#38

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-To ty ją zabiłeś. - powiedziała ciotka srogo i zawisła nad chłopakiem niczym zwiastun nieuniknionej zagłady. Przypominała mu wtedy upiora z opowieści, którymi rodzice straszyli swoje pociechy.
Wyglądała jakby nagle utraciła całe swoje człowieczeństwo, i na powrót stała się dzikim zwierzęciem. Patrzyła na niego wzrokiem przepełnionym nienawiścią, przez który Ivan drżał na całym ciele, i czego w żaden sposób nie umiał opanować. Wyglądała, jakby za chwilę miała osobiście go zamordować, czerpiąc przy tym niesłychaną satysfakcję.

-T-To nie byłem ja, to był wypadek! - odparł chłopak cicho i zakrył głowę dłońmi, nadal próbując jeszcze mocniej wcisnąć się w kąt pokoju, aby nabrać jakiegokolwiek dystansu od ciotki. Ogarnęło go przerażenie, większe niż kiedykolwiek wcześniej w całym jego życiu. Poczuł na karku zimny powiew. Śmierć?

-To nic nie zmienia, to wszystko twoja wina! Moja siostra nie popełniła by błędu, zrobiła to specjalnie, aby się od ciebie uwolnić! - powiedziała ciotka i wyciągnęła scyzoryk z tylnej kieszeni spodni, który otworzyła i nakierowała w stronę chłopaka. -Hm, czyż to nie ten sam scyzoryk, którym groziłeś Gilbertowi? - oznajmiła ironicznie i przybliżyła ostrze do skóry Ivana. -Hm, a czy przypadkiem nie z tym narzędziem wszedłeś w nocy do pokoju mojego syna i nie przystawiłeś mu go do gardła? I czy przypadkiem mój kochany Feliś nie byłby już martwy, gdyby w porę nie obudził się śpiący obok Toris, który wyrwał ci to cholerstwo z ręki przy tym raniąc sobie dłoń?! Odpowiadaj! - to wykrzyknąwszy przejechała scyzorykiem po skórze chłopaka, przez co ten jeszcze mocniej wcisnął się w kąt pokoju. Zamknął oczy spodziewając się najgorszego. Czuł, że to mógł być jego koniec, ale był sam sobie winien, nikt go nie zmuszał do popełniania tylu grzechów... Nikt mu nie kazał grozić Gilbertowi ani próbować zabić kuzyna, zasłużył sobie na taką śmierć.

Ciocia zebrała w sobie wszystkie siły i zamachnęła się, jednak jej dłoń zadrżała i zawisła w powietrzu. Usłyszał szloch, który obił się po ścianach pokoju. Po chwili niepewnie zerknął na kobietę, która wypuściła scyzoryk z rąk i usiadła na podłodze zalewając się łzami.

Nie wiedział co robić, po prostu nie miał pojęcia. Co tu właściwie zaszło? Czy jego dobra i życzliwa ciocia Wanda właśnie groziła mu tak, jak on wcześniej Gilbertowi? Należy zadać pytanie, co ją powstrzymało, przed dokonaniem zabójstwa? Strach przed więzieniem? Przed karą Boską? A może po prostu nie umiała odebrać komuś życia...? Na pewno musiała być to któraś z opcji, bo nie było szans, aby powstrzymała ją miłość do siostrzeńca...

-Po tylu latach niszczenia nam wszystkim życia... Nie mogę cię nawet zabić... - szlochała cicho, a łzy spływałające po policzkach kobiety uderzały o drewnianą podłogę.
-Byłam taka szczęśliwia... Znalazłam miłość życia, doczekałam się trójki wspaniałych dzieci, ale ty... Po prostu musiałeś wszystko zniszczyć... - mówiła cicho, gdy udawało jej się chwilowo zahamować płacz.

Gdy minął strach w Ivanie wezbrały wyrzuty sumienia. A jeśli ciotka miała rację? Jeśli to wszystko była jego wina? Czy matka naprawdę popełniła samobójstwo sabotując wypadek? Czy byłaby do tego zdolna? Prawdopodobnie tak, w końcu ciotka znała ją o wiele dłużej od niego...

-Nie wiem, jaki wpływ wywarłem na matce, jednak skoro ty, ciociu, twierdzisz, że to przeze mnie umarła, to musisz mieć rację... - odparł i spuścił głowę. -Według ciebie... co się stało? - dodał gdy kobieta spojrzała na niego.

Wanda trochę się uspokoiła. Nadal była zła, jednak nie podniosła z podłogi scyzoryka. Usiadła na krześle i przez chwilę wpatrywała się w krajobraz rozpościerający się za oknem. Jej oczy wydawały się zamglone, jakby duchem przebywała gdzieś bardzo daleko stąd. Być może ponownie wspominała smutną, i jakże bolesną dla niej przeszłość...

-Nie wiem, jak Elena mogła cię kochać... - zaczęła bardzo cicho, przez co musiał się naprawdę wysilić aby zrozumieć co powiedziała. -Elena świetnie kierowała, zawsze była w tym bardzo dobra, nigdy nie popełniała błędów... Dlatego także w momencie jej śmierci spekulowałam nad innym wytłumaczeniem przyczyn "wypadku". Na początku myślałam, że to wina oblodzonej drogi albo jakiegoś zwierzęcia... dopóki nie poznałam ciebie...

Ivan aż się wzdrygnął. Ciotka szeptała bardzo cicho, jednak jej głos był niesamowicie wyraźny, może przez fakt powagi słów, jakie wypowiadała?
Nie chciał do siebie przyjąć, że jej teoria mogła być prawdziwa. Nie umiał zaakceptować, że to on mógł być winien całej tragedii, i cierpienia jego rodziny. Jak dobrze by było nigdy się nie urodzić...

-Dziewczynki zawsze były bardzo mądre i przyjacielskie, od razu pokochałam je jak własne córki. Mimo tego co je spotkało potrafiły się uśmiechnąć i zobaczyć jaśniejszą stronę życia... Wiele przeszły, ale okazały się naprawdę wspaniałe, zarówno pod względem wychowawczym jak i osobistym. Jednak... - Wanda ucichła na chwilę i zerknęła chłopaka nienawistnie. -Jednak ty byłeś ich zupełnym przeciwieństwem...

W pokoju panował mrok, ale nawet mimo tego Ivan był w stanie wyczuć mordercze spojrzenie ciotki, która patrzyła na niego nieruchomymi ślepiami, jakby chciała wypalić w nim dziurę. Dłuższą chwilę zajęło jej przygotowanie się do mówienia dalej.

-Nigdy nie reagowałeś na moje ciepłe słowa czy pieszczoty, po czasie bałam się do ciebie przytulać... Jakbyś przez cały czas, gdzieś tam w głębi, planował zamach na nas wszystkich... - powiedziała już zupełnie obojętnie, jakby nagle wszystko uleciało. Ivan zastanawiał się czy ciotki aby na pewno nic nie opętało.
-Potem zacząłeś rzucać w ptaki kamieniami, a któregoś dnia groziłeś Gilbertowi... Myślałam, że był sam sobie winien, w końcu ci dokuczał. Uważałam, że mnie to nie dotyczy, że nie podniósł byś ręki na kogoś z rodziny, jednak... nawet pod tym względem się myliłam... - powiedziała chłodno i wstała z krzesła. Przez chwilę patrzyła przez okno, aby za moment zawiesić spojrzenie na siedzącym pod ścianą Ivanie. Podeszła do niego kilka kroków, tym razem powoli i spokojnie, jednak ten i tak wyraźnie się zaniepokoił.

-Nienawidzę cię. - oznajmiła bez żadnych emocji. -Nienawidzę cię! Zrujnowałeś nam wszystkim życie! Siostra wolała się zabić, niż cię wychowywać! Wszystko spadło na mnie, a nie miałam serca gdzieś cię oddać! Zrujnowałeś naszą rodzinę, i wprowadziłeś do tego domu atmosfere wyczekiwania na niechybną śmierć z twojej ręki! Tak, ty jesteś wszystkiemu winien! - wykrzyknęła patrząc na niego z łzami w oczach. -Gdy tylko będziesz miał taką możliwość, masz się stąd wynieść, jeśli nie, sama spakuję ci walizki i wszystkie wyrzuce przed okno. Nie będzie mnie obchodziło gdzie jesteś i co się z tobą dzieje, będzie cię mogło coś potrącić, i to nawet na naszej ulicy. Jeśli tak się stanie nawet nie będzie mi ciebie żal. To przez ciebie straciłam szczęście, spokojne życie, i co najgorsze, moją siostrę... - to powiedziawszy wyszła z pokoju zamykając za sobą drzwi.

Ivan siedział w zupełnej ciszy, która aż dzwoniła w uszach.
Wiedział. Wiedział, że ciotka nie żywiła do niego sympatii. Wiedział, że wolała by, aby go tu nie było. Wiedział, że miała do niego żal. Wiedział, ale nie sądził, że kiedykolwiek usłyszy wszystkie te rzeczy na własne uszy. Ta spokojna i rozważna kobieta była w stanie wszystko mu wykrzyczeć... Skoro nawet ona tak go nienawidziła, to co odczuwały inne osoby? Jak bardzo wszyscy wokół marzyli o jego śmierci?

Opanował łzy, które cisnęły mu się do oczu. Zawinił. Wszystko co usłyszał było tylko i wyłącznie jego winą, i nikt nie mógł temu zaprzeczyć.
Mama nie straciła panowania nad pojazdem, to niemożliwe. Niedługo przed śmiercią wykupili polisę, co powinno wyjaśnić całą sprawę. Nie chcieli zostawić Oleny i Natalii z niczym, a zapewne domyślili się, że córkami zaopiekuje się Wanda. Nie przewidzieli jednak, że młodsza siostra Eleny adoptuje także jego, a on był przecież całym problem, od którego rodzice chcieli się uwolnić.
Tak, to musiała być prawda, nie istniała inna możliwość. Ciocia musiała mieć rację, rodzice wybrali śmierć od opieki nad nim. Nie było opcji, aby ta teoria była kłamstwem...

Nieznośne łzy uwolniły się i pociekły po policzkach chłopaka, mimo że tak bardzo chciał je opanować...
Czemu? Czemu wszystko szło nie po jego myśli? Dlaczego umiał tylko ranić i sprawiać ból wszystkim, którzy go otaczali? Po co się urodził? Aby utrudniać ludziom życie? Najlepiej byłoby to zakończyć...

Nagle coś błysnęło w świetle księżyca, tym samym przykuwając uwagę Ivana. Był to leżący na podłodze scyzoryk, który chwile wcześniej upuściła Wanda.
Blondyn wstał powoli i podszedł do ostrza, które chwycił i wrócił na swoje ulubione miejsce w rogu ściany.
Niepewnie dotknął czubka, już wtedy wydał mu się bardzo ostry, wręcz idealny. Przeszły go ciarki, chęć ukarania się była zbyt silna. Bez zastanowienia przejechał scyzorykiem po ramieniu, tworząc tym samym głęboką, krwawiącą obficie ranę. Piekło go, ale nie zniechęciło na tyle, aby przerwać. Przejechał ostrzem drugi raz, a potem trzeci i czwarty, kończąc na piątym. Otarł ostre narzędzie o krawędź bluzki, i patrzył na zmiany jakie zachodziły na jego ramieniu. Z cieniutkich kresek zaczęła wypływać masa krwi, która spływała w dół i kapała na spodnie i podłogę.

Nareszcie. W końcu czuł ból, na który zasługiwał. Poczuł to, co wyrządzał każdemu kogo znał przez ostatnie kilka lat.
Sprawiedliwości stało się zadość, wreszcie to on, a nie kto innym, musiał znosić ból.
Uśmiechnął się lekko w momencie, gdy zaczął tracić przytomność. Otaczająca go czerwona kałuża była już dość sporych rozmiarów, aż sam był pełen podziwu, że tyle krwi było w stanie wypłynąć z jego ciała. Myślał o śmierci. Czy umrze teraz? Taką miał nadzieję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro