56. Ranczo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Shoshone w Idaho, popołudnie

Żelazna brama otworzyła się, a przez nią wjechała Impala na ogromną posesje rodziny Cassity. Dean zatrzymał samochód niedaleko stojącego ciągnika, przy którym ktoś pracował.

-Dobra brygado, oczy szeroko otwarte. Ktoś z ogarem na karku będzie miał halucynacje i będzie świrował.- zaczął mówić Dean.

-Wiem, nie trzeba mi tego tłumaczyć.- Monic wychyliła się z tylne siedzenia opierając się łokciami o siedzenie wtrącając się blondynowi posyłając mu zuchwały uśmiech.

-Nie przemądrzaj się. Gdy go znajdziemy, dźgnę kundla, a tłum oszaleje.- wyjął z schowka nóż na demony i schował go sobie pod kurtkę.- Idziemy.

Wysiedli z samochodu i podeszli w kierunku kobiety naprawiającej maszynę.

-Siema, szukamy szefa.- powiedział zawadiacko. Kobieta wstała i odwróciła się do nich przodem.

-Patrzysz na niego.- powiedziała z delikatnym uśmiechem mulatka z czarnymi włosami spiętymi w kucyk. Monic przekręciła oczami gdy zauważyła jak Dean lustruje młodą kobietę, pewnie jest młodsza nawet od granatowowłosej, ale trzeba przyznać że jest bardzo ładna.

-Zachowuj się.- szepnęła do blondyna szturchając go łokciem w żebra, a ten wydał z siebie stłumione "ał".

-To twoje ranczo?- zapytał Sam mulatkę.

-Nie, tylko nim zarządzam. Przyszliście w sprawie pracy?- zapytała, a pozostała trójka spojrzała ukradkowo po sobie dając sobie znak żeby brnąć w to kłamstwo, choć trochę inny mieli plan, ale ten wydał im się nawet lepszy niż poprzedni.

-Jak zgadłaś?- zapytał Dean posyłając kobiecie ten swój specjalny uśmiech, przy którym większość kobiet się rozpływa, ale mulatka najwyraźniej nie zwróciła na niego zbyt dużej uwagi.

-Sporo u nas włóczęgów. Pracowaliście już na farmie?

-Jasne.- odpowiedział zbyt szybko Dean przez co kobieta od razu wiedziała że wcale nie mają doświadczenia z taką pracą.

-Mój tata kiedyś hodował konie, wiec można powiedzieć że coś tam umiem.- mulatka spojrzała na Monic z przychylnym spojrzeniem.

-Szybko się uczymy.- dodał jeszcze Sam.

-Kto to Ellie?- podszedł do nich pulchny mężczyzna z przyjacielskim wyrazem twarzy, aż tryska od niego pozytywne nastawienie.

-Jestem Dean, to Sam i Monic.- blondyn przedstawił po kolei siebie, swojego brata i swoją przyjaciółkę.

-Carl Granville, miło mi.- mężczyzna z serdecznym uśmiechem podał każdemu dłoń na powitanie.

-Nie jest pan Cassitym?- zapytała go Monic.

-Moja żona jest. Farma należy do niej i jej rodziny. Zatrudnisz ich Ellie?- zwrócił się do młodej mulatki.

-Jeszcze nie wiem.

-Wyglądają na porządnych ludzi.- powiedział z przyjaznym uśmiechem pan Granville.

-Ma racje.- powiedział Dean z szerokim uśmiechem. No cóż nie do końca prawda, a przynajmniej Monic tak pomyślała. W końcu jest w połowie demonem i ma krew na rekach wielu osób, i nie tylko tych winnych.

Pan Granville odszedł po chwili od nich by zająć się swoimi sprawami.

-Wydaje się być miły.

-Bo jest, z nich wszystkich jest najlepszy.- powiedziała Ellie.- Chodźcie.

Ruszyli w stronę zabudowań. Ellie pokazała im gdzie będą spać, Dean na widok, niestety mało luksusowego wnętrza pokoju gdzie spędzą przynajmniej parę dni zatęsknił za swoim pokojem w bunkrze. Ale czego mogli oczekiwać po takim miejscu, mimo że rodziny Cassity jest bogata najwyraźniej aż tak bardzo nie przejmuje się tym jak śpią ich pracownicy, choć pokój katastrofalnie wcale nie wygląda. Ellie wytłumaczyła im jeszcze o której jest śniadanie i kolacja.

Ellie od razu dała im zadania do wykonania. Zaprowadziła ich do stajni i powiedziała co robić. Monic musi podać wiadro owsu do każdej zagrody, niestety chłopcy dostali gorsze zadanie, muszą wysprzątać klatki koni.

-Gówniana robota.- poskarżył się Dean nakładając widłami na taczkę kolejne końskie łajno.- To niesprawiedliwe, czemu Monic ma lżej?- zapytał brata, który przygląda się swojej dziewczynie która stoi bardziej w głębi szerokiego korytarza przy jednym z stanowisk.- Co z nią?

-Myśle że coś jej się przypomniało.- odpowiedział szatyn wracając do pracy.

Monic pogrążona w własnych myślach wsypała owies do koryta w jednej z wielu zagród, w której znajduje się jasno brązowy koń. Kobieta pogładziła go delikatnie po pysku. Zwierze zarżało, ale przybliżyło głowę by granatowowłosa ponownie popieściła go. Monic uśmiechnęła się sama do siebie wspominając gdy była młodsza jak tata uczył ją jak opiekować się końmi, tak bardzo kochał te zwierzęta że zaraził tym nawet ją. Odgoniła pojedyncze łzy, które zebrały się w kącikach jej oczu, znowu poczuła ogromną tęsknotę. Spojrzała w oczy zwierzęcia, które najwyraźniej bardzo ją polubiło i pogładziła po grzywie nadal tkwiąc w miłych wspomnieniach.

Przy wejściu Sam i Dean zauważyli jak Ellie rozmawia z jakąś kobieta, bardzo dobrze ubraną dlatego od razu pomyśleli że to może właścicielka farmy. Gdy rozmawiała, a raczej kłóciła się z Ellie zachowywała się zuchwale i wynośnie mówiąc mulatce że ma robić to co jej każe i nie ważne że żywność ekologiczna jest lepsza dla zwierząt i tak ma zrobić jak ona uważa. Poszła sobie kończąc szybko rozmowę mówiąc że ma teraz ważniejsze sprawy na głowie. Ellie podeszła do Winchester'ów niezadowolona.

-Niezłe z niej ziółko.- skomentował Dean przerywając prace.

-Raczej chwast, ale co zrobić? Alice Cassity jest szefową.- powiedziała mulatka i ruszyła w głąb korytarza.

Zatrzymała się przy Monic gdy ta kończyła dawać owies ostatniemu koniowi, który też połałał do niej sympatią jak poprzednie, ale ten chyba jednak najbardziej.

-Polubił cie, a to wyczyn.- powiedziała do granatowowłosej, która odwróciła się do niej odkładając na ziemie puste wiadro.- Nie przepada zbytnio za ludźmi.- dodała mulatka wyprzedzając pytanie Monic.

-W takim razie muszę być wyjątkowa.- powiedziała żartobliwie, na co obie zaśmiały się.

-Twoje włosy na pewno są.- zwróciła uwagę na jej włosy. Właściwie to prawie każdy zawsze zwraca na nie uwagę, w końcu ciemny granat to nie jest naturalny kolor.

-Mój tata nauczył mnie jak z nimi postępować.

-Musi być niezwykłym człowiekiem.

-Był.

-Przykro mi, nie wiedziałam.

-W porządku, już dawno go nie ma.- powiedziała smutno Monic, ale wysiliła się na delikatny uśmiech w stronę mulatki, która go odwzajemniła.

-Pójdę już, muszę jeszcze sprawdzić resztę.- Ellie poszła dalej zostawiając granatowowłosą samą, a przynajmniej na momet bo podszedł do niej szatyn.

-Hej.- uwagę Monic zwrócił Sam.- W porządku?

-Jasne skarbie.- powiedziała, a następnie złożyła na jego ustach szybkiego całusa, którego nie zdążył odwzajemnić.

-Myśle że to Alice mogła zawrzeć pakt.- powiedział swoje przypuszczenia Sam.

-Możliwe, w końcu to jej farma.- przytaknęła mu Monic.- Ale jak to rozegramy? Bo rozmowa z nią odpada.

-Racja, jeszcze wezwała by gliny dlatego musimy pobawić się w prześladowców.-wtrącił się blondyn.

-Dla ciebie to przyjemność Dean, będziesz w swoim żywiole.- blondyn przekręcił oczami, a Sam zaśmiał się.

Nadszedł już późny wieczór, a słońce zaszło już za horyzontem. Monic i Winchester'owie skończyli prace, a teraz stoją za ścianą budynku i obserwują Alice, która razem z mężem siedzi sobie na werandzie i miło spędzają czas.

-To nudne. Czemu cała nasza trójka musi tu być?- granatowowłosa zapytała szeptem stojąc za braćmi, którzy ukradkiem chowając się za ścianą i obserwują małżeństwo.

-Jeśli chcesz możesz sobie pójść.- odpowiedział jej również szeptem Dean.

-To było retoryczne pytanie Dean.- sarknęła granatowowłosa.

-Może, ale bezpieczniej będzie jak wrócisz do pokoju.

-Nie jesteś moją niańką blondasie - Dean odwrócił się do niej marszcząc brwi niezadowolony z przezwiska, kobieta uśmiechnęła się niewinnie i dalej kontynuowała.- Tą funkcje sprawuje Sammy, choć czasami przegina.

Sam szturchnął Monic swoim palcem w bok gdzie ma delikatne łaskotki. Granatowowłosa od razu zasłoniła się obawiając się że szatyn zaraz zaatakuje ją. Ale tego nie zrobił, tylko zaśmiał się, gdyby zaczął ją łaskotać narobili by wtedy niepotrzebnego hałasu.

Od strony stodoły usłyszeli nagle niespokojne rżenia koni, jakby coś je spłoszyło. Tylko dwie osoby usłyszały co było przyczyną strachu wśród innych zwierząt, wycie piekielnego ogara. Monic ścisnęła rękaw Sam'a aby na nią spojrzał.

-Ogar nadchodzi.- powiedziała cicho.

-Skąd wiesz?- zapytał ją Dean.

-A jak myślisz Sherlock'u? Słysze je, oraz widzę.

Zobaczyli jak Alice wstaje od stołu i zostawia męża kierując się w stronę stodoły aby sprawdzić co spłoszyło zwierzęta. We trojkę ruszyli za panią Cassity starając się by ich nie zauważyła. Gdy Alice zatrzymała się przy stodole spod domu gdzie został Carl cisze, która nagle się zrobiła, nawet zwierzęta zamilkły, przerwał krzyk męża Alice. Kobieta biegiem ruszyła spowrotem.

Na miejsce przyjechała policja i karetka by zabrać ciało. Szeryf stwierdził atak wilka, ciało zostało poszarpane niemalże na strzępy, wszędzie pełno krwi ofiary.

-Przykro mi Ellie. Carl wyglądał na porządnego gościa.- powiedział starszy już szeryf zaglądając na moment pod materiał płachty zanim sanitariusze wynieśli ciało i zabrali je do karetki.

-Był najlepszy.- powiedziała mulatka z żalem przyglądając się kałuży krwi, która zdążyła przesiąknąć drewnianą posadzkę.

-Jego głowę praktycznie oderwano?- zapytał Sam szeryfa stojąc razem z bratem i swoją ukochaną obok Ellie również przyglądając się miejscu potwornej śmierci.

-Kim jesteś?- zapytał szatyna szeryf.

-Pytam z ciekawości.

-Jest nowy, pracuje tu.- dodała Ellie gdy stróż prawa przyglądał się nie ufnie całej trójce.

-Wystarczy powiedzieć, że Carl zmarł straszną śmiercią. Prowadzili tu reintrodukcje wilków. Ale nie sądziłem...

-To nie był wilk.- wtrąciła się Ellie dziwnie akcentując ostatnie słowo.- Musze podzwonić.

-Powodzenia.- szeryf poklepał ją po ramieniu i poszedł do radiowozu.

-Cała rodzina Cassity przyjeżdża jutro na pogrzeb.- powiedziała Ellie i również ruszyła w znanym tylko sobie kierunku. Monic chwile przyglądała się oddalającej się mulatce zastanawiając się co Ellie miała na myśli mówiąc że to nie był wilk. Może ona coś wie, pomyślała Monic.

-No i klapa. Najwyraźniej Carl podpisał kontrakt, a teraz robi za karmę dla psów. Ogar przepadł, nic tu po nas.- powiedział Dean ruszając w stronę pokoju gdzie śpią.

-A ty co o tym myślisz?- zapytał Sam idąc ramie w ramie z Monic.

-Coś mi tu nie pasuje. Po co Carl życzył sobie fortuny dla tej rodziny?

-Nie wiem.

Monic poszła za Dean'em do pokoju, ale Sam widząc w stajni Alice podszedł do kobiety aby z nią porozmawiać. Granatowowłosa usiadła na skraju łóżka przyglądając się jak Dean pakuje rzeczy do torby.

-Może zostańmy jeszcze z jeden dzień.

-Po co? Ogara już tu nie ma.- mężczyzna kontynuował pakowanie nie patrząc na Monic.

-Dla pewności.

-Jakieś przeczucie?- odwrócił się w jej stronę zainteresowany. Granatowowłosa wzruszyła ramionami. Z tym całym przeczuciem bywało różnie, rzadko kiedy pojawiało się wtedy gdy na prawdę go potrzebuje. I tym razem nie była pewna, po prostu wolałaby dla upewnienia się zostać tu, choć to oznaczało by zmarnowanie czasu jeśli nic by z tego nie wynikneło.

-Myśle że powinniśmy zostać.- do pokoju wszedł Sam.

-Wow, ty też tak uważasz. Chyba zaczynacie myśleć jednakowo.

-Czemu?- Monic zapytała Sam'a.

-Rozmawiałem z Alice. Wygląda na to że Carl sprzedał swoją dusze by go pokochała. Kochał ją bez wzajemności, wiec dobił targu. A teraz gdy czas minął ona ledwo go zna, jakby był odległym wyobrażeniem, za którym się nie tęskni.

-Najwyraźniej demon nie zawarł tu tylko jednego paktu.- powiedziała Monic.

-Rodzinka jest bogata bo ktoś zaklepał sobie miejsce tam na dole. Jutro będą tu wszyscy. Wiec zostaniemy jeszcze na trochę. Oby tym razem się udało- powiedział Dean przerywając pakowanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro