Rozdział 85

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następne dwa tygodnie minęły Suzanne na ciężkiej pracy. Po tym czasie wiedziała, że Snape chce się na niej wyżyć. Każdy szlaban trwał aż do północy, a czasem nawet i dłużej. Wtedy zazwyczaj czyściła kociołek po pierwszoklasistach, albo sprawdzała eseje. W trakcie szlabanów profesor prawie w ogóle się do niej nie odzywał chyba, że musiał. Było jej to zdecydowanie na rękę. Dobrze wiedziała, że gdyby nie milczał to pewnie by się z nią kłócił, co obecnie było nie wskazane. Jeśli chodzi o codzienną pracę nad eliksirami to ta nie trwała aż tyle. Dwie czasem trzy godziny przed śniadaniem. Warzyli w kółko to samo, dlatego nie było to tak męczące jak szlaban. Jednak w tym przypadku Snape nie szczędził słów, żeby skomentować jej pracę. Cały czas się na nią wydzierał, a ona odpowiadała tym samym. Na szczęście na klasę i gabinet Mistrza Eliksirów zostały nałożone zaklęcia wyciszające. Oboje nie chcieli powtórki z rozrywki. Zdecydowanie Albus nie był im potrzebny, ani on, ani jego genialne pomysły.

Cały weekend Huncwoci spędzili w Komnacie Tajemnic i w ogóle z niej nie wychodzili. Harry bardzo chciał spędzić te dwa dni z rodzicami. Jednak nie wszyscy byli do końca przekonani tym pomysłem. Hermiona była całkiem przeciwna, chciała ten czas poświęcić na pisanie eseju na zaklęcia i eliksiry, ale kiedy usłyszała, że może to wszystko zrobić w komnacie, ponieważ znajduję się tam sporo biblioteka od razu się zgodziła. Ron zgodził się, bo bardzo chciał poznać rodziców Harry' ego, jego nie trzeba było tak przekonywać. Jeśli chodzi o Suzanne to z nią było najtrudniej. Snape "poprosił" ją żeby w weekend przyszła do jego gabinetu odrobić szlaban. Harry próbował ją przekonać, że przecież też zasługuje na odpoczynek, a teraz strasznie się przemęcza. Miał rację. Zdecydowanie to wszystko jej nie służyło. Postanowiła olać Snape' a i spędzić te dwa dni z przyjaciółmi. W tym czasie świetnie się bawili, James i Godryka byli zdecydowanie zbyt rozrywkowi. Lily i Rowena chętnie pomogły uczniom w lekcjach, a Helga z przyjemnością przygotowywała im pełno pyszności. Salazar razem z Suzanne zaszyli się w laboratorium skąd wydobywały się od czasu do czasu dziwne dźwięki. Kiedy z niego wyszli, a było to dopiero w niedzielę po południu byli cali osmoleni, czym bardzo rozbawili resztę zgromadzenia. Ze szczerą niechęcią opuścili Komnatę Tajemnic w niedzielę wieczorem. Złote Trio wróciło do Pokoju Wspólnego, a Suzanne do swoich kwater.

Gdy Gryfonka była na miejscu, wypowiedziała hasło, po czym weszła do swojego salonu. Rozpaliła ogień w kominku i usiadła na fotelu przed nim. Wiedziała, że to już czas, czuła, że to właśnie teraz muszą zdobyć to wspomnienie. Miała plan, ale to wszystko mogło się posypać, dlatego razem z Harry' m zdecydowali się użyć Felix Felicis. Fiolka wspaniałego eliksiru spoczywała właśnie przed nią, mikstura została wykonana idealnie. Spojrzała na swojego feniksa, który odpoczywał na żerdzi. Ptak jakby wyczuł, że ktoś mu się przygląda. Podniósł łebek i spojrzał na swoją właścicielkę.

- Masz może ochotę polatać? - zapytała, na co Felix zaskrzeczał. Suzanne wyciągnęła kopertę i podała ją stworzeniu. - Do Wieży Gryffindoru, pewnie wiesz dla kogo. - powiedziała. Ptak w geście zrozumienia skinął głową, a chwilę później zniknął w kuli płomieni, uśmiechnę się na ten widok, ale uśmiech szybko zszedł z jej twarzy kiedy przypomniała sobie o tym, że zlekceważyła rozkaz profesora. Jednak teraz miała to głęboko gdzieś.

Następnego dnia udała się na śniadanie. Przy stole zastała zestresowanego Harry' ego oraz bardzo zaciekawionych Rona i Hermionę. Widocznie chłopak nie powiedział im o tym co ma się dziś wydarzyć. Usiadła obok chłopaka i nałożyła sobie trochę sałatki na talerz.

- Harry powinieneś coś zjeść. - powiedziała na wstępie.

- Nie mam ochoty. - odparł. - List do mnie dotarł, jakbyś chciała wiedzieć.

- Nie mogło być inaczej. - stwierdziła z pewnością w głosie.

- Hagrid powiadomił mnie, że Aragog nie żyje.

- Aragog? - zapytała Suzanne.

- To akrumantula. -odparła Hermiona. - Z tego co wiem był pod opieką Hagrida od pięćdziesięciu lat. Musi być zrozpaczony.

- Dzisiaj w nocy jest pogrzeb.

Resztę śniadania spędzili w milczeniu, dopiero pod koniec posiłku Suzanne odezwała się. - Chodźmy do Wieży Gryffindoru.

Cała trójka spojrzała na nią zdziwiona, ale przystała na jej propozycję. Na miejscu usiedli przy kominku gdzie Suzanne rzuciła wszystkie jej znane zaklęcia wyciszające i antypodsłuchowe. Gdy upewniła się, że nikt nie będzie w stanie nic usłyszeć zaczęła mówić.

- Harry masz przy sobie Felix Felicis. - spytała.

- Tak, jak prosiłaś. - odparł.

- Świetnie. - spojrzała na pozostałą dwójkę. - Musimy zdobyć coś od Slughorn' a, ale tylko on może nam to dać. Dlatego chcemy użyć eliksiru. - wytłumaczyła krótko. - Dzisiaj po lekcjach w Sali Wejściowej. Postaraj się przyjść, jak najszybciej.

Po wszystkich zajęciach Harry spotkał się z Suzanne we wcześniej wyznaczonym miejscu. Zastanawiał się dlaczego akurat tutaj, przecież ktoś może ich zobaczyć, albo co najgorsze któryś z nauczycieli się czegoś domyśli.

- Musisz się uspokoić. - powiedziała Suza, czym zwróciła uwagę chłopaka. - Twoje myśli są tak głośne, że nie da się ich nie słyszeć. Postaw bariery, bo jak wpadniemy na Snape' a to będzie po zabawie.

- Zabawie? Ty to nazywasz zabawą!? A jak nas za to ukarzą? - spytał roztrzęsiony. - Jak nas zaprowadzą do dyrektora?

- Harry czy ty siebie słyszysz? - spojrzała na niego z politowaniem. - Po pierwsze Felix Felicis nie jest nielegalne, nie można go tylko zażywać na egzaminach, zawodach i wyborach. Nikt Cię za to nie ukarze. A po drugie nawet jeśli jakimś cudem wylądujemy przez to u dyrektora to przypomnij sobie matołku, że to właśnie on nam kazał to zrobić.

- Dzięki, już mi lepiej. - odparł po chwili. - To co teraz.

Suzanne wyciągnęła z kieszeni fiolkę eliksiru, a następnie wypiła go do dna, na co Harry jej zawtórował. Oboje poczuli, jakby teraz wszystko co zrobią miałoby się udać. Suzanne poczuła przymus, gdzieś z tyłu głowy, że muszą iść teraz do Hagrida i pomóc mu w pochówku pająka. Gryfon też to poczuł. Spojrzeli po sobie, a następnie udali się w stronę cieplarni, tamtędy można było najszybciej dostać się na błonia. Przechodząc koło szklarni natrafili na najbardziej pożądaną przez nich osobę. Samego Slughorn' a, który obecnie próbował zebrać trochę liści jadowitej tentatuli.

- Dzień dobry profesorze. - przywitała się Gryfonka podchodząc bliżej.

- Suzanne! - krzyknął. - Na Merlina, jak mnie przestraszyłaś.

- Dzień dobry profesorze. - przywitał go Gryfon.

- Och Harry ty też tutaj? - spytał profesor, ale szybko otrząsną się z letargu. - Co wy tu robicie?

- Idziemy do Hagrida, - odparł chłopak. - to nasz przyjaciel i chcemy mu złożyć przyjacielską wizytę.

- Będziemy już iść. Do widzenia. - dodała Suzanne i razem z chłopakiem ruszyli w stronę wyjścia na błonia, jednak zatrzymał ich głos profesora.

- Harry, Suzanne chyba nie chcecie teraz wyjść z zamku?

- Dlaczego? - zapytali równo.

- Po zmroku jest niebezpiecznie. - odparł.

- To niech Pan idzie razem z nami. - stwierdziła Suza.

Szczerze nie mogli uwierzyć w to co się dzieje. Slughorn za ich namowami zgodził się im towarzyszyć. Chwilę później byli na błoniach gdzie już z tej odległości mogli zobaczyć chatkę gajowego. Jednak Harry nie zwrócił na nią uwagi, jego wzrok przyciągnęła scena, która rozgrywała się za chatą.

- Suzanne... - szepnął cicho. Dziewczyna spojrzała na niego, a następnie na miejsce, które wskazywał. Otworzyła oczy w szczerym zdumieniu.

- Hagrid? - spytała, chłopak skinął głową. Na raz pobiegli w stronę olbrzyma, a Slughorn truchtał za nimi, krzycząc, żeby zwolnili. Przestał się wydzierać, gdy zobaczył to co oni.

- Na Merlina, Hagridzie! - zawołał kiedy znaleźli się w odległości kilku metrów od gajowego. - Jak Ci się udało to ubić? - zapytał zafascynowany. Przed Hagridem na ziemi leżały zwłoki ogromnego pająka, a koło nich wykopany był głęboki dół.

- Ubić? - spytał nie odwracając wzroku od akromantuli. - To był mój przyjaciel.

- Przepraszam Hagridzie, nie wiedziałem.

- Nic się nie stało Horacy. Mało kto je lubi. - wtrącił pół olbrzym. - To pewnie przez te oczy.

- Albo szczęki. - dodał Harry.

- No może. - stwierdził.

- Wybacz Hagridzie, że Cię o to pytam, ale jad akromantuli to prawdziwy ewenement. Myślisz, że mógłbym trochę go zebrać? Oczywiście do celów naukowych.

- Raczej mu się już...nie przyda. - stwierdził gajowy.

- Też tak sobie pomyślałem. - powiedziała profesor i ruszył w stronę szczęk pająka. - Dobrze, że zawsze noszę przy sobie fiolkę na takie właśnie okazję.

- Ale wielki był z niego pająk. - stwierdził Hagrid.

- Prawda, i niebezpieczny. - dodała Suzanne.

- Miałem go od jajka, był taki słodki i malutki.

- Tak... - wzdrygnął się Harry. Przypomniała sobie co zobaczył podczas oglądania wspomnienia Riddle' a.

- Był prawdziwym przyjacielem. - powiedział i zaszlochał głośno.

- Chcesz, żebym coś o nim powiedział? - zapytał profesor, który zdążył już wrócić. Hagrid tylko skinął głową, nie będąc w stanie się odezwać. - Rodzinę jakąś miał?

- Oj tak. - odparł Harry.

- Żegnaj... - zaczął Slughorn.

- Aragog. - zaszlochał Hagrid.

- Żegnaj, Aragogu, królu pajęczaków, którego długiej i wiernej przyjaźni nigdy nie zapomną ci, co cię znali! Choć twoje ciało ulegnie rozkładowi, twój duch będzie się unosił nad cichymi, omotanymi pajęczą siecią zakątkami twojego leśnego domu. Niech ród twoich wielookich potomków przetrwa na wieki, w twoi przyjaciele rodzaju ludzkiego doznają pocieszenia po bolesnej stracie, która ich dotknęła.

Wszystko potoczyło się niesamowicie szybko. Horacy widząc zdruzgotanego gajowego zaproponował mu trochę alkoholu, ten dość chętnie się zgodził chcąc zapić śmierć przyjaciela. Kiedy Harry i Suzanne wraz z Hagridem udali się do chatki, Slughorn wrócił do swoich kwater po wino. Godzinę później ledwo kontaktowali. Śpiewali różne pieśni i opowiadali sobie przeróżne historię, jedna z nich zainteresowała Gryfonów.

- Też kiedyś miałem zwierzątko. Rybkę Franka się nazywała. Wyobraź sobie, że kiedyś w chodzę do mojego salonu, a akwarium było puste. Zniknęła. Puff!

- Puff! - powiedział Hagrid. Chwilę później stracił kontakt z rzeczywistością i zasnął.

Slughorn w miarę się jeszcze trzymał, spojrzał na dwójkę uczniów i zaczął opowiadać.

- Jedna uczennica dała mi Frankę. Któregoś dnia wiosną znalazłem na biurku szklaną kulę, wypełnioną do połowy czystą wodą. Na powierzchni unosił się płatek z kwiatów. I nagle zaczął tonąć. Zanim jednak opadł na dno, zaczął się zmieniać. W maleńką rybkę. To były piękne czary. Warte zapamiętania. Ten śliczny prezent dostałem od Lily, twojej matki Harry. Wtedy gdy wszedłem do salonu, gdy zniknęła moja rybka, zginęła twoja mama. - powiedział. - Wiem po co tu jesteście, ale nie wiem czy jestem w stanie Wam to dać.

- Profesorze... - zaczął Harry. - potrzebujemy tego wspomnienia. Musimy go zniszczyć. Czy chce Pan by śmierć mojej mamy poszła na marne. Ona walczyła, nie pozwoliła mu mnie zabić. Niech Pan też walczy. Proszę. - spojrzał na niego błagalnie. Slughorn wyciągnął swoją różdżkę, przyłożył ją do skroni, a po chwili wyciągnął tak cenne dla nich wspomnienie.

- Nie oceniaj mnie pochopnie. Musisz wiedzieć, że już wtedy był bardzo przekonujący. - odparł, po czym podał Harry' emu fiolkę.

- Idź. - szepnęła Suzanne. - Ja tu jeszcze zostanę. - Harry skinął na zgodę i wyszedł z chatki zostawiając przyjaciółkę samą z profesorem. - Niech Pan się rozchmurzy, nie ma co się smucić.

- Zawsze masz tak radosne podejście do życia. - stwierdził z uśmiechem.

- W tych czasach to chyba dobrze. - stwierdziła. - Polać? - zapytała z huncwockim uśmiechem chwytając za butelkę wina.

- Nie wypada odmówić uczennicy.

Koło drugiej rano Horacy i Suzanne zaczęli wracać do szkoły. Niestety mrok i ich stan trzeźwości nie pozwalał na bezproblemowy powrót do zamku, ale czego się spodziewać po czterech butelkach wina.

Kiedy byli już w Sali Wejściowej podpierający się o siebie weszli po schodach, pod Wielką Salą rozdzielili się, co wcale nie było dobrym pomysłem. Slughorn ruszył do zejścia do lochów, a Suzanne udała się w stronę ruchomych schodów. Niestety te chodź wyczuwając jej stan nie poniosły ją na piąte piętro, jednak o tym Suzanne nie wiedziała. Nie była w stanie stwierdzić gdzie się znajduje. Szła przez mroczne korytarze zamku, gdy w końcu na kogoś wpadła.

- Dumbledore! Co ty tu robisz o tej godzinie!? - tego głosu nie można było pomylić z nikim innym. To był Snape.

- Och, to Pan profesorze. Jak to miło Pana widzieć. - powiedziała z dużym trudem.

- Czy ty jesteś pijana? - zapytał z mordem w oczach.

- Możliwe. - odparła zdawkowo.

- I powiedz mi co mam z tobą zrobić? - spytał z mściwą satysfakcją.

- Może mnie Pan zostawi, a ja sobie wrócę do swoich kwater. Został mi tylko jeden zakręt.

- Czy wiesz przynajmniej na jakim jesteś piętrze? - zapytał sfrustrowany.

- Na piątym?

- Nie, na drugim. - odparł. Westchnął zrezygnowany i złapał ją za ramię.

- Co Pan robi!? - wydarła się na niego.

- Zaprowadzę Cię do twoich kwater. - powiedział, nie czekając na jej zgodę pociągnął ją w kierunku schodów. Po drodze dziewczyna straciła kontakt z rzeczywistością i po prostu zasnęła. Próbował ją obudzić, ale nie udało mu się. Nie mając za dużego wyboru wziął dziewczynę na ręce i zaniósł ją aż na piąte piętro. Przed portretem Salazara zatrzymał się na chwilę. Obraz był pusty. W środku niego aż wrzało, i co on ma teraz zrobić przecież nie zostawi jej przed wejściem. Wyciągnął różdżkę i próbował ściągnąć zaklęcia, które zabezpieczały kwatery dziewczyny, ale na nic mu się to zdało, bariery były zbyt silne. Zostało mu tylko jedno. Rzucił na siebie i uczennicę zaklęcie kameleona, po czym ruszył w stronę lochów.

Będąc już w swoich kwaterach zostawił dziewczynę w swoim łóżku, była cienko ubrana, krótkie spodenki i koszulka z krótkim rękawkiem, uznał, że lepiej jej nie rozbierać. Udał się do łazienki, która znajdowała się zaraz za ścianą. Podczas kąpieli doszedł do wniosku, że to dobrze, iż udał się na ten patrol, gdyby nie on kto wie co by się stało z dziewczyną. Jednak dalej ciążyła mu jedna myśl, co ona robiła pijana o tej godzinie? Szczerze wątpił, że doprowadziła się do takiego stanu sama, ale jeśli nie sama to z kim? Po godzinie wyszedł z łazienki, spojrzał na dziewczynę leżącą w jego łóżku. Na początku miał zamiar sam się w nim położyć, ale mógłby przestraszyć uczennicę. Stwierdził, że najlepiej zrobi, jak dzisiaj prześpi się na kanapie w salonie.

Rano obudził się o siódmej, niestety nie spał zbyt dobrze. Wstał z niewygodnego leżyska i udał się do sypialni, z zamiarem obudzenia dziewczyny.

Nie mógł zaprzeczyć, że widok jaki zobaczył w swoim pokoju bardzo mu się podobał. Młoda Gryfonka leżała na środku jego ogromnego łóżka, a pomięta pościel odsłaniała jej zgrabną nogę. Musiał przyznać, że widok był bardzo podniecające, a nastolatka niezwykle atrakcyjna. Złote włosy dziewczyny opadały kaskadami na ciemną pościel. Nawet nie wiedział kiedy podszedł bliżej, żeby móc lepiej przyjrzeć się blondynce. Jej usta były delikatnie rozchylone, a nosek marszczył się uroczo. Zauważył, że zawsze tak robi kiedy nad czymś rozmyśla. Nagle poczuł silne pragnie dotknięcia jej dłoni, tej niezwykle delikatnej dłoni o smukłych palcach, która świetnie radzi sobie w przygotowywaniu eliksirów, jak i grze na fortepianie. Wbrew sobie przejechał swoją dłonią po jedwabistej skórze dziewczyny, jednak ciągle wpatrywał się w wargi Gryfonki wyobrażając sobie, jak te niewinne usta krążą po jego ciele. Nagle poczuł, że jego spodnie robią się za ciasne w pewnym strategicznym miejscu. To pozwoliło mu się otrząsnąć. Jak mógł tak myśleć o swojej uczennicy, mało tego Gryfonce!? Na dodatek wnuczce jego długoletnich przyjaciół. Jednak w jego głowie wciąż tkwił obraz tej dziewczyny. Postanowił, że zanim obudzi Gryfonkę rozprawi się ze swoim problemem. Gdy wracał z powrotem do sypialni uświadomił sobie, że chętnie podziwiał by takie widoki codziennie. Dalej do niego nie docierało, dlaczego to właśnie ta Gryfonka, przyjaciółka Harrego Cholernego Pottera, córka jego zmarłej przyjaciółki wywołuje w nim takie emocje. Była tak podobna, a jednocześnie całkiem inna od swojej matki. Z wyglądu praktycznie niczym się nie różniły za wyjątkiem oczu, które to Suzanne odziedziczyła po Albusie, jednak z charakteru była taka sama, jak ojciec. Była tak podobna do Lucasa. Nawet nie wiedziała, jak bardzo. Otrząsnął się ze swoich myśli i podszedł do dziewczyny. Potrząsnął delikatnie ramieniem Gryfonki, ta coś mruknęła i odwróciła się do niego plecami. Tego już było za wiele.

- Dumbledore, wstawaj ale już! - krzyknął jej nad głową. Suzanne poderwała się do siadu, a chwilę później skuliła z bólu.

- Ała! Musi się Pan tak drzeć? - zapytała wściekła i strasznie zmęczona. Miała kaca nie z tej ziemi.

- Jak nie chcesz wstać po dobroci. - powiedział z mściwą satysfakcją, specjalnie mówiąc głośno.

- Właściwie, jak Pan się dostał do moich kwater? - zapytała nieprzytomnie.

- Czy ja o czymś nie wiem? - spytał. - Z tego co wiem to są moje kwatery.

- Co!? - pisnęła. - To co ja tu robię?

- Jak to nie pamiętasz? - postanowił dać jej nauczkę, przynajmniej się czegoś nauczy.

- Czego nie pamiętam? - zapytała, była blada jak trup, nie chciała myśleć co się mogło wydarzyć. Ostatnie co pamięta to jej rozmowa z Slughorn' em, jeśli w ogóle można tak było to nazwać.

- Poprzedniej nocy. - zaczął się do niej zbliżać. - Byłaś tak pijana, ale przy tym tak seksowna. Czyżbyś nie pamiętała moja droga? - szepnął jej na ucho. Odsunął się po chwili. Na jej twarzy pojawiły się śliczne rumieńce. Chwila!? Śliczne! Takie słowo nie istnieje w jego słowniku. Po chwili otrząsnął się i odsunął znacznie od dziewczyny. - Następnym razem tyle nie pij. Gdyby nie to, że Salazar opuścił swój portret to pewnie byś tu nie wylądowała. Proszę. - podał jej fiolkę z jaskrawo zielonym wywarem.

- Dziękuję. - wzięła i od razu wypiła zawartość fiolki. Ten konkretny wywar znała dość dobrze. Eliksir na kaca. Ratunek dla wszystkich imprezowiczów. Po chwili ból głowy ustał. - Przepraszam za problemy, obiecuję, że się to nie powtórzy.

- Dobrze. - powiedział. - Za niedługo będzie śniadanie. Twoja różdżka jest na biurku w moim gabinecie, łazienka za tymi drzwiami. Jak skończysz przyjdź do salonu. - wytłumaczył wszystko po czym wyszedł. Suzanne w tym czasie miała okazję bardziej się przyjrzeć miejscu, w którym się znalazła. Sypialnia Mistrza Eliksirów była urządzony w ciemnych barwach. Wszystkie ściany były w kolorze butelkowej zieleni, tylko jedna była ze szkła i ukazywała dno jeziora. Podłoga została wykonana z kamienia, przy łóżku leżał miękki, ciemno zielony dywan. Wszędzie było pełno książek, a na regałach panował artystyczny nieład. W rogu pokoju stała duża szafa najpewniej na ubrania, a zaraz obok niej komoda. Łóżko na którym obecnie siedziała, było ogromne i wykonane z hebanu. Pościel była czarna i bardzo ciepła. Materac był niezwykle wygodny, aż nie chciało się wstawać. Po obu stronach posłania stały szafki nocne, a na nich świece. Gdy już skończyła się przyglądać temu pomieszczeniu przeszła do łazienki, która została zachowana w neutralnych kolorach. Wzięła szybki prysznic, po czym użyła magii bezróżdżkowej, aby odświeżyć wczorajsze ubranie. Ubrała się i ruszyła do salonu.

Mistrz Eliksirów siedział na fotelu przed kominkiem czytając jedną z wielu książek. Suzanne niepewnie podeszła i usiadła na kanapie. Snape nie odrywał wzroku od lektury, przynajmniej tak się mogło wydawać. Odkąd tylko opuściła jego sypialnie lustrował ją od góry do dołu.

- Jeszcze raz panu dziękuję i przepraszam, że sprawiłam tyle problemów. - powiedziała ze skruchą. Profesor oderwał się od lektury i spojrzał prosto w jej piękne, niebieskie oczy.

- W zamian za pomoc oczekuję od panienki pewnej informacji. - odparł, odkładając książkę na stolik kawowy. - Z kim się tak panna bawiła, że nie była w stanie wrócić do swoich kwater o własnych siłach? - spytał szczerze ciekawy odpowiedzi. Blondynka przygryzła wargę i spojrzała na profesora.

- Nie powie Pan dziadkowi? Proszę. - zdziwił go ton jakim to wypowiedziała. Skinął na zgodę, to nie było nic o czym Albus musi się dowiedzieć. - Wczoraj odbył się pogrzeb Aragoga. Hagrid bardzo rozpaczał. Ja, Harry i profesor Slughorn chcieliśmy go pocieszyć. Na początku pili tylko Hagrid i Slughorn. Kiedy Hagrid usnął, Harry stwierdził, że już pójdzie. Zostałam tylko ja, profesor Slughorn i cztery butelki wina. - wytłumaczyła. Snape patrzył na nią próbując wychwycić kłamstwo, jednak nic takiego się nie wydarzyło.

- Wiem już czego nie robić w towarzystwie Horacego. - odparł, na co Suzanne się zaśmiała, był to bardzo przyjemny dla ucha dźwięk.

- Będę już iść, nie chce się spóźnić na lekcję. Do widzenia profesorze Snape. - pożegnała się z nim i wyszła z jego kwater zahaczając o gabinet by zabrać swoją różdżkę. To zdecydowanie był szczęśliwy dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro