaczyli. Po chwili ustała przed nimi brudna i cała we krwi kobieta. Wyjęła broń i wycelowała w ich stronę.

-Gdzie jestem?- powiedziała złowrogim tonem.

-Co?- nastolatkowie przerazili się nie wiedząc co zrobić by nie narazić swojego życia.

-Gdzie droga?

-18 km w tę stronę.- odezwał się chłopak wskazując kierunek, w którym jest droga.

Kobieta spojrzała na ich wyposażenie. Zabrała jeden plecak i poszła we wskazane przez nich miejsce.

Clayton, Luizjana, dwa dni później

Na rozdrożu zatrzymał się przy brzegu stary jeep. Wysiadła z niego granatowowłosa kobieta. Podziękowała kierowcy za podwózkę i udała się piaszczystą drogą w znanym tylko jej kierunku. Po godzinie marszu znalazła polanę, a na niej stary drewniany wiatrak. Wyjęła z torby łopatę i zaczęła kopać.
Stojąc nad dołem po skończonej robocie zobaczyła kości. Wyjęła nóż i rozcięła sobie lewe przedramię. Z rany zaczęła płynąć świecąca ciecz, która kapie na szkielet. Kobieta zaczęła wymawiać zaklęcie. Gdy skończyła za plecami usłyszała niski męski głos.

-Niezbyt się spieszyłaś.- uśmiechnął się.

-Nie narzekaj, Benny. Mogłam wyrzucić twoją duszę do śmietnika.

-Ha, ha, ha, bardzo śmieszne. Nie do wiary że udało nam się stamtąd wydostać.

-Tak, ciężko w to uwierzyć. Ale tu chyba się rozchodzimy.

-Trzymaj się z dala od kłopotów, Moni.- podeszli do siebie i mocno się przytulili.

-Jakby to było takie proste.- pożegnali się i udali się w przeciwne strony.

Domek, Sundbary

Gdy dotarłam do mojej chatki nikogo tu nie zastałam, oprócz bałaganu. Ogarnięcie tego miejsca zajęło mi czas aż do wieczora. Nie wiem gdzie są Winchester'zy ale postanowiłam zaczekać na nich robiąc kolację jeśli w ogóle nadal tu nocują. Minęło dużo czasu, niektóre rzeczy mogły się zmienić i wcale mnie to by nie zdziwiło.

Tak dawno nie jadłam bekonu dlatego właśnie to przygotowałam. Kończąc smażyć usłyszałam jak samochód podjeżdża pod domek. Wyszłam na korytarz by przywitać braci. Zatrzymałam się przy drzwiach ponieważ dostałam w twarz wodą, zapewne święconą. Wytarłam mokrą twarz rękawem bluzki.

-Miłe powitanie.- rzekłam ironicznie.

Sam podszedł i przyłożył mi do ręki srebrny nóż.

-To naprawdę ty.- gdy sprawdził że ja to ja zamknął mnie w szczelnym uścisku. Oblał mnie lekki rumieniec z powodu jego bliskości.
To bardzo przyjemne uczucie mieć go tak blisko, ale ten przytulas chyba za długo trwa.

-Samy, ja też chcę się przywitać.- szatyn lekko zażenowany odsunął się ode mnie aby Dean też mógł mnie uściskać ale znacznie krócej.

-Tylko ty potrafisz tak usmażyć bekon.-  powiedział blondyn zajadając się jedzeniem.

- To żadna trudność. Wystarczy podsmażyć na patelni.

-Niektórzy nawet tego nie umieją.

-Jak tam było?- zapytał Sam.

-Ciężko, ciągła walka ale mimo wszystko to miejsce było w jakiś dziwny sposób czyste.

-A jak uciekłaś? To na pewno nie było proste.

-Udało mi się znaleźć portal, tylko dla ludzi... Dorwałam pewnego potwora, który wygadał mi gdzie się ono znajduje i oto w taki sposób jestem z powrotem.- przypomniało mi się jak naprawdę wyglądało to zdarzenie.

Wspomnienie

Po wybuchu Dicka znalazłam się w lesie, panuje tu mroczna atmosfera, wszystko jest w ciemnych barwach.
W tej chwili uciekam przed chmarą wampirów, jest ich za dużo. Mam tylko jedną maczetę i pistolet na srebrne kule, który trzymam na naprawdę ciężką sytuację.
Pot leje mi się po twarzy, zmęczenie coraz bardziej daje mi się we znaki, ale nie mogę się zatrzymać.

Kilku zagrodziło mi drogę ucieczki, zatrzymałam się. Otoczyli mnie. Przynajmniej nie umrę bez walki. Zamachnęłam się i ścięłam trzem głowy wykorzystując resztki sił ,ale czwarty powalił mnie na ziemię. Gdy chciał wbić swoje kły w moją szyję ktoś odciął mu głowę, reszcie wampirów też. Koleś który mi pomógł wystawił rękę abym za nią złapała.

-Nie potrzebowałam pomocy kogoś takiego jak Ty.- rozpoznałam w nim że też jest wampirem. Podniosłam się o własnych siłach opierając się o drzewo.

-No tak bo dobrze sobie radziłaś.- powiedział ironicznie. Przyjrzałam mu się dokładniej, ma krótko ścięte brązowe włosy, zarost który można już nazwać brodą i szaro niebieskie oczy.

-Czemu załatwiłeś swoich kolegów?

-Tylko ten był moim kolegą- wskazał swoją dziwną bronią głowę jednego z martwych ciał - Teraz ty zajmiesz jego miejsce.- Prychnęłam pogardliwie.

-Wątpie.- prędzej skoczę pod pociąg niż zaprzyjaźnie się z potworem- Nie odpowiedziałeś na pytanie.

-Jesteś człowiekiem, a to miejsce- obrócił się rozkładając ręce abym obejrzała dokładnie całe to miejsce- nie jest dla takich jak ty.- wskazał mnie swoim dziwnym ostrzem.- Bóg stworzył to dla potworów. Przynajmniej tak mówią plotki.

-Do czego zmierzasz?

-Jest tu portal, dla ludzi. Zaufaj mi, a pomogę ci się do niego dostać.

-Ale nie robisz tego z dobroci serca. Czego chcesz w zamian?

-Racja, przeniesiesz moją duszę na drugą stronę. Tego chcę.

-Mam ci zaufać?

-Pierwsza zasada Czyśćca, młoda. Nikomu nie można ufać.

-Sam przed chwilą chciałeś abym ci zaufała.

-Szybko się uczysz, dzieciakuJestem Benjamin Lafitte.

-Monica Salvatore.

-Miło mi.- uśmiechną się pokazując szereg zębów.

~~~~~

Szturchnięcie Deana zciągneło mnie z powrotem na ziemię. Po skończonej kolacji poszłam zmywać naczynia. Sam uparł się że mi w tym pomoże.

-Czemu przy kolacji zachowywałaś się jakbyś myślami była gdzieś indziej?- po kolei wycieram naczynia które myje Sam pod kranem.

-Muszę przyzwyczaić się do tej rzeczywistości, potrzebuje trochę czasu.- nie mogę im powiedzieć o Benny'm, wątpię żeby zrozumieli.

Chciałam wziąść kolejny talerz kiedy dłoń Sama i moja się zetknęły. Szatyn splótł nasze dłonie razem. Serce zaczęło mi szybciej bić kiedy spojrzałam w jego piękne szarozielone oczy, za którymi tak bardzo tęskniłam. Przybliżyliśmy się do siebie. Ten jakże wspaniały moment przerwała piosenka z mojego telefonu. Przeklnełam w myślach tego kto zepsuł to. Przeprosiłam Sam'a i wyszłam na werandę aby odebrać połączenie.

- Jak udało ci się zdobyć telefon?

-Dasz wiarę że sprzedają je w sklepach ogólnospożywczych? Wiele zmieniło się przez 50 lat.- powiedział Benny po drugiej stronie.

-Musisz mieć co ogarniać.- obejrzałam się za siebie by sprawdzić czy nikogo nie ma. Dla pewności. Jeszcze tego mi brakowała by bracia dowiedzieli się przez przypadek o Benny'm.

-Jest tego tak dużo. Nie wiem czy dam radę.

-Oczywiście że podołasz temu, wodzu. Muszę przyznać że potrafisz już wybrać zły moment na pogawędki.

-Czyżbym przerwał ci romantyczny moment z Romeo?

-Mogłam ci nie mówić tego, teraz będziesz mnie tym dręczyć.

-W końcu jestem twoją psiapsiółą. A my dziewczyny trzymamy się razem.- przez chwile udawał piskliwy damski głos, zaśmiała się z jego idiotyzmu.

-Idiota z ciebie.

-Ale twój idiota, młoda. Pamiętaj że miłość to coś pięknego więc nie zmarnuj okazji bo więcej się może ci nie trafić.

-Rozumiem. Musimy się tylko przystosować do tego świata.

-Ty masz łatwiej. Tylko pół stulecia upłynęło, a świat wydaje się jakby minęło znacznie więcej.

-Wystarczy tych pogaduszek. Dźwoń w nagłych przypadkach, Benny.

-Ma się rozumieć.

-Pamiętaj trzymaj się z dala od kłopotów.

-Ty także, Moni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro