2. Żegnaj Bobby

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia, rano

Zabrałam swój plecak i wyszłam z pokoju motelowego. Podeszłam do stojącego na parkingu motoru. Zauważyłam że Winchester'owie też wyszli już na zewnątrz. Dean podszedł do swojego samochodu, otworzył bagażnik i włożył torbę, którą podał mu Sam. Blondyn powiedział coś długowłosemu, a ten z lekko uniesionymi kącikami ust zaczął iść w moją stronę. Oparłam się pośladkami o motor przyglądając się szatynowi.

-Jedziemy teraz do Sioux Falls.

-W Dakocie Południowej, tak?- zapytałam lekko się uśmiechając, przytaknął głową.

-Pomyślałem - szatyn nerwowo podrapał się po karku - że może chcesz z nami pojechać?- zapytał z iskierką nadziei.

-Tak się składa że znam tam kogoś, więc czemu by nie.- wzruszyłam ramionami, Sam'owi bardzo spodobała się moja odpowiedź.

Złomowisko w Sioux Falls, południe

Zatrzymałam się obok samochodu Winchester'ów, którzy zaparkowali obok zezłomowanych pojazdów. Zeszłam z motoru, a chłopcy wysiedli z pojazdu.

-Nie boisz się jeździć takim sprzętem?- zapytał Dean wskazując mój motor.

-Pytasz poważnie? Błagam straszniejsze rzeczy przeżyłam.- klepnęłam blondyna po ramieniu idąc w kierunku domu.

Drzwi otworzył się. A w nich staną nikt inny jak Bobby Singer mój stary znajomy. Miał ciężko w życiu, stracił żonę przez demona, który ją opętał. Ma naprawdę dużą wprawę w byciu łowcą i jest chodzącą encyklopedią o nadprzyrodzonych zjawiskach. To starszy mężczyzna ma około 50, brodę i często nosi czapkę z daszkiem. Przytuliłam się z nim na powitanie na co chłopcy zrobili zdziwione miny. Weszliśmy do środka.

- Znacie się ?-zapytał Sam.

-Przecież mówiłam, że mam znajomego w tym mieście.

-Spotkaliśmy się na polowaniu jakieś 2 lata temu. Parę razy razem pracowaliśmy. Niezwykła z niej łowczyni.-uśmiechnął się do mnie Bobby.

-Tak już się o tym przekonaliśmy.- powiedział Dean.

Weszliśmy do środka i udaliśmy się do salonu.

-Jak dzwoniłeś to mówiłeś że masz coś ważnego.- powiedział Dean.

-Tak, Lewiatany*. Jednym z nich jest Dick Roman, który według mnie jest ich szefem.- odrzekł Singer.

*Lewiatany* to pradawne potwory stworzone przez Boga i uwięzione w Czyśćcu ponieważ ich wieczny głód sprawiał że pożerały wszystko na swojej drodze, mając czyjeś DNA potrafią przybrać jego postać, niosą chaos i zniszczenie.

-Poważnie? Ten biznesmen, miliarder i jeden z pięćdziesięciu najbardziej wpływowych ludzi w Ameryce.-zapytał zaskoczony blondyn.

-Tak, wykupił ostatnio dużo restauracji i firmę produkującą zdrową żywności. Nie wiem jeszcze co, ale czuję że coś szykują.

-Ich plan to zrobienie z ludzi bezmózgiej hodowli i konsumowanie ich.- wtrąciłam się. Jak na zawołanie spojrzeli na mnie i jednocześnie zapytali -Ty coś o nich wiesz?- przytaknęłam głową i kontynuowałam.

-Jakiś czas temu przy polowaniu natknęłam się na jednego. Pierwszy raz w życiu coś takiego spotkałam, ale jakoś udało mi się go złapać. Wyciągnęłam z niego trochę informacji. Dowiedziałam się też że borax, środek występujący w produktach czystości może ich zranić oraz że moje naboje unieszkodliwiają ich na kilka minut. Wiecie może jak się wydostały z Czyśćca?

-Nasz kumpel anioł chciał pochłonąć dusze z Czyśćca i zabawić się w wszechmogącego niestety nie wyszło, uwolnił Lewiatany umierając przy tym.- odpowiedział Dean, widać było że był przygnębiony mówiąc o tym. Sam poklepał brata pokrzepiająco po ramieniu.

Rozmawialiśmy dość długo. Opowiadaliśmy sobie trochę o swoich przeżyciach. Pod koniec doszliśmy do wniosku żeby coś zrobić musimy wiedzieć więcej. Postanowiliśmy że włamiemy się do firmy Romana i tam poszukamy czegoś co mogło by nam pomóc. Jako że światu grozi zagłada przez lewiatany postanowiłam dołączyć do nich i pomóc im rozwiązać ten problem.

Następny dzień, rano

Obudziłam się około szóstej rano, znowu miałam ten sam koszmar. Zawsze po nim nie mogę zasnąć więc postanowiłam zrobić śniadanie. Pojechałam po zakupy do sklepu bo u Bobby'iego w lodówce nie było nic co nadawałoby się do zrobienia jakiegokolwiek jedzenia. Widać że ciężko żyć mu bez swojej żony, a sam sobie nie radzi.
Zanim zabrałam się za szykowanie jedzenia sprawdziłam sprzęt kuchenny czy nadaje się do użytku, tak na wszelki wypadek żeby niczego nie podpalić. Odpaliłam kuchenkę i usmażyłam jajecznicę z kiełbasą, do tego zrobiłam dwa ciasta z jabłkami na wszelki wypadek gdyby jajecznica nie starczyła im. Rozłożyłam wszystko na stole i usiadłam czekając aż przyjdą. Jako pierwszy zszedł Dean, jego mina była bezcenna kiedy zobaczył co leży na stole, aż zdjęcie mu zrobiłam.

- Ubóstwiam cię kobieto, skąd wiedziałaś że uwielbiam ciasto?- krzyknął radosny, a ja wzruszyłam ramionami. Następny był Bobby.

- Krzyczysz jakbyś orgazmu dostał Dean.- zażartował staruszek i przysiadł się do stołu.

-Dobrze wiesz że kocham ciasto.- odrzekł blondy niewzruszony ripostą.

-Czemu Sam nie schodzi?-zapytałam.

-Nie wiem ... ale niech lepiej się pośpieszy ... bo nic nie ... zostanie.-rzekł Dean z buzią pełną jedzenia. Stwierdziłam że pójdę po szatyna, Singer wskazał, który to pokój.

Zapukałam i weszłam mówiąc że śniadanie czeka. Zatrzymałam się w framudze widząc Sam'a bez koszulki. Stałam chwilę jak zahipnotyzowana patrząc na jego nagi i umięśniony tors.

-Już idę.-uśmiechnął się zakładając bluzkę. Jak najszybciej opuściłam jego pokój aby nie zauważył mojej czerwonej jak burak twarzy.

Po śniadaniu przygotowaliśmy sprzęt i ruszyliśmy do Detroit gdzie była firma Dicka. Stwierdziliśmy że pojedziemy samochodem Singera, usiadłam z tyłu z chłopcami, a Bobby prowadził swoją furgonetkę.

Detroit,popołudnie

Podjechaliśmy pod budynek na odpowiednią odległość by nas nie zauważyli. Zabraliśmy sprzęt i weszliśmy na dach budynku obok którego jest firma. Plan jest taki, ja i Bobby wchodzimy do środka przez tylne wejście i dostajemy się do biura Dicka. Mamy mieć przy sobie podsłuch na wszelki wypadek, a bracia mają obserwować i czekać w gotowości gdyby coś się stało. 

Weszliśmy do budynku i idziemy teraz korytarzem. Dziwne bo na nikogo nie natknęliśmy się aż do tej chwili gdy byliśmy blisko biura. Lewiatany wyskoczyły nie wiadomo skąd i otoczyli nas. Wybacz Bobby muszę znikać i to dosłownie mam nadzieję że nie zdążyli mnie zauważyć. Jedną z moich zdolności jest stawanie się niewidzialnym, minus tego jest taki że i tak można mnie złapać czy usłyszeć. Mogę też dotykiem sprawić że coś zniknie ale tylko kiedy to trzymam. Przekazałam przez telefon chłopakom że nas nakryli. Po cichu poszłam za potworami, którzy zaciągnęli Bobby'iego do biura. Tam posadzili staruszka na krześle na przeciwko Dicka i opuścili pomieszczenie. Ja ustałam przy ścianie gotowa gdyby to coś chciało zrobić krzywdę Bobby'emu przy okazji szukając informacji w komputerze Romana. Dick zaczął rozmowę z niechętnym do tego staruszkiem.

-Poważnie sam włamujesz się tu? Większej głupoty nie mogłeś wymyślić. No dobrze, przyznaj się że Winchester'owie gdzieś tu są.- warknął Dick, ale Bobby nic nie powiedział.- Nie chcesz mówić to nie, ale na pewno się niedługo tu pojawią i będą chcieli cie ratować.- wstał, podszedł do szafki przy ścianie i wyciągnął z niej pistolet. Wycelował nim do Singera mówiąc:

-Bardzo dobry i praktyczny nigdy nim nie spudłowałem.- rzekł szczerząc się złowieszczo. Stał do mnie plecami dlatego zaczęłam grzebać w papierach w szufladach biurka, pech chciał że spiesząc się zrzuciłam jedną teczkę na ziemię. KURWA! Dick podbiegł do miejsca gdzie jeszcze chwilę temu stałam i głęboko wciągną powietrze.

-Nie wiem jak to robisz człowieczku ale czuje cię. Jeżeli zaraz się nie pokażesz zabije go rozumiesz!- zagroził Dick rozglądając się po pomieszczeniu. Tą niebezpieczną chwilę przerwały huki i krzyki na korytarzu. Wykorzystałam to i postrzeliłam Dicka w głowę. Stałam się znów widzialna i wyciągnęłam Bobby'iego z pokoju na korytarz gdzie spotkaliśmy Sam'a. Za nami wybiegł Dick, ale na szczęście Sam miał borax i polał go nim. To za wiele nie dało dlatego postrzeliłam go jeszcze trzy razy i pobiegliśmy do wyjścia z budynku. Tam w furgonetce czekał na nas Dean. Wsiedliśmy do pojazdu, ostatni wszedł Bobby w tym samym czasie kiedy Dick wybiegł z budynku i zaczął strzelać w naszą stronę. Z piskiem opon ruszyliśmy przed siebie. Dopiero gdy wyjechaliśmy na drogę z przerażeniem spojrzałam na już nieprzytomnego Bobby'iego, który został postrzelony w głowę.

-Dean do szpitala i to szybko do cholery!- krzyknął zrozpaczony Sam.

-Błagam Bobby trzymaj się, nie możesz teraz umrzeć!!- wrzasnął Dean dociskając pedał gazu.

Szpital, 3 godziny później

Przybici i zrozpaczeni czekaliśmy pod salą operacyjną aż przyjdzie doktor i powie co z Bobby'm. Może to pesymistyczne ale po takiej ranie było by cudem gdyby przeżył, a w to niestety wątpię. Moje przemyślenia przerwał lekarz, który podszedł i oznajmił że nasz kochany staruszek nie przeżyje nawet dwóch dni. Po odejściu lekarza wściekły Dean rzucił o ścianę krzesłem stojącym obok i zaczął wyklinać Dicka oraz grozić że go własnoręcznie zatłucze na śmierć. Sam przyglądał się tylko bratu i miał załzawione oczy. Nie byłam tak blisko z Bobby'm jak oni, dla nich był drugim ojcem którego teraz stracą. Gdy Dean się trochę uspokoił podeszłam do niego i go przytuliłam.

-Tak bardzo mi przykro. Zobaczysz zabijemy tego dupka, będzie żałował że żyje.- Dean mocnej mnie przytulił i cicho załkał.

Po 4 godzinach, które były jak tortury puls Singera przyspieszył, a on ocknął się. Chłopcy od razu podbiegli do niego ja stałam obok i przyglądałam się. Był słaby, ale dał rady jeszcze powiedzieć:

-Idioci, do zobaczenia po drugiej stronie.

Właśnie wtedy maszyna podłączona do mężczyzny zaczęła piszczeć co znaczyło że serce przestało bić. Pielęgniarki wyprosiły nas z sali, przystąpili do reanimacji mężczyzny.
Ale nic nie pomogło.
Umarł.

__________________________________
Jak się podobało?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro