Rozdział XVII Więź

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Vincent

Syknął z bólu, gdy Morgan przyłożyła do jego rozcięcia na głowie wilgotną szmatkę.

- Nie wygląda to dobrze. – mruknęła mu niemal do ucha.

Skupiała się na oczyszczeniu rany, robiła to bardzo delikatnie i odpowiedzialnie. Najpierw ugotowała w wodę nad ogniskiem, wraz z materiałem i dopiero gdy wszystko ostygło, zaczęła go opatrywać. Był jej za to wdzięczny. Wilan, zapewne wydarłby kawał brudnej szmaty, splunął na niego i rzucił księciu by sam się sobą zajął.

- Nie będzie trzeba szyć. – usłyszał za sobą głos Parkina.

- Tak uważasz? – odezwała się Morgan, przestała też przykładać kompres do głowy Vince'a. – Ta rana jest ogromna!

- Nie takie już miewał. – odparł rosły najemnik.

Książę obrócił się przez bark, napotkał szeroko otwarte oczy Morgan. Widząc jej spojrzenie wzruszył tylko ramionami. Kiwnął głową do Parkina, a ten natychmiast się oddalił zostawiając ich samych.

- Nie wierzę, że podchodzicie do tego tak spokojnie. – wbiła w niego swoje szafirowe tęczówki. – Bawi cię to?

Owszem, uśmiechał się widząc jak Morgan nerwowo próbuje ukryć to, że po prostu się o niego martwi. Oba kąciki ust na jego twarzy uniosły się ku górze, wyciągnął z ręki księżniczki szmatkę i splótł ich palce. Pomimo, że jej dłoń była brudna od jego zaschniętej krwi, uniósł ją do ust i pocałował knykcie obdarzając ją w tym samym momencie intensywnym spojrzeniem.

Morgan spuściła głowę, ukrywając rumieniec, który rozlał się na jej twarzy. Zachód dodatkowo malował na niej pomarańczowe refleksy, barwiące ciemne włosy. Światło słońca mieszało się z ciepłym odcieniem płomieni ogniska.

Gdy uniosła wzrok, miał ochotę wziąć ją w objęcia i zatracić się w pięknie i sile, którymi emanowała. Powstrzymał się, wiedział, że wewnątrz cierpiała. Lim towarzyszył im tylko przez jakiś czas, później zapewne nie nadążył za ich tempem, bo zniknął z ich pola widzenia. Dodatkowo, chociaż Morgan to tłumiła, widział jak zareagowała na pierwszym postoju, gdy nerwy opuściły jej ciało. Zwróciła całą zawartość żołądka i zalała się łzami. Gdy już pierwsza panika minęła, wtuliła się w ramiona Vincenta i kiwała na boki, jak w mantrze. Dał jej czas, chociaż tak naprawdę, nie mieli go wiele. W duchu wierzył, że sama jego obecność pozwoli jej ukoić nerwy, ale dopiero, gdy interweniowała Astrid, Morgan zaczęła wracać do rzeczywistości. Pomimo napiętej atmosfery między kobietami, dama przełknęła gorycz i długo rozmawiała z księżniczką na osobności. Nie wiedział na ile słowa przyjaciółki podniosły ją na duchu, ale zachowanie Morgan stało się bliższe temu, co prezentowało zazwyczaj. Vince jednak wiedział, że wciąż może tłumić wszystkie emocje wewnątrz siebie.

Nie łatwo jest pozbawić kogoś życia.

Sam pamiętał swoją pierwszą ofiarę.

Miał zaledwie czternaście lat, podkochiwał się w jednej z dam z Silverfal. Kiedyś nawet przyniósł jej srebrną różę, nad wyczarowaniem której spędził pół nocy. Następnego dnia, wręczył ją wybrance, jednak zarówno ona, jak i jej przyjaciele zaczęli kpić z księcia i jego ułomności. Wieczorem, gdy wraz z bratem wracali do Twierdzy odłączył się od konwoju w Srebrnym Mieście. Właśnie tam, w jednym z zaułków spotkał jednego z towarzyszy damy jego serca. Chłopak wypowiedział kilka słów za dużo, za co zapłacił życiem. Vincent wrzucił mu do gardła srebrną kulę, a później spowodował, że metal wypełniał nieszczęśnika od środka tak, by tamten cierpiał jak najdłużej. Właśnie wtedy spotkał Wilana i Parkina, zapłacił im za milczenie i pozbycie się zwłok. Tak zaczęła się ich wspólna ścieżka, nie sądził, by mógł ich nazwać przyjaciółmi, ale polegał na nich. Zrozumiał za to, że jego uczucia do tamtej kobiety nie mogły być miłością, a śmierć chłopaka, wcale go nie obeszła.

Pozwolił sobie coś poczuć dopiero przy Morgan, miał wrażenie, że rozumiała go bardziej niż ktokolwiek, mimo niewypowiedzianych słów. Nie czuł się przy niej gorszy, nie czuł się wyobcowany i niechciany. Potrzebował jej jak powietrza, a ostatniej nocy w gospodzie, o mało jej nie stracił. Przymknął oczy i odetchnął głęboko.

- Wszystko w porządku?

Otworzył oczy, spostrzegł, że Morgan zbliżyła się do niego, a wzrokiem przeczesywała jego sylwetkę szukając kolejnych obrażeń.

Potaknął kiwnięciem głowy.

„Przy tobie zawsze jest dobrze" chciał jej powiedzieć.

W zamian uśmiechnął się gorzko i zbliżył swoją twarz jeszcze bardziej. Przesunął ustami wzdłuż jej policzka i oparł swoje czoło na skroni Morgan. Ich więź była krucha. Ostatnie wydarzenia dodatkowo ją nadszarpnęły. Przed oczami miał obraz przestraszonej dziewczyny, która widziała jak zabija, a później sama była do tego zmuszona. Nie chciał jej pospieszać, nie chciał nalegać. I chociaż należał do niej, Morgan sama musiała zdecydować, obiecał to sobie i pomimo, że nie wypowiedział tego na głos, obiecał to również jej.

- Powinnam pójść do Astrid. – szepnęła księżniczka i odsunęła się od Vincenta. – Mamy tylko dwa namioty i lepiej, żebym to ja z nią spała zamiast Wilana lub Parkina. Pomimo chwilowego zawieszenia broni, gdyby mogła, ciskałaby w nas piorunami.

- Nie idź – Tak bardzo pragnął, by w tamtym momencie została. Kobieta odczytała słowa z ruchu warg i uśmiechnęła się ciepło.

- Powinieneś odpocząć. - Morgan wstała, wyślizgując dłoń z jego uścisku - Droga do Złotej Przystani jest długa, będziemy mieli jeszcze dużo czasu dla siebie. – Schyliła się, skradła Vincentowi ulotny pocałunek i ruszyła w stronę namiotu po drugiej stronie leśnej polany, na której rozbili obóz. Zatrzymała się jednak i odwróciła, spoglądała na niego jakby ważyła, czy zrobić kolejny krok w przód, czy zawrócić.

- Zatrzymałbym czas, by móc spędzić z tobą wieczność. – Tym razem nie poruszył ustami, ułożył dłonie w znaki.

Obdarzył księżniczkę tęsknym spojrzeniem, po czym sam wstał i ruszył do swojego namiotu. Ściółka zachrzęściła pod jego stopami, nim wślizgnął się do namiotu, spojrzał jeszcze przez bark. Dostrzegł Morgan, idącą w stronę, Astrid i Wilana, którzy przyglądali się całej scenie. Nie liczył, że za nim pójdzie, ale w tamtym momencie czuł potrzebę powiedzenia tych słów, nie mogła ich rozumieć, wiedział, że Mowa Gestów nie jest jej znana, chciał jednak zrobić to właśnie w ten sposób. Został sam, wątpił, czy którykolwiek z jego towarzyszy zmruży dzisiejszej nocy oko, Parkin postanowił zapolować, a Wilan wziąć wartę.

Schronienie było na tyle duże, by swobodnie pomieścić dwie osoby i tobołki. Skóry i koce rozłożone na ziemi skutecznie odcinały zimne podłoże i stanowiły w miarę wygodne i ciepłe legowiska. Noce i tak były dość gorące, dlatego Vincent przyklęknął przed swoim posłaniem i zaczął odwiązywać koszulę. Zrzucił ją z siebie odsłaniając umięśniony tors. Następnie ściągnął spodnie. Ułożył się wygodnie pod cienkim pledem i założył ramiona pod głowę. Zamierzał się tylko zdrzemnąć, resztę nocy natomiast, chciał przeznaczyć na studiowanie Dziennika i ryciny. Frustrował go brak postępów i czasu, by móc zagłębić się w znaczeniach tekstu i symboli. Najpierw jednak musiał uspokoić myśli i pozbyć się pulsującego bólu głowy. Nie doskwierał mu tak bardzo, jak tuż po konfrontacji z Renfieldem, ale wciąż utrudniał klarowne myślenie.

Zamknął oczy, zaczął oddychać miarowo, zmęczenie szybko dało o sobie znać, a granica snu i jawy się zacierać. Śnił o niej, o Morgan, która jednak postanowiła za nim pójść, wejść do namiotu i położyć się obok niego. Śnił jak jej ręka przesuwa się po jego ciele, wywołując przyjemne dreszcze. O jej ustach, które kradną mu namiętny pocałunek, o tym, jak wychodzi mu naprzeciw i wplata dłoń w jej bujne, falowane włosy. Każdy obraz i dotyk był tak realny, jakby wszystko działo się tu i teraz. Zaskoczyło go to na tyle, że przebudził się z lekkim drgnięciem. Przez chwilę nie wierzył własnym oczom, jego sen stał się realny, a Morgan uśmiechała się do niego, spoglądając spod lekko przymrużonych powiek. Jej odzienie leżało gdzieś obok, a nikłe światło ogniska, sączące się przez tkaninę namiotu, ledwo co oblewało jej krągłości.

Przyciągnął ją do siebie.

Kobieta usiadła na niego okrakiem, a kaskada ciemnych fal łaskotała klatkę piersiową księcia. Przygryzła wargę, przesunęła opuszkami po torsie mężczyzny, po czym pochyliła się i tam, gdzie przed chwilą znajdowała się jej dłoń, składała na skórze delikatne i ulotne pocałunki. Jedną ręką objął jej pośladek. Drugą przesuwał po jej udach, biodrach, sunął wyżej, ujął Morgan za brodę i zmusił, by na niego spojrzała. Jej oczy niemal błyszczały w ciemności, wyglądały w mroku jak granatowe niebo przed burzą. Zbliżyła się do jego twarzy, zahaczyła wargę Vincenta zębami i musnęła językiem.

Wpił się w jej usta, zachłannie, natarczywie, objął drobne ciało sprawiając, że dystans między nimi całkowicie zniknął. Delikatnie, trzymając ją w swoich ramionach i całując, obrócił się, aż znalazła się na posłaniu. Podpierał się oburącz, a dłonie Morgan przesuwały się po jego plecach, drapała go delikatnie wywołując przyjemny dreszcz. Odrzucił pled w kąt namiotu, księżniczka próbowała stłumić jęk, gdy ich ciała się połączyły. Wygięła się pod wpływem kolejnych pieszczot, wbijając paznokcie w plecy Vincenta.

Całował jej szyję, przygryzał płatek ucha, gdy ona posyłała mu westchnienia wywołane każdym ruchem. Złapał ją za udo, drugą rękę wsunął pod plecy i uniósł, sprowadzając ich do pozycji siedzącej. Ani na chwilę nie pozwolił, by ich ciała oderwały się od siebie. Oboje dostroili się do rytmu, wzajemnie czerpiąc rozkosz rozlewającą się po ciele. Obejmowała go nogami, a ręce zaplotła na karku mężczyzny. Odgięła głowę do tyłu, gdy oddech księcia omiótł jej pierś. Poczuł napór dłoni, gdy łaknęła jego pocałunków w jej najwrażliwszym miejscu. Na przemian ssał i przygryzał każdy wrażliwy skrawek, wywołując u niej dreszcze. Słodycz płynąca z tych czułości, sprawiała przyjemność również jemu.

Oddech kobiety przyspieszył, a ruchy stały się bardziej chaotyczne, właśnie wtedy przeniósł pocałunki na jej usta. Ciało księżniczki napięło się, przestała go całować i wygięła się do tyłu, próbowała stłumić jęk euforii, który wypadał raz po raz wraz z głośnymi westchnieniami. Chwilę później Vincent również poddał się rozkoszy, czerpiąc z tej chwili pełnię spełnienia.

Morgan drżała delikatnie, wtulając się w ciało księcia. Obejmowała go mocno, jakby ten moment był nierealny i zaraz miał umknąć. Mężczyzna odgarnął zbłąkane kosmyki z twarzy księżniczki, najpierw ułożył ją na posłaniu, by później znaleźć się obok niej. Leżeli całkowicie nadzy naprzeciwko siebie, badali dotykiem każdy cal ciała drugiej osoby, każdy gest był w tamtej chwili, na wagę najcenniejszych artefaktów. Mogły przestać istnieć, byleby mogli tak zasypiać i budzić się każdego dnia. Byle była przy nim.

Morgan

Błądziła wzrokiem po materiale namiotu. Ciemność i ciszę przerywał jedynie miarowy oddech Vincenta. Wyswobodziła się powoli z jego objęć i chwilę jeszcze leżała obok, skulona w kłębek jak kot. Przypatrywała się pogrążonej w mroku twarzy księcia. Detale zagarnęła noc, a jednak nawet z zamkniętymi oczami mogłaby przywołać każdą rysę, która tworzyła jego obraz. Potrzebowała tej chwili zapomnienia, którą jej ofiarował. Jego milczenie było na wagę złota, nie oceniał uczynków, do których się posunęła. Akceptował to, co się wydarzyło. Odgarnęła włosy z jego twarzy. Nawet nie drgnął. Przy nim łatwiej było mierzyć się z rzeczywistością, a słowa, które przekazał za pomocą gestów, ujęły ją za serce. Długo przekonywała Wilana, by je przetłumaczył. W końcu chłopak się ugiął i była mu za to wdzięczna. Gdy tylko Astrid położyła się spać, a Wilan poszedł napoić konie, wykpiła się koniecznością zaczerpnięcia świeżego powietrza i pomknęła do księcia.

Odetchnęła głęboko - musiała wracać na jawę, zmierzyć się z rzeczywistością. Zarzuciła niedbale koszulę i zawiązała sznurki spodni. Chwyciła buty w rękę i po cichu ruszyła do swojego namiotu. Jeżeli myślała, że jej upojne chwile z księciem zostaną niezauważone, grubo się myliła. Gdy tylko zrobiła dwa kroki dostrzegła Wilana i Astrid, siedzących przy ognisku.

- Nie śpisz jeszcze? – Morgan rzuciła nieco ochrypłym głosem do przyjaciółki, która posłała w jej stronę znaczące spojrzenie.

- Warunki nie sprzyjały spokojnemu snu – Dama uniosła brwi taksując księżniczkę wzrokiem. – Ekhm. – odchrząknęła zatrzymując oczy na wysokości koszuli.

- Coś nie tak? – Zdziwiła się księżniczka, zbliżając się do ogniska.

- Koszula. Założyłaś ją na odwrót – odpowiedziała poważnym tonem Astrid.

Wilan parsknął tylko i uśmiechnął się ciepło – Zostawię Was same, drogie panie. Przejdę się i zobaczę czy wszystko w porządku. Parkin pewnie zasnął pod którymś z drzew. – Najemnik wstał, ukłonił się i odszedł w stronę ciemnej połaci lasu.

Morgan odetchnęła głęboko, w duchu dziękując za ciemność, która ukryła rumieniec jakim się oblała.

- Zaraz wracam. – syknęła przez zęby. Ubrała szybko buty i ruszyła w stronę swojego namiotu.

„Czemu mnie to spotyka, najpierw Peony, teraz Astrid i Wilan." Karciła się w myślach. Oczywiście to było do przewidzenia, że tak czy inaczej ktoś się dowie o jej odwiedzinach u księcia. Jeżeli nie wyszłaby teraz, to o poranku i tak wszystko wyszłoby na jaw. Dlaczego w ogóle chciała się z tym kryć? Zatracała się w dotyku i pieszczotach księcia. W jego pocałunkach i westchnieniach. Odnosiła wrażenie, że zarówno ich ciała jak i umysły do siebie pasowały.

W namiocie szybko przerzuciła koszulę, by przód znalazł się tam, gdzie powinien. Sięgnęła do swojej sakwy i zaczęła szukać suszu, który zapakowała jej Peony. Jej palce zamiast na zawiniątko, natrafiły na zimny, nieregularny kształt.

Ścisnęła mocniej przedmiot i wyciągnęła górną część szafirowego kota, którego wraz ze srebrnym wróblem, zabrała ze sobą w podróż. W ciemności kryształ wyglądał na prawie czarny. Nadal jednak wywoływał w Morgan tak samo beznadziejne emocje jak w ciągu dnia. Łza mimowolnie spłynęła po jej policzku, a obrazy z tamtej nocy zaczęły powracać w umyśle. Ucieczka, Kordia, pęknięty szafir i Riordan. To ostatnie wspomnienie wywołało mdłości. Jego śmierć nie wstrząsnęła nią tak bardzo jak ta, której była świadkiem. Jak ta, której sama była sprawczynią. Przed jej oczami przemknął obraz upadających rycerzy, trafionych szafirowymi sztyletami. Nie pamiętała jak to się stało, jak zdecydowała o swoich ruchach, widziała parszywą twarz Renfielda pastwiącego się nad Vincentem, gwardzistę kopiącego Lima, mężczyzn odzianych w ciężkie zbroje, którzy szli w stronę Astrid i najemników.

Miała wrażenie, że znajduje się obok tych wydarzeń, że ostre cięcia i zawalona gospoda nie były prawdziwe, a jednak. Gdy dotarła do niej prawda, nie była w stanie się uspokoić, patrząc na Vincenta widziała w tamtym momencie jedynie śmierć. Pomimo tego, pozwoliła by ją objął, co ukoiło największe nerwy. Książę na powrót stał się opoką, ale wrażenie obcowania ze śmiercią nie chciało minąć. Gdyby nie Astrid, uwolniona przez Wilana, nie byłaby w stanie temu sprostać. Długo później rozmawiały, księżniczka mimo łez i bólu opowiedziała jej o wszystkim, o Riordanie i jego śliskich łapskach, o tym, jak uratował ją Vincent, i jak się czuła w jego ramionach. Ryzykowała, ale wyjaśniła Astrid również wagę ich misji i cel jaki im przyświeca. Stawką było nie tylko ich życie, ale przyszłość wszystkich innych. Chociaż Renfield poległ pod gruzami Srebrnego Lisa, i tak uważała, że nie zgłębiał Magii Kości na własną rękę. Musieli dowiedzieć się o Sferze więcej, poznać jej szczegóły, by uchronić jej sekret przed łaknącym władzy rodem Rubynham.

Drżącymi dłońmi odłożyła kota z powrotem do sakwy, znalazła susz, który szybko umieściła w metalowym kubku. Zalała go wodą z bukłaka i podążyła z powrotem do przyjaciółki. Usadowiła się obok niej i wzięła łyk okropnie gorzkiego naparu. Skrzywiła się, co nie umknęło przenikliwemu spojrzeniu Astrid.

- Czemu dręczysz się paskudną herbatą? – zapytała dama, zaplatając jednocześnie swój kasztanowy warkocz.

Morgan łypnęła tylko na nią spode łba, na co kobieta odpowiedziała jej skinieniem głowy.

- Rozumiem. Więc to nie pierwszy raz. – powiedziała z przekąsem – Nie musisz mówić jak było. Słyszałam już potwierdzenie tego jak się czujesz w objęciach Vincenta. – Astrid uśmiechnęła się zadziornie i szturchnęła księżniczkę w momencie, w którym ta upijała kolejny łyk ohydnej mieszanki ziół. Gorycz rozlała się po gardle Morgan i wywołała falę kaszlu, którego nie mogła powstrzymać.

- Co Wilan szepnął ci na ucho, gdy kończyłaś opatrywać księcia?

- Przetłumaczył mi znaczenie słów, które pokazał Vincent. – odpowiedziała Morgan, gdy przestała się krztusić. Szybko połknęła resztę herbaty i odłożyła kubek krzywiąc się przy tym okrutnie.

- Zdradzisz, co to było?

Księżniczka pokręciła głową. – Wolę, żeby to zostało między mną, a Vincem.

- I Wilanem. – żachnęła się Astrid.

- Może jak przestaniesz się szarpać w objęciach mężczyzn jak opętana i w końcu porozmawiacie, to też kogoś znajdziesz.

- Tak, bo porwanie to najlepszy scenariusz na romans - ironizowała Astrid.

Morgan posłała przyjaciółce pełen szczerości uśmiech.

Brakowało jej takich chwil, przekomarzań i docinek, jakimi zwyczajowo się obdarzały. Nie mogła do końca ufać Astrid, to co się wydarzyło, odcisnęło na ich więzi piętno, cieszyła się jednak, że w trudnych czasach, ma chociaż namiastkę tego, co kiedyś razem tworzyły. Być może przyjaciółka nie miała większego wyboru, postanowiła jednak przyrzec, że wierzy Morgan, jej osądom i postara się dowieść swojej lojalności.

- Jak widać, nie tylko taki sposób wydaje się dobry - Astrid zmrużyła oczy - Mam ci przypomnieć jak patrzyłaś na Vincenta pomimo tego, co zrobił ci na dziedzińcu Twierdzy?

- Chyba pójdę spać.

- Wracaj tu, moja droga i się tłumacz! – Przyjaciółka udawała władczy i karcący ton głosu.

Księżniczka jednak wstała, pociągnęła za rękę Astrid i ruszyła w stronę namiotu. Była naprawdę zmęczona. Nie tylko po wizycie u Vincenta, świat ja przytłaczał, wydawał się zmniejszać, potrzebowała snu. Oderwać się od rzeczywistości.

***

- Chędoż się, dupku! – wrzasnęła Astrid.

Morgan zerwała się na równe nogi i wybiegła z namiotu. Świt już malował kolory na horyzoncie, rosa splamiła ściółkę, a poranek wywoływał dreszcz chłodu na ciele. Ognisko już zgasło, a na środku polany z założonymi rękoma stał Vincent, obok niego ze sztyletem w dłoni Parkin, natomiast Wilan kłócił się z Astrid.

- Nie wiem jak to zrobicie, ale nie mam zamiaru się do niego zbliżać, tym bardziej jechać konno! - Astrid wydzierała się na całą polanę mierząc w nieszczęśnika palcem.

- O co poszło? - Morgan ziewnęła i podeszła do Vincenta, który natychmiast ją objął.

- Zapytał czy główka i rożek mnie nie uwierają w czasie jazdy, zboczeniec! - Przyjaciółka wysyczała przez zęby.

Parkin parsknął, Vincent uniósł brwi i uśmiechnął się krzywo.

- Nie wytłumaczyłeś jej? - Parkin tłumił śmiech.

- Próbowałem - jęknął Wilan. - ale nie dopuściła mnie do słowa.

- Najpierw mnie pętacie! - Wrzeszczała kobieta. - Potem kneblujecie, wleczecie ze sobą, a później myślicie, że będę wysłuchiwać takich obelg? Czeka nas podróż przez całą Barkę, zgodziłam się pomóc, ale to już przesada!

- Droga pani. - Parkin zwrócił na siebie uwagę Astrid. Łypnęła na niego morderczym wzrokiem i uniosła podbródek, jakby czekała, by się przed nią kajać. - Główka i rożek to części siodła, którego używa Wilan. Takie modele są popularne na zachodzie. - Całe ciało najemnika drżało od śmiechu, który próbował ukryć wewnątrz siebie.

- To niczego nie zmienia. - odpowiedziała wciąż obrażona dama. Morgan jednak dostrzegła, rumieniec, który zaróżowił jej policzki.

- W porządku. - odezwała się księżniczka, ja pojadę z Vincentem, a ty dostaniesz własnego konia. - Spojrzała w górę na księcia, zmrużył oczy i uśmiechnął się tajemniczo. Poczuła jak przyciąga ją mocniej do siebie, ujmuje dłonią podbródek, zatrzymując tym samym oddech księżniczki. Złożył na jej ustach delikatny pocałunek.

- Dobrze. - żachnęła się dama. - ale nie liczcie na dodatkowe postoje. - posłała w stronę Morgan i Vincenta znaczące spojrzenie. - Oderwij się od niego i pomóż mi się spakować. - syknęła i ruszyła w stronę namiotu. Księżniczka na odchodne wzruszyła tylko ramionami, obdarzając księcia pełnym szczerości uśmiechem.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro