23. To nie powinno się wydarzyć.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

  Harry kręcił się po sklepie, pchając leniwie pełny zakupów wózek. Jego mama, gdy tylko przekraczała próg supermarketu, nie mogła powstrzymać się przed wzięciem przynajmniej kilkunastu rzeczy z każdej półki. Styles robił jedynie za tragarza, którego ciągała wszędzie za sobą przez jakieś dwie godziny. Kędzierzawy nienawidził robić z nią zakupów, zwłaszcza kiedy gubił ją trzeci raz pod rząd w alejce z alkoholami, tak jak było i tym razem. Nastolatek ledwo, co pchał maszynę na kółkach, a co dopiero jak miał biegać za nią i ciągle dotrzymywać jej kroku. Ponadto rodzicielka nie odbierała od niego telefonu, przez co Harry totalnie nie wiedział, co robić. Strach pomyśleć, ile pieniędzy dziś wyda na te arcypotrzebne w codziennym życiu, rzeczy. Zielonookiemu czasami robiło się słabo, kiedy widział końcową cenę do zapłaty.

  Styles warknął pod nosem, opierając się o wózek. Jego zdaniem jego matka dzisiaj przeszła samą siebie. Będąc tak zamyślonym i wpatrzonym w jeden punkt, nawet nie zorientował się, kiedy ktoś objął go w tali. Dopiero, w momencie w którym nieznany sprawca chuchnął mu ciepłym oddechem w ucho, wrócił do rzeczywistości, gwałtownie odskakując na bok. Kiedy uniósł swoje spojrzenie na winowajce, zamarł.

  — Louis, c-co ty tu robisz? — wyjąkał, spoglądając na niego.

  — Zakupy — pomachał mu przed oczami koszykiem — A ty przygotowujesz się już na apokalipsę? — zmarszczył brwi, zerkając na wózek.

  — Mama chciała, żebym poszedł z nią. Ledwo teraz z tym idę — sapnął, próbując pchnąć wózek na potwierdzenie swoich słów.

  Tomlinson roześmiał się, odsuwając Harry'ego, a następnie zaczynając z łatwością pchać wózek. Swój koszyk powiesił na swoim przedramieniu.

  — Marudzisz, to nie jest takie ciężkie — wzruszył ramionami — Chodź, pomogę ci. Tylko powiedz, gdzie mam jechać.

  — Żebym ja to wiedział — wymamrotał cicho, idąc obok szatyna.

  — Dzwoniłeś? Pisałeś? — pytał, rozglądając się wokół.

  — Ta- — urwał, widząc szybko idącą w jego stronę kobietę — Mamo, ileż można cię szukać — burknął brunet, podchodząc do swojej rodzicielki. Dopiero teraz Louis mógł zauważyć jak bardzo podobni byli do siebie.

  — Wybacz skarbie, zagadałam się z Mardie — uśmiechnęła się szeroko — A to kto? — spytała, marszcząc brwi.

  Zmierzyła młodzieńca uważnym wzrokiem, nie omijając żadnego tatuażu na jego przedramieniu czy kolczyka w lewej brwi. Chłopak jej zdaniem wyglądał, jakby dopiero co opuścił więzienne kraty. Przez myśl Anne przeszło przez chwilę, jak zareagowali na to wszystko jego rodzice. Sami pozwolili mu doprowadzić się do takiego stanu? A co najważniejsze - od kiedy jej synek zadawał się z takimi ludźmi?

  — Jestem Louis — odezwał się z delikatnym uśmiechem — Chodzę do szkoły z Harrym, jestem w klasie wyżej — dodał, zagryzając wargę.

  — Oh, rozumiem — powiedziała, niemal od razu rozumiejąc, kim on był. Często, kiedy sprzątała w pokoju Harry'ego, widziała to imię na kartkach, otoczone czerwonymi serduszkami. Rzuciło jej się w oczy nawet jedno jego zdjęcie, więc już miała pewność, że chłopak był tym, w kim jej mały chłopiec widział swoją pierwszą nastoletnią miłość.

  Kobieta uśmiechnęła się promiennie, zapominając o swoich wszelkich wcześniejszych obawach. Jej zadaniem było pomóc swojemu małemu mężczyźnie i pokazanie się z jak najlepszej strony.

  — Także... ja już pójdę, miło było panią poznać — odezwał się w końcu Tomlinson, gotowy odejść od Stylesów, jednak zatrzymała go w ostatniej chwili ręka Anne.

  — Skarbie, przyjaciele mojego synka zawsze mile są u nas widziani, więc zapraszam cię na dzisiejszy obiad oraz ciasto, które sama zrobiłam — powiedziała kobieta, uśmiechając się ciepło do szatyna.

  Louis spojrzał niepewnie na kędzierzawego, jakby szukając w jego oczach zgody, a następnie skinął lekko głową, nie wiedząc za bardzo jak powinien się zachować. Niecodziennie zostawał zapraszany do cudzego domu na posiłek. Nawet we własnym bywał rzadko, raptem raz na kilka lat w urodziny, którejś ze swoich sióstr.

  — W porządku — odparł, a Anne klasnęła w dłonie, ruszając w stronę kas, zostawiając nastolatków w tyle.

  — Wybacz za nią — westchnął Harry, przymykając oczy, następnie przejeżdżając ręką po swoich lokach.

  — Twoja mama jest przeurocza — roześmiał się szczerze, ponownie wracając do wózka, którego zaczął pchać za kobietą — Zupełnie jak ty w niektórych momentach — dodał.

  — Nie porównuj mnie do mamy, proszę cię — jęknął niezadowolony, patrząc na niego.

  — Dlaczego? — uniósł brew.

  — Po prostu — wymamrotał.

  — Nie macie dobrych relacji między sobą? — dopytał.

  — Nie chodzi o to. Po prostu czasami traktuje mnie jak dziecko i obchodzi się ze mną jak z jajkiem. Zresztą, co cię to obchodzi? — burknął, zaczynając wykładać zakupy na taśmę.

  — Zadziora — wymruczał, zdejmując z przedramienia rączkę koszyka. Ustawił się za Harrym, czekając aż skończy rozpakowywać rzeczy.

  Kiedy obydwaj zapłacili za swoje zakupy wyszli ze sklepu, napotykając Anne, rozmawiającą z jakąś starszą kobietą. Rozpromieniona Styles szybko zbyła nieznajomą, a następnie podeszła do swojego syna i szatyna, którego pragnęła poznać bliżej. Tomlinson zaoferował podwózkę, gdyż i tak był samochodem. Harry niechętnie przystał na jego propozycję, nie mając ochoty na jego towarzystwo w swoim domu, ale już wszystko było postanowione, więc on nie miał prawa głosu. Po kilkunastu minutach byli już pod domem państwa Styles, więc niebieskooki ponownie zaoferował swoją pomoc - tym razem w przenoszeniu zakupów. Imponował tym bardzo starszej brunetce, która widziała w szatynie idealnego zięcia.

  W momencie, w którym nikogo w pobliżu nie było, Harry rozpakowujący w kuchni zakupy, schował pod swoją bluzę kilka rzeczy, a następnie popędził z nimi do pokoju, w którym ukrył je w swoim sekretnym miejscu. Zaraz po tym opadł na łóżko z głośnym westchnięciem.

  — Co tam chowasz? — usłyszał głos szatyna, opierającego się o framugę drzwi — Biegłeś aż się za tobą kurzyło — dodał.

  — Nie twoja sprawa — burknął, podnosząc się na łokciach.

  — Chyba będę musiał powiedzieć to twojej mamie, na pewno się tym zainteresuje — mruknął z uśmiechem, podchodząc do młodszego.

  — Pojebało cię? — spytał, patrząc na niego ze złością w oczach.

  — To powiedz, co chowasz — zachęcał, wchodząc na łóżko, a następnie siadając na jego udach, delikatnie nachylając się ku jego twarzy — To jak? — uniósł brew.

  — Co ja... Jesteś za blisko — szepnął brunet, orientując się, w jakiej pozycji się znajdują.

  — Mogę być jeszcze bliżej — mruknął, nachylając się tak, że stykali się nosami.

  Harry spojrzał w niebieskie tęczówki szatyna, a chwilę później nie wiedząc, dlaczego zjechał wzrokiem na malinowe usta starszego, w które następnie wpił się, powodując, że Louis wyszczerzył zdziwiony oczy, jednak mimo to niewiele myśląc oddał pocałunek. Myślał, że to on będzie pierwszym, który zainicjuje ich pierwsze zbliżenie - a tu proszę.

  Styles z przymkniętymi oczami, zarzucił ręce za szyję Louisa, przez co oboje polecieli do tyłu. Kędzierzawy z cichym jękiem wylądował na plecach, a Louis korzystając z okazji ułożył ręce na biodrach młodszego, pogłębiając pocałunek.

  — Chłopcy cz-... — usłyszeli kobiecy głos, przez co momentalnie się od siebie oderwali. Harry pod wpływem chwili zepchnął szatyna z siebie, powodując, że wylądował na podłodze. Niecałą sekundę później do pokoju weszła Anne.

  — Tak mamo? — spytał, siadając gwałtownie na łóżku.

  — Chciałam wam powiedzieć, żebyście zeszli na dół... — mruknęła, mierząc syna podejrzliwym wzrokiem.

  — Dobrze, zaraz... zaraz zejdziemy — odparł Harry.

  — Co Louis robi na podłodze? — spytała, stając na palcach, aby dostrzec niebieskookiego maskującego się po ramieniu.

  — Spadł, tak właśnie, spadł — odparł nerwowo, spoglądając na chłopaka.

  — Lubię czasami spaść na podłogę. Wie pani, dawka adrenaliny — uśmiechnął się niemrawo, na co kobieta skinęła z uznaniem głową, wychodząc z pomieszczenia. — Ała? — spojrzał z wyrzutem na Harry'ego.

  — Dobrze ci tak — parsknął, wstając z łóżka, a następnie stając nad Louisem, któremu podał dłoń.

  Tomlinson złapał za nią, a następnie pociągnął ją w taki sposób, że Harry stracił równowagę lądując na jego udach. Niebieskooki wyszczerzył się, cmokając młodszego w kącik ust.

  — Nie za dużo sobie pozwalasz? — unosił brew. Ten pocałunek nie powinien mieć miejsca, dlaczego Harry dał się ponieść chwili? Cholera, jaki Styles był głupi.

  — Sam mnie pocałowałeś — uśmiechnął się, trącając swoim nosem ten jego.

  — To nie powinno się wydarzyć — wymamrotał, opierając głowę na ramieniu starszego.

  — A jednak się wydarzyło i nie mów, że tego nie chciałeś, bo widać to było po tobie. Wciąż widać, że masz ochotę się na mnie rzucić — wymruczał mu do ucha, kładąc dłoń na jego plecach.

  — W co ty grasz, Tommo? Nagle zaczynasz za mną łazić i zachowujesz się, jakbyś zwariował. Jakiś zakład? — burknął, odsuwając się delikatnie od niego.

  — Tommo? Aw, już posługujemy się pseudonimami? — spytał głupio, uśmiechając się wesoło. Harry wcześniej nie widział go w tak dobrym humorze — Żaden zakład, słodziaku. Spodobałeś mi się, jesteś okropnie uroczy, swoim uśmiechem potrafisz roztopić moje lodowate serce. Jesteś tak niewinny, że to aż boli.

  — Jakoś ci nie wierzę, wiesz? — odparł, podnosząc się powoli z szatyna i ruszając do okna. — Od kiedy pamiętam niszczyłeś każdy mój dzień, projekt, dokuczałeś mi, twoi znajomi mnie bili, a teraz nagle zmieniasz się nie do poznania. Może Niall kazał ci to zrobić, co? Obydwoje uwielbiacie takie zabawy — mruknął pod nosem, opierając się łokciami o parapet.

  Louis westchnął ciężko, wstając i podchodząc do chłopaka

  — Niall nie ma z tym nic wspólnego — odparł — Wiem, co było wcześniej i naprawdę tego żałuję. Nie mogę jednak cofnąć czasu, a wiem, że przeprosiny nie wystarczą.

  — Czuję, że nie powinienem ci ufać, ale jakoś nie potrafię – wymamrotał pod nosem, mając nadzieje, że ten nie usłyszy.

  — Zaufaj mi, mały — szepnął, obejmując go — Nie pożałujesz swojej decyzji, obiecuję.

  Harry wiedział jednak, że i tak skończy ze złamanym sercem, mimo to odwrócił się i wtulił w ciało starszego, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Louis uśmiechnął się, kodując sobie w głowie, że nie może tego spieprzyć.

  — Chodźmy na dół, bo twoja mama się zniecierpliwi — mruknął po dłuższej chwili.

  — Yhym, możemy iść — szepnął cicho ruszając do kuchni.

  Kiedy zeszli na dół Anne zmierzyła ich od góry do dołu uważnym spojrzeniem. Uśmiechnęła się, zapraszając chłopców gestem ręki do stołu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro