44. Ja go... zamordowałam...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Weszłam do pomieszczenia trzymając w dłonach dwie długie szklanki z kolorowymi słomkami, w których jest koktajl owocowy, który chwilę temu skończyłam robić.

-Hej.- powiedziałam, a Sam siedząc przy stole oderwał wzrok od laptopa i spojrzał na mnie uśmiechając się szeroko.

-Hej.

Podeszłam do niego i pochyliłam się aby go pocałować. A następnie usiadłam na krzesełku obok niego. Postawiłam jedną szklankę przed nim, a drugą przed sobą.

-Dziękuję.- pocałował mnie w policzek i zrobił mały łyk koktajlu.- Pyszny.- skomentował z szerokim uśmiechem, który odwzajemniłam. Sama też spróbowałam napoju nadal patrząc mu w oczy.

-Khym- usłyszałam chrząknięcie i leniwie przeniosłam spojrzenie na siedzącego po drugiej stronie Dean'a.- Teraz czuję się niewidzialny. Czemu mi też nie przyniosłaś?- blondyn unósł brwi wyczekująco.

Wyjęłam słomeczkę z ust i protekcjonalnie uśmiechnęłam się do niego.

-Po pierwsze nie mam trzech rąk. Po drugie Sam mnie o to grzecznie poprosił. A po trzecie, od kiedy pijesz coś takiego?

-W wykonaniu Sammy'jego takie rzeczy nigdy nie były dobre - szatyn obok mnie fuknął- ale w twoim to co innego.- blondyn wyszczerzył się.

-Zostało jeszcze w kuchni.- powiedziałam, a Dean wstał od razu jakby czekał aż to powiem i wyszedł z pomieszczenia w pośpiechu.

-A temu co?

-Nie mam pojęcia?- odpowiedział Sammy i zaczął wstukiwać coś na klawiaturze.- Zmieniając temat, znalazłem sprawę.

Szatyn przesunął trochę laptop bym lepiej mogła zobaczyć ekran, na którym wyświetlony jest artykuł policyjny.

-W mieście Fortches zginęła trójka nastolatków. Wszyscy w własnych pokojach w nocy. Nie było żadnych śladów po włamaniu, żadnych oznak że ktoś oprócz domowników wszedł do środka. A rodziny twierdzą że niczego podejrzanego wtedy niesłyszały.- powiedział Sam.

-Myślisz, że to mściwy duch?

-Na to wygląda.

-To było pyszne!- do pomieszczenia wszedł zadowolony Dean.

-Długo ci to zajęło.- powiedział do blondyna.

-Przecież jednym łykiem tego bym nie wypił.

-Zaraz. Wypiłeś wszystko?- zapytałam.

-No tak, a co?- zapytał wzruszając ramionami.

-Tego było dużo. Nie pomyślałeś aby coś dla nas jeszcze zostawić?

-Oh, sorry.

-Nieważne, mamy sprawę.

~

Do Fortches nie było daleko, dojechaliśmy tu w dwie godziny, z krótkim postojem oczywiście na życzenie Dean'a.

Dean zaparkował na parkingu komisariatu. Weszliśmy do budynku i przedstawiliśmy się jako agenci FBI i powiedzieliśmy że przyjechaliśmy tu w sprawie morderstw.

-Rozumiem. Jeden z waszych już przyjechał. Jest teraz w kostnicy.- policjant wskazał w jakim kierunku mamy iść.

-Oby to nie był prawdziwy agent federalny bo będziemy mieli kłopot.- powiedział trochę zestresowany Sam gdy szliśmy korytarzem.

Doszliśmy do drzwi od kostnicy i weszliśmy do pomieszczenia gdzie zastaliśmy stojącego przy metalowym podłużnym stole mężczyznę w czarnym garniturze. Odwrócił się do nas i zaskoczony zmarszczył brwi. Przez chwilę panowała między nami cisza, ale mężczyzna ją przerwał.

-Łowcy?- zapytał, a my spojrzeliśmy po sobie.

-Tak, zgaduję że ty też.- odpowiedział mu Dean, a mężczyzna skinął głową.- Jestem Dean, to mój brat Sam, a to Monic.- przedstawił nas blondyn.

-Jason Kenneth.- konciki jego ust powędrowały do góły wykrzywiając się w wymuszony uśmiech. Po kolei podał nam swoją dłoń w geście przywitania. Moją dłoń uścisnął jako ostatnią i trochę dłużej przytrzymał, z dziwnym i niepokojąsym błyskiem w oczach, patrząc mi prosto w oczy.

-Miło mi poznać.- zauważyłam, że powiedział to z wymuszonym spokojem i ścisnął szczękę jakby walczył ze sobą aby czegoś nie zrobić.

Wyrwałam dłoń z uścisku i cofnęłam się o krok czując jak przebiega po moim ciele nieprzyjemny dreszcz spowodowany jego dziwnym zachowaniem w stosunku do mojej osoby.
W myślach powtórzyłam sobie jego imię Jason. Mam wrażenie, że już kiedyś to imię słyszałam. Zaraz. Spoważniałam przypominając sobie, że gdy byłam pod wpływem demonicznej krwi to imię wyświetliło się na ekranie telefonu pewnego chłopaka, którego... zabiłam.
Ale to może tylko przypadek, przecież pełno jest ludzi o takim imieniu. Może i jest trochę do niego podobny, ale nie przesadzajmy. Nie widział mnie wtedy, a przynajmniej mam taką nadzieję.

-Sądzę że to robota mściwego ducha.- powiedział Jason dziwnie akcentując słowo duch w tym samym czasie na moment na mnie spoglądając.

Przyjełam kamienną twarz, nie mogę dać ponieść się emocjom, choć aż mnie skręca w środku przypominając sobie co zrobiłam i chce mi się płakać. A jeśli to na prawdę on to nie wiem jakbym mogła mu to powiedzieć.

-Też tak myślimy.- powiedział Dean.

Obejrzeliśmy ciała. W tym czasie milczałam i jedynie kiwałam głową w odpowiedzi. Wyszliśmy całą czwórką na parking.

-Przydałoby się teraz rozdzielić i porozmawiać z biskimi ofiar. Może będą wiedzieć coś przydatnego.- powiedział Jason trzymając dłonie w kieszeniach spodni i znowu na mnie spojrzał.

-Dobry pomysł. Dean daj kluczyki.- odezwałam się w końcu.

-Co?- zapytał blondyn, ale gdy spojrzałam na niego z wręcz błagalną miną odpuścił i podał mi kluczyki od Impali.

-Nie zarysyj.- ostrzegł mnie blondyn, a następnie podszdł do Jason'a.- Wygląda na to, że jedziemy we dwóch.

Jason posłał mi jeszcze krótkie spojrzenie, a następnie z Dean'em poszedł w kierunku czarnego mustanga.
Odetchnęłam z lekką ulgą. I razem z szatynem wsiedliśmy do Impali, ja na miejscu kierowcy, a on obok.

-Znacie się?- zapytał Sam marszcząc brwi i mi się przyglądając.

-Nie.- odpowiedziałam szybko, chyba za szybko.

-Wszystko w porządku?- złapał moją dłoń zanim przekręciłam kluczyki w stacyjce i z troską na mnie spojrzał. Przeniosłam na niego swój wzrok i z delikatnym uśmiechem powiedziałam:

-Nic mi nie jest.

Szatyn skinął, że rozumie, ale z zawachaniem zabrał swoją dłoń z mojej. Odpaliłam w końcu samochód i ruszyliśmy z parkingu.

Wspomnienie

Monic spotkała się na pustym parkingu za magazynem z pewnym demonem, z którym jej tatulek ma na pieńku.

Gruby koleś wyszedł z drogiego samochodu. Oblech, gdyby nie kosztowny garnitur wyglądałby jak pijak.

-Niespieszyłeś się z przyjazdem.- powiedziała przyglądając się swoim paznokciom opierając się o metalową barierkę zniecierpliwiona. W tym czasie mogłaby robić coś znacznie ciekawszego.

-A ty mogłabyś okazać mi trochę szacunku.- demon poprawił marynarkę wypinając dumnie pierś.

-Szacunek?- powtórzyła z niedowierzaniem i pogardą patrząc na tego parszywego demona. Wstała i podeszła stając jakiś metr od niego.- Coś takiego jak ty niezasługuje na to.- prychnęła czując odrazę.

Monic wyjęła za paska anielskie ostrze, które dostała od Crowley'a. Z perfindym uśmiechem złapała demona za marynarkę machając mu przed nosem ostrzem.

-Nie przyszłam tu na pogaduszki.- Monic wbiła mu ostrze w pierś, a ten błysnął pomarańczowo-czerwonym blaskiem i upadł na beton. Granstowowłosa przykucnęła przy nim i wyjęła z kieszeni jego marynarki klucze. Z przedmiotem ruszyła w stronę drzwi od magazynu, otworzyła je kluczem i weszła do środka.

Monic nie wiedziała, że wszystkiemu przyglądał się młody łowca, który schował się w krzakach. Razem z starszym bratem polowali na demona, którego Monic właśnie zabiła. Chłopak miał czekać aż jego brat przyjedzie, ale tego nie zrobił. Ruszył za granstowowłosą do magazynu trzymając w dłoni pistolet i święconą wodę.

Monic zaczęła przeszukiwać regały. Crowley chciał aby coś dla niego znalazła, nie powiedział co konkretnie, ale opisał jej symbol, który znajduje się na tym przedmiocie.

Granatowowłosa warknęła zrzucając na ziemię jedno z pudeł. Ten magazyn należał do tamtego demona i to właśnie on ten przedmiot schował. Przez myśl przeszło jej, że chyba pośpieszyła się z zabiciem go, może wtedy ułatwiłby jej zadanie i powiedział gdzie to leży, oczywiście po dobroci tego by nie zrobił, a to oznaczało by utratę czasu na tortury. Choć w tej chwili też traci czas.

Jej rozmyślania przerwał dźwięk spadającego pudła gdzieś między regałami. Spojrzała w tamtym kierunku, ale nikogo niezauważyła. Wyciągnęła ostrze i ruszyła w tamtym kierunku rozglądając się uważnie. Nagle poczuła jak jej skóra styka się z czymś mokrym. Syknęłs i cofnęła się lekko pochylając się do przodu czując jak ta ciecz sprawia jej chwilowy ból. Woda święcona, pomyślała. Podniosła głowę i spojrzała na stojącego przed nią młodego blondyna, nie wygląda na więcej niż dwadzieścia lat. Chciał ponownie polać ją wodą, ale zrobiła unik i wbiła mu ostrze w brzuch. Chłopak jęknął i upadł na ziemię. Granatowowłosa ustała nad nim chwilę przyglądając się krwi, która zostrzała na ostrzu, a następnie przeniosła wzrok na przerażonego blondyna, wokół którego zaczęła rozprzestrzeniać się krwista kałuża.

-Jak się nazywasz?- zapytała, domyśliła się już że jest łowcą, tylko jak tu się znalazł?

-Wal się.- jęknął chłopak.

-To nie było miłe.- obcasem buta nacisnęła na jego ranę na brzuchu. Chłopak wrzasnął i bezskutecznie próbował strącić jej nogę.- Pytałam o coś.- warknęła.

-Todd.- wysapał blondyn. A Monic zdjęła z niego nogę.

-Ładne imię, Todd. Powiedz mi co tu robisz dzieciaku?- uśmiechnęła się szaleńczo, a jej oczy mocniej błysnęły czerwienią.

-Polowałem z bratem...- kaszlnął- na demona, którego zabiłaś.- wyjąkał z trudem.- Też nim jesteś, prawda?- zapytał, a jego oczy zaszkiły się od zbierających się łez.

-W połowie. Przykro mi, miałeś pecha Toddy.- w jej głosie jednak nie było skruchy czy współczócia, tylko obojętność.

Monic wróciła do ponownego szukania.

-Zgaduję że jesteś początkującym łowcą bo gdyby tak nie było to poczekałbyś na wsparcie.- zagadała. W odpowiedzi usłyszała tylko jęk chłopaka, który próbował się poruszyć, ale gdy to zrobił poczuł okropny ból. Todd zdał sobie sprawę, że jest zbyt poważnie ranny aby wyjść z tego cało, pojedyncze łzy zaczęły spływać mu po policzkach.

-Proszę pomóż mi.- zaskomlał błagalnie.

Monic spojrzała na niego i westchnęła znudzona.

-Sorry, ale w tej chwili moja ludzka połowa nie jest dostępna.- zaśmiała się szyderczo i wróciła do szukania.

Chwilę jej to zajęło, ale udało jej się znaleźć małe podłużne pudełeczko, które schowała do kieszeni kurtki, później zobaczy co to jest teraz nie ma czasu. Zastanowiła się przez moment co zrobić z ciałem demona, które wcześniej wciągnęła do magazynu oraz z konającym powoli Toddem. Gdy tak myślała zauważyła w koncie stojący karnister z benzyną. Wzięła go i zaczęła polewać pomieszczenie. Gdy kończyła nagle rozległ się po magazynie dźwięk przychodzącego połączenia. Monic zobaczyła że Todd próbuje wyjąć z kieszeni swój telefon. Podeszła do bladego jak ściana i coraz bardziej słabnącego chłopaka. Uklęknęła przy nim i wyjęła z jego kieszeni dźwoniący telefon. Na wyświetlaczu przeczytała imię.

-Jason?- przeczytała na głos.

-To mój... starszy brat.- wychrypiał Todd trzymając kurczowo dłońmi krwawiącą ranę.

-Ciekawe czy przystojny. Może poczekamy na niego?- zaproponowała z złowieszczym uśmieszkiem.

-Proszę... nie.

-Oh, niech ci będzie.- przekręciła oczami, a następnie odebrała połączenie i przystawiła telefon do ucha Todda.- Porzegnaj się, ale bez numerów.- chłopak skinął głową, że rozumie.

-Todd do cholery gdzie jesteś!- powiedział po drugiej stronie Jason.

Blondyn słysząc głos brata jeszcze bardziej się rozpłakał. Jason wystraszył się i zapytał brata co się dzieje, ale Todd mu tego nie powiedział.

-Przepraszam, powinienem cię posłuchać. Zawsze robiłeś wszystko aby mnie chronić... Kocham cię starszy braciszku... Żegnaj.- blondyn załkał rozpaczony, że więcej go nie zobaczy.

-Todd, co się stało?! Cze...- przerażony głos Jasona został przerwany przez zakończone połączenie. Monic odrzuciła telefon na bok i przekrzywiła na bok głowę przyglądając się Toddowi.

-Mam zamiar spalić to miejsce.

Chłopak wzdrygnął się. Zanim się wykrwawi prędzej spali się żywcem. Monic wyciągnęła za paska zakrwawione ostrze.

-Mogę zakończyć to szybciej.- zaproponowała, choć sama niwiedziała dlaczego. Normalnie zostawiła by go w płonącym magazynie, a jednak postanowiła ukrócić mu cierpienia. Nawet gdyby dostał się teraz do szpitala, nic to by nie dało.
Chłopak niemrawo skinął głową. Monic pochyliła się nad nim przykładając ostrze w miejscu gdzie znajduje się serce.

-Gdy Jason cię dopadnie... powiedz mu żeby... postąpił jak Viktoria.- powiedział z trudem wypowiadając słowa.

W następnej sekundzie Monic wbiła mu ostrze w serce. Chłopak jęknął, a jego dłoń tamująca ranę zsunęła się bezwładnie na ziemię. Jego pusty już wzrok utkwił w jakiś punkt na suficie. Granatowowłosa wyjęła ostrze i wstała kierując się w stronę wyjścia. Zanim wyszła rzuciła zapaloną zapałkę na rozlaną benzynę. Ognień w mgnieniu oka zaczął pochłaniać magazyn.

Monic wyszła z budynku i podeszła do samochodu, którym tu przyjechała. Znowu nie była ostrożna, niesprawdziła że ktoś ją obserwuje z ukrycia. Brat Todda chwilę temu dotarł na miejsce. Zobaczył jak wychodzi z płonącego magazynu, widział jej twarz i wiedział na kogo teraz będzie polował. Wiedział kto zabił jego brata i nie spocznie dopóki się nie zemści.

Dowie się kim ona jest i ją zabije.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro