Sweet life

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Annie zerknęła na zegar wiszący po przeciwnej stronie nad jednym ze stolików. Dochodziła siedemnasta piętnaście. Korzystając z okazji, że nie przybył żaden nowy klient, skierowała się na zaplecze. Chwyciła ozdobny talerz z dwoma muffinkami. Jedną czekoladową i jedną waniliową. Uśmiechnęła się do nich promiennie. To w upieczenie tych dwóch babeczek codziennie wkładała najwięcej serca.

Kiedy wróciła za ladę, drzwi się właśnie otworzyły i wszedł on. Jak zwykle schludnie ubrany i uczesany. Na jego twarzy malowało się wyraźnie zmęczenie po ośmiu godzinach pracy. Jego widok sprawiał, że serce Annie zaczynało szybciej bić. I było tak od roku, kiedy pojawił się w jej kawiarence po raz pierwszy. Od tej pory przychodził tu codziennie od poniedziałku do piątku. Czasami pojawiał się także w weekendy. Zawsze zamawiał to samo – dwie muffinki (czekoladową i waniliową) oraz czarną kawę z łyżeczką cukru. Po kilku miesiącach już nawet nie przyjmowała do niego zamówienia, ale on i tak zdawał się tego nie zauważać. Ciągle bujał w obłokach i tylko mruczał pod nosem podziękowanie za przyniesiony poczęstunek. Ta lekka nieuprzejmość nie zrażała jednak Annie. Był przystojny. Wręcz nieziemsko przystojny. Wysoki, dobrze zbudowany szatyn. Jej ideał. Oczywiście jeśli chodzi o wygląd, bo przecież liczy się też wnętrze.

Nalała kawy do filiżanki, wzięła talerz z muffinkami i ruszyła do ostatniego stolika pod oknem. To również był stały punkt jego wizyt. Zawsze siadał w tym samym miejscu.

– Proszę – powiedziała cicho, stawiając zamówienie na stoliku.

Nic nie odpowiedział. Nawet na nią nie spojrzał. Zrobiło jej się smutno, ale wróciła za ladę i przyglądała mu się z daleka.

Wstydziła się do tego przyznać, ale podkochiwała się w tym facecie od roku, a nie zamieniła z nim jeszcze ani słowa, pomijając zamówienia. Nie miała jednak odwagi do niego zagadać. To była jej największa wada, z którą borykała się przez dwadzieścia cztery lata swojego życia – nieśmiałość. Głównie w stosunku do płci przeciwnej. Bała się zrobić ten pierwszy, decydujący krok. A więc obiektem jej westchnień był mężczyzna, którego imienia nawet nie znała.

***

Od samego rana David był jakiś nieprzytomny. A wszystko przez wczorajszy wieczór. Planował te oświadczyny od miesiąca! I co?! Jajco. Cassy mu odmówiła. Nie powiedziała nawet dlaczego. Usłyszał tylko stanowcze „nie" i trzaśniecie drzwiami.

Przez całą noc zastanawiał się, co zrobił nie tak. Nie był wystarczająco czuły? Poświęcał jej za mało czasu? Nie kupował drogich prezentów? Gdyby chociaż wytłumaczyła powód odmowy, wiedziałby co poprawić. Ale teraz wszystko było już stracone. Myślał, że dożyją razem starości z gromadką dzieci i wnuków u boku, a skończyło się na niczym.

Normalny facet poszedłby pewnie do baru i się upił. Ale nie David. Alkohol pił sporadycznie i wiedział, że nie jest to odpowiednie lekarstwo na wszystkie smutki świata. Miał jednak nadzieję, że pomogą mu wyśmienite muffiny. Dlatego też, jak codziennie zaraz po pracy, udał się do „Sweet Life". Odkrył tę niewielką kawiarenkę przez przypadek przed około rokiem. Nie było tam tłumów, więc uwielbiał tam przesiadywać i myśleć. Do tego pyszne babeczki, które kochał od dzieciństwa, i ulubiona kawa, która pobudzała zmęczone szare komórki do myślenia. Czego chcieć więcej?

Wszedł do środka i zabrzęczał znajomy dzwonek zawieszony nad drzwiami. Nie zwracając na nic uwagi, skierował się do swojego stałego miejsca pod oknem. Opadł ciężko na krzesło i rozejrzał się dookoła.

Tyle razy chciał tu zaprosić Cassy, ale zawsze wykręcała się brakiem czasu. Dorzucała jeszcze informację o tym jakie to muffiny są kaloryczne, a ona przecież dba o linię i nie może sobie pozwolić na tę przyjemność. Natomiast David je wręcz ubóstwiał.

Nie zauważył nawet, kiedy na stoliku znalazł się talerz z tymi przysmakami, tak jak zamawiał codziennie – jedna czekoladowa i jedna waniliowa oraz kawa. Pomału przystąpił do konsumpcji. Ile razy zatapiał usta w babeczce, tyle razy wydawało mu się, że smakuje identycznie jak te, które robiła jego babcia. To był smak jego dzieciństwa. Zawsze gdy odwiedzał ukochaną babcię, zajadał się wszystkimi ich rodzajami. Zastanawiał się, jaka piekarnia piecze tak podobne muffiny do tych domowych.

Talerz i filiżanka już dawno były puste, ale nie spieszyło mu się do domu. Tam i tak wszystko kojarzyło mu się z niedoszłą narzeczoną. Nie miał najmniejszej ochoty tam wracać. Wolał spędzić noc, szlajając się po mieście.

Zupełnie stracił poczucie czasu. Nie zauważył też, że zapadł zmrok, wszyscy goście wyszli, a właścicielka zaczęła sprzątać lokal.

– Przepraszam – usłyszał cichy głos nad sobą i nagle się ocknął. – Minęła dwudziesta pierwsza. Chciałabym już zamknąć.

Spojrzał zdziwiony na średniego wzrostu blondynkę. Była wyraźnie zakłopotana, dając mu do zrozumienia, żeby sobie już poszedł. Już, a może raczej wreszcie.

– Tak, oczywiście. – Zerwał się z krzesła. – Przepraszam, zasiedziałem się.

– Nic się szkodzi – szepnęła i uśmiechnęła się nieśmiało. – Cieszę się, że mam takiego stałego klienta jak pan.

Nie wiedział, co odpowiedzieć, więc uśmiechnął się blado i ruszył do wyjścia. Przy drzwiach zatrzymał się na chwilę. Nie wiedział czemu, ale nagle ogarnęła go ochota wygadania się komuś. I nie jakiemuś kumplowi, któremu jednym uchem wleci, a drugim wyleci i tylko będzie nieświadomie potakiwał. Potrzebował kogoś, kto go wysłucha.

– Zawiodła się kiedyś pani na miłości?

Zdziwiona Annie oderwała wzrok od czyszczonego blatu i spojrzała na mężczyznę. Był śmiertelnie poważny. Wpatrywał się w nią, oczekując odpowiedzi. Przełknęła ślinę i modliła się w duchu, aby nie palnęła czegoś nieodpowiedniego.

– Szczerze powiedziawszy, nie miałam jeszcze takiej okazji.

Sądziła, że uzna, iż nie ma z nią o czym rozmawiać i wyjdzie. On jednak puścił dotychczas trzymaną klamkę i stanął przy ladzie naprzeciwko niej. Zrobiło się jej gorąco.

– A była kiedyś pani zakochana?

– Niestety nie – przyznała za smutkiem.

Co prawda podkochiwała się w kilku chłopakach ze szkoły, ale trudno nazwać to pełnowymiarową miłością, jeśli nawet z nimi nie rozmawiała. A wszystko przez tę nieśmiałość! Chętnie sprzedałaby ją komuś na targu.

– I niech się pani cieszy. Z tego to tylko same nieszczęścia.

Zawsze sadziła, że jest dokładnie na odwrót. Miłość kojarzyła się jej ze szczęściem i radością. Nie chciała się jednak głośno wypowiadać, skoro nie miała większego doświadczenia.

– Chyba pan troszkę przesadza – mruknęła ostrożnie.

– To znaczy było cudownie. Owszem, było, ale i tak pękło jak bańka mydlana.

Siedzieli chwilę w ciszy. Annie nie chciała go do niczego zmuszać, a David zastanawiał się, czy faktycznie jest sens wyżalać się obcej kobiecie. Ona pewnie miała mnóstwo swoich problemów, nie potrzebowała jeszcze cudzych. Czuł jednak, że zerka na niego co chwilę jakby w oczekiwaniu. A co tam. Może przynajmniej mu ulży.

– Ma na imię Cassy. Byliśmy razem od dwóch lat. Było nam ze sobą naprawdę dobrze. Przygotowałem świetną kolację, kupiłem dobre wino i się oświadczyłem. A ona odmówiła i wyszła bez słowa wyjaśnienia.

Annie wpatrywała się w mężczyznę ze zdziwieniem. Nie widziała, że był z kimś związany. Do „Sweet Life" przychodził zawsze sam.

– Przykro mi.

– Mnie też. Choć jak się tak teraz nad tym zastanawiam, to nawet nie jestem pewny, czy naprawdę ją kochałem.

Może rzeczywiście się tylko do niej przyzwyczaił i było mu dobrze ze świadomością, że jest obok? Może to nie było prawdziwe uczucie, tylko poczucie wygody? Nie był pewien. W głowie miał straszny mętlik.

– Albo po prostu nie była pana warta – zasugerowała blondynka.

– Być może.

Znów zapanowała cisza. Annie wysprzątała do końca ladę i była gotowa zamknąć kawiarnię. Gość nie miał chyba jednak zamiaru jej opuścić. Właściwie jej to nie przeszkadzało. Miała przynajmniej okazję, aby z nim porozmawiać. Nawet jeśli tematem była inna kobieta. Udawała więc, że porządkuje jeszcze filiżanki i talerze.

– Ma pani może coś mocniejszego?

David sam się sobie zdziwił, ale naszła go ochota na trunek. Oczywiście nie, żeby się od razu upić. Tak dla odstresowania.

– Tutaj nie – odparła. – Ale na górze może znajdzie się jakieś wino.

– Na górze? – zdziwił się. – A co pani tam robi?

– Mieszkam. I piekę – dodała po chwili zastanowienia.

– A co pani piecze?

– Muffiny.

Spojrzał na nią niedowierzająco.

– Te muffiny? – Wskazał na kilka niesprzątniętych papierków po babeczkach.

– A jakie inne?

To by wyjaśniało ich cudowny smak i świeżość. Po śmierci babci zaglądał do wszystkich możliwych cukierni w poszukiwaniu równie dobrych babeczek jak te, które ona piekła. Niestety, żadne z nich nie były choć w połowie tak pyszne. Pewnie przebywały długą drogę z piekarni do sklepu, tracąc przy tym całą swoją świetność. Dopiero tutaj – w „Sweet Life" – odnalazł te prawdziwe, domowe muffiny. I wreszcie poznał ich sekret – były pieczone tu na miejscu, zaledwie kilka metrów nad kawiarnią.

– W takim razie ubóstwiam panią – wyznał z powagą, a Annie się wyraźnie zarumieniła. – Tylko moja babcia piekła tak pyszne muffiny. Mogłem jej pożerać tonami. Jest pani moim muffinowym bogiem.

Dziewczyna spuściła zawstydzona głowę. Nigdy nie usłyszała tak pochlebnych słów. Owszem, ludzie chwalili jej wypieki, ale nie wydawało się to tak miłe jak teraz. Może miało to związek z osobą, która je wypowiedziała?

– Dziękuję – szepnęła. – Nie sądziłam, że komuś aż tak smakują.

– Są wyśmienite. – Uśmiechnął się do niej promiennie. Po raz pierwszy od roku.

Annie miała wrażenie, że jej serce staje. Przez dwanaście miesięcy marzyła, aby ten mężczyzna choćby na nią spojrzał. A teraz rozmawiali sobie, jak gdyby znali się od wieków. Nie była pewna, czy to dzieje się naprawdę. Może to tylko sen, z którego zaraz się obudzi? Jeśli tak, to niech trwa w tym śnie do końca swoich dni.

– Ma pan jeszcze ochotę na to wino?

– Wstyd się przyznać, ale wielką.

Oboje zaśmiali się cicho. Annie wyszła zza lady i podeszła do drzwi. Czuła na sobie skupiony wzrok mężczyzny, kiedy zamykała je na klucz. Było to dość dekoncentrujące, ale udało się jej pozamykać wszystkie kłódki bez większego problemu.

– W takim razie zapraszam na górę – powiedziała, wskazując uchylone drzwi zaplecza.

David myślał, że blondynka sama uda się na piętro i zniesie trunek do kawiarni. Nie opierał się jednak zaproszeniu. Z przyjemnością podążył za nią po schodach. Po chwili znaleźli się w malutkim mieszkanku.

– Proszę się rozgościć w salonie.

Annie udała się do kuchni, której połowę stanowił ogromny piekarnik, a drugą blat. Była też niewielka lodówka i kilka szafeczek. Z jednej z nich wyciągnęła dwa kieliszki. Potem wróciła do salonu i otworzyła barek. Służył on raczej do przechowywania mało potrzebnych rupieci, ale miała zawsze w zapasie jedną lub dwie butelki czerwonego wina. Jej starsza siostra, amatorka tego alkoholu, lubiła wpadać bez zapowiedzi w niezbyt odpowiednich momentach.

Za ten czas David rozejrzał się po mieszkaniu. Było bardzo przytulne, ale mało przestrzenne. Mogły się w nim pomieścić jedna, góra dwie osoby. Po wystroju stwierdził jednak, że dziewczyna mieszka sama. Właśnie przyglądał się zawieszonym na ścianie zdjęciom, kiedy weszła do salonu.

– Mam nadzieję, że lubi pan czerwone, półsłodkie.

David podszedł do blondynki i odebrał od niej butelkę, gdyż ta nieskutecznie mocowała się z korkiem. Pociągnął mocno korkociąg i po chwili wino znalazło się w kieliszkach.

– Nie jestem zbyt wybredny, jeśli chodzi o alkohol. Z muffinami to co innego.

– Chętnie bym pana poczęstowała, ale niestety wszystkie dziś sprzedałam.

– To przyjdę jutro i wezmę podwójną porcję.

Usiedli na nieco zniszczonej sofie.

David wpatrywał się z zaciekawieniem w dziewczynę, która zatopiła usta w czerwonym płynie. Dziwne, że przychodził to kawiarni codziennie od roku, a nigdy nie zwrócił na nią uwagi. Jak przez mgłę pamiętał, że podczas jego początkowych wizyt odbierała od niego zamówienia. Po jakimś czasie już jednak nie zadawała sobie z tym trudu. Doskonale wiedziała, co zamówi. To samo co dzień wcześniej.

Siedzieli w ciszy i blondynkę wyraźnie to krępowało. Wydawała mu się taka nieśmiała i równocześnie urocza. Na pewno nie powie niczego o sobie sama od siebie. Postanowił troszkę ją podpytać.

– Długo prowadzi pani kawiarnię?

– Półtora roku. Od dziecka uwielbiałam piec. Zwłaszcza muffiny. Otwarcie własnego lokalu, to było moje marzenie. I jak widać udało mi się je spełnić. – Uśmiechnęła się, ale bardziej do swoich wspomnień niż do niego.

– Proszę mi wybaczyć to pytanie, ale ile ma pani lat? Wygląda pani jak nastolatka. To oczywiście komplement – dodał szybko, aby jej nie urazić.

Zaśmiała się cicho. Rzeczywiście ludzie czasami brali ją za licealistkę. Miała dziecięcą twarz.

– Dwadzieścia cztery.

– Naprawdę? To tylko pogratulować, że osiągnęła pani tak wiele w tak młodym wieku. Ja skończyłem niedawno dwadzieścia siedem i mam wrażenie, że moje życie to jedna wielka porażka.

Znów przypomniał mu się wczorajszy wieczór i wziął duży łyk wina. Nie działało niestety jak środek na zapomnienie, ale przynajmniej miało działanie relaksujące.

– Ale wracając do kawiarni, nie sądzi pani, że przydałaby się jakaś pomoc? Kelnerka czy sprzątaczka?

Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że dziewczyna prowadzi interes sama.

– To tylko osiem stolików – odparła. – Daję sobie radę.

Nigdy nawet nie pomyślała, żeby kogoś zatrudnić. Rzadko kiedy były tłumy, więc z obsługą nie było problemu. Sprzątanie, wbrew pozorom, też nie było uciążliwe.

– A skąd taka nazwa, „Sweet Life"?

To pytanie intrygowało go już od jakiegoś czasu. Czy miało się to odnosić do wypieków? A może wytłumaczenie było zupełnie inne?

– Bo życie jest słodkie – odparła z przekonaniem.

– Po tym, co mnie wczoraj spotkało, śmiem twierdzić, że jest raczej gorzkie – mruknął, sięgając po butelkę, aby dolać sobie wina.

– Bo jest też gorzkie, a czasami nawet kwaśnie – powiedziała, wpatrując się gdzieś w przestrzeń. – Tylko ten smak zależy od tego, z której strony się je ugryzie.

Zastanowił się chwilę nad jej słowami i stwierdził, że rzeczywiście coś w tym było. To od nas zależy, jaką pójdziemy drogą. I może się ona okazać dobra albo zła. Słodka albo gorzka. A czasami jest też zupełnie wypruta ze smaku.

Znów zapadła cisza. Każde z nich zatonęło we własnych myślach. Pierwszy ocknął się on.

– A tak w ogóle David jestem.

Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. Dopiero po chwili do niej dotarło, że się przedstawił i zapewne czekał na rewanż.

– Annie – odparła i stuknęli kieliszki, a potem się napili.

– No proszę, proszę. Rozmawiamy prawie od dwóch godzin i dopiero teraz mi się przypomniało, że wymagana jest jakaś kultura.

Opróżnił kieliszek i nalał następny sobie oraz Annie, która nawet nie skończyła pierwszej lampki. Podziękowała cicho i upiła troszeczkę.

– A jakie jest albo było twoje marzenie? – spytała, wpatrując się w niego.

– Odkąd umarła moja babcia, za wszelką cenę chciałem odnaleźć przepis na jej muffiny albo chociaż dostać gdzieś takie same. I jak widać mi się udało. Możesz się poczuć zaszczycona, bo to twoja zasługa.

Annie poczuła się zaszczycona. I to bardzo. Jej mama zawsze mówiła, że klucz do serca mężczyzny, to przypomnienie mu ukochanego smaku z dzieciństwa. Jaki to zbieg okoliczności, że facet, w którym się podkochiwała, ubóstwiał akurat muffiny, będące jej daniem popisowym. Jej modlitwy chyba zostały wysłuchane.

– A to dość zabawne, bo w posiadanie tego przepisu weszłam zupełnie przez przypadek – zaczęła historię, którą do tej pory poznały tylko jej mama i siostra. – Jako nastolatka byłam z klasą na wycieczce w górach. Lało jak z cebra, a ja się zgubiłam. Niespodziewanie dotarłam do jakiejś niewielkiej chatki. Mieszkała tam pewna przemiła staruszka. Pamiętam, że była ubrana w takie dziwne, znoszone, fioletowe poncho. Pozwoliła mi się na chwilę zatrzymać, wysuszyć ubrania i przeczekać burzę. Poczęstowała mnie swoimi domowymi muffinami. Były cudowne. Wręcz rozpływały się w ustach. Przyznałam się, że też uwielbiam piec, ale nigdy nie wychodzą mi tak dobre. I wtedy ona położyła przede mną kartkę z przepisem. Nie chciałam go przyjąć, bo wcześniej wyznała, że jest to specjalna, rodzinna tajemnica. Nie przyjęła jednak mojej odmowy, twierdząc, że i tak nie ma komu przekazać tej receptury, bo ma samych wnuków, którzy nie rwą się specjalnie do gotowania.

Skończyła opowiadać i poczuła na sobie zdziwione spojrzenie. David wpatrywał się w nią z otwartymi ustami.

– Chyba nie uwierzysz, ale to była moja babcia.

Rzeczywiście nie mogła uwierzyć. Czy to możliwe, że ich spotkanie było zapisane gdzieś w gwiazdach? Że to wszystko nie stało się bez przyczyny? Że babcia specjalnie dała jej ten przepis, aby mogli się kiedyś spotkać?

– Jesteś pewny? – wykrztusiła.

– Tak, jestem pewny.

To odkrycie zbliżyło ich do siebie jeszcze bardziej. Nagle przekonali się, że mają wiele wspólnych tematów. I to nie tylko tych związanych z muffinami. Opowiadali sobie historyjki z dzieciństwa, rozmawiali o swoich marzeniach. Okazało się, że oboje nie mają szczęścia w miłości.

Annie czuła się jak w niebie. Od początku miała przeczucie, że ten przepis to jakiś znak. Że ta kobieta nie daje jej go tak po prostu. Za tym musiało się coś kryć. Ten przepis zamienił całe jej życie. Otworzyła swoją własną kawiarnię i właśnie spędzała uroczy wieczór z mężczyzną swoich marzeń. Nie przejmowała się tym, że tak właściwe znali się zaledwie od kilku godzin. Znaki. Annie wierzyła w znaki i miała nadzieję, że przyniosą jej szczęście.

David nie pamiętał, kiedy ostatnio tak dobrze mu się z kimś rozmawiało. Ta dziewczyna była cudowna. Dlaczego wcześniej nie zwrócił na nią uwagi? Może wtedy jego życie potoczyłoby się inaczej. Ugryzłby je z tej słodkiej, a nie gorzkiej strony. Był jednak wdzięczny losowi, że w ogóle ją spotkał, że babcia dała jej ten przepis. Dzięki niemu mogli siedzieć teraz w przytulnym mieszkanku, ciesząc się swoim towarzystwem.

***

Do uszu Annie dotarła jakaś strasznie irytująca melodyjka. Chciała przewrócić się na drugi bok i przykryć poduszką głowę. Coś jej jednak uniemożliwiło ruch, a poduszki nie mogła znaleźć w zasięgu swojej ręki. Natrafiła jednak na coś jakby włosy, a potem twarz, nos, usta i lekki zarost na policzku. Otworzyła lekko oczy i usłyszała czyjś szept. Powoli podniosła się do pozycji siedzącej. Zdziwiła się nieco, kiedy okazało się, że leżała na Davidzie, który teraz rozmawiał przez telefon. Policzki jej poróżowiały i odwróciła wzrok, aby stwarzać pozory, iż nie przysłuchuje się rozmowie. Jej wzrok padł na zegar.

– O, Boże! – krzyknęła i David, aż podskoczył w miejscu. – Muffiny!

Nie zwracając większej uwagi na gościa, pognała do kuchni, aby jak najszybciej upiec babeczki. Została niecała godzina do otwarcia kawiarni, a ona jeszcze nic nie przygotowała!

– Biorę dziś wolne – rzucił mężczyzna to słuchawki. – Muszę pomóc przyjaciółce piec muffiny.

Rozłączył się, zanim jego rozmówca zdążył w ogóle się odezwać i pognał za blondynką. Wyglądała tak bardzo uroczo, biegając po całej kuchni i ustawiając na blacie potrzebne składniki. Stał przez chwilę w progu, opierając się o futrynę z uśmiechem na ustach.

– Daj. – Podszedł do blatu, kiedy zdenerwowana nie mogła otworzyć mąki.

– Nie powinieneś iść do pracy? – spytała, wyjmując z lodówki mleko i jajka.

– Świat się nie zawali jeśli nie pójdę do pracy, ale może być z nim krucho, jeśli nie zjem choćby jednej muffinki!

Zaśmiali się i wzięli do roboty. Mimo braku czasu nie obeszło się bez małej bitwy na mąkę i cukier. Oboje nie mogli sobie przypomnieć, kiedy ostatnio się tak dobrze bawili. Byli szczęśliwi. Mieli wrażenie, że odnaleźli cząstkę siebie, a wszystko za sprawą zwykłych (a może właśnie niezwykłych?) muffin.

– Annie? – zagadnął, kiedy dekorowali babeczki.

– Tak? – mruknęła, nie spuszczając wzroku z wypieków.

– Jesteś gotowa, aby poznać słodki smak życia?

Spojrzała w jego błękitne oczy, w których czaiła się iskierka radości. On w jej zielonych tęczówkach dostrzegł natomiast wyraźny znak zapytania. Nie czekając na odpowiedź, pochylił się nad nią i złożył na jej ustach delikatny pocałunek.

– Rzeczywiście życie jest słodkie – szepnęła między kolejnymi pocałunkami. – Nawet słodsze niż nasze muffiny. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro