27. Ośmiu Wspaniałych

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dwa tygodnie później, bunkier

Siedzę przy stole razem z Winchester'ami i miło spędzamy czas we własnym gronie żartując sobie.

-Dean cały lot siedział jakby za raz miał umrzeć, jakby ktoś go do tego siedzenia przykuł. A jak chociaż trochę zatrzęsło zaczynał panikować mówiąc że zaraz się rozbijemy.- powiedział rozbawiony Sam.

-Przesadzasz. Nie było tak.- machnął ręką blondyn, udając że w cale jego duma nie została przed chwilą urażona.

-Stary, nuciłeś Metalice pod nosem żeby się uspokoić.- dodał długowłosy upijając łyk butelki piwa stojącej na stole.

-Nie dziw mi się samoloty spadają.- spróbował obronić się blondyn.

-Tak ale raz na tysiąc.- odpowiedział mu brat.

-Nie martw się Dean, każdy się czegoś boi.- powiedziałam pocieszająco z uśmiechem na ustach.

-To powiedz nam pani "nieustraszona", czego ty się boisz?- zapytał blondyn. Chłopcy z zaciekawieniem zaczęli wyczekiwać mojej odpowiedzi, zastanawiając się jaki mam lęk.

-Powiem szczerze- teatralnie chwyciłam się za serce- Panicznie boję się węży.- Dean prychnął rozbawiony.

-Ej! One są straszne, rocznie ginie od ukąszenia masa ludzi. Są wstrętne i oślizgłe. Czym w ogóle one są, nie mają żadnych kończyn, tylko wiją się na tych swoich brzuchach.- mówiąc to zaczęłam energicznie gestykulować aby dodać więcej emocji do mojej wypowiedzi. W tym czasie chłopcy zaczęli się histeryczne śmiać. Gdy skończyłam mówić również do nich dołączyłam.

Naszą przyjemną rozmowę, a raczej dławienie się śmiechem przerwał dźwięk przychodzącego połączenia z mojego telefonu. Nachyliłam się nad stołem ponieważ na nim leży to urządzenie by sprawdzić kto dzwoni.

Od razu uśmiech zszedł mi z twarzy gdy zobaczyłam nadawcę połączenia. Jedno imię, które chciałam na zawsze wymazać z pamięci, Kai, a demony przeszłości związane z nim, które miałam nadzieję zostawić daleko za sobą znowu wróciły. Jakim cudem udało mu się zdobyć mój numer? Dałabym głowę że momentalnie zbladłam bezczynnie patrząc się na urządzenie i czekając aż sygnał się zakończy. Radosna atmosfera rozpłynęła się ustępując miejsce powadze i nieprzyjemnemu napięciu.

-Monic, wszystko w porządku? Czemu nie odbierasz? - zapytał zmartwiony moją reakcją Sam, nie odpowiedziałam.

-Wyglądasz na wystraszoną? Kto do ciebie dzwoni?- zapytał przejęty tym że siedzę i wpatruję się w telefon jakbym zobaczyła ducha, Dean. Na jego pytania też nie odpowiedziałam. Jakby do mnie nie docierały, przez złe wspomnienia, które wróciły ze zdwojoną siłą. Zaczęły mnie pochłaniać. Jedno imię, a zachwiało wszystko to co stworzyłam po odejściu na nowo. Wstałam nagle przez co chłopcy się wzdrygnęli. Lekko trzęsącą się dłonią podniosłam telefon i przyłożyłam go do ucha niepewnie naciskając zieloną słuchawkę z obawą co za raz usłyszę.

-Hallo.- powiedziałam ledwo słyszalnie do osoby po drugiej stronie.

-Dawno nie słyszałem twojego głosu, brzmi nadal tak samo aksamitne kiedy ostatni raz się widzieliśmy.- odezwał się ze spokojem Kai. Zawsze mnie to przerażało, że nawet w najgorszych momentach nawet przy okrutnych i bestialskich zdarzeniach był spokojny, a jego głos nie wyrażał żadnej litości czy emocji.

-Mieliśmy na zawsze odejść. Czemu dzwonisz?- tym razem powiedziałam już pewniej.

-Wiem. Ale sprawy się skomplikowały. 6, 7 i 8 nie żyją.- rzekł ostro bez żadnej obłudy, dając jasno do zrozumienia po co zadzwonił.

-Z jakiego powodu? - głos lekko mi się załamał, a samotna łza zakręciła się w oku. Miało być dobrze, a teraz ogień s powrotem zaczął palić wszystko na swojej drodze.

-Lucian.- ta odpowiedź wystarczyła mi. Zrozumiałam że źle to zakończyłam, a oni odpowiedzieli za to swoim życiem.- Prześlę ci adres, żebyśmy się spotkali.

-Dobrze.- tylko tyle udało mi się do niego wydusić za nim zakończyłam połączenie.

Odłożyłam telefon na stół. Przetarłam twarz dłonią nadal nie wierząc w to co przed chwilą usłyszałam.

-Monic, co się stało?- zapytał Sam powoli do mnie podchodząc, jakby bał się że za raz ucieknę jak spłoszone zwierze. Gdy spojrzałam w jego oczy momentalnie się rozpłakałam. Długowłosy widząc to bez zbędnych ceregieli objął mnie, mocno przytulając.

-Mieli żyć ... mieli ...- wybęłkotałam przez słone łzy które zaczęły moczyć koszulę Sam'a.

-Cii, spokojnie.- powiedział łagodnie głaszcząc mnie po głowie.

~~~

Piaszczysta droga niedaleko Winslow, późne południe

Dean zatrzymał samochód na poboczu drogi przed stojącym niedaleko czarnym jeep'em, przy którym stoją trzy osoby.

-Jesteś pewna że mamy z tobą iść. Nie chcemy ...- zaczął Sam ale przerwałam mu mówiąc twardo i nieznosząc sprzeciwu.

-Idziemy razem.

Pierwsza opuściłam pojazd, a za mną poszli bracia. Podeszłam pewnym krokiem trzymając dłonie w kieszeniach płaszczu do stojących przodem do mnie osób. Winchester'owie ustali po obu moich stronach ale bardziej z tyłu w niewielkiej odległości, wygląda to jakby byli moją obstawą.

-Osma Wivera erto imri tisa.- powiedział do mnie szatyn w czarnym dobrze dopasowanym i kosztownym garniturze z czerwoną muszką przy szyi, Kai, jest numerem 2. Dla innych ta muszka może wyglądać komicznie ale ja wiem co oznacza, nie bez przyczyny jest w krwistej barwie. Jest symbolem przelanej krwi przez osobę która ją nosi. Odkąd się poznaliśmy miał ją założoną tak samo garnitur, zawsze nieważne w jakiej sytuacji. Od zagubionego i żałosnego porzuconego chłopca stał się bezwzględnym i pewnym siebie socjopatą. Najgorsze jest w tym to że to ja pomogłam mu tak się ukształtować, nie powstrzymałam go gdy powinnam. To również tyczy się reszty osób tu obecnych.

Obok niego stoi rudowłosa piękność z przebiegłym uśmieszkiem błąkającym się po twarzy. Jeśli o nią chodzi jest gorsza od Kai'a, który przynajmniej stara się zachować normy moralne. Od zawsze była suką. Poznałam ją gdy sprzedawała się aby jakoś przetrwać. Dałam jej szanse na lepsze wykorzystywanie tego co próbuje ukryć przed światem, by nikt nie nazwał jej dziwadłem. Sabrin, jest numerem 4.
Jest jeszcze Isaak, numer 5. Blondyn opiera się o samochód spoglądając w niebo. Skrzywdzony prze los tak samo jego blond włosa siostra bliźniaczka Ireen, numer 6. Matka zmarła przy ich poczęciu, a ojciec załamał się. Zaczął pić i bezlitośnie znęcać się nad nimi. Zmarł od przedawkowania, trafili wtedy do sierocińca, gdzie wcale nie było lepiej. Uciekli stamtąd i zaczęli tułać się po świecie niepotrzebni i niekochani. Przygarnęłam ich pod skrzydła i dałam im upust ich wściekłości, która gromadziła się w nich przez lata.

-Nie powiem tego.- rzekłam beznamiętnie do Kai'a.

-Nawet na pogrzebie naszej rodziny.- powiedziała rudowłosa chwytając się za serce i z sztucznym współczuciem. W głębi serca ona też na swój własny sposób ubolewa nad ich śmiercią, może próbować zakładać maskę obojętności ale ja znam ją najlepiej. Ich wszystkich, wiem o nich wszystko, a mimo to nie potrafiłam zatrzymać ich, bo za bardzo ich kocham. Może to chore ale po śmierci mojego narzeczonego i jego siostry, oni stali się moją nową rodziną. Zapełnili część pustki i dali upust mojej wściekłości do demonów.

-To miało się skończyć.- powiedziałam do niej.

-Dopóki 3 żyje to nigdy się nie skończy.- rzekł chłodno Isaak, który dopiero teraz na mnie spojrzał i podszedł chwiejnym krokiem do mnie. Jest pijany.

Złapałam go jedną ręką za ramie aby utrzymał równowagę. Spojrzał na mnie zaczerwionymi od płaczu oczami.

-Przykro mi z powodu siostry.- powiedziałam ze współczuciem.

-Nie pieprz bzdur. Tak na prawdę nigdy nie byliśmy dla ciebie ważni. Chciałaś tylko zemsty, a nas wykorzystałaś jak pionki w grze, aby dotrzeć do celu. A gdy to osiągnęłaś potraktowałaś nas jak śmieci i porzuciłaś.- załkał z wyrzutem.

-To nieprawda. Apokalipsa jednak niedoszła do skutku, a to co robiliśmy dalej było niewłaściwe. Dobrze o tym wiesz.- łzy zebrały mi się w oczach.

-Wiem, trzeba było to skończyć ale obiecałaś że będzie dobrze, że 3 nam nie zagrozi. Skłamałaś.- zaczął płakać.

-Przepraszam- przytuliłam go mocno- Tak bardzo przepraszam że was zawiodłam.- mi też poleciały słone łzy ale nadal zachowałam w miarę twardy wyraz twarzy. Muszę być dla nich twarda, aby oni też mogli być.

-Osma Wivera erto imri tisa.- powiedziałam gdy odsunęłam się od Isaaka. Reszta w jednym rytmie powtórzyła za mną.

W tłumaczeniu tego zwrotu:"Ośmiu Wspaniałych w jedności na zawsze związanych".

~~~

Zaprowadzili nas w miejsce gdzie ma odbyć się pożegnanie poległych.

Ustaliśmy przed drewnianym stosem, na którym leżą trzy martwe ciała owinięte w czysto biały materiał.

Kai podszedł do mnie trzymając w ręku zapalniczkę.

-Ty powinnaś to zrobić.- rzekł dając mi ją do ręki.

Wystąpiłam przed szereg i zapaliłam zapalniczkę, którą następnie wrzuciłam do stosu. Drewno pochłonął ogień tak samo jak ciała. Dym z paleniska zaczął unosić się do góry tworząc czarną chmurę.

-Niech umarli nie tracą nadziei i jak trzeba na śmierć idą po kolei.- zarecytowałam ostatecznie się w ten sposób z nimi żegnając. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro