46. Todd

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Słońce zaszło już za horyzontem ustępując miejsce księżycowi, który rozświetla dzisiejszą noc.

Hotel wygląda jak totalna ruina. Tynk odpada, a dach jest dziurawy. Razem z Sam'em czekamy na przyjazd Dean'a i Jasona. Przygotowaliśmy się już odpowiednio.

Po paru minutach w końcu przyjechali.

-Łap.- rzuciłam blondynowi kluczyki od jego skarbu. Dokładnie przyjrzał się Impali, szukając czy aby na pewno jest cała. Gdy skończył podszedł do naszej trójki trzymając w dłoni łopatę tak jak Jason oraz karnister z benzyną.

We czwórkę weszliśmy do hotelu. Zapaliliśmy latarki i wyciągnęliśmy przed siebie broń z nabojami z solą. Z zewnątrz wydawał się znacznie mniejszy. Hol wydaje się być jak ogromna sala balowa tyle że pełna kurzu i zniszczona.

-Ktoś musi pójść do ogrodu za hotelem poszukać grobu tej laski i ją sfajczyć, zgłaszam się na ochotnika.- powiedział Dean i już chciał iść gdy nagle za murkiem od recepcji usłyszeliśmy hałas.

Wycelowaliśmy w tamtym kierunku broń, ale szybko ją opuściliśmy gdy zobaczyliśmy kto stamtąd wychodzi.

-Kassy, nie powinnaś tu być.- podeszłam do dziewczynki.

-Wiem, ale chciałam dowiedzieć się czy ten duch na prawdę zabił Rossa.- spuściła zawstydzona wzrok.

-Chodź zabiorę cię stąd.- chwyciłam ją za dłoń by ruszyć w kierunku wyjścia. Ale gdy zrobiłyśmy ledwo dwa kroki drzwi z hukiem zatrzasnęły się.

Poczułam jak robi się zimno. Po pomieszczeniu rozniósł się cichy śmiech.

-Schowaj się za mną.- powiedziałam do Kassy osłaniając ją swoim ciałem. Szatynka kurczowo złapała się mnie.

-Idźcie odwrócę jej uwagę!- krzyknął Jason do Dean'a i Sam'a.- Choć tu pieprzony duszku!- obrażając ducha ruszył korytarzem w głąb hotelu.

Chłopcy zabrali łopaty i benzynę. Jak najszybciej popędzili w stronę tylnego wyjścia do ogrodu.

Zdjęłam z ramienia plecak i wyjęłam z niego sól. Narysowałam nim okrąg i nakazałam Kassy żeby pod żadnym pozorem go nie opuszczała.

-Tu będziesz bezpieczna. Duchy nie znoszą soli i żelaza.

Rozejrzałam się po holu. Jest cicho, zbyt cicho. W innym pomieszczeniu usłyszałam strzał i huk. Nagle duch dziewczyny pojawił się obok mnie i niewidzialna siła rzuciła mną o ścianę. Po drodze przewróciłam stolik. Zabolało jak cholera.

Pisk Kassy. Odrzuciłam na bok krzesło, które przysłaniało mi widok i zobaczyłam jak duch próbuje dopaś Kassy. Wstałam z jękiem i wycelowałam bronią w ducha.
Żryj sól! Postrzeliłam ją i zniknął. Podeszłam do szatynki i lekko się do niej uśmiechnęłam. Do holu wrócił Jason trzymając w ręku żelazny pręt, wygląda jakby ktoś go poturbował.

-Wszystko będzie dobrze.- chciałam jakoś zapewnić przerażoną szatynkę, że nic jej nie będzie.

-Uważaj!

Zanim zareagowałam ponownie niewidzialna siła rzuciła mną. Uderzyłam w murek od recepcji, a w głowie mi zaszumiało. Widziałam jak Jason uderza prętem w ducha, ten zniknął i po chwili pojawił się za nim. Rzucił nim i przyszpilił do ściany, zaczął go dusić. Na czworaka przeciągnęłam się w stronę broni, którą upuściłam. Załadowałam ją i strzeliłam w ducha, zniknął, a Jason upadł na ziemię. Wstałam i skierowałam się w stronę Kassy, lepiej żebym była obok niej.

Duch pojawił się niedaleko dziewczynki, a nagły podmuch wiatru zwiał części soli niszcząc okrąg. Zastawiłam drogę potworowi zanim ten zbliżył się do niej. Duch złapał mnie za gardło i zaczął podduszać. Zaczęło już brakować mi tlenu gdy niespodziewanie uścisk zniknął. Upadłam na ziemię łapczywie łapiąc powietrze. Zobaczyłam że Kasst trzyma w dłoniach żelazny pręt.

- Zuch dziewczynka.- wyśliłam się na wdzięczny uśmiech. Podeszła do mnie i pomogła mi wstać.

Przed nami ustał Jason celując w coś przed sobą, zapewne ducha. Nagle po holu rozniósł się krzyk, a duch stanął w ogniu po chwili znikając na dobre.

-Udało im się.

~

Odwieźliśmy Kassy do domu. Powiedziałam jej aby dzwoniła gdyby coś się złego działo, pożegnała mnie czułym przytulasem.
Wróciliśmy do wynajętych pokoików w motelu, znaczy się tylko ja i Sam. Dean poszedł do baru, a Jason stwierdził że musi już jechać.

Przyłożyłam sobie lód do skroni opierając łokcie o stół. Przez cały dzień myślałam tylko o jednym, wszystko przypominało mi o tamtym chłopaku, a wszystko zaczęło się od imienia tego łowcy, Jason. Nie potrafię sobie tego wybaczyć, jak tak dalej pójdzie to wyrzuty sumienia mnie wykończą.

-Na pewno jesteś cała? Może powinnaś jechać do szpitala.- odłożyłam lód na stół i spojrzałam na Sam'a.

-Jest dobrze.- posłałam mu delikatny uśmiech.

-A co z tamtym co zrobiłaś nie będąc sobą? Chcesz o tym porozmawiać?

-Raczej nie. Chyba się przejdę.- wstałam od stołu.

-Pójść z tobą?- zapytał podnosząc się z łóżka. Podeszłam do niego i wspinając się na palcach złożyłam na jego ustach pocałunek.

-Jestem już dużą dziewczynką, mamo.- uśmiechnęłam się niewinnie puszczając mu oczko, a szatyn pokręcił rozbawiony głową. Chciałam już iść, ale Sam objął mnie w pasie i czule pocałował.

-Za co to było?- zapytałam trochę się odsuwając. Szatyn wzruszył ramionami.

-A co? Nie mogę pocałować po prostu mojej dziewczyny?

-Musisz mieć na to jej specjalne pozwolenie.- zalotnie się uśmiechnęłam i przesunęłam palcem po jego klatce piersiowej. Oczy mu pociemniały.

-Może być takie?- zaczął obcałowywać moją szczękę zjeżdżając w dół na szyje, chciał zjechać niżej, ale odsunęłam się co spotkało się z jego niezadowolonym mruknięciem.

-Dokończymy gdy wrócę.

-Zostań, jeszcze tam zmarzniesz, a tu na pewno na to nie pozwolę.- kąciki jego ust powędrowały do góry ukazują urocze dołeczki, następnie przygryzł dolną wargę dając mi do zrozumienia co ma na myśli. Zarumieniłam się.

-Niegrzeczny, ale jak już mówiłam, dokończymy gdy wrócę.

Wyszłam z pokoju zakładając kurtkę i odetchnęłam chłodnym nocnym powietrzem. Ruszyłam przed siebie dając się aby nogi mnie poniosły.

Nie mogę bez końca tak trwać. Zrobiłam coś złego, ale muszę z tym jakoś żyć. Muszę jakoś wynagrodzić to światu. Polując na potwory, choć sama jestem jednym z nich. Dziś pomogłam Kassy, może jutro ocalę kogoś innego?

Ponad pół godziny chodziłam po okolicy i rozmyślałam nad tym wszystkim. Gdy byłam już blisko motelu zauważyłam że drzwi od naszego pokoju są lekko uchylone. Wyciągnęłam pistolet i ostrożnie zajrzałam do środka. Zapaliłam światło bo było ciemno. Wtedy zobaczyłam, że pokój wygląda jakby przeszło tu tornado, ale Sam'a nigdzie nie ma.
Wyciągnęłam z kieszeni telefon i zadzwoniłam do Dean'a.

-Wracaj i to natychmiast. Ktoś porwał Sammy'jego.- powiedziałam z trzęsącym się głosem.

~

Dean chyba pędził jak błyskawica bo gdy wpadł do pokoju prawie wyważył drzwi i miał zaczerwienione policzki oraz ciężko oddychał.

-Jak już mówiłam poszłam na spacer, a gdy po mniej więcej pół godzinie wróciłam jego już nie było.- blondyn krąży po pokoju w tą i we wte, a ja siedzę na łóżku i przyglądam się mu.

Nie udało nam się znaleźć żadnych konkretnych śladów, które mogły by nam pomóc go znaleźć.
Po chwili poczułam w kieszeni wibrację przychodzącego SMS'a. Wyciągnęłam telefon i sprawdziłam ekran, na którym zobaczyłam wiadomość od Sam'a.

-Sam do mnie napisał.- zanim odczytałam wiadomość Dean wyrwał mi telefon z dłoni.- Ej!

-Przyjdź sama i bez broni albo odstrzelę mu głowę. Pozdrowienia od Jasona. Podał jeszcze adres.- przeczytał na głos wiadomość.- Myślałem że nie znasz tego pieprzonego dupka!- spojrzał na mnie. Wstałam z łóżka i zabrałam mu swój telefon.

-Bo nie znam, ale najwyraźniej on mnie tak. Mamy poważny problem, a raczej ja.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro