25 - Risotto ze szparagami

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Nick! - krzyknęłam, zachrypniętym głosem co zabrzmiało jak szept. Na szczęście wystarczył.

- Hmmm...co ? - chłopak powoli otwierał oczy i widocznie moje przerażenie mu się udzieliło. - Co jest. - powiedział już bardziej przytomny.

- Rodzice wrócili...

- Fuck, oooookej. Luz, są dwa wyjścia.

- Jakie? - wstałam z łóżka, by znów na nim usiąść przez zawroty głowy i mdłości, które na szczęście minęły.

- Konfrontacja z twoimi rodzicami albo wyjście przez okno...

- Nie pozwolę ci wyjść przez okno!

- Nie potrzebuję twojego pozwolenia. Nie do tego. - Nick uśmiechnął się i puścił mi oczko. - To co?

Zaszłam rumieńcami i zrobiło mi się dziwnie gorąco. Jednocześnie nie mogłam sobie przypomnieć nic z tego co działo się, według zegarka, czterdzieści minut temu.

- Nie możesz z nimi gadać...to się źle skończy, mój ojciec dostałby zawału!

- No widzisz. - wstał z drugiej strony łóżka i przeciągną się, po czym podszedł do mnie i przykucnął. - Weź leki przeciwbólowe, tylko błagam nie za dużo. Pij dużo wody i zjedz coś, widzimy się jutro.

Może to buziak w czubek głowy, a może zgon po alkoholu, ale nie zorientowałam się kiedy wyskoczył przez okno. Gdy podeszłam je zamknąć, go już nie było.
Owiał mnie delikatny wiatr, w tym momencie zdałam sobie sprawę, że stoję przed oknem w nie jednej a dwóch bluzach.

Cóż, możliwe, że w emocjach nie zwróciłam uwagi na to, że śpiący obok mnie Nick był w czarnej koszulce. A byłam stuprocentowo pewna, że wcześniej miał na sobie fioletową bluzę. Którą teraz to ja miałam na sobie. Wyglądała trochę śmiesznie, była dużo zadłuża, na szerokość i długość a rękawy musiałam podciągnąć. Spod spodu wystawała moja bluza i skrawek bandaży, które starałam się w miarę możliwości wymieniać.

W końcu się ocknęłam i zamknęłam okno, gdy usłyszałam kroki na schodach.

Rozejrzałam się po pokoju, w mniej niż sekundę dopadłam biurka, na którym leżał tylko jakiś zeszyt.
What the fuck.
Gdzie są papierosy? Rodzice je znaleźli? Jeśli tak, mam przesrane.

Nie miałam czasu na panikę, ktoś zapukał do moich drzwi, po czym nie czekając na zaproszenie, otworzył je.

- Hej, Willow. Jedziemy na obiad, ogarnij się i wychodzimy.

- Hej, mamo. - przetarłam zmęczona oczy, po czym zlustrowałam spojrzeniem kobietę stojącą przede mną. - Ładnie wyglądasz.

- Dziękuję. - uśmiechnęła się delikatnie i przejechała ręką po czerwonej marynarce i spodniach w takim samym kolorze. - Skąd masz tę bluzę? - kobieta zmarszczyła brwi.

- Tę bluzę...to bluza znajomego, zimno było. - zaczęłam bawić się palcami i spojrzałam na swoje stopy.

- Aha... pamiętaj, by oddać bluzę "znajomemu" - posłała mi rozbawione spojrzenie. - Wyjeżdżamy za piętnaście minut. Przebierz się, jak ojciec zobaczy, cię w męskiej bluzie to zwariuje.

Po chwili zostałam znów sama w pokoju. Doszłam do wniosku, że raczej to nie rodzice zabrali mi pety. Jak jest szansa, że to Luke ?

*
Przebrałam się w czarny top, zielony sweter z dużym dekoltem i niskie szare spodnie.

Uznałam, że nie często zdarza się takie wyjście do restauracji z rodzicami, więc założyłam nowy wisiorek, który dostałam od mamy na urodziny.

Srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie księżyca, idealnie dopełnił mój outfit.

Wyrobiłam się szybko i zostało mi jeszcze sześć minut zapisu. Mimo to zeszłam na dół z celem, leki przeciwbólowe.

Miałam szczęście, nikogo nie było w kuchni, dzięki czemu obyło się bez tłumaczenia. Łyknęłam dwie tabletki i po piłam szklanką wody. A potem drugą, bardzo chciało mi się pić.

Niedługo potem pojechaliśmy do restauracji, w trójkę. Okazało się, że Luke nocował u znajomego. Przyznaje, że niezbyt mi się to podobało, oznacza to, że będę sama z rodzicami.
Zważywszy na nasz kontakt, nie wiem, czy się cieszyć, czy płakać. Zawsze może być lepiej, ale i gorzej.

Całe szczęście pojechaliśmy do jakiejś włoskiej knajpki i nie odstawałam ubiorem. Bałam się, że gdy przesadzę i ubiorę się jak szczur na otwarcie kanału, nie będę pasować.

Nawet nie wiedziałam, ale rodzice zarezerwowali stolik. Był to zaplanowany obiad?

Dostaliśmy menu i w tym momencie zdałam sobie sprawę, że będę musiała zjeść to co zamówię, zjeść porcje, którą dostanę. Nie mogę dostosować jej wielkość ani odpowiednio policzyć kalorii. Przełknęłam gorzką ślinę, starając się nie myśleć o kaloriach i kilogramach, które się z nimi wiążą.

Zamówiłam risotto ze szparagami, a rodzice wzięli spaghetti.

- Willow chcesz coś do picia? - spytała mama, zerkając to na kartę to na mnie, a wysoka brunetka z notatnikiem w reku czekała na odpowiedź.

- Wodę poproszę. - uśmiechnęłam się do kelnerki i posłałam wesołe spojrzenie mamie.

- Coś jeszcze? - spytała kobieta, kończąc notować.

- To wszytko dziękujemy. - odpowiedzieli zgodnie rodzice.

Kelnerka odeszła i zabrała od nas dwie z trzech kart. A ja analizowałam swój wybór dania, a potem życiowe decyzje. Podważałam wybory z czasów podstawówki i beznamiętnym wzrokiem patrzyłam na solniczkę stojącą na środku stołu.

- Willow? Willow? - ocucił mnie głos ojca, na którego spojrzałam. - Willow, opowiedz jak szkoła?

Zdziwiona nagłą atencją otworzyłam usta, chcą zacząć opowiadać o nudnych kartkówkach.

- Dobrze, podali już termin balu wiosennego. Ma się odbyć w tym nowym hotelu, zastanawiam się, w czym iść. Do tego nauczycielka z biologii się na mnie uwzięła i groziła mi kozą. Kartkówki idą dobrze, raczej nie spadają mi oceny poniżej dostatecznego. - kłamstwo, kłamstwo i jeszcze więcej kłamstw. Jakie szczęście, że dziennik elektroniczny został zawieszony przez błędne oprogramowanie.

- Jak nazywa się ta nauczycielka? - spytał ojciec gdy na stole pojawiły się nasze dania.

- Nie ważne, radze sobie. Na prawdę. - posłałam im lekki uśmiech, po czym spojrzałam na swoje danie. - Wow, duże porcje tu mają.

- Skądże, normalne. A da twojego ojca to nawet nie przystawka. - zażartowała mam, na co tata parsknął śmiechem.

- Może i masz rację Stello, kiedyś te porcje robili większe. No, ale po coś chodzę na siłownię. - powiedział rozbawiony.

Chwyciłam za widelec i grzebałam nim w daniu, moje risotto wyglądało świetnie. No może przed napadem mojego widelca. Małe porcje, nabrane na widelec trafiały do moich ust. Po paru minutach na moim talerzu nie było wielkiej różnicy, a ja miałam odruch wymiotny. Odsunęłam od siebie talerz, co nie uszło uwadze mamy.

- Wszytko dobrze ? Skarbie?

Słyszałam to jak pod wodą. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzałam się po pomieszczeniu, i straciłam kontakt z rzeczywistością.

________________________________________________

Niespodzianka! Spytacie jaka? No dobra, już mówię....

Jutro epilog!

Tak, to jest ten moment :)

Mam mętlik w głowie....więc, jakieś pomysły na tytuł drugiej części? (miejcie na uwadze, że ma być jeszcze trzecia)





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro