Drogi Pamiętniczku

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następnego dnia koło 8.00 rano stałam na rozległej polanie. Wokół było mnóstwo kwiatów. Kawałek dalej rozchodziły się zielono żółte pola rozciągające się wokoło całej Amamos los caballos, biegnące od głównej drogi, aż do pierwszych iglaków lasu. Gdzieniegdzie widać było pojedyncze drzewa, które żal było rolnikom wycinać, widniejące na tle złotego rzepaku. Na błękitnym niebie nie było ani jednej chmurki. Wiał chłodny wiatr, ale to wcale mi nie przeszkadzało. Na horyzoncie wschodziło słońce, które rozświetlało cały krajobraz, sprawiając, że moje włosy mieniły się w jego blasku.

Obok mnie stał osiodłany bułany kucyk o imieniu Speedy, którego grzywę rozwiewał wiosenny wietrzyk. Jego czaprak był koloru czerni. Trzymałam go za wodze, patrząc na zjawiskowy wschód słońca.

- Jak ci się podoba? - zwróciłam się do Speedy'ego. - Pięknie tu prawda?

Nie spodziewałam się jakichkolwiek odpowiedzi na te pytania, ale jednak w duchu wierzyłam, że on, jak i inne konie mnie naprawdę rozumieją. Wiem, że można by pomyśleć ,że jestem jakaś dziwna czy coś, ale ja tak naprawdę nie mam w co innego wierzyć. Może z wyjątkie tego, że moi rodzice jednak żyją, lecz jeśli o to chodzi - już dawno uświadomiłam sobie, że oni już nie wrócą. Nigdy.

- Susan! - usłyszałam głos tego całego Simóna. - Susan!

Odwróciłam się i ujrzałam wołającego mnie. Jechał na siwym jabłkowitym koniu, którego grzywa rozwiewała się podczas galopu.

- O co chodzi? - spytałam zwyczajnie, próbując ukryć niechęć do chłopaka, gdy ten podjechał do mnie.

- Chcesz spróbować pojeździć na Rumce?

- Tak.

- To jedź za mną - powiedział syn Benjamina, po czym postępował w kierunku stajni.

Wsiadłam na Speedy'ego i pojechałam stępem za Simónem. Gdy ten zobaczył, że za nim jadę, chłopak zakłusował, a później zagalopował. Ja zrobiłam to samo.

Gdy byliśmy niedaleko Amamos i zaczynało się kamienne podłoże, zwolniłam do kłusa, bo lepiej po takim gruncie nie galopować. Simón nie zwolnił.

- Ej! - wykrzyknęłam. - Zwolnij!

- Dlaczego? - krzyknął chłopak zwalniając.

- Bo po kamieniu się nie galopuje.

- Naprawdę? Nie wiedziałem, przepraszam. - Simón wyglądał na zaskoczonego.

- Nie musisz przepraszać - mruknęłam tylko i już więcej się nie odzywałam.

Gdy po wykłusowaniu i występowaniu koni dotarliśmy do stajni, w której Benjamin i jego syn trzymali czasowo także swoje dwa konie, które przyjechały dopiero tego dnia rano, zsiadliśmy z wierzchowców i odprowadziliśmy je do boksów.

Skierowałam się do siodlarni, która była tuż obok boksu Rumki i wzięłam z niej kopystkę i szczotki. Zaczęłam czyścić nimi konia i czesać mu grzywę, i ogon, z czym nie miał on problemu. Gorzej było z kopytami. Zanim dał mi zrobić swoje, długo zajęło przekonywanie go, by zaczął współpracować. Gdy wreszcie udało się go wyczyścić, poszłam po ogłowie i siodło Rumki, które jak na razie miałam od naszych gości, ponieważ wtedy jeszcze nic dla mej klaczy nie kupiłam. Osiodłałam ją i wyprowadziłam ją ze stajni, po czym skierowałam się na jeden z terenów do jazdy.
Wybrałam niewielki prostokątny plac, ogrodzony drewnianym płotem. Nie było na nim przeszkód, ani drążków.

Poprowadziłam konia pod ogrodzenie i zaczęłam chodzić z Rumką wzdłuż niego. Była spokojna.

*nie jest wcale taka dzika*

Usłyszałam kroki. Odwróciłam się w stronę, z której dobiegały i ujrzałam Simóna, prowadzącego swojego konia.

- Co ty tu robisz? - zapytałam.

- Czy mogę z tobą pojeździć? - odpowiedział pytaniem chłopak.

- Tak... - odparłam.

Tak na prawdę, jednak nie chciałam, aby on ze mną jeździł. Uznałam jednakże, że powinnam pozwolić mu dotrzymać mi towarzystwa.

- Wsiądziesz na nią? - zapytał Simón.

- Wsiądę, ale za chwilę - powiedziałam.

- Boisz się?

- Tak - przyznałam szczerze. - Bawi cię mój strach, prawda? - zapytałam w przekonaniu, że tak jest.

- Jasne, że nie! - wykrzyknął nastolatek ze zdziwieniem. - Dlaczego tak pomyślałaś?

- Bo zawsze tak było. Ludzi śmieszy lęk innych.

- Mnie akurat nie śmieszy. Też bym się pewnie bał na twoim miejscu.

- Nie będziesz się ze mnie śmiał? - zdziwiłam się.

- Nie. Oczywiście, że nie.

Nie myślałam, że to się stanie, ale zaczynałam nawet tolerować tego chłopaka. Był inny, niż wszyscy. Był dla mnie miły.

- Ktoś się z ciebie kiedyś wyśmiewał? - spytał Simón.

- Tak. I to bardzo wiele razy - odpowiedziałam.

- Nie rozumiem takich ludzi.

- Ja także nie.

- To pojeździmy?

- Tak, tylko ja na serio się boję...

- Rumka jeszcze niedawno nie była taka... szalona. Zwykle był to dosyć spokojny koń. Zaczęła taka być dopiero jakiś miesiąc temu.

- Dziwne...

- To prawda. Nawet weterynarz nie wie, dlaczego ona jest taka zdenerwowana. To, według niego, nic medycznego. Mówił, że jej przejdzie.

- Teraz zachowuje się całkiem spokojnie - zauważyłam.

- Tak, to prawda - potwierdził chłopak. - Nawet nie przypomina dzikiego konia.

- To wsiadam! - zadecydowałam.

W tym momencie włożyłam lewą nogę w strzemię, rękami złapałam się siodła i podciągnęłam się do góry, by zaraz po tym przełożyć prawą nogę nad grzbietem mojego konia i włożyć ją w drugie strzemię. Siedziałam na Rumce. Na tej Rumce, która dzień wcześniej kopała w drzwi przyczepy dla koni i zachowywała się jak dziki mustang. Tej, której przedtem naprawdę się bałam. Siedziałam na moim koniu.

- Nie jest wcale tak strasznie - powiedziałam.

- Zróbmy dwa koła stępem - zaproponował Simón.

- Ok.

Minęło kilka minut, a my właśnie kończyliśmy drugie koło.

- Kłus? - zapytał nastolatek.

- Kłus - odpowiedziałam.

Przyspieszyliśmy. Zrobiliśmy kilkanaście kół kłusem.

Około 10.30 wróciliśmy do stajni. Rozsiodłane konie wstawiliśmy do boksów i poszliśmy sprzątać padok.

- Jeździsz o wiele lepiej ode mnie - przyznał chłopak podczas sprzątania.

- To nieprawda - zaprotestowałam, również sprzątając.

- Prawda, prawda. Ja nawet nie wiedziałem, że nie galopuje się po kamieniu.

- Racja, ale nie zmienia to faktu, że jeździsz lepiej, niż ja.

- Chciałbym.

- Od kiedy jeździsz? - zapytałam, po chwili ciszy.

- Od trzech lat.

- Ja odkąd pamiętam.

- Ile masz lat? Jeżeli mogę spytać...

- Dwanaście. Mam dwanaście lat.

- Ja mam szesnaście. A... A chciałbym jeszcze coś wiedzieć...

- To pytaj.

- Dlaczego powiedziałaś Sue?

- Bo... Bo jakoś tak... Sama nie wiem. Po prostu mi się tak powiedziało... przez przypadek. Wcale nie chciałam tego powiedzieć.

- Ktoś mówi na ciebie Sue?

- Nie. I nigdy nie będzie.

- Mogę wiedzieć - dlaczego?

- Bo ja nie chcę, aby mnie tak ludzie nazywali.

- Czemu? - brnął dalej Simon.

- Bo ja nie lubię ludzi - odparłam cicho, lekko zdenerwowana ciągłymi pytaniami.

- Nie lubisz ludzi? Jaki to ma związek z twoim imieniem?

- Nie zrozumiesz...

- A może zrozumiem.

- Nie zrozumiesz! - podniosłam głos.

- Dobra. Nie chcesz, to nie mów - poddał się szesnastolatek.

- Dziękuję - powiedziałam.

Do końca sprzątania nie rozmawialiśmy już ze sobą.

Gdy uporaliśmy się z naszą pracą, poszłam na strych. Leżało tam pełno starych książek, zabawek, mebli, kilka obrazów i dużo innych przedmiotów, stało mnóstwo kartonów z wieloma rzeczami w środku, a wszystko było pokryte grubymi warstwami kurzu. Z jednego z pudeł wystawało kilka nagród, zdobytych przez moją rodzinę w zawodach konnych.

Zapaliłam żarówkę, bo na strychu zamontowano tylko jedno okno, z którego płynące światło słoneczne oświetlało zaledwie kawałek jednej ściany. Podeszłam do dwudziestowiecznej szafy, uklęknęłam przy niej i wyjęłam z jej dna drewniany kuferek. Otworzyłam go, wyciągnęłam z niego czarny zeszyt i położyłam go na kolanach. Z dna skrzynki wzięłam pióro wieczne. Oba przedmioty przeniosłam na drewniane jasnozielone biurko, które było całe obdrapane i bez jednej nogi, którą zastępowały książki. Stał na nim niebieski atrament. Usiadłam przy nim na również drewnianym krześle i zaczęłam pisać:

Drogi Pamiętniczku!

Ten dzień był inny niż wszystkie poprzednie dni mojego życia. Jeździłam na moim koniu oraz poznałam kogoś, kto nie śmieje się ze mnie, nie drwi z mojego strachu i z kim mogę normalnie porozmawiać.

Simón jest pierwszą ludzką osobą, którą tak NAPRAWDĘ lubię, nie licząc wujka Matt'a. Ale to coś zupełnie odmiennego. Nie sądziłam, że kiedykolwiek tak stwierdzę, ale - lubię go i cieszę się, że zostaje tu na dłużej.

Na koniec chciałabym ci wyznać, że mam zamiar powiedzieć mu o moich rodzicach, o moim imieniu i może nawet zgodzę się na to, żeby mówił do mnie Sue. Zobaczymy...

Do widzenia, Drogi Pamiętniczku!

S. A.

Zamknęłam pamiętnik i schowałam go razem z piórem z powrotem do kufra. Następnie wydobyłam z niego różową okładkę od zeszytu piętnasto kartkowego, w której schowałam zapiski mojej mamy. Wzięłam jedną z kartek i przeczytałam:

Drogi Pamiętniczku!

Dzisiaj byłyś razem z Felicją i Susan na łące. Bawiłyśmy się świetnie. Wymyśliłam, że będę od dzisiaj Susan nazywać Sue. Tak jest moim zdaniem bardzo ładnie. Choć Felicja nie jest przekonana co do tego zdrobnienia, to mi się naprawdę ono podoba. Moja siostra po prostu się nie zna!

Chciałabym, aby kiedyś Sue przeczytała Cię, mój pamiętniczku. Dam jej Ciebie, gdy będzie starsza, a na razie będziesz spoczywał na strychu.

Do widzenia, Drogi Pamiętniczku!

L. A.

Gdy skończyłam czytać, uśmiechnęłam się lekko i zeszłam na dół na kolację. Kiedy dotarłam do salonu, moim oczom ukazał się stół, na którym stało jedzenie oraz talerze i sztućce. Siedzieli przy nim wujek, ciocia, pan Benjamin i Simón. Usiadłam między wujkiem, a Simónem, po czym wszyscy zaczęliśmy jeść i rozmawiać ze sobą.

- Widziałem, że Susan i Simón jeździli dzisiaj razem - powiedział wujek Matt, zwracając się do pana Benjamina.

- Jak było? - zapytał tata Simóna, kierując to pytanie do mnie i do chłopaka.

- Było nawet fajnie - odpowiedziałam.

- Zgadzam się - poparł mnie nastolatek.

- Na kim jeździłaś? - zapytał mnie wujek.

- Na Rumce - odparłam.

- I co?

- Jest super.

- To świetnie!

Popatrzyłam na ciotkę Felicję. Wzięłam do ręki mój telefon i z dłońmi pod stołem napisałam do cioci: "Dziękuję za Rumkę! 😊".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro