41. Sen

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Po drugiej stronie ulicy przy słupie zobaczyłam cień, ten co widuję od pewnego czasu. Mocniej ścisnęłam dłoń Sam'a.

-On tam jest.- powiedziałam do szatyna wskazując mu to miejsce.

-Musisz go odrzucić, skup się i nie pozwól mu przejąć kontroli.- powiedział z determinacją patrząc mi w oczy.

Zamknęłam oczy i skupiłam się na tym co powiedział Sam. Po chwili otworzyłam je i już z ulgą spojrzałam w stronę miejsca, w którym powinien stać cień ale go nie ma.

-Udało się.- powiedziałam entuzjastycznie.

Jednak moja radość nie trwała długo. Zesztywniałam bo zdałam sobie że dłoń, którą trzymam jest chłodna i mniejsza niż dłoń Sam'a.
Spojrzałam w bok gdzie stał szatyn. Zamiast niego zobaczyłam siebie z czerwonymi oczami.

-Buu!

Zachwiałam się. Poczułam jak upadam do tyłu i zaczynam spadać w przepaść. Wszystko spowiła nieskończona ciemność. A ja wpadłam do czarnej brei. Poczułam jakbym topiła się. Podciągnęłam się do siadu próbując złapać oddech i wytarłam dłońmi oczy by cokolwiek zobaczyć.
Ogromna przestrzeń i mimo że panuje tu mrok widzę normalnie. Ta czarna breja, w której siedzę, a chwilę temu prawie się utopiłam jest cholernie lepka.

W moją stronę zaczęła się zbliżać jakaś postać, po sylwetce zgaduje że to kobieta. Tyle że ona idzie po tej brei jak po normalniej powierzchni. Ustała nade mną i zdałam sobie sprawę że wygląda jak ja, tyle że ma czerwone oczy i jest ubrana na czarno.

-Gdzie ja jestem?- zapytałam ociężale wstając, ale i tak druga "ja" znajduje się nade mną przez różne poziomy na których stoimy.

-Witaj po drugiej stronie twojego "ja".- uniosła lekko kąciki ust do góry ale w jej oczach dostrzegłam szaleństwo.- Zapraszam.- gestem nakazała abym poszła za nią. Jest mi ciężko bo ta breja jest dość gęsta i utrudnia moje ruchy.

Doszłyśmy do stolika stojącego na poziomie takim jak ona stoi. Są tu też schodki więc weszłam nimi i usiadłam na krzesełku przy stoliku. Czuję się zmęczona, ta breja jakby zabrała mi siły.

-Chusteczkę?- druga ja podała mi biały materiał, który przyjęłam i wytarłam w niego twarz.

-Rozumiem że jesteś moją demoniczną połową.- skinęła głową na tak.

-Wyprzedzę twoje kolejne pytania. To dzieje się w twojej głowie, a raczej naszej głowie. Śnisz. Jesteś tu bo mamy pewną kwestię do omówienia.

-Raczej podziękuję.

-Posłuchaj.- zauważyłam że zaciska zęby i uśmiecha się w wymuszony sposób próbując nie stracić cierpliwości.- Powinnyśmy współpracować. Wiesz że coś się zmieniło i tak się na prawdę stało. Dlatego proponuję układ. Będziesz mogła używać niezwykłych zdolności by polować, ale w zamian co jakiś czas musisz spożyć trochę krwi, i dodatkowo nie będę wchodziła ci w drogę. Wystarczy że zaspokoisz moją potrzebę i tyle.

-Chyba żartujesz? I skończy się to jak ostatnio. Nie.

-Zanim się zdecydujesz. Tamto zakończyło się tak bo nigdy przedtem nie żywiłaś się krwią, a dzięki Crowley'owi zostałam zaspokojona i dlatego teraz możemy normalnie rozmawiać i nie jestem już prymitywnym instynktem do zabijania.

-I mam ci uwierzyć?

-Jestem tobą, wiesz że to prawda. Dlatego radzę ci się mnie posłuchać i mieć przy sobie tą krew.

-Czy ty mi grozisz?

-To ostrzeżenie. Coś się złego stanie i to niedługo. Pamiętaj że przeczucie nigdy cię nie zawiodło.

-Jaką mam gwarancję że znowu mi nie odbije?

-Nie kłamę. Potrzebuję cię by żyć, jestem tobą a ty mną. I wiesz to co ja wiem tylko nie chcesz tego dopuścić do siebie. Dzięki mnie nie umrzesz, nic cię nie zabije. Uratuje ciebie i innych, ale w zamian musisz to zrobić.

Wstała z swojego miejsca. Ominęła stolik i stanęła za mną kładąc dłonie na moich ramionach. Poczułam bijący chłód i jak je mocniej zaciska.

-Radzę ci się mnie posłuchać, a raczej posłuchać samej siebie.

-... do jedzenia?- usłyszałam niewyraźny głos Sam'a. Otworzyłam oczy i stwierdziłam że siedzę w Impali. A Sam patrzy na mnie z przedniego siedzenia.

-Co?- zapytałam przypominając sobie że znaleźliśmy kolejną sprawę i właśnie jechaliśmy do miasta.

-Pytałem czy chcesz coś do jedzenia bo zatrzymaliśmy się na stacji, Dean chciał zatankować samochód.

-Dziecinka.- poprawiłam go. Przekręcił oczami.

-Chciał zatankować Dziecinkę.- poprawił swoją wypowiedź.

-Wiesz że Dean ma bzika na jej punkcie.

-Uważam że powinien się leczyć.- w chwili gdy to powiedział ktoś uderzył w dach samochodu. Szatyn aż poskoczył na miejscu.

-Dean ty idioto!- wykrzyknął Sam widząc rozbawioną twarz brata za szybą po jego stronie. Blondyn zaczął się histerycznie śmiać próbując unormować oddech. Udało mu się go wystraszyć. Mnie jakoś to nie ruszyło, może dlatego że dopiero co się obudziłam i jestem jeszcze zaspana.

-Gdybyś mógł zobaczyć swoją minę.- blondyn otarł łzę gdy trochę się uspokoił. Mi samej zachciało się śmiać.

-Tobie na prawdę przyda się specjalista.- oburzył się mój wielkolud i wysiadł z samochodu.

-No weź, wyjmij ten kij z tyłka. To tylko żart. Twojej dziewczynie się podobało.- wskazał na mnie gdy również wysiadłam z Impali.

-Nie wtrącam się.- podniosłam ręce do góry próbując ukryć uśmiech. Oni czasami zachowują się jak małe dzieci.

Pamiętam jak to było z rodzeństwem, mimo docinania sobie na wzajem rodzeństwo jest prawdziwym darem, to w nich można mieć oparcie. Pamiętam jak sama drażniłam się z młodszą siostrą i bratem, ale niestety tamte dni nigdy nie wrócą. A widok Winchester'ów żartujących przypomina mi miłe chwile.

-Więc coś ci kupić?- pytanie Sam'a przerwało moje rozmyślania. Nawet nie zauważyłam że Dean już poszedł.

-Hot-doga.- powiedziałam bez zastanowienia.

-Hot-doga? Przecież nie przepadasz za fast-foodami.- zdziwił się.

- Raz na jakiś czas nie zaszkodzi. A jeśli nie będzie to... sam coś mi wybierz. Zdaję się na ciebie. A teraz idę się przejść.- poklepałam go po ramieniu i ruszyłam w stronę drewnianych stolików niedaleko sklepu z widokiem na zbocze i lesiste tereny.

Nie wiem czemu naszła mnie ochota na coś niezdrowego. Najwyraźniej upodobania zmieniają się. A może z innego powodu tak jest?

Doszłam do jednego w miarę nie zniszczonego stolika i oparłam się o niego oglądając okolicę. Jest ranek, słońce zaczęło wschodzić nadając wyjątkową atmosferę. Smugi światła przebijają się przez konary drzew rzucając cienie, a rześke powietrze pobudza.

Na poważnie mam wsiąść ten sen? W sumie to mam wrażenie że coś się stanie, ale może to być podstęp. Cholera. To brzmi absurdalnie. Sama siebie niby mam oszukać? To chore. Ale z tą krwią... to co mówiła miało trochę sensu. Jeśli będę miała ją przy sobie, tak na wszelki wypadek, to przecież nic się takiego nie stanie. Odkąd Śmierć mnie uratował nie czułam żadnej żądzy krwi, czasami tylko się wściekałam, ale nie pragnęłam tej bordowej cieczy. Nawet o niej nie myślałam. Może ta druga ja ma tak trochę racji. Muszę jakoś pogodzić obie moje połowy. Ale jak zdobyć krew bez niepotrzebnego martwienia Sam'a i Dean'a? Wiem że powinnam najpierw z nimi o tym porozmawiać, ale zrobię to później.
Teraz niestety jestem zmuszona zadzwonić do jedynej osoby, która ma nieograniczony dostęp do demonicznej krwi.

Wybrałam numer i chwilę wahałam się przyglądając się cyfrom. 666, jaki oryginalny numer, nikt na pewno nie domyśli się z kim rozmawia, oh ten sarkazm. W końcu wcisnęłam zieloną słuchawkę i po chwili po drugiej stronie usłyszałam głos Crowley'a:

-Nie sądziłem że do mnie zadzwonisz. Myślałem że chowasz urazę.

-Bo tak jest, ale nie po to dzwonię. Potrzebuję fiolkę demonicznej krwi.- nie mam ochoty na rodzinne pogaduszki.

-Ciebie też miło słyszeć. Miło że pytasz, u mnie wszystko w porządku.

-Możesz przestać.- zirytowałam się. Czemu on nigdy nie bierze mnie na powarznie do cholery?!

-Spokojnie. Czemu łoś i wiewiór nie pomogą ci w zdobyciu jej?

Nie odpowiedziałam mu. Wolę nie mówić mu o co chodzi bo jeszcze gorzej będzie. Ale najwyraźniej moje milczenie też było dla niego odpowiedzią.

-Czyżby to była tajemnica? Znowu masz ochotę...- mimo że go nie widzę to wiem że uśmiecha się przebiegle. Ma teraz powód do szantażu.

-Zaraz się rozłączę jeśli nie odpowiesz czy się zgadzasz.- warknęłam.

-Po co te nerwy. Oczywiście że ci pomogę.

-W takim razie za kilka godzin wyślę ci adres gdzie się spotkamy.- gdy to powiedziałam rozłączyłam się nie czekając na jego odpowiedź.

Znowu pakuje się w kłopoty. Znowu nic nie mówię Sam'owi, a przecież ostatnio rozmawialiśmy o zaufaniu. Jestem skończoną idiotką, ale przecież nikt nie mówił że będzie łatwo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro