20. Cacao

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Boulder

W południe udało nam się dojechać do posiadłości Holmes'a.

-Bardzo pani współczujemy, pani Holmes.- powiedziałam siadając na kanapę, bracia również.

-Gdy byłem w liceum Brick Holmes był moim idolem. Niesamowita kariera, 18 sezonów gry. Brick żył dla rywalizacji i sportowej perfekcji.- zachwycił się Sam. Posłałam mu spojrzenie aby przestał, gdy to zobaczył spoważniał trochę i przybrał formalną postawę.

-Wie pani, że syn był dawcą organów?- zwróciłam się do starszej kobiety siedzącej na przeciwko nas.

-To dlatego dotyczy to FBI?- zapytała kobieta.

-Jak tłumaczyliśmy, chcemy postawić kropkę nad i, w innej sprawie.- wytłumaczył jej Dean.

-Kilka lat temu była akcja społeczna, w której uczestniczyło wiele gwiazd sportu. Brick na pewno dwa razy się nie namyślał bo nigdy nie sądził że umrze. Wielu sportsmenów tak ma.

-Nadal się zastanawiam co stało się na moście. Ruch był niewielki, Brick był podobno trzeźwy, żadnych śladów poślizgu. Jak to możliwe że taki wielki sportowiec o refleksie kota mógł tak po prostu zjechać z mostu, czy to nie dziwne?- założyłam noga na nogę i dokładniej przyjrzałam się ruchom kobiety, może się w jakiś sposób zdradzi. Zestresowała się i nerwowo poprawiła się na fotelu.

-Gdy zdarzają się rzeczy, które nie powinny mieć miejsca, nazywają to chyba wypadkami.- odpowiedziała.

-Był kiedyś żonaty?- zapytał Sam

-Poślubił sport. Oddał mu wszystko co miał.- odpowiedziała pani Holmes.

-Zauważyła w nim pani jakieś zmiany przed śmiercią? Zmiana zainteresowania, wędkarstwo, zbieranie znaczków, okultyzm?- na ostatnie słowo, które powiedział Dean drgnęła nerwowo. Czyli coś wie.

-Niestety nie mam już czasu dla państwa. Nie mogę spóźnić się na otwarcie uniwersytetu nazwanego imieniem Bricka.

Wyszliśmy z budynku.

-Ukrywa coś.- powiedziałam wchodząc do samochodu.

-Za wiele nie chciała powiedzieć.- rzekł Sam. Mój telefon zadzwonił, odebrałam go.

-Dzięki, prześlij mi to.- rozłączyłam się.

-O co chodzi?- dopytał blondyn ruszając do motelu. Dostałam SMS.

-Znajomy przetłumaczył bełkot Arthura Swensona.- przeczytałam sms- Mówił:" Rodzi się bóg Cacao".

-Cacao?- zdziwił się Dean.

-Majański bóg kukurydzy. Był najważniejszym bogiem dla Majów.- wyjaśniłam.

-Więc szukamy starego jak świat boga upraw kukurydzy?

-Lepiej szybko go dorwijmy bo ktoś w Phoenix straci serce jako następny. Przesłałem nazwisko glinom. Dostałem odpowiedź. Nie widzieli go od wielu dni.- powiedział Dean.

-Jeżeli pojedziemy do Phoenix będziemy ganiać za własnym ogonem bo ten koleś raczej nie poda nam się na tacy.- powiedziałam.

-Więc po zmroku wróćmy do domu Holmesów.- zaproponował Sam, zgodziliśmy się.-Może wtedy coś znajdziemy.

~~~

Nocą włamaliśmy się do posiadłości Holmesów. Pani Elenor jest na wyjeździe więc mamy czas. Weszliśmy na wyższe piętro.

-Rozdzielmy się.- rzekł Sam.

Weszłam chyba do byłego pokoju Bricka. Rozsunęłam drzwi do jego garderoby. Gdy zapaliłam światło zdziwiłam się.

-Chłopcy chodźcie tu!- bracia weszli do pomieszczenia.- Czyżby Brick lubił zakładać damskie ciuszki?- zażartowałam podchodząc do wiszących ubrań. Wyjęłam jeden komplet.

-Spójrzcie, Elenor miała na sobie dzisiaj taki sam jak ją wcześniej odwiedziliśmy.- pokazałam im.

-Myślicie że oni ... no wiecie razem...- Dean sugestywnie poruszył brwiami.

-Jesteś obrzydliwy. Teraz ten obraz wyrył mi się na siatkówkach.- rzekł z obrzydzeniem Sam otwierając drugą garderobę.

-Mam nadzieję że to tylko twoje chore przypuszczenia Dean.

-Zobaczcie co znalazłem.-zawołał nas Sam, weszliśmy do garderoby tym razem na pewno Bricka. Ukryte przejście tu jest, przeszliśmy przez nie.

-Wiedziałem że ma coś takiego w domu.- powiedział zadowolony Dean.

-Sporo tego sprzętu.- w pokoju znajduje się bardzo dużo przedmiotów związanych ze sportem na przestrzeni stulecia. Piłki, kije, miecze, stroje itp.

-Szanował każdy rodzaj sportu.- rzekł Sam podchodząc do szklanej szafy. Ja usiadłam przy biurku, na którym leży wiele papierów, wzięłam jeden do ręki.

-"Najdroższa Betsy"- przeczytałam początek listu. Chłopcy podeszli do mnie.

-Co to?

-Chyba list, jest ich tu sporo.- zajrzałam do szuflady, w której jest tego więcej.- Wszystkie są do Betsy.

-To jego dziewczyna?- blondyn wziął do ręki jedną kartkę.

-Elenor nic o niej nie wspominała.- Sam też zaczął czytać.

-To nie ma sensu. Tu pisze że "Sugar Ray będzie twardym przeciwnikiem " przecież ten koleś boksował w latach 40. A tu "Dam popalić Red Sox i wracam do ciebie" oni byli światowymi hokeistami w latach 60. Jest tu jeszcze sporo podobnych rzeczy.- powiedziałam czytając fragmenty różnych listów.

-To dziwne.- powiedział Sam.

-Dobra, lepiej już chodźmy. Dokończymy w motelu.- powiedział blondyn.

Motel, wieczór

-Sprawdziłam kilka nazwisk z trofeów Bricka. Spójrzcie, ci kolesie są do siebie bardzo podobni.- chłopcy ustali przy mnie i pochylili się by dokładniej przyjrzeć się co jest na ekranie laptopa.

-Jeśli to jedna osoba to jak możliwe że oni wszyscy wyglądają na tego samego faceta przed trzydziestką?- zapytał Sam wracając na swoje miejsce.

-Cacao był też bogiem sportu. Majowie uwielbiali wojować, torturować ale także kochali sport. Składali ofiarę Cacao bo wierzyli że rytuał ten da im wieczną młodość.- odłożyłam laptop.

-Wychodzi na to że Brick zawarł pakt z Cacao. Ale co z frajerami, którzy noszą jego części zamienne?- Dean wyciągnął z lodówki piwo i napił się go siadając na łóżku.

-Może zaklęcie przeniosło się na biorców jego organów i zmusiło do kontynuowania rytuału.

-Coś jak ugryzienie przez wilkołaka? Po zarażeniu robisz co musisz.- rzekł Sam.

~~~

Następnego dnia znów odwiedziliśmy Elenor, a raczej Betsy bo okazało się że ona jest jego ukochaną. Wiedziała o prawdziwym ja Bricka. Miał prawie 1000 lat. Zawarł układ z Cacao, że będzie wiecznie młody w zamian miał składać ofiary dwa razy w roku. Żeby nikt niczego nie podejrzewał, co 10 lat pojawiał się z nowym wyglądem i nazwiskiem. Byli w sobie bardzo zakochani. Brick nie mógł znieść że jego ukochana się starzeje i że niedługo umrze. Dlatego popełnił samobójstwo. Dowiedzieliśmy się że musimy teraz walczyć z ośmioma mordercami. Brick mawiał że kluczem jest sece. Elenor powiedziała nam kto nosi serce Bricka i gdzie możemy ją znaleźć. Oraz czym ją zabić, ostrzem które nam dała.

Podjechaliśmy pod bar ze striptizem.

-Serio, stary potwór jest striptizerką?- zakpiłam sobie. Wysiedliśmy z samochodu.

-Może da nam mały pokaz.- zaśmiał się Dean.

-Jedyne co może nam pokazać to to jak wyrywa nam serca i je pożera.- zgasiłam podniecenie blondyna.

-Masz naprawdę optymistyczne nastawienie.- rzekł ironicznie Dean, Sam zaśmiał się.

Weszliśmy tylnym wejściem. Było ciemno ale gdy doszliśmy do sali światła się zapaliły. A na scenie zobaczyliśmy kobietę, a raczej boga Cacao. Wycelowałam w jej stronę pistolet.

-Elenor was przysłała, prawda? Wiedziałam że pęknie i mnie wyda. Rzecz jasna źle się to dla niej skończy, dla was też.- gdy skończyła, ktoś złapał mnie mocno od tyłu, upuściłam broń. Chłopców też to samo spotkało. Obok Cacao ustało dwóch facetów.

-Nie sądziliście chyba że wam pozwolimy.- zaśmiała się wrednie. Zaczęłam się szarpać. Moje oczy przybrały kolor ognistej czerwieni, a ciało zwiększyło swoją temperaturę aż facet, który mnie trzymał puścił mnie. Wyjęłam drugi pistolet z płaszcza i postrzeliłam go w klatkę piersiową, padł na ziemię martwy. Dwóch gości co stało przy kobiecie ruszyło w moją stronę, jednego trafiłam w głowę ale drugiego nie zdążyłam postrzelić. Złapał mnie i rzucił mną na scenę. Przeleciałam kawałek i uderzyłam w ścianę. Uderzenie było tak mocne że mnie przymroczyło. Przewróciłam się na lewy bok mrugając szybko by przestało kręcić mi się przed oczam. Zobaczyłam jak dwóch kolesi przyciska do ziemi Dean'a, a kobieta stoi nad nim i przygniata jego szyję butem. Sam'a nadal trzyma grubas. Zobaczyłam że niedaleko kobiety leży ostrze. Zrobiłam się niewidzialna i powoli wstałam w kierunku przedmiotu. Wzięłam je do ręki. Gdy Cacao zamachnęła się by zabić Deana wbiłam ostrze głęboko w jej plecy przebijając ją na wylot. Zaświeciła się na czerwono i upadła martwa na ziemię. Reszta też padła martwa. Podeszłam do blondyna i pomogłam mu wstać.

-Dobrze ci poszło.- powiedział uśmiechnięty Sam podchodząc do nas i poklepał mnie dość nisko po plecach, to było dziwne.

-Fajnie leciało się przez pomieszczenie?- spytał mnie głupkowato Dean.

-A fajnie ci było jak zgniatała ci tchawicę butem?- wskazałam na martwą kobietę.

-Nie za bardzo.

-Mi też.- szturchnęłam go w ramie, on po chwili też mnie szturchnął.-Idiota.

Zaśmialiśmy się we trójkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro