9. Lęk .

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Droga prowadząca do Sundbury

Jedziemy prawię trzy godziny chyba , nie jestem pewna bo przysnęłam w czasie jazdy.

To dziwne, czuje pod sobą trawę?! O rany! Otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę że jestem na ziemi niedaleko drogi, którą jechaliśmy.

Kiedyś coś podobnego już mi się przytrafiło, nieświadomie przeniosłam się mimo że nawet świadomie tego nie umiem zrobić. Zdarzyło się to dawno gdy jechałam autobusem, przysnęłam bo była noc i ocknęłam się na drodze. Widziałam jak w oddali w autobus wjeżdża z przeciwnego pasa bus, kierowca autobusu próbował zjechać mu z drogi ale to tylko pogorszyło sytuację. Autobus wjechał w słup elektryczny, kilka osób zginęło, a reszta była poważnie ranna. Cudem uniknęłam tego wypadku do teraz nie wiedząc jak to zrobiłam. Prawda jest taka że do końca nie wiem kim tak na prawdę jestem, a przede wszystkim co tak na prawdę umiem. Nawet nie znam swojego biologicznego ojca, mama nigdy nie chciała powiedzieć kim był.

Szybko wstałam na równe nogi. Zobaczyłam w oddali odjeżdżający samochód z Winchester'ami. Już chciałam do nich zadzwonić gdy nagle kiedy przyjeżdżali przez skrzyżowanie z ogromną prędkością wjechał w nich tir. Nie zauważyli go bo miał zgaszone światła, wyglądało to jakby ktoś specjalnie to zaplanował. Samochód z braćmi został zepchnięty do rowu, a tylna strona obok kierowcy, czyli tam gdzie siedziałam, została zmiażdżona. Znowu uniknęłam śmierci.

Zamarłam, po prostu nie mogłam się ruszyć. Odzyskałam świadomość dopiero kiedy ktoś a raczej coś, lewiatan, wysiadł z ciężarówki. Poczułam ogromną furię, jakby przez moje ciało przeszła fala gorąca. Rzuciłam się biegiem w stronę potwora. Nie wiedziałam co robię, jakbym odłączyła się od świata i liczyło się tylko zabicie tego ścierwa!! Gdy byłam obok niego z ogromną siłą wbiłam obie ręce w jego klatkę piersiową, nawet nie wiem skąd miałam tyle siły. Moje oczy zmieniły kolor na ognistą czerwień, ręce podobnie tylko że zaczęły świecić i jeszcze pojawiły się na nich żyłki które stały się całkowicie czerwone. Było mi gorąco, jakby moje ciało plunęło ale to nie bolało. Stwór wykrzywił twarz z powodu bólu i zaczął zmieniać się w szary, kamienny posąg. Gdy wyciągnęłam z niego ręce rozpadł się i zmienił w pył. Dopiero teraz otrząsnęłam się i moje ciało znów stało się normalne. Podbiegłam do zniszczonego samochodu i sprawdziłam puls chłopcom, żyją, na szczęście, zadzwoniłam szybko na pogotowie.

Szpital, 10 godziny później

Siedzę w sali Dean'a i czekam aż się obudzi. Zastanawiające czemu niema mnie z Samem, oto odpowiedź: lekarze, którzy zajęli się chłopcami stwierdzili że nic zbyt poważnego nie stało się blondynowi, lekki wstrząs mózgu i kilka siniaków ale Sammy, on oberwał najgorzej.
Obrażenia są tak poważne że lekarze dają mu góra tydzień, chyba wiadomo o co chodzi.
Czemu to zawsze mnie śmierć omija, czemu? Wolałabym żebym to ja leżała teraz podłączona do maszyny, która podtrzymywała by moje życie. Nie on! Ma brata, który nie potrafi bez niego żyć i jest mu potrzebny. Moje rozmyślania przerwały jęki budzącego się blondyna.

-Hej, leż, odpoczywaj.-powiedziałam uspokajająco.

-Co? ... Gdzie .... Jak? ...

-Leż, wszystko ci opowiem.

I tak też zrobiłam, wszystko nawet tą dziwną sytuację z lewiatanem.

Gdy skończyłam siedział w ciszy i powoli trawił to co mu powiedziałam. Jego mimika twarzy zmieniała się co chwilę, raz był zły, raz smutny, raz przerażony lub zdezorientowany. W końcu sama nie wytrzymałam i się rozpłakałam.

-Przykro mi Dean.

Złapał mnie za rękę. Jemu też poleciało kilka łez. Nie wiem ile dokładnie siedzieliśmy w ciszy ale ten czas pomógł nam trochę ochłonąć i uspokoić myśli.

Szpital, 3 dni później

Dean został już wypisany. W tym czasie szukaliśmy jakiejkolwiek pomocy, dzwoniliśmy do wszystkich którzy mogliby coś wiedzieć, przeczytałam też dużo książek w których mogłoby być coś pożytecznego ale te starania niczego nie dały.
Siedzę właśnie w sali Sammiego, kiedy do pomieszczenia wszedł Dean z lekko załzawionymi oczami i uśmiechem na ustach.

-Znalazłem kogoś kto nam pomoże. -Gdy to usłyszałam aż zachciało mi się skakać z radości.
Wyjaśnił mi że tą osobą jest Emmanuel, który podobno potrafi uzdrawiać ludzi. Znajomy blondyna sprawdził go na wszelkie znane mu metody i stwierdził że jest czysty.

-Jadę po tego uzdrowiciela, a ty zostań i popilnuj Sama.

-Ta, jakby mógł wstać i uciec.

-Hej, wszystko będzie dobrze. -przytulił mnie całując w czubek głowy.

Gdy odszedł wróciłam do sali brązowowłosego. Postanowiłam wejść mu do głowy i odwiedzić go w jego śnie. Mogłam zrobić to wcześniej ale bałam się, nie wiedziałam jak mam mu powiedzieć że umrze ale teraz nadzieja. Złapałam jego rękę zamykając oczy skupiałam się.

Przez chwilę oślepiała mnie jasność. Słońce przebija się przez konary drzew, a wokół nich latają ptaki ćwierkając piękne melodię. Jest nadzwyczaj przyjemnie, jak w bajce. Idę po piaszczystej ścieżce, która prowadzi przez park, to chyba jest park. Gdy doszłam do końca dróżki zobaczyłam dużą piękną polanę, rośnie tu wiele kolorowych kwiatów.

On, siedzi na niewysokim wzgórzu, na kocyku tyłem do mnie i spogląda na las z jeziorem w oddali. Dosiadłam się do niego.

-Nie wiedziałam że taki mężczyzna lubi takie widoczki.- zaśmiałam się, a on spojrzał na mnie i się tylko uśmiechnął szeeroko.

-Powinnaś to wiedzieć, w końcu jesteś moim wyobrażeniem.- na te słowa znowu zaśmiałam się, sądzi że jestem jego wytworem wyobraźni. Uuu, czyżbym już wcześniej mu się śniła? Interesujące.

-Czyli nie wiesz co się dzieje?- spojrzał z zaciekawieniem na mnie abym kontynuowała. Raptownie spoważniałam zastanawiając się jak mu wszystko powiedzieć.

-Twoja mina mnie niepokoi, powiedz.- zrobiłam to, a Sam słuchał mnie z niedowierzaniem.

-Czyli umieram?

-Tak, ale nie martw się Dean przywiezie tego uzdrowiciela i ci pomoże.

-Już spotkałem kilku niby uzdrowicieli, za każdym razem był jakiś haczyk. Wątpię żeby teraz było inaczej Moni.-nie do wiary jak on może, nie pozwolę mu się tak łatwo poddać.

-O nie Sammy, nawet nie myśl o poddaniu się, okay? Chodź, trzeba jakoś zabić czas zanim wróci Dean.- pociągnęłam go za rękę w stronę jeziora. Mimo że to miejsce wydawało się być daleko byliśmy tu po chwili marszu.

-Dobra, to twoja głowa Sammy więc zmaterializuj mi tu .... hym ... o już wiem linę na tym drzewie, będzie można wskoczyć do jeziora.

-Serio? Lepszego pomysłu nie miałaś. - zamachałam energicznie głową że nie. Po chwili zmaterializowała się lina.

-Wskakuj na nią kowboju.- popchnęłam długowłosego w stronę drzewa.

-Naprawdę mnie do tego zmusisz?

-Tak!

Zdjął bluzkę i spodnie zostając w samych bokserkach. Uf, jakoś gorąco się zrobiło, ciekawe widoki. Z okrzykiem wskoczył do wody. Wyobraziłam sobie że jestem w czarnym dwuczęściowy kostiumie i powoli zaczęłam wchodzić do wody. Zatrzymałam się gdy woda zaczęła sięgać mi ponad pępek.
Niestety, aż wstyd się przyznać, po prostu boję się pływać, naprawdę nie żartuję. Kiedyś jak miałam około 6 lat prawie się utopiłam w jeziorze i od tamtej pory nie przepadam za wodą.

Sam wypłynął na powierzchnię i zaczął mnie nawoływać.

-No dalej podpłyń do mnie!- ja dalej stałam w miejscu.- No co jest Moni?-podpłynął do mnie.-Czemu nie pływasz?

-Przecież pływam.

-To nie jest pływanie. Czy ty nie umiesz pływać?-podniósł jedną brew niedowierzając.

-Co? Nie, umiem tylko ... miałam w dzieciństwie wypadek i teraz no ... boję się pływać.

-No dobrze, spróbujemy przełamać twój lęk.- podał mi dłoń i uśmiechnął się dodając mi trochę otuchy.
Bałam się ale udało się płynę, no nie do końca bo Sam mnie nadal przytrzymuje.

-Teraz spróbuj sama, spokojne, podpłyń do mnie. -puścił mnie i oddalił się, serce zaczęło szaleńczo bić, przypomniało mi się jak jakaś siła ciągnęła mnie w dół wtedy w dzieciństwie i nie pozwalała wypłynąć na powierzchnię. Dopiero nawoływania Sama sprowadziły mnie na ziemię.

-Hej Moni, spokojnie, płyń.

Zaczęłam płynąć, szło mi to opornie pod koniec zachłystnełam się trochę wodą dlatego Sam złapał mnie w pasie i przysunął do swojej klatki piersiowej by nic mi się już nie stało.

Gdy nasze spojrzenia się zetknęły, czas jakby się zatrzymał. Nasze twarze dzieliło tak niewiele, czułam jego ciepły oddech na mojej twarzy.

-Widzisz, pokonałaś strach.

-Na to wygląda. Szkoda tylko że to dzieje się w twojej głowie.- mruknęłam niezadowolona z tego co powiedziałam, Sam na te słowa zaśmiał się by chwilę później spoważnieć i przybliżył się jeszcze bardziej. Tak mało brakowało....

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro