18. Nie potrzebuję pielęgniarki.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Harry po skończonych zajęciach siedział w bibliotece, kątem oka spoglądając na szybę, po której spływały pojedyncze kropelki deszczu. Pogoda dzisiejszego dnia była fatalna i nie zapowiadało się na to, aby w najbliższych godzinach mogła się poprawić. Styles, nie chcąc zmoknąć ani narazić swojego życia - w razie, gdyby nadeszła burza - postanowił przeczekać najgorsze momenty, odrabiając lekcje w szkolnym pomieszczeniu. Dawno nie był w placówce do tak późna, bo odkąd Louis i Niall przestali go nękać, mógł spokojnie wrócić do domu o godzinie, o której planowano kończył lekcje.

  Na nieszczęście Harry'ego biblioteka niedługo miała być zamykana, a na podwózkę ze strony Zayna nie mógł liczyć, gdyż ten nie odbierał od niego telefonów; jego mama pracowała do późna, przez co również nie była w stanie odebrać spod szkoły swojego syna. Kędzierzawy zdany więc był jedynie na siebie i pozostało mu mieć nadzieję, że nadchodząca burza przejdzie bokiem. 

  Wkrótce jego rozmyślania na temat najbezpieczniej i najszybszej drogi do domu przerwał dźwięk telefonu. Harry uśmiechnął się lekko, mając nadzieję, że to Zayn, jednak widząc obcy numer, kąciki jego ust od razu opadły w dół.

  Od: Nieznany
Harryyy, co robisz?

  Do: Nieznany
Em... Z kim mam przyjemność?

  Od: Nieznany
Zgadnij, może ci się uda. Podpowiem ci, że wciąż wisisz mi całusa :*

  Harry westchnął ciężko, domyślając się, kto tajemniczym nadawcą. Po dłuższym namyśleniu, szybko zmienił nazwę kontaktu szatyna na taką, która najbardziej mu się z nim kojarzyła.

  Do: LouLou
Jestem w bibliotece, właśnie skończyłem odrabiać lekcje.

  Od: LouLou
Co robisz o tej porze w bibliotece? Życia nie masz?

  Do: LouLou
SKOŃCZYŁEM LEKCJE ODRABIAĆ. Nie, nie mam. Poza tym deszcz pada.

  Od: LouLou
Nie unoś na mnie czcionki, dzieciaku. Wiem, mam okno i widzę, że pada.

  Do: LouLou
No właśnie, więc masz już odpowiedź na swoje pytanie.

  Od: LouLou
Mraw, jaki zadziorny. Nie znałem cię od tej strony, Harold

  Do: LouLou
Nie znasz mnie

  Od: LouLou
Znam cię bardziej niż ci się wydaje

  Do: LouLou
Wmawiaj to sobie

  Od: LouLou
Żebyś się kiedyś nie zdziwił. Kiedy wychodzisz?

  Do: LouLou
Jak mnie wygonią lub przestanie padać

  Od: LouLou
Podjechać po ciebie? I tak muszę coś załatwić w tamtych okolicach

  Do: LouLou
Z własnej woli chcesz przyjechać?

  Od: LouLou
Tak

  Do: LouLou
No dobrze. Daj znać jak będziesz

  Od: LouLou
Oczywiście. Będę za 5 minut

  Styles uśmiechnął się pod nosem, będąc szczerze zdziwionym, przebiegiem rozmowy.

* * *

  Harry, co jakiś czas wyglądał przez okno, poszukując wzrokiem na parkingu czarnego samochodu Louisa, którym zazwyczaj przyjeżdżał do szkoły. Styles nie znał się na markach, więc auta rozróżniał jedynie po kolorach i sposobie jazdy, człowieka, siedzącego za kółkiem. Kiedy po piętnastu minutach czekania, kędzierzawemu w oczy rzuciła się znajoma maszyna, bezmyślnie chwycił swoje rzeczy, a następnie opuścił bibliotekę.

  Wsiadając do samochodu Tomlinsona, Harry zachowywał się bardzo niepewnie. Lekko przygryzał dolną wargę, uważając, aby wsiadając niczego nie uszkodzić.

  — Cześć — przywitał się, zapinając pasy, a plecak rzucając sobie w nogi. 

  — Cześć — odpowiedział, mierząc wzrokiem młodszego.

  — Dziękuję, że po mnie przyjechałeś — powiedział, uśmiechając się szeroko, przez co w jego policzkach pojawiły się dwa dołeczki.

  Louis również uniósł kąciki swoich ust w górę, stwierdzając, że dołeczki Harry'ego były naprawdę urocze.

  — Jesteś mi winny już dwa buziaki — mrugnął do niego okiem, odpalając samochód i wyjeżdżając ze szkolnego parkingu.

  — Jak to? — zdziwił się kędzierzawy. Dlaczego Louis wciąż mu to wypominał? Dlaczego pragnął więcej? Harry naprawdę tego nie rozumiał.

  — Tak to. Myślałeś, że za darmo tu przyjadę? Paliwo kosztuje — odparł, skupiając się na drodze.

  — I nie chcesz pieniędzy tylko całusa w policzek? — mruknął, będąc w szoku.

  — W usta — sprecyzował — Mam dużo pieniędzy, nie potrzebuje ich. Zwłaszcza od ciebie.

  — Usta? — zarumienił się mocno, spoglądając na starszego. Harry za cholerę nie wiedział, co Louis planował. Najpierw znęcał się nad nim w każdy możliwy sposób, a teraz żądał od niego pocałunków? Coś było nie tak i Styles naprawdę zaczął się obawiać — Z-Zatrzymaj się, proszę — wymamrotał cicho, ściskając ramiączko plecaka w swojej dłoni.

  — Jesteśmy na drodze, nie mogę — wzruszył ramionami, zaraz blokując wszystkie drzwi, aby kędzierzawy przypadkiem nie uciekł.

  — Louis zatrzymaj się, jesteśmy na światłach to żadne wytłumaczenie — burknął, próbując otworzyć drzwi.

  — Po co? Nie dam ci uciec, pada deszcz — mruknął.

  — Wysadź mnie przy najbliższej okazji — powiedział stanowczo.

  — Nie marudź, i tak tego nie zrobię. Miałem cię podwieźć do domu, więc wysadzę cię przy samiusieńkich drzwiach — rzekł, ruszając, kiedy zobaczył zielone światło.

  — Zaraz w sumie i tak będziemy — powiedział cicho, spoglądając na szybę, aby nie musieć patrzeć na twarz szatyna.

  — Więc czemu chcesz wysiąść już teraz? — uniósł brew, jedną dłoń, kładąc na jego kolanie. Chciał sprawdzić, do czego może się posunąć i czy fakt, że Styles był w nim zakochany, pozwoli mu na przekroczenie granicy.

  — Nie dotykaj mnie — burknął, zrzucając rękę chłopaka ze swojej nogi.

  — Jaki niedotykalski — prychnął, skupiając się na drodze.

  Harry poczuł, napływające do oczu łzy. Tym gestem Louis udowodnił mu, że znów chciał się nim zabawić - upokorzyć go, wykorzystać. Najlepszym rozwiązaniem w tej sytuacji było trzymanie się z dala od Tomlinsona. Styles naprawdę nie chciał znowu cierpieć, zwłaszcza z jego powodu. Kilka minut później Louis zgasił silnik, parkując pod domem Harry'ego. Westchnął cicho, odblokowując drzwi, a następnie spojrzał w jego stronę.

  — Dzięki — powiedział cicho, odpinając pasy. Przed wyjściem z samochodu chciał być jednak na czysto z szatynem, aby ten później dał mu spokój i nie miał do czego się doczepić. Westchnął więc, nachylając się w jego stronę — Zapłata?

  Tomlinson uśmiechnął się, jednak po chwili namysłu stwierdził, że nie może Harry'ego do niczego zmuszać, bo tym sposobem jedynie go do siebie zniechęci. Przybliżył się do niego, a następnie złożył delikatny pocałunek na jego policzku. Odsunąwszy się, wplótł dłoń w niesforne kosmyki jego kręconych włosów, a po kilkukrotnym ich poczochraniu, zabrał rękę.

  — Idź szybko, żebyś za bardzo nie zmoknął.

  — Czyli już nie jestem ci dłużny? — spytał, kiedy chciał już wysiadać.

  Szatyn wzruszył jedynie ramionami, posyłając w jego stronę tajemniczy uśmieszek.

  — Dobra, cześć — mruknął, biorąc swój plecak i wybiegł z samochodu, udając się jak najszybciej do drzwi wejściowych swojego domu.

  Niebieskooki poczekał aż ten wejdzie do środka, a następnie odpalając silnik, odjechał z piskiem opon w swoją stronę. Harry natomiast osunął się po drewnianej powierzchni, chowając twarz w dłoniach. Naprawdę miał mieszane uczucia, co do szatyna - co on kombinował? Dlaczego mieszał mu w głowie? Z jednej strony Styles powinien trzymać się z nim na dystans, ale z drugiej nie potrafił - kochał go do cholery.

* * *

  Liam żwawym krokiem przechadzał się po mieście, obierając najdłuższe drogi do domu, aby rozruszać swoje, już nie takie młode, kości. Dawno nie był na świeżym powietrzu. Codziennie po kilka godzin siedział w bazie Horana, a później wracał samochodem do domu, szedł spać na trzy godziny, a następnie z rana pędził spóźniony do szkoły, w której spędzał pół dnia. Ciągle żył w zamkniętych czterech ścianach, bez możliwości podziwiania, otaczającej go, natury.

  Dziś rano, spoglądając w swój grafik, niezmiernie ucieszył się, widząc, że praktycznie całe popołudnie miał wolne. Pogoda zza okna dopisywała, więc Payne niewiele myśląc postanowił ją wykorzystać. Idąc, między ludźmi, wdychał głęboko powietrze, będąc zadowolonym ze swojej porannej decyzji.

  Mrużąc delikatnie oczy, uniósł na moment głowę do góry, aby podziwiać błękitne niebo, na które zaczęły lekko nachodzić ciemne chmury. Mimo to Liam nie tracił pogody ducha - uwielbiał słoneczne dni. Kiedy rozkojarzony myślą o pogodzie skręcił w uliczkę, prowadzącą do jego domu, poczuł nagłe i silne pchnięcie, a zaraz później znalazł się na ziemi z obcym, czerwonowłosym chłopakiem, przylegającym do jego klatki piersiowej. Payne syknął cicho z bólu.

  — Jezu, jaka stłuczka — zaśmiał się nerwowo Liam, próbując pokazać, że upadek nie zrobił na nim żadnego wrażenia.

  Obcy chłopak podniósł się na łokciach, spoglądając na twarz bruneta z delikatnym uśmiechem. To spowodowało, że sarnooki wstrzymał na chwilę oddech. Przez ułamek sekundy poczuł, jakby świat się zatrzymał. Może to brzmiało jak w jakimś tandetnym romansidle, ale taka była prawda.

  Liam zeskanował malinowe usta chłopaka oraz delikatnie zarumienione policzki, a później wzrokiem podjechał do góry, napotykając jasnoniebieskie tęczówki, lekko przysłonięte przez czerwoną, farbowaną grzywkę, zdecydowanie dodającą chłopakowi uroku. Nieznajomy wyglądał przepięknie, w oczach Payne'a dorównywał aniołom.

  Podziwiając twarz mężczyzny, Liam nawet nie zorientował się, kiedy ten zaczął do niego mówić.

  — Uderzyłeś się w głowę? — spytał lekko zaniepokojony, kiedy chłopak nie reagował na jego słowa. Zaraz zszedł z ciała sarnookiego, siadając tuż obok.

  — Trochę — zaśmiał się Liam, podnosząc się powoli do siadu. Wiedział, że na jego idealnej, opalonej skórze, z pewnością wytworzą się siniaki — Natomiast ty wyglądasz, jakbyś co najmniej przeżył bliskie spotkanie z kotem — dodał, mierząc wzrokiem jego krwawiącą, ciemną brew — Kłopoty z dziewczyną?

  Humor nieznajomego zmienił się diametralnie. Uśmiech niemal natychmiastowo zniknął z jego twarzy, a oczy nie były już tak jasne i wesołe jak jeszcze chwilę temu. Payne przygryzł niepewnie wargę, nie wiedząc, czego się spodziewać. Jego nowy obiekt westchnień nie wyglądał już tak sympatycznie. Nie powinien o to pytać?

  — Nie twój interes — warknął, wstając na równe nogi.

  — Wybacz, nie chciałem cię urazić. Może pomogę ci to opatrzyć? – spytał, wstając z ziemi, a następnie pocierając nerwowo swój kark dłonią.

  — Nie potrzebuję pielęgniarki — burknął, wymijając zdezorientowanego bruneta.

  — Chciałem tylko pomóc, nieznajomy. Wybacz — rzucił za nim, unosząc ręce do góry na znak poddania się. Poprawił spodnie, a następnie ruszył w swoją stronę, starając się nie oglądać do tyłu.

  Liam był niezadowolony z takiego obrotu sprawy, nawet nie zdążył zapytać go o numer albo chociażby nawet o imię. Wzdychając cicho, miał nadzieję, że jeszcze kiedyś na siebie wpadną. Wiedział bowiem, że te piękne oczy nie znikną z jego głowy tak szybko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro