#32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Więcej, więcej... - myślał ledwie przytomny, gdy opróżniał już drugą butelkę wódki. Wszystko wokół niego wirowało, obraz się zamazywał. Czuł się jak na karuzeli, pokój zdawał się kręcić i zmieniać prędkość obrotów. Zaczęło go mdlić, przez cały dzień nic nie zjadł, a teraz chlał na potęgę, w dodatku na pusty żołądek...

Żył praktycznie tylko na wódce, nawet nie próbował jeść kanapek od Natalii.
Coraz częściej coś go bolało, zwłaszcza gdy pił więcej niż zazwyczaj. Ból promieniował od żołądka przez wątrobę po inne wnętrzności, ale w tamtej chwili go to nie obchodziło, ważne, że mógł zapomnieć.
Po brodzie spłynęła mu kropelka czystej, która uderzyła o koszulę od piżamy. Niby wiedział że przesadza, ale co to kogo obchodziło...

Otaczające go powietrze było chłodne, jednak wódka rozgrzała ciało chłopaka do tego stopnia, że nawet tego nie odczuwał. Wiedział, że mógłby się nawet rozebrać, a i tak nie poczuł by dotyku mrozu na swojej bladej skórze.
Dokończył drugą butelkę. Życie się nie liczyło, nareszcie mógł spędzić trochę czasu w towarzystwie swojej ukochanej - Ciszy, której zazwyczaj towarzyszyła jej najlepsza przyjaciółka -Samotność. Bał się ich obu, jednocześnie czując do nich respekt i coś pokroju sentymentu. Dlatego nie chciał ich stracić.
Wolał je mieć przy sobie, aby nikt inny nie próbował ich zastąpić. Nie, żeby nie chciał, tak było po prostu łatwiej.

Rozbiegane myśli krążyły wokół dnia pracy, który minął ledwie kilka godzin wcześniej. Nareszcie zdobył się na wyjście do ludzi, zawarł znajomość z dwoma nowymi osobami, wykonał coś wartościowego! Czuł się tak niesłychanie dumny z siebie, a sukces oczywiście trzeba było opić...
No bo, rzecz jasna, nie pił z uzależnienia, po prostu... chciał świętować, a zawsze była ku temu jakaś okazja.

Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, że następnego dnia również będzie musiał iść do pracy, jednak przecież uda mu się wytrzeźwieć. A nawet jeśli nie, to wystarczy trochę kawy, aby odmienić się nie do poznania i wygladać jak człowiek.

Drżącymi dłońmi otworzył trzecią butelkę i pociągnął kilka łyków. Niespodziewanie stracił kontrolę w górnych kończynach, przez co większa część trunku znalazła się na jego twarzy, dekolcie i torsie. Reszta zawartości butelki rozlała się po pokoju i wsiąknęła w drewnianą podłogę. Butelka za to walnęła o podłoże i pękła na kilka części, jednak nie rozsypała się w drobny mak. Chociaż tyle...

Nie miał zamiaru brać się za sprzątanie, na pewno nie w środku nocy, będąc dosyć solidnie pod wpływem winowajcy całego zdarzenia.
Wstał opierając się o ścianę i poszedł do łazienki. Z trudem zdjął z siebie koszulę i odmył ciało z wysoko procentowego trunku, którego zapach roznosił się po całej łazience, korytarzu a także jego pokoju.

-A jebać to... - mruknął wycierając twarz ręcznikiem. Było mu już wszystko jedno, zwłaszcza to gdzie będzie spał tej nocy.

Wychodząc z łazienki wstąpił do opuszczonego pokoju Oleny, z którego zabrał koc, a następnie zszedł na parter.
Na dole było zimno, być może zdawało mu się, ale odniósł wrażenie, że w momencie wydychania powietrza, z ust wylatywała para.
Na oślep dotarł do kanapy i położył się na niej okrywając kocem.
Wpatrywał się w drewniany sufit i stolik stojący pod ścianą. Jak pusto, i jak smutno. Na sam widok odechciewało się żyć, już dawno temu powinien trochę odnowić cały ten dom... Problem w tym, że nie miał siły. Wszystko tutaj kojarzyło mu się z przeszłością: z szkołą, kolegami, z rodzicami i wypadkiem, który to zakończył ich dotychczasowe życie.

To dziwne, mama zawsze była niezwykle dobrym i uważnym kierowcą, ciężko uwierzyć w wersje, że straciła panowanie nad pojazdem. Początkowo ta teoria wydawała się tak nieprawdopodobna, że wystosowano prośbę o dokładniejsze śledztwo, ale pismo zostało odrzucone. Sprawę prowadził tata Yao, miejscowy policjant z wydziału śledczego, który dokładnie przestudiował wszystko co się wydarzyło i był pewien, że był to tylko nieszczęśliwy wypadek.
Cóż, ciężko było podważyć jego decyzje, bowiem był jednym z czołowych śledczych w rejonie, dlatego właśnie nawet ciocia Wanda zaakceptowała sytuację jako wypadek.

Ivan dużo o tym myślał, zwłaszcza ostatnimi czasy. Przecież droga nie mogła być na tyle śliska, aby jadący jak zwykle samochód mógł nagle dachować.
W dodatku te nawiedzające go koszmary...
Nie mógł nic zrobić, patrzył na sytuację z perspektywy obserwatora. Widział kogoś. Jakąś postać. Wchodziła na ulice, a mama skręcała aby jej nie potrącić. Nie, przecież to nie miało sensu, kto mógłby się znaleźć na takiej drodze, i to w dodatku wieczorem? Gdyby to było miasto czy nawet wieś, ale zupełne pustkowie i droga prowadząca tylko do ich domu? Wolne żarty, umysł musiał płatać mu figle.
Pewnie śnił o tajemniczym winowajcy, gdyż nie umiał zaakceptować rzeczywistości...

Właśnie wtedy, gdy życie zaczęło się układać, coś musiało się spie**lić. Akurat, gdy klasa przestała patrzeć na niego krzywo, akurat, gdy pogodził się z swoim beztalenciem, akurat, gdy znalazł przyjaciela...
Wszystko musiało zostać zniszczone, a to przez jeden okrutny wypadek, który zmusił ich do wyprowadzki i porzucenia dotychczasowego życia.
Zostali z niczym, zaczynając wszystko od nowa, w zupełnie nowym miejscu, otoczeni obcymi ludźmi.
Strach nie dał mu się otworzyć, mimo, że chciał. Jakże niefortunnie, prawda? Akurat gdy znalazł kogoś bliskiego wszystko zostało mu odebrane...

Zima. Nadal trwała zima. Zarówno w jego życiu, jak i w otaczającym go świecie.
Jednakże wszystko powoli chyliło się ku wiośnie, i początku czegoś zupełnie nowego. Kiedyś musiał nastąpić koniec zimna, aby przywitać ciepło i powrót przyrody do życia.
Wszystko chyliło się ku czemuś, czego on sam nigdy by nie przewidział, i o czym wolałby nie wiedzieć.
Tym czymś była prawda.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro