Five. Carlos na ratunek

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rok 1998, 29 września. Godzina 03:33.
       Ellie wparowała do szpitala z hukiem. Rozejrzała się po holu, po czym weszła do pomieszczenia po prawej. Na jej szczęście znajdowało się tam łóżko, na którym mogła położyć Jill. Po tym jak to zrobiła, udała się z powrotem do holu. W tym samym momencie do budynku wszedł Carlos.
— Carlos! Jesteś! — przywitała go Ellie.
— Wybacz spóźnienie, wpadłem na grupkę upierdliwych zombie, których nie było jak wyminąć i musiałem się nimi zająć — odparł Carlos.
— Spokojnie, nic nie szkodzi. Dosłownie przed chwilą tutaj dotarłam.
— Co z Jill?
— Leży w tym pokoju — Williams wskazała na drzwi za sobą. — Wiesz, gdzie jest ten cały doktorek? I, co najważniejsze, szczepionka?
— Nie. Nie zdradził, w jakim pomieszczeniu się ukrył. Musimy przeszukać cały szpital — odparł smutno Olivera. — Czy Jill będzie tu bezpieczna?
— Raczej tak. Ale na wszelki wypadek możemy zabarykadować drzwi — zasugerowała Williams.
Carlos skinął głową, po czym razem z towarzyszką zaczęli szukać czegoś, czym mogliby zabezpieczyć drzwi do pokoju. W pewnym momencie znaleźli kilka średniej wielkości skrzyń, które następnie wspólnie podstawili pod wejście do pomieszczenia z Jill w środku. Gdy upewnili się, że barykada będzie wytrzymała, wyruszyli na przeszukiwanie szpitala. Najpierw trafili do recepcji, gdzie rozprawili się z niewielką grupką zombie. Następnie wyszli na korytarz. Na początku chcieli udać się w lewą stronę, jednakże gdy okazało się, że przejście jest zablokowane, skręcili w prawo. Po drodze, Carlos oznajmił:
— Słuchaj, bo... chciałem się czegoś dowiedzieć...
— Wal śmiało — odparła Ellie.
— Czy ty i Jill... jesteście... no... razem? — zapytał, drapiąc się po karku.
  — Och... nie, nie jesteśmy... — Ellie urwała na chwilę — znaczy się, jest jak najbardziej w moim typie, ale... boję się, że gdyby pojawiło się między nami jakieś romantyczne uczucie, to... nasza przyjaźń mogłaby potem rozpaść się w drobny mak. Czemu pytasz?
— Jakoś tak... w sumie ciekawiło mnie to odkąd was poznałem. Czyli... mówisz, że lubisz dziewczyny?
— Tak. A ty? Dziewczyny czy chłopcy?
— Em... dziewczyny... ale chłopcy też są w porządku... — odpowiedział zmieszany Olivera.
Williams zagwizdała z zachwytu. W tym samym momencie oboje weszli do kolejnego pomieszczenia będącego recepcją. Powitało ich nagranie o treści: "Witamy w biurze doktora Barda. Proszę powiedzieć do intercomu, co państwa sprowadza". Żołnierzyk oraz Motylek podeszli do urządzenia przy drzwiach naprzeciwko wejścia, po czym Carlos powiedział:
— Doktorze Bard, jest pan tu?! Przybyłem pana uratować, proszę otworzyć!
— Nie znaleziono wzorca głosowego — odpowiedział bezdusznie automat.
— "Wzorca głosowego"? Co to za jakieś science-fiction? — spytał czarnowłosy.
— Nie znaleziono wzorca głosowego — powtórzył automat.
— Mówi doktor Bard. Proszę otworzyć drzwi do mojego laboratorium — powiedział Carlos, zmieniając ton głosu na niższy, przez co Ellie parsknęła śmiechem.
— Nie znaleziono wzorca głosowego.
— Daj mi spróbować — wtrąciła Motylek. — Sezamie, otwórz się! — powiedziała niskim tonem głosu do intercomu.
Olivera wybuchnął śmiechem, a Williams usłyszała po raz kolejny formułkę "Nie znaleziono wzorca głosowego". Bohaterowie zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu w celu znalezienia czegoś, co mogłoby im pomóc otworzyć drzwi. W pewnym momencie Carlos dostrzegł leżący na biurku recepcyjnym dyktafon. Zabrał go i pokazał Ellie, mówiąc:
— Hej, może to nam pomoże? — spytał.
— Niezłe rymy i niezły pomysł. Jest kaseta w środku? — zapytała Ellie.
— Em... — Carlos obejrzał urządzenie — niestety nie. Szlag by to...
— Okej, mamy nową misję. Znaleźć kasetę z nagraniem od doktorka Barda. O ile w ogóle taka istnieje — odpowiedziała.
— Oby istniała... dziwne. Jak myślisz, czemu nie otworzył?
— Może ci nie uwierzył? Z tym całym "przybyciem na ratunek"?
— Nie, rozmawiałem już z nim przez kamerkę na komisariacie. Rozpoznałby mój głos.
— Hm... w takim razie dziwna sprawa... dobra, nie marnujmy czasu. Idziemy?
— Idziemy — odparł Olivera, chowając dyktafon do torby na biodrach.
      Motylek oraz Żołnierzyk przeszukali prawie cały szpital w celu odnalezienia kasety, na której zgrany był głos Nathaniela Barda. Przy okazji nazbierali nieco zapasów i zmierzyli się z nieznanym im wcześniej stworem - mianowicie Łowcą Beta. Potwór był wielkości niezbyt dużego niedźwiedzia, a sam przypominał jaszczurkę. Posiadał długie ręce wyposażone w ostre jak brzytwy pazury, paszczę, której lepiej by było, jakby jej nie otwierał, oraz duży ogon, którym łatwo mógł powalić swoje ofiary. Na dodatek był niezwykle szybki. Bohaterom na szczęście udało się z nim uporać. Gdy wrócili do recepcji laboratorium, puścili nagranie przy intercomie, dzięki czemu drzwi w końcu stanęły dla nich otworem. Po wejściu do środka, pierwsze, co zwróciło ich uwagę, to obrotowe krzesło strojące tyłem do wejścia. Powoli podeszli do krzesła, które następnie Carlos lekko obrócił w ich stronę. Ujrzeli Nathaniela Barda z dziurą w głowie.
— Jasny gwint... — powiedział Olivera. — Ale... jak? Kto? — zaczął wypytywać.
— Nikolai... — wymamrotała przez zęby Williams.
— Skąd ta pewność...? — spytał czarnowłosy.
— Sukinsyn zostawił Mikhaila, Jill i mnie na śmierć, kiedy na pociąg napadł ten wielki bydlak, z którym męczymy się od wczoraj. Do tego słyszałyśmy z Jill jego rozmowę z Mikhailem. Kapitan mówił coś o całym plutonie wciągniętym w zasadzkę i zamkniętej bramie, która miała być najprawdopodobniej drogą ucieczki... Nikolai jedynie lekko się na to zaśmiał — wytłumaczyła. — Wcale nie było to podejrzane, wcale.
— Huh... — mruknął jej towarzysz.
Dwójka ocalałych zaczęła rozglądać się po laboratorium w poszukiwaniu szczepionki niezbędnej do wyleczenia Jill. W pewnym momencie natknęli się na komputer, który postanowili uruchomić. Znaleźli na nim plik z wiadomością wideo od Barda. "Może teraz się czegoś dowiemy" pomyśleli jednocześnie.
— Tu kierownik placówki VCR, Nathaniel Bard — zaczął doktor. — Dwudziesty dziewiąty września... trzecia... mam pełną świadomość, że mam coraz mniej czasu. Mam nadzieję i modlę się, że przygotowując to nagranie i ujawniając prawdę, zdołam przywrócić resztki honoru swojemu nazwisku. Cała gehenna w Raccoon City rozpoczęła się od uwolnienia broni biologicznej o nazwie Wirus T. Był to wirus opracowany przez moich pracodawców z Umbrella Corporation. To właśnie oni zlecili mojej drużynie, abyśmy opracowali szczepionkę i zrobiliśmy to. Jej próbki są tutaj, w moim biurze. Resztę przetrzymujemy w podziemiach — Bard spojrzał na chwilę w lewo, po czym znów odwrócił głowę w kierunku kamery. — Ale te dupki z zarządu kazały ją zniszczyć. Nie chcą, by świat dowiedział się, co zrobili, więc próbują pozbyć się wszystkich dowodów na to, że wirus kiedykolwiek istniał. Nie jestem głupi... wiem, że nie chcą, żebym... — Nathaniel nie dokończył zdania i wyłączył nagrywanie.
Po obejrzeniu wiadomości Carlos był w ciężkim szoku. Ellie położyła rękę na jego ramieniu i zapytała:
— Wszystko okej?
— Wiedziałyście od początku... i mimo wszystko postanowiłyście mi zaufać... — Carlos mówił niedowierzając. — Ja... ja...
— Hej, spokojnie. Miałeś... racje, w które wierzyłeś. Myślałeś, że robisz dobrze. To... nie twoja wina, że pracowałeś dla sukinsynów — próbowała go pocieszyć.
  — Może i tak... ale... teraz na pewno składam podanie o rezygnację — powiedział, lekko się śmiejąc. — Jeśli już mam walczyć z tym szajsem, to na własną rękę. Jak Jill i ty.
Williams uśmiechnęła się. Olivera odwzajemnił ten uśmiech, po czym wraz z towarzyszką weszli do składziku po prawej. Zaglądając do gablot się tam znajdujących, szukali pojemnika z antidotum. Williams w pewnym momencie znalazła strzykawkę z fioletową substancją w środku, po czym spojrzała na karteczkę przyklejoną do niej.
  — "WIRUS T - ANTIDOTUM" — przeczytała na głos. — Mamy to! — odparła z triumfalnym uśmiechem, pokazując strzykawkę Carlosowi.
— Super! — odparł zadowolony. — Wracajmy do Jill. Oby ten lek zadziałał...
— Oby zadziałał... — powtórzyła Ellie, chowając strzykawkę do torby na biodrach.
Bohaterowie wyszli z pomieszczenia, kiedy nagle przez szybę w suficie do pomieszczenia zeskoczył Łowca Beta. Carlos rzucił w niego granatem, po czym wraz z towarzyszką rzucili się do ucieczki. Mogłoby się to wydawać głupie ze względu na to, jak szybko stwór mógł ich dogonić, ale nie chcieli marnować więcej czasu, którego i tak zmarnowali wystarczająco dużo, szukając kasety do dyktafonu. Wyleczenie Jill było dla nich priorytetem. Carlosowi i Ellie udało się dotrzeć do głównego holu, choć nie obyło się bez utrudnień w postaci Łowcy siedzącego im na ogonie. Na szczęście, ku ich zdziwieniu, stwór przestał ich gonić po tym jak opuścili recepcję.
— Czyżby zwęszył sobie coś innego? — zapytała Motylek.
— Tylko... co? Zwierząt tu nie ma, zombie chyba by nie atakował... lepiej będzie jak pozostawimy tę sprawę bez wyjaśnienia — stwierdził Żołnierzyk.
Williams przytaknęła i wraz z Oliverą zaczęli przesuwać barykadę, którą wcześniej ustawili pod drzwiami do pokoju z Jill. Następnie weszli do środka. Ellie wzięła strzykawkę, podeszła do partnerki i wbiła igłę w jej lewe ramię. Po opróżnieniu szprycy, Ellie wyciągnęła igłę i odsunęła się do tyłu. Odłożyła szprycę na stolik obok, po czym przysunęła sobie krzesło, na którym następnie usiadła. To samo uczynił Carlos.
        Minęło około dwadzieścia minut, odkąd Williams podała Valentine antidotum. Gdy tak czuwała nad Supergliną wraz z Żołnierzykiem, do pomieszczenia wparował Tyller Patrick.
  — Jezus Maria, Tyller! Przestraszyłeś mnie! — powiedział na powitanie Carlos.
  — Ciebie też miło widzieć... — odparł Tyller, ledwo dysząc. — Patrzcie na to — wskazał na telewizor, który właśnie włączył.
Trójka ocalałych usłyszała komunikat na temat epidemii trwającej w mieście. Uznano, że nie da jej się zatrzymać i postanowiono zrzucić na Raccoon City bombę atomową o świcie dwudziestego dziewiątego września. "Jasny szlag..." pomyślała przerażona Motylek.
— Czy oni kompletnie oszaleli?! W mieście wciąż są ludzie! — krzyknął zdenerwowany Olivera.
— Myślisz, że Wuja Sama to obchodzi? Ale postawili warunek... jeśli dostarczymy im na czas szczepionkę na zarazę, odwołają atak rakietowy — odpowiedział Patrick.
— Znaleźliśmy wiadomość od Barda... mówił coś o podziemnym ośrodku, w którym trzymają próbki szczepionki — poinformował Olivera.
— Świetnie... teraz tylko znaleźć wejście, szczepionkę, helikopter, żeby wydostać się z tej dziury i uratować miasto od zniszczenia. Dla mnie bomba, na co jeszcze czekamy? — zapytał ciut pobudzony okularnik.
— Nigdzie się nie ruszam bez Jill. Nie zostawię jej tutaj — oświadczyła stanowczo Williams.
— Okej... w takim razie musimy... — Tyllerowi przerwał odgłos dobiegający z zewnątrz. — Szlag, idą tu!
— Zombiaki? Spokojna głowa, damy im radę — odparł Żołnierzyk.
— Nie, nie, nie... zanim tu przybyłem, trafiłem na hordę zombie... która po zobaczeniu mnie dostała świra i ruszyła za mną — wyjaśnił Patrick.
  — W mordę jeża! — wrzasnęła Ellie, podrywając się z krzesła.
  — Ej, ej, ej, tylko nie jeża. Nie zasłużył na to — odpowiedział Carlos. — Tyller, zostań tutaj. Motylku, mogę liczyć na twoją pomoc?
  — Jasna sprawa, Żołnierzyku — odparła Williams.
Carlos się uśmiechnął, po czym wraz z Ellie wyszli z pomieszczenia. Po zabarykadowaniu do niego wejścia, skomunikował się z nimi okularnik. Poinformował ich, że udało mu się podłączyć do systemu zabezpieczeń szpitala, dzięki czemu mógł opuścić rolety, które uniemożliwiłyby zombiakom wtargnięcie do budynku. Zadanie to jednak było utrudnione z dwóch powodów: jeden - okna były strasznie wysokie, dwa - rolety opuszczały się niesamowicie wolno. Nim bohaterowie zdążyli się obejrzeć, pierwszy zarażony zbił szybę i wpadł do środka.
  — Zaczynamy imprezę — powiedziała Ellie, strzelając ze strzelby w głowę zombiaka.
Williams oraz Olivera przez dobre dwadzieścia minut odpierali atak wciąż nacierających żywych trupów. Nie było to łatwym zadaniem, gdyż mutanty praktycznie cały czas ich okrążały. Sytuacja z każdą chwilą stawała się coraz gorsza. Oprócz tego, że Ellie i Carlosowi powoli kończyła się amunicja, w pewnym momencie zaatakowała ich dwójka Łowców Beta. Po rozprawieniu się z nimi, rolety w końcu się opuściły. Bohaterowie nie mogli jednak się tym długo nacieszyć, gdyż kolejni zarażeni zaczęli wdzierać się do środka przez drzwi frontowe. Wtedy w krótkofalówce rozbrzmiał głos Tyllera:
— Carlos, Ellie! Przy jednym z filarów leżą materiały wybuchowe! Weźcie je i zamontujcie na filarze! Jeśli go zburzycie, powinien on na dobre odciąć tym pokrakom wejście!
Motylek i Żołnierzyk spojrzeli porozumiewawczo na siebie. Podczas gdy Williams osłaniała Oliverę, ten zabrał ładunki i umieścił je na filarze znajdującym się najbliżej drzwi. Po chwili wraz z towarzyszką ukryli się za ladą po środku pomieszczenia i zdetonowali bombę. Kolumna zawaliła się, zagradzając wejście do szpitala. Ellie oraz Carlos wyszli z ukrycia, po czym zmęczeni przybili żółwika. Następnie wzięli się za odsunięcie barykady do pokoju, w którym Tyller siedział z Jill. Kiedy już to zrobili, weszli do środka.
— Jezus Maria, nigdy więcej! — stwierdziła Ellie. — To był istny koszmar!
— Zgadzam się z przedmówczynią — wtrącił Carlos, grzebiąc w skrzyni obok łóżka. Następnie zaczął pakować do toreb amunicję do pistoletu oraz karabinu maszynowego. — Lecę do laboratorium. Znajdę szczepionkę, a potem do was wrócę — dodał.
— Samemu? Oszalałeś? — zapytał Tyller.
— A jest inne wyjście? — wtrąciła Ellie. — Zostanę z Jill, dopóki się nie obudzi. Carlos pójdzie po antidotum. A ty możesz skontaktować się z ważniakami z rządu i wynegocjować dla nas nieco więcej czasu. Co wy na to?
— Jestem za — odpowiedział Carlos.
— To nie jest taki zły pomysł... wchodzę w to — odparł Tyller.
Williams niewyraźnie się uśmiechnęła. Chwilę potem Olivera udał się do podziemnego ośrodka, a Patrick rozpoczął próbę skontaktowania się z rządem przez komputer w holu. Williams spojrzała na Valentine. "Istne szaleństwo" pomyślała.

~🧟~

I tym oto akcentem kończymy piąty rozdział tej książki. Dziś mieliśmy okazję współpracować z Carlosem "Bubą Kochaną" Oliverą, a także Tyllerem "Panem Informatykiem" Patrickiem. Na dodatek odpoczęliśmy nieco od Wujka Nemka.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał, standardowo jeśli pojawiły się jakieś błędy, możecie mi dać znać.
Pamiętajcie, aby nigdy nie dać się okrążyć przez zombie (lub małe dzieci), do następnego, pozdrawiam cieplutko!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro