Rozdział XIII Przeciwieństwa się przyciągają

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Morgan

Przez małą chwilę miała wrażenie, że Vincent się uśmiechał, szybko jednak przybrał maskę obojętności. Patrzył na nią spod przymrużonych powiek, co chwilę zerkając na księgę, którą wykradła.

- To, gdzie teraz? – Morgan uśmiechnęła się od ucha do ucha, ściskając w ramionach tajemniczy Dziennik

Również przeniosła wzrok na przedmiot, po czym dostrzegła wyciągniętą dłoń księcia. Westchnęła poirytowana i niechętnie mu go oddała.

- Masz rację, nieroztropnie byłoby paradować z nim na wierzchu. – puściła mu oczko, próbując rozładować sytuację.

Plecy nieco ją bolały, ale rozumiała, że gdyby Vincent wiedział, że to ona za nim podąża, nie wyrządziłby jej krzywdy. W niewytłumaczalny sposób czuła się przy nim spokojna i bezpieczna. W momencie, w którym spojrzał na nadgarstek, chciała wyjawić imię tego, który ją upokorzył.

Riordan zapewne słono zapłaciłby za swój występek, ale księżniczka obawiała się, że mogłaby tym sposobem narazić Vincenta. Jego wyraz twarzy wskazywał jasno, że zapłonęła w nim żądza mordu. Musiała przyznać, że jej to schlebia i z satysfakcją łapała momenty, w których książę patrzył na nią intensywnie.

Uniosła wzrok, natrafiając na czekoladowe tęczówki, w świetle latarni mieniły się bursztynem. Przykrywał je wachlarz gęstych rzęs, prosty nos idealnie pasował do kształtnej twarzy o wyrazistych rysach. I usta, które nie mogły przemówić. Lekko rozchylone, wydawały się szeptać znaczenie, które uwięzło w umyśle księcia.

Ciałem Morgan targnął dreszcz, poczuła mrowienie pod skórą i stado rozwydrzonych motyli w brzuchu.

„Jakim cudem ten mężczyzna wywoływał w niej takie uczucia? Jakim cudem poddawała się temu urokowi"?

Nie wypowiedział ani słowa, a jednak, jego wartość stanowiły czyny. Proste, niewymuszone, trafiające prosto w jej złamane serce. Takie gesty miały moc by poskładać ze sobą rozproszone kawałki i złożyć w całość. Trudno byłoby jednak odtworzyć kształt, który przypominało wcześniej. Odpędziła te myśli, przypominając sobie o początkach znajomości. Uciszyła gniazdo trzepoczących insektów, które zalęgło się w żołądku.

Ostatecznie z rozmyślań wyrwał ją Vincent, który złapał jej rękę i pociągnął w stronę, z której przyszli. Szybkim krokiem kierował się ku Srebrnej Twierdzy. Zaskoczona najpierw pozwoliła się poprowadzić, by na powrót uderzyła jej do głowy chęć przeżycia przygody. Morgan zmarszczyła brwi i stanęła w miejscu, wyrwała dłoń z mocnego uścisku księcia i splotła ramiona na piersi.

- Wcześniej szedłeś w drugą stronę. – burknęła pod nosem. – Oczywiście, śledziłam cię, ale chyba mogę czuć się usprawiedliwiona po tym jak mnie podsłuchiwałeś"!

Vincent uniósł brwi zaskoczony i wyciągnął rękę w jej stronę. Pokręciła głową i wbiła w niego twarde spojrzenie.

- Oj, przestań – Przewróciła oczami. – Chociaż ty nie każ mi gnić w klatce. – Zrobiła kwaśną minę. – Mamy przed sobą jeszcze długą noc, daj ponieść się przygodzie.

Książę westchnął poirytowany, spojrzał w górę, na kłębiące się coraz bardziej chmury. Ta część miasta była cicha, w wąskiej uliczce wiatr nabierał prędkości, rozwiewał materiał kaptura odsłaniając jasne, niesforne kosmyki Vincenta. Morgan zbliżyła się powoli, i przyłożyła palec wskazujący do jego piersi, po czym zaczęła stukać w twardy przedmiot schowany pod materiałem płaszcza.

- To, domaga się odpowiedzi. – uniosła wzrok, łapiąc zaskoczone spojrzenie mężczyzny.

- Nie ciekawi cię jakie skrywa sekrety? – położyła otwartą dłoń w miejscu, w którym znajdował się Dziennik. Poczuła, jak klatka piersiowa chłopaka się podnosi, by później usłyszeć wypuszczane ze świstem powietrze. Nie wiedziała nic o zamiarach księcia, nie był w stanie o nich powiedzieć, ale mógł przecież pokazać. Zapewne cel jaki obrał tej nocy wyjaśniłby wiele, domyślała się również, że bez wiedzy, którą posiadała mógłby nie odnaleźć klucza, którego szuka. Nawet regały uginające się od ksiąg byłyby niczym, gdyby nie czytelnik, który pragnie zgłębić ich wiedzę.

- Księgi! – wyrwało się kobiecie na głos. – Szukałeś ksiąg, prawda? Szedłeś do Srebrzystej Wieży!

Vincent zacisnął usta w wąską linię. Potwierdziło to domysły Morgan. Obróciła się na pięcie i skierowała w drugą stronę, jej towarzysz, nadal stał w miejscu. Obejrzała się przez ramię i kiwnęła głową w stronę biblioteki.

- Jeżeli ze mną nie pójdziesz, zrobię to sama. – Księżniczka uniosła dumnie głowę, czekając, czy Vincent połknie haczyk. Ruszył w ku niej szybkim krokiem, ale nim zdążyła cokolwiek zrobić, złapał ją za przedramię zdrowej ręki i odsłonił poły jej płaszcza, odkrywając białą i cienką koszulę. Zimny powiew natychmiast przeszył skórę Morgan, wywołując na niej gęsią skórkę. Książę zmierzył ją wzrokiem dając do zrozumienia, że strój nie jest odpowiedni na nocne eskapady. Mina Vince'a podziałała na nią jak płachta na byka, była zdeterminowana, by pokazać, że jakkolwiek by nie była odziana, poradzi sobie w trudnej sytuacji. Nerwowym ruchem zasłoniła obnażone części ciała i okryła się szczelniej mocno naciągając kaptur na głowę.

- To idealny strój na wizytę w bibliotece. – warknęła.

Mężczyzna prychnął, za co natychmiast został obdarzony wściekłym spojrzeniem. Widząc to, uśmiechnął się szczerze rozbawiony, tłumiąc przy tym śmiech.

- Nie pogrywaj sobie ze mną!

Vincent teatralnie wyciągnął rękę w geście przepuszczającym damy przodem. Morgan minęła go z wysoko podniesioną głową i skierowała się ku Srebrzystej Wieży. Książę, był jej cieniem, szedł za nią po cichu, co jakiś czas wskazując kierunek. Im bliżej budowli się znajdowali, tym uliczki stawały się schludniejsze, bardziej eleganckie. Witryny sklepów wyglądały ekskluzywnie, nawet latarnie zdawały się być wytworniejsze. Zdobienia elewacji w ich nikłym świetle wyglądały na kunsztowne, każde załamanie, wyżłobienie nabierało plastyczności, jakby dekoracje chciały się wyrwać i zawładnąć ulicą, owijając roślinami latarnie i wypuszczając na wolność ukryte w srebrze i kamieniu zwierzęta.

- Spójrz na tego orła, czyż nie wygląda jakby zrywał się do lotu. – Dziewczyna wskazała na ptaka wieńczącego attykę jednej z kamienic. – albo ten wąż, wygląda jak prawdziwy! – nie mogła uwierzyć w szczegółowość detali, pytała Vincenta o wszystkie, które jej się spodobały, chociaż wiedziała, że nie uzyska odpowiedzi. Za każdym razem uśmiechał się do niej delikatnie, a kiedy tego nie robił, można było odczytać jego dumę ze spojrzenia. W końcu zamilkła, dobrze znała swoje możliwości oratorskie, często rozmówca dawał jej do zrozumienia, że słowa, która wypowiada go nużą. Książę nie dał po sobie poznać by tak było, a jednak stare przyzwyczajenia wzięły górę i postanowiła się więcej nie odzywać. Przynajmniej, na razie.

Dotarli do szerszej arterii, łączącej się z placem przed wieżą. Strzelista budowla dominowała u zbiegu perspektywy, po jej elewacji wiły się srebrne winorośle, oplatały kopułę i płynnie niknęły w oświetlanej co jakiś czas blaskiem księżyca, iglicy.

Wychodząc na skraj placu, Morgan nie mogła oderwać wzroku od tego widoku, od gry świateł, które malowały na wieży ciepło pobliskich latarni i zimny blask księżyca, znikający za każdym razem, gdy chmury zagarniały go tylko dla siebie. Potężne wrota z ciemnego srebra, strzegły drogocennej zawartości. Zarówno plac jak i rzut Srebrzystej Wieży, stworzono na planie okręgu. Wszystkie budowle od strony biblioteki posiadały podcienie z armią kolumn, oddzielającej ich wnętrza od reszty świata. Przestrzeń dzielił zielony pierścień, poprzecinany ścieżkami, porośnięty trawą i wysokimi drzewami.

Z ust dziewczyny wyrwało się westchnienie, wyobraziła sobie siebie pośród bujnej zieleni, rozłożoną na trawie z książką w ręku. Myślami pobiegła do przesączających się spomiędzy liści promieni słonecznych, malujących obrazy na pożółkłej kartce. Nie dostrzegła kiedy wodząc wzrokiem po zdobnej sylwetce biblioteki, zbliżyła się do księcia, musnęła jego dłoń palcami, co natychmiast wyrwało ją ze świata marzeń. Odpędziła wizję i znów znalazła się w pogrążonym w półmroku placu. Przeniosła wzrok na Vincenta, który przypatrywał jej się z ciekawością.

- Jak wejdziemy? – zapytała, by ukryć swoje zmieszanie w momencie, gdy ich spojrzenia się spotkały.

Chciała zabrać swoją dłoń, ale książę wtedy splótł ich palce, delikatnie pociągnął Morgan za sobą, prowadząc ich na drugi koniec placu. Oniemiała zamiast podziwiać przestrzeń, wpatrywała się w złączone w uścisku ręce. Wpadła całą sobą na Vincenta, gdy ten zatrzymał się gwałtownie przy bocznym wejściu do wieży. Odbiła się od niego i już miała polecieć do tyłu, gdy mężczyzna złapał ją w pasie i podtrzymał, by nie upadła. Znalazł się bardzo blisko; za blisko. W pierwszym momencie spięła wszystkie mięśnie, ale rozluźniła się, gdy przesunął dłonią wzdłuż kręgosłupa, podpierając ją bezpiecznie. Ten gest był inny, nie bała się go, nie chciała uciekać. Wspominając atak Riordana miała wrażenie, że parzą ją miejsca, w których ją dotknął, natomiast nie mogła powiedzieć tego samego o Vincencie. Jego dotyk wydobywał z wnętrza całkiem odmienne uczucia, nasączony czułością i delikatnością, a jednocześnie silny i zdecydowany, sprawiał, że zapragnęła go więcej. Otulił ją ciepłem i swoim zapachem: dymu, pomarańczy, tajemnicy. Serce waliło jej w piersi czekając na to, co się wydarzy. Wpatrywał się w nią intensywnie, ścisnął mocniej, przybliżając do siebie ich twarze. Morgan zabrakło tchu, rozchyliła usta, a myśli kotłowały się wokół scenariusza tej chwili. Skupiła spojrzenie na jego ustach, uniósł lekko kąciki w delikatnym uśmiechu.

Zamiast pocałunku, przyciągnął ją do siebie, prostując się w tym samym czasie. Stanęła na własnych nogach, ręka księcia zsunęła się z jej talii, druga musnęła kosmyki włosów wypływające spod kaptura. Patrzył na nią z ukosa, lekko rozbawiony. Księżniczka zmarszczyła brwi, nie myślała, że tak potoczy się ta scena. Wszak w powieściach, które czytała po uratowaniu damy, zazwyczaj następował pocałunek. Przewróciła oczami karcąc się w duchu.

„Włamujesz się z niemal nieznanym ci księciem, o wątpliwej reputacji, do biblioteki i liczysz przy tym na romantyczny pocałunek".

Prychnęła w swojej głowie uważając, by nie zrobić tego na głos. W tym czasie Vincent zdążył podejść do prostych, ukrytych w zaroślach drzwi. Przyłożył dłoń do zamka i skupił się na magii srebra. Spomiędzy jego palców wypłynęła metaliczna ciecz, a gdy całe srebro znalazło się w zamku, wykonał gest ręką. Okucia zabezpieczenia napęczniały i z głuchym chrupnięciem pękły. Drzwi delikatnie się uchyliły.

- Niesamowite, nie wiedziałam, że tak można. – powiedziała cicho Morgan. Pierwszy raz widziała, by ktoś używał magii w taki sposób. Vincent zaskakiwał na każdym kroku, sam fakt tworzenia ruchomych istot ze srebra, istnej transmutacji tego kruszcu wskazywał na jego umiejętności, teraz pokazał jej również swoją przebiegłość. Zastanawiała się czym jeszcze ją zaskoczy.

Vincent

Korytarz pogrążony był w mroku. Nie było szans, by w tej części napotkać stróży. Na trzy wysokie piętra budowli przypadało po jednym, a każdy skupiał się na tym, by nie zasnąć na nocnej warcie. Co jakiś czas przechadzali się wśród regałów, ale o tej porze zapewne robili sobie drzemkę. Ich praca była symboliczna, nikomu nie chciałoby się włamywać do biblioteki. W Srebrnym Mieście większą uwagę przykuwały błyskotki i sakwy niż zakurzone księgi. Najcenniejsze zbiory znajdowały się na parterze. Była to też kondygnacja o największej wysokości, by dojść do danej kategorii trzeba było przejść przez kontuar, okalający całe pomieszczenie, a następnie po krętych schodach udać się na dany poziom regału. Podobnie jak pięter wieży, było ich trzy.

Vincent nie mógł się doczekać by zobaczyć wyraz twarzy Morgan, gdy zobaczy ogrom tutejszej biblioteki. Największe wrażenie robiło atrium, dzięki otworom w stropach, można było oglądać wewnętrzną część srebrnej kopuły, która od tej strony była rzeźbiona w rajskie ptaki. Uwielbiał ten widok, często przychodził w to miejsce tylko po to, by stanąć na środku foyer i spojrzeć w górę. Kilka razy włamywał się do Srebrzystej Wieży, by zobaczyć ten sam widok nocą, gdy srebro skrzyło się w pomarańczowym blasku lamp. Więcej razy, by niepostrzeżenie zdobyć potrzebne mu informacje. Być może tylko dlatego ją tutaj zabrał, naraził na niebezpieczeństwo z własnych pobudek, mając nadzieję, że księżniczka to doceni. Sam czuł dreszcz, który nasilał się im bliżej wejścia się znajdowali.

Szli ciemnym korytarzem, ale wiedział, że gdy uchyli drzwi przywita ich zapierający dech w piersi widok. Czekał na to, na jej zachwyt na twarzy, którego nie umiała ukryć. Lubił go tak samo, jak upór, którym emanowała. Jego mała kobieta o wielkim sercu.

„Moja"? Przełknął ślinę, przed chwilą miał idealną sposobność by ją pocałować, a jednak tego nie zrobił. Wielokrotnie zadawał sobie to pytanie w myślach: Czy mógłby chociażby mieć nadzieję, że by go wybrała, gdyby los zależał od nich?

„Nonsens." Nigdy by nawet na niego nie spojrzała, ale łapał chwilę, którą zyskał gdy wydarła mu Dziennik zza pazuchy.

- Słyszysz co do ciebie mówię? – Morgan nieco podniosła głos, by wrócić na siebie uwagę. Vincent otrząsnął się z rozmyślań i przystanął.

- Zwolnij, nie nadążam.

Ścisnął mocniej jej dłoń i ruszył w dalszą podróż. Niemal po omacku natrafił na drzwi na końcu korytarza, uchylił je delikatnie, a do wnętrza wlało się ciepłe światło i zapach tysiąca książek, który tak uwielbiał. Rozejrzał się w poszukiwaniu strażnika, nie widział go ani nie słyszał, być może lawirował gdzieś pomiędzy regałami lub spał w izbie. Zwrócił się do Morgan i przyłożył palec do swoich ust, by zachowała ciszę. Uśmiechnął się łobuzersko i otworzył szerzej skrzydło, pozwalając, by przeszła jako pierwsza. Zrobiła dwa kroki i zamarła rozglądając się i niemo otwierając usta. Spojrzała na niego swoimi wyjątkowymi oczami, szafir tęczówek błyszczał od podziwu. Na szczęście z jej ust nie wypadło ani jedno słowo, chociaż zapewne gdyby nie musiała być cicho, trajkotałaby, opisując widok, którym ją obdarzył. Chronienie jej było sprawą nadrzędną, może decyzja o wspólnym włamaniu była pokręconym sposobem na zapewnienie jej bezpieczeństwa, ale czuł, że tylko mając ją u boku jest w stanie obronić ją przed światem.

Nie pozwolił jej się zbyt długo zachwycać, przeszli bokiem, aż dotarli do kontuaru, prześlizgnęli się górą, po blacie, by nie ryzykować skrzypnięcia starych drzwiczek. Wysokie regały z rzeźbionego, ciemnego drewna wypełniały niemal każdą ścianę, wszystkie, oprócz południowo-wschodniej. Ta była przeszklona w całości, pozwalając, by przecięły ją jedynie stropy. Za mrowiem maleńkich szkiełek oprawionych w srebrną ramę, majaczyły cienie drzew. Z łatwością można było dostrzec, nawet nocą, gdzie kończą się korony, a zaczyna niebo. U stóp potężnych okien rozstawiono biurka, na których lampiony czekały na gorliwego czytelnika.

Vincent podszedł po jeden, odpalił go od płonących na stałe lamp i poprowadził Morgan do stopni. Bogato zdobione woluminy połyskiwały gdy przechodzili obok. Wspięli się po krętych schodach, aż znaleźli się na trzecim poziomie regałów. Był nieco cofnięty w stosunku do tych poniżej, więc z dołu strażnik nie byłby w stanie ich dostrzec. Wszystkie regały zdawały się być wciśnięte pod ścianę, ale książę wiedział, że to tylko złudzenie, wystarczyło odnaleźć zaułek, który prowadził w labirynt. Przecisnęli się przez szczelinę i znaleźli się w korytarzu ksiąg. Wąskie przejście prowadziło raz w prawo, raz w lewo, niczym w ogrodach Szafirowego Zamku i mimo, że nigdy tam nie był, wiele o nich słyszał.

W końcu znaleźli się w większej przestrzeni, w której dominował zapach starości i stęchlizny. Na środku stało niewielkie, owalne biurko i proste krzesło, wszystkie księgi wyglądały na wiekowe, zawierały zapomniane dialekty i zakazane sztuki magiczne. Z westchnieniem ulgi Vincent odłożył lampion na blat po czym zaczął rozglądać się po zawartości biblioteki.

- Czego szukamy? – odezwała się szeptem księżniczka, wodząc swoją drobną dłonią po brzegach ksiąg.

Zamarł. Sam nie wiedział czego szukać. Nigdy nie musiał zagłębiać się w tajemne rytuały, czy słowa, których i tak nie umiałby wypowiedzieć, ani wykorzystać, bo nikt nimi nie władał. Przynajmniej do teraz tak myślał. Prześlizgnął wzrokiem po tytułach i utkwił wzrok na środku regału, w pustym miejscu. Był pewien, że wcześniej, stał tam stary grymuar.

- Wszystko w porządku? Wyglądasz na zmartwionego.

Poczuł rękę Morgan na ramieniu. Gładziła je delikatnie drobnymi palcami. Udał, że nie zauważył tej drobnej pieszczoty. Wyciągnął Dziennik i otworzył na tekście, który rozszyfrowała księżniczka. Zbliżył się do niej odwracając w stronę światła. Wskazał palcem słowo OS.

- W tym miejscu stała księga mówiąca o magii kości? – zapytała łagodnie.

Vincent wzruszył ramionami, nie był pewien, tak naprawdę nie wiedział, czytał może tylko kilka ksiąg znajdujących się w tych zbiorach.

- Może w tych, które stały obok niej, znajdziemy jakieś wskazówki. – sięgnęła po jedną z ksiąg i rozłożyła ją na blacie biurka. Ściągnęła płaszcz, odsłaniając tym samym zwiewną koszulę nocną. Vincent wciągnął powietrze z sykiem widząc, jak światło lampionu oblewa sylwetkę Morgan, a pod cienkim materiałem tańczy cień jej zgrabnego ciała. Nie zdając sobie sprawy z widoku, jakim go obdarzyła, rozłożyła okrycie na oparciu krzesła, usadowiła się na nim wygodnie i zaczęła wertować stare, pożółkłe i splamione karty.

Książę w tym czasie wziął kolejną księgę, próbując pobłądzić myślami z dala od ponętnego widoku. Dziewczyna działała na niego w sposób, którego nie umiał wytłumaczyć, czuł się jak młodzik, który nigdy nie trzymał kobiety w ramionach. Przyciągała go, dlatego nawet gdy przykucnął obok niej i zaczął przeglądać treść książki, nie był w stanie odmówić sobie zerkania na nią ukradkiem. Długie, ciemne włosy, spływały niemal do pasa, okalały twarz, gdy je poprawiała, uderzał go aromat róży i kwiatów.

„Weź się w garść." Nakazał sobie, aż w końcu skupił się całkowicie na lekturze. Jeden tytuł po drugim, wolumin za woluminem, zwoje, zapiski, karty, żadna informacja nie prowadziła ich bliżej celu. Czas uciekał, robiło się niebezpiecznie późno. Większość treści pokrywała się z wiedzą Morgan o sferach, mitycznych artefaktach. Widać było po niej, że staje się coraz bardziej zmęczona. Zagłębiona w kolejnej historii siedziała u stóp potężnego regału, tuż obok Vincenta. Szukając lepszej pozycji zaczęła kręcić się nieco, aż bezwiednie oparła się o księcia. Ziewnęła, położyła głowę na jego ramieniu, opierając się łokciem o jego pachwinę. Nie zwracając uwagi na swoją pozycję, czytała dalej nie pozwalając się skupić mężczyźnie na własnym tekście.

- To nie ma sensu, owszem, jestem oczarowana tymi księgami, ale nawet one nie mogą równać się ze zbiorami w Złotej Przystani. – Księżniczka wyprostowała się, tym razem wspierając się ręką na jego udzie.

Wstrzymał oddech czując, jak pod wpływem ciężaru kobiety jej dłoń zjeżdża niżej. Odwróciła się w jego stronę i dopiero w tedy zorientowała się, jak jest blisko. Nie cofnęła się jednak ani o cal, prześlizgnęła wzrokiem po jego twarzy, zatrzymując wzrok na ustach. Zerkała tak chwilę, przez jej twarz przemknął cień uśmiechu, który Vincent odwzajemnił. Odłożył egzemplarz „Magii Sfer" i założył niesforny ciemny kosmyk za jej ucho. Oddech Morgan przyspieszył, ale gdy książę zdecydował się przesunąć palcami wzdłuż policzka, speszyła się, spuściła wzrok i wstała, jakby moment przed chwilą nie istniał. Zamknęła księgę, odłożyła ja na stos innych, odetchnęła głęboko i zaczęła sięgać po kolejny egzemplarz, znajdujący się na wyższych półkach. Vincent ponownie sięgnął po swój tytuł. 

Czuł napięcie przeskakujące między nimi, a jednak tym razem to ona nie zdecydowała się na więcej. Łypnął na nią znad rysunku przedstawiającego czarownicę z legend i bajań, stojącą nad umierającym. Zdziwił się widząc tak groteskowy obraz, wiedźmę otaczały wszystkie sfery, a nad jej ofiarą widniał symbol magii kości. Wydarł kartkę i schował do kieszeni spodni.

Zerknął kolejny raz na księżniczkę, która teraz zaczęła wspinać się po półkach by dosięgnąć celu. Zerwał się z miejsca widząc, jak się chwieje. W ostatnim momencie objął ją i przycisnął do regału chroniąc przed upadkiem. Zaskoczona odwróciła się w jego ramionach. Spojrzał na nią intensywnie, na falującą szybko klatkę piersiową, ukrytą pod warstwą cienkiego materiału, dekolt, smukłą szyję okrytą ciemnymi kosmykami włosów, pełne, lekko rozchylone usta, aż w końcu zatrzymał się na szafirowych oczach, które patrzyły na niego z taką samą mocą. Ścisnął ją mocniej, całkowicie niwelując dystans między nimi. Poczuł jej dłonie, jedną na swoim ramieniu, a drugą wędrującą w górę jego pleców.

Z sykiem wciągnął powietrze, gdy Morgan chwyciła mocniej jego kark zmuszając, by zbliżył się do jej twarzy. Musnął ustami skórę jej szyi, w odpowiedzi odchyliła głowę pozwalając mu na więcej. Delikatnie składał pocałunki czując jej ciepły, przyspieszony oddech tuż obok swojego ucha. Sunął jedną dłonią po jej boku, później zszedł niżej, wzdłuż uda, zmuszając, by podniosła nogę i oparła ją o biodro księcia. Wsunął dłoń pod delikatny materiał koszuli nocnej i zataczając delikatne okręgi palcem sunął w górę, aż w końcu chwycił mocniej krągłości kobiety. Jęknęła cicho, a Vincent poczuł, że traci panowanie, przestał pieścić szyję i wpił się w jej usta kradnąc kolejne westchnienie. W odpowiedzi wplotła palce we włosy Vincenta i odwzajemniała każdy pocałunek, wychodziła mu naprzeciw, delikatnie, ale stanowczo.

Drugą rękę przeniósł z talii na ramię księżniczki, powoli zaczął zsuwać rękaw odsłaniając coraz więcej skóry. Materiał zaczął opadać pod swoim własnym ciężarem, aż oparł się na piersi, szarpnął więc mocniej całkowicie ją odsłaniając

- Vincent. –powiedziała ochryple łapiąc moment pomiędzy pocałunkami. – Vincent ja...- Nie dokończyła bo z jej ust wyrwał się cichy jęk gdy dłoń księcia trafiła na najwrażliwsze miejsce piersi Morgan.

Zatrzymał się na chwilę po czym pocałował ją inaczej, namiętnie i głęboko, powoli, ale intensywnie, jakby to była jego jedyna szansa by posmakować jej ust. Jakby zaraz miała się rozsypać i zostawić go na skraju snu i jawy. Oderwał się od niej i pocałunkami schodził niżej. Całował jej krągłości, aż drżała z rozkoszy.

- Vince. – zamruczała, gdy zahaczył jej sutek zębami.

Przesunął dłoń z biodra kobiety do wewnętrznej części uda, muskając kciukiem delikatną skórę. Nie chciał posuwać się za daleko, i tak dawała mu wiele i nie śmiał prosić o więcej, ale gdyby to ona go błagała, zrobiłby dla niej wszystko, dałby jej najwspanialszą rozkosz na jaką zasługiwała.

- Przestań proszę. – wydyszała, gdy dłoń Vincenta przysunęła się bliżej jej kobiecości.

Zatrzymał pieszczotę.

Wyprostował się i spojrzał na księżniczkę lekko zmartwiony.

„Czy ją skrzywdziłem?"

Jej wzrok nie wyrażał strachu, czy udręki, raczej zakłopotanie. Wsunął materiał koszuli na miejsce, okrywając obnażone części ciała kobiety i odsunął się od niej dając dystans, którego najwyraźniej potrzebowała.

- Ja po prostu. – Złapała się za ramiona i spuściła wzrok. – Ja... - urwała wciąż oddychając szybko po chwilowym zapomnieniu. – zerknęła na niego z ukosa. – Nigdy z nikim nie byłam.

Vincent spojrzał na nią ciepło. Zalała go fala ulgi, przez chwilę martwił się, że zrobił coś nie tak, że przekroczył granicę robiąc jej krzywdę. Nie chciał by tak się czuła, to ona musiała zdecydować. Przeczesał włosy, odgarniając zmierzwione kosmyki z twarzy. Odetchnął głęboko próbując uspokoić rozszalałe serce. Usiadł na krześle i wyciągnął do niej rękę, zapraszając by podeszła. Spełniła jego prośbę i wsunęła się między jego uda, pozwalając, by objął ją w pasie.

- Poczekam. – powiedział bezgłośnie upewniając się, że Morgan na niego patrzy. – Jeżeli zechcesz. – ułożył usta w słowa.

Kobieta uśmiechnęła się ciepło, chciała oprzeć rękę o blat. Zamiast twardego drewna, natrafiła na krawędź księgi, która pod wpływem swojego ciężaru zsunęła się i spadła z łoskotem na ziemię.

Księżniczka spojrzała najpierw na księgę, później na Vincenta i uśmiechnęła się szeroko – Wiejemy!

Sięgnęła po płaszcz, Vincent zrobił to samo, w biegu chwycił Dziennik, chwilę później pędzili wzdłuż regałów słysząc zbliżające się kroki stróża.

- Hej! Kto tam jest! Stać! – wrzeszczał strażnik.

Zbiegli po schodach, o mało nie potykając się o własne nogi. Przeskoczyli przez kontuar i zniknęli w ciemnym korytarzu, wypadli na zewnątrz śmiejąc się w głos.

- Czy mogę prosić księcia, by odprowadził mnie do komnaty? – Morgan zatrzepotała rzęsami wyginając się w teatralnej pozie.

Książę ukłonił się zakładając jedną dłoń za plecy, po czym użyczył swojego ramienia. Całą drogę mówiła, zachwycała się biblioteką. Potok słów jednocześnie irytował go i bawił, w końcu przyznał sam przed sobą, że lubi jej słuchać. Wrócili jeszcze przed świtem, z ulgą stwierdzając, że nikt ich nie szukał.

Chociaż bardzo chciał, zostanie z nią dłużej byłoby nieroztropne. Pożegnał się szybko, nie dając szans na to, by ponownie się zbliżyli. To, co wydarzyło się tej nocy nie było częścią planu, rozproszyło go. Był zły na siebie, bo na to pozwolił, Morgan go jednak fascynowała. Jej odwaga w połączeniu z lekkomyślnością stanowiła mieszankę wybuchową. Tym bardziej nie mógł pozwolić, by cokolwiek jej się przytrafiło, bo oprócz przed tym, który ją skrzywdził, musiał ją chronić również przed samą sobą. Zasługiwała na to, po tym co zgotował zarówno on jak i ich własne rodziny.

Wciągnął do płuc powietrze, zapach skóry i kurzu własnej komnaty koił jego myśli. Usiadł w fotelu i zaczął wertować Dziennik. Musiał zająć czymś głowę. Tej nocy pomimo, że nie odnalazł potrzebnych ksiąg, Morgan podzieliła się z nim wieloma wskazówkami, które mogłyby go przybliżyć do rozwiązania zagadki. Zaczął od przeszukania treści i zapisków Malika, które prawiły o Sferze Kości. Z kieszeni wyciągnął pomiętą kartkę z ryciną przedstawiającą czarownicę. Zastanawiał się, co tak naprawdę przedstawia rysunek. Oprawcę i ofiarę, czy wręcz przeciwnie, wybawiciela, który miał ocalić czyjeś życie.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro