43. Vetale

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W barze rozdzieliliśmy się by móc lepiej obserwować wszystko co się dzieje. Dean usiadł przy barze, a ja z Sam'em przy stoliku przy ścianie. Ale jak na razie nic podejrzewanego się nie stało i nigdzie nie zauważyliśmy tamtych dwóch lasek, a raczej vetale.

Wewnątrz panuje gwar, jest pełno ludzi aż brakuje miejsc, a powietrze jest tak przesiąknięte zapachem alkoholu i tytoniu że ciężko oddychać.

-Może wcześniejszymi ofiarami się zaspokoiły i dlatego dzisiaj nadal tu nie przyszły. Albo jednak gdzie indziej zarzucają swoje sidła.- westchnął Sam. Jemu też niepodoba się tkwienie w takim miejscu.

-Nie wiem, może... Ale pewne jest to że dłużej tu nie wytrzymam. Muszę się przewietrzyć.- powiedziałam czując że zaczęło mi się robić nie dobrze kiedy koleś siedzący niedaleko nas chuchnął dużą chmurę dymu, która poleciała w naszą stronę. Pomachałam dłonią by ją odgonić, ale na nic się to zdało. A pół godziny temu upomiałam tego kolesia by tak nie robił, co za dupek.

-Chcesz bym poszedł z tobą?

-Nie, musi ktoś zostać i obserwować. Za chwilę wrócę.- wstałam od stolika, ale zanim skierowałam się do wyjścia dodałam z łobuzerskim uśmiechem:Jeszcze byśmy zasiedzieli się na parkingu.- szatyn uśmiechnął się domyślając się o co mi chodzi.

Odetchnęłam głęboko gdy wyszłam na zewnątrz i odczułam znaczną ulgę. Nigdy nie przepadałam za zbyt tłocznymi miejscami. Nie rozumiem jak oni mogą znosić taką atmosferę?

Oddaliłam się trochę od baru przechodząc na parking gdzie stoi Impala i oparłam się o nią. Wyciągnęłam telefon by sprawdzić, która jest godzina. Od dobrych paru godzin siedzimy w tym barze bez żadnych rezultatów. I przy okazji włączyłam lokalizację, na wszelki wypadek. Nigdy niewiadomo co może się stać, a jak coś to chłopcy szybciej mnie znajdą.

Nocną ciszę, oprócz przytłumionych dźwięków z baru, zagłuszył dźwięk uderzenia pochodzący z pomiędzy zaparkowanych tirów. Szybko schowałam telefon i sięgnęłam po broń. Ostrożnie ruszyłam w kierunku źródła hałasu. Weszłam między tiry gdzie usłyszałam uderzenie. Ale nic i nikogo tu nie ma. Opuściłam broń. Pewnie tylko mi się zdawało albo jakaś para postanowiła się zabawić.

Odwróciłam się w stronę, z której przyszłam by wrócić już do baru. Wtedy coś plunęło mi czymś w twarz. Zaczęłam ścierać to, ale nagle zaczęło mi się kręcić w głowie. Oparłam się o tira i zjechałam plecami w dół. Obraz zaczął mi się rozmazywać, ale udało mi się dostrzec dwie niewyraźne ale na pewno kobiece sylwetki. Vetale. No to mam przesrane, pomyślałam i straciłam przytomność.

~

Ocknęłam się nadal czując się słabo. I jeszcze z nieznanego mi powodu szyja mnie boli. Przekrzywiłam jakoś głowę by choć trochę zobaczyć czemu. Mam ranę od ukąszeń. Najwyraźniej postanowiły nie czekać z pożywieniem się aż obudzę się.

-No nareszcie ocknęła się.- żachnęła ruda.- Fajne włosy.- powiedziała odniechcenia siedząc niedaleko na podobnym krzesełku co ja i przyglądając się swoim czerwonym paznokciom.

- Wal się.- powiedziałam z lekką chrypką.

-No proszę pyskata nam się wtrafiła.- do obskurnego pomieszczenia, w którym się znajdujemy weszła blondynka, druga vetala. Podeszła do rudej i powiedziała jej coś na ucho, a wtedy ruda paskudnie uśmiechnęła się w moim kierunku.

-Będziemy mieli gości.- z szmatką podeszła do mnie i zakneblowała mi usta. Następnie pochyliła się i przysunęła głowę do mojej szyi. Wbiła swoje kły gwałtownie, a ból roszedł się po moim ciele. Im mocniej się wbijała tym bardziej czułam się coraz słabiej. Szarpałam się, ale szybko siły mi opadły i zaczęło kręcić się mi w głowie. Skończyła żywić się mną i odsunęła się na dwa kroki.

-Muszę przyznać że smakujesz inaczej niż reszta poprzednich kąsków.- do rudej podeszła blondynka i zlizała z jej warg krew, która została. A następnie pocałowały się, i to nie tak normalnie, tylko zachłannie i jak zgłodniałe bestie.
Skrzywiłam się na ten widok. I podeszło mi do gardła zjedzone jedzenie w barze. Nie to że mam coś do ich orientacji, ale to nie jest jakiś przyjemny widok. A w tej chwili mam taki szum w głowie, że aż chce mi się żygać. Najwyraźniej wypiła ze mnie zbyt dużo krwi bo mam wrażenie że odlatuję.

-Widzę... dobra... dokończmy...- słyszałam tylko pojedyncze słowa z wypowiedzi blondynki, która chyba mówiła do mnie, a może jednak mi się tylko tak zdawało.

Zniknęły gdzieś, nawet nie zauważyłam kiedy wyszły. Odchyliłam głowę do tyłu, naraz zachciało mi się spać, a powieki zrobiły się ciężkie dlatego na chwilę je przymknęłam. Ale po chwili poczułam czyjeś duże dłonie na moich policzkach i zapach szamponu do włosów, który używa Sam, z nutką wanili. Otworzyłam ociążale oczy i moje granatowe tęczówki zetknęły się z zielonymi tęczówkami mojego wiolkoluda. Widząc go uśmiechnęłam się słabo, a szatyn z przerażeniem spojrzał na moją szyję. Przyłożył coś do niej bo poczułam ból i syknęłam. Ukradkiem zauważyłam zakrwawiony bok od strony ugryzienia. Ciągle sączy się z niego krew, dziwne że tego nie odczuwam, tylko trochę chłodniej się zrobiło.

-Przepraszam... tylko... zostań... Nie możesz...- tylko część jego słów dotarło do mnie jakbym była pod taflą wody, ale i tak zrozumiałam o co chodzi, Nie możesz umrzeć, na pewno spróbuję.

Szatyn zaczął rozcinać węzły zaczynając od dołu. A następnie zaczął rozcinać moje związane ręce. Pół przytomnie obserwowałam jego poczynania. Trochę dalej zauważyłam Dean'a rozglądał się po pomieszczeniu zdenerwowany. Dopiero po chwili dotarło do mnie że najwyraźniej jeszcze nie udało im się zabić vetali. I wnioskując coś mi się zdaje że one gdzieś tu są i czekają na atak.

-To pułapka.- szepnęłam, a Sam spojrzał w moje oczy kończąc przecinać liny.

-Co?

Po chwili usłyszałam krzyk Dean'a. Sam odwrócił się w stronę brata, który walczył już z blond vetalą. Ale zanim zrobił cokolwiek ruda vetala złapała go i wybijając mu srebrny róż z dłoni, którym rozcinał przed chwilą sznur, rzuciła przez pomieszczenie. Z głośnym hukem uderzył w drewnianą ściankę, której deski pękły pod siłą uderzenia.

Fiolka!

Usłyszałam w swojej głowie cichy głosik. I nagle mnie olśniło. Z trudem wyjęłam fiolkę z krwią z kieszeni kurtki. Spojrzałam na nią, a następnie na walczącego Dean'a, który z trudem unikał ciosów potwora i na Sam'a, który ogłuszony zaczął podnosić się z roztrzaskanych desek, a w jego kierunku zaczęła iść vetala z metalowym prentem w dłoni. Jeśli tego nie zrobię...
Nie zawachałam się, połknęłam całą zawartość. Od razu poczułam jak fala nagłej energi przepływa przez moje ciało. Gwałtownie wstałam czując się nadwyraz dobrze, jakbym dostała zastrzyku energi, ale nie na 100% tylko na 150%.

Zobaczyłam jak vetala zamachuje się prentem na szatyna, który podniósł się i dopiero zauważył potwora.

W tej samej chwili gdy metal miał wbić się w ciało Sam'a szybkim krokem znalazłam się na jego miejscu uprzednio spychakąc go na bok tak że ponownie upadł na ziemię.
Usłyszałam jego krzyk i zobaczyłam szydercze spojrzenie vetali, która puściła pręt. Ale on nie spadł na ziemię tylko został w moim ciele przebijając mój brzuch tak, że kawałek drugiego końca znajdował się na zewnątrz z tyłu moich pleców.

Vetala zrobiła krok do tyłu z triumfalnym uśmiechem czekając aż upadnę na ziemię i skonam. Ale tak się nie stało. Mimo dziwnego i nieprzyjemnego uczucia stępiałego bólu. Dłonią chwyciłam za pręt i wyciągnęłam go z siebie czując przy tym jak ociera się i mój kręgosłup. Oczy zmieniły mi się na czerwień, a moje dłonie zaczęły pokrywać ogniste żyłki, tak samo jak moją szyję i mam wrażenie że też brzuch. Poczułam przyjemny gorąc rozprzestrzeniający się po moim ciele. Czuję go w każdej komórce, daje mi siłę.

Zadowolenie z twarzy potwora zniknęło, a wpłynął szok i strach. Wykrzywiłam usta w perfidny uśmiech. Zamachnęłam się prętem i płynnym ruchem odcięła nim głowę vetali, która po chwili upadła na ziemię tak jak reszta ciała.

Odwróciłam się w stronę Dean'a, którego poddusza druga vetala. Zrobiłam gest dłoni, a niewidzialna siła oderwała ją od niego i przyszpiliła do ściany. Spojrzałam w stronę leżącego noża, który Sam wcześniej upuścił. Drugą dłonią pachnęłam, a ostrze przeleciało przez pomieszczenie i wbiło się prosto w serce blondynki, która po chwili wyzionęła ducha.

Obie vetale nie żyją.

Poczułam nagły ucisk w klatce piersiowej. Nagle wszystko zniknęło. Energia uleciała ze mnie, a wygląd wrócił do normy, znaczy się czerwone oczy i żyłki zniknęły, tak samo jak rana na szyi. Dotknęłam ręką miejsca, w które wbił się pręt i stwierdziłam, że śladu po nim nie ma, tylko dziura w ubraniu została i ślady krwi.

-Monic?- Sam stał i przyglądał mi się nie wiedząc co zrobić, ale po chwili zamknął mnie w niedźwiedzim uścisku, odwzajemniłam gest.- Czy z tobą wszystko... dobrze?- odsunął się na długość ramion patrząc mi w oczy. Zakłopotany nie wiedział jak dobrać odpowiednio słowa.

-Tak, chyba tak.

-Uh, mam nadzieję że teraz nie będziesz chciała zabawić się w demonicznego Drakulę.- podszedł do nas Dean masując swoją szyję, na której zostały czerwone odciski.

-Nie czuję potrzeby.- zwróciłam się do niego lekko unosząc konciki ust.

~

Wzięłam bardzo długi prysznic. Musiałam jakoś się odprężyć i przede wszystkim umyć się z własnej krwi.

Wyszłam z łazienki z wilgotnymi jeszcze włosami i skierowałam się do swojego pokoju w bunkrze.
W środku zastałam siedzącego na brzegu mojego łóżka, Sam'a. Podeszłam w jego stronę i opadłam plecami na bordowe posłanie przymykając powieki i głęboko wzdychając.

-To był ciężki dzień.

-Poważnie tylko ciężki?

Otworzyłam oczy i spojrzałam na twarz szatyna. Podciągnęłam się i usiadłam po turecku.

-O co ci chodzi?- w odpowiedzi prychnął.

-O to że prawie zginęłaś i... pożywiłaś się demoniczną krwią. Ciebie to nie martwi?- spojrzał się na mnie wyczekująco.

-Czuję się normalnie.- wzruszyłam ramionami. To prawda czuję się dobrze, żadnego świrowania.- To chyba dobrze, prawda?

-Tak.- westchnął.- Ale martwię się o ciebie. Niepotrzebnie się narażałaś.

-Niepotrzebnie?!- oburzyłam się.- Jesteś dla mnie całym światem, Sam.- dłonią dotknęłam jego policzka i pogładziłam go szczerze się uśmiechając.- Kocham Cię. I nawet gdybym nie miała wtedy tamtej fiolki poświęciłabym się abyś mógł żyć. Wszystko bym dla ciebie zrobiła.

-Ale ja nie chcę byś umierała za mnie, nie pozwoliłbym ci zginąć. Nie umiałbym bez ciebie żyć.- jego oczy zaszkliły się, a mi serce się ścisnęło. Wzruszyłam się.

-A ja nie potrafiłabym bez ciebie.

Pochyliłam się w jego stronę i złączyłam nasze usta w krótkim, ale namiętnym pocałunku.

-Gdy będzie się coś działo nie tak, powiedz mi o tym.- złapał mnie za dłoń i głęboko spojrzał w oczy.- Dobrze że to była tylko jedna fiolka, lepiej żebyś nie miała już żadnej przy sobie. Choć twoje przeczucie się sprawdziło, ale tak będzie bezpieczniej. Nie chcę patrzeć na to co ta krew z tobą robi, to okropne.

W odpowiedzi skinęłam delikatnie głową i na moment spojrzałam na krzesełko za Sam'em gdzie na drewnianym meblu wisi mój płaszcz, a w nim druga fiolka, o której nie wie. Przez chwilę wydawało mi się że słyszę jak krew w niej pulsuje, ale to chyba tylko było moje wyobrażenie, chyba.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro