Rozdział 5 - Ból głowy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Moja Ciocia tam jest - powiedziałem szeptem.

- Twoja... Co-? Hahahhahah - wybuchł śmiechem tak głośno, że daje słowo, że jeszcze chwila a go uduszę...

- Cicho być! Bo mnie znajdzie. A już co gorsza bo z tobą...

- Ej no weeeź. Nie zapominaj kto cię właśnie odłowił od problemów - uśmiechnął się dumnie.

- Kto mnie co?! To ty to wszystko zacząłeś, idioto! - zacząłem się po nim wydzierać, nawet nie zwracając uwagi na to, jak głośno jestem.

Z mojego darcia się wyrwał mnie dzwonek od mojego telefonu.
Wyjąłem urządzenie z kieszeni kurtki i odwróciłem go ekranem do siebie.
Moim oczom ukazał się napis
"Kierownik"
Oho, będą problemy, pomyślałem w duchu.
Chciałem odebrać telefon, ale zatrzymało mnie groźne i poważne "Nie.", które wyszło z ust bruneta.

Kątem oka zobaczyłem jak ukradkiem wygląda zza rogu ściany.

Podniosłem wzrok w momencie gdy z jego ust wyszło szybkie "cholera jasna"

- Co Ci-? - Chciałem się zapytać o co mu chodzi, ale ten był szybszy ode mnie.

Podszedł do mnie i stanął mega blisko, trzymając swój palec wskazujący tuż przed moimi ustami.

Zaniemówiłem.
Patrzyłem się na niego zdziwionym wzrokiem
Jemu chyba zabrakło języka w gębie, bo stał tępo, nie wiedząc, co ze sobą zrobić.
Po chwili jego policzki przybrały lekko różowego odcienia.
Moje również zrobiły się ciepłe.
Nie wiedziałem co mam zrobić.
Czy złapać go za tego palca, odepchnąć od siebie i zdzielić z liścia po mordzie, czy stać i nic nie robić.
Hmm, ciężka decyzja.
Postanowiłem poczekać trochę na rozwój sytuacji.
Ale ileż można czekać, patrząc, jak ten idiota umiera wewnętrznie z cringu...
Stał wryty jak słup.
W dodatku, jak czerwony słup.

No dejtaż spokój.
Ileż można czekać aż ten ciołek się odlaguje?

- Bierz te łapska! - podniosłem głos poddenerwowany i złapałem go za nadgarstek.

- Nie umiesz ustać chwilę cicho, rudzielcu? - mówił szeptem starając się mnie uciszyć.

- TYY...! Tego już za wiele! Taka łajza jak ty nie będzie mnie nękać i siłą uciszać. No jeszcze czego😤
Chciałem się wyrwać ale był szybszy i złapał mnie za rękę.
Próbowałem się wyrwać, ale ta menda ma niezłą krzepę.
Przyszpilił mnie plecami do ściany.

- Nie chcę być niemiły czy coś, ale mamy dwie opcje - zaczął, próbując mnie uspokoić.

- Czego znowu? - warknąłem.

- Pierwsza możliwość, ta przyjemniejsza i bardziej komfortowa dla naj obojga, bierzemy nogi za pas i po cichu stąd zwiewamy.

- A ta druga?

- Będziemy się tak szarpać na siłę, aż niebezpieczeństwo minie, a kiedy to nastąpi to nie do mnie to pytanie, bo nie wiem - odparł powoli - Więc? Jaki jest twój wybór?

- Tch - prychnąłem - odwal się.

- Czyli co, wychodzi na to, że wybierasz drugą opcję? - spojrzał na mnie z chytrym uśmieszkiem.

- Daj mi spokój kretynie! I puszczaj! Bierz te zabandażowane łapska ode mnie! - próbowałem mu się wyrwać.

Po kilku próbach udało mi się, wykręcając mu nadgarstek.
Ten syknął i zawył z bólu, trzymając się za boląca część ciała.

- Chuuuyaaa... Czemu? - jęczał, trzymając się za nadgarstek.

- Przestań jęczeć jak baba, mumio.

W tej chwili zdałem sobie sprawę z jednej jakże istotnej kwestii.
Od dłuższej chwili byliśmy trochę zajęci i zapomnieliśmy żeby być cicho. I straciliśmy z oczu moją ciocię...

- Szlag - zakląłem cicho.

- Hm? - przekręcił głowę na bok pytająco.

- Przez ciebie, idioto, straciłem ją z oczu...

- Kogo?

- Jakim ty jesteś debilem... 🤦- westchnąłem załamany - moją ciocię, ciołku.

- No dobra, dobra, kumam. Ale mógłbyś przestać mnie już w końcu wyzywać, Chuu - spojrzał na mnie smutnymi oczami jak szczeniak.

- Hmpf! Będę mówił tak jak mi się podoba, mumio.

- Huh, a to z jakiej racji?

- Bo tak powiedziałem i koniec tematu.

- Aj, Chuuya Chuuya. Daj już spokój.

Jakąś chwilę potem, zaczęło mi się coś kręcić w głowie.
Odwróciłem się do niego plecami, pochyliłem się i złapałem za skroń.

- Chuu? - zapytał zaniepokojonym głosem i podszedł powoli.

- Daj mi spokój - warknąłem - od twojego gadania rozbolał mnie łeb.

Wyciągnął dłoń w moją stronę, ale odepchnąłem ją.
Nie ustępował, ja również.
Do czasu aż ból głowy nie spowodował, że zachwiałem się, ledwo utrzymując równowagę na nogach.

- Weź odpuść i daj sobie pomóc - Dazai złapał mnie za rękę.

Chciałem mu przywalić, ale przez nagły przypływ bólu straciłem równowagę, i na moje szczęście-nieszczęście, przewróciłem się na niego.

Ten zdążył mnie złapać, dzięki czemu nie przywaliłem o ziemię.

- Co ci jest? - mówił cicho zmartwionym głosem.

- Ja... - mroczki przed oczami zaczęły nabierać na sile, i czułem, że zaraz odpłynę.
Cholera, wszystko tylko nie to.

Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, obraz stawał się coraz czarniejszy i nie ostry.

- Chuuya...? - zapytał brunet, ale ja już odleciałem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro