Rozdział XVIII Wybór

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Morgan

- Ten rysunek nie daje mi spokoju – Morgan opierała się o tors księcia, a w dłoniach ściskała Dziennik Malika i rycinę, którą Vincent wyrwał z jednej z ksiąg w Srebrzystej Wieży.

W ramionach księcia czuła się bezpiecznie, nie musiała trzymać się siodła, bowiem jego ramiona pewnie obejmowały ją w talii. W rękach niedbale trzymał wodze, a rumak leniwie stawiał krok za krokiem. Vince delikatnie gładził kciukami udo księżniczki, na którym oparł dłonie. Szli jedynym możliwym traktem, na skraju gęstego lasu, który mieli po prawej stronie. Po lewej natomiast rozciągało się jezioro ze skalistym brzegiem.

Astrid trzymała się na uboczu, była zaskakująco milcząca, natomiast Parkin i Wilan rozmawiali o łucznictwie, którym interesował się ten drugi. Do jego ekwipunku przytroczony był nawet łuk i kołczan, z którego wystawały krwistoczerwone lotki.

Morgan przeniosła wzrok z mężczyzn w górę, na bezkresny błękit. Słońce królowało na niebie, gdzieniegdzie przemykały drobne obłoki malujące pejzaż. Kobieta wtłoczyła do płuc ciepłe powietrze, po czym wypuściła je rozluźniając mięśnie. Przyjemny zapach igliwia wypełnił jej nozdrza.

Zapiski Złotego Wędrowca otworzyła na rycinie przedstawiającej Sfery Magii, porównywała je z tymi, które zdobiły rysunek, wciśnięty między inne kartki by przypadkiem nie pomknął wraz z wiatrem.

- Mapa Barki odpowiada lokalizacji sfer na rycinie, to raczej powszechna wiedza, ale ta czarownica – westchnęła Morgan – To w jaki sposób umiejscowiono nad jej głową słowo Os, jak stoi nad tym nieszczęśnikiem – Księżniczka odchyliła głowę i przylgnęła do torsu mężczyzny, spojrzała w górę napotykając jego czekoladowe spojrzenie. Wskazała palcem głowę narysowanej czarnym tuszem wiedźmy – Zobacz, to wygląda jakby Magia Kości była czymś więcej, jakby scalała wszystkie sfery.

Kobieta uniosła rysunek i Dziennik. Twarz Vincenta wykrzywił grymas, ale spojrzał w Zapiski. Oparł głowę o bark Morgan i odetchnął głęboko, jakby sam nie wiedział co myśleć o tajemnicach, które próbowali odkryć.

- Co jeżeli to ona jest kluczem? Jeżeli wszystkie Święte Artefakty łączy właśnie Os, Magia Kości? To niedorzeczne. – Żachnęła się – Większość znajdujących się tutaj zaklęć to czary lecznicze, ale dziwne. Nie opierają się na ziołach, ale na sferach, jakby potrzeba było wszystkich by nadać moc zaklęciu. Są też znaczenia przeciwstawne. – zaczerpnęła powietrza i ciągnęła dalej – Nie rozumiem niektórych słów, ale to wygląda jak przekleństwa i jeszcze... - urwała, przyglądając się bliżej tekstowi - ...Coś w rodzaju zaklęć ochronnych, zmień, zmiana – prychnęła – Coś w rodzaju zmiany kształtu, ale nie umiem tego odczytać. – dokończyła pełnym poirytowania tonem.

Denerwowało ją gdy czegoś nie umiała lub nie wiedziała. Momentami chciała być aż nazbyt perfekcyjna i odbijało się to później na jej samopoczuciu. Odetchnęła głęboko i poczuła napór męskich ramion na swojej talii. Ciepło natychmiast rozlało się po ciele kobiety - tak smakowało bezpieczeństwo. Pomimo ryzyka jakie niosła ze sobą ich podróż, przy Vincencie czuła się bezpiecznie.

- Co o tym sądzisz? – Zapytała Morgan, ale nie czekała na reakcję Vince'a. – Mam wrażenie, że jesteśmy jednocześnie blisko i daleko odpowiedzi. Jakby los z nas zadrwił i dawał wskazówki, które nie prowadzą bliżej celu.

- Jadę się rozejrzeć. – Przerwał im Parkin. – Sprawdzę okolicę nim wybierzemy miejsce na postój.

Książę potaknął, a najemnik zniknął w gęstwinie. Morgan rozejrzała się, Wilan trzymał się bliżej Astrid, jak gdyby nie ufał kobiecie i nie chciał spuszczać z oczu. Nawet jej to nie dziwiło, sama nie umiała odbudować go względem przyjaciółki. Zawierzyła jej słowom, ale to czyny świadczą o lojalności. Otrząsnęła się z chwilowej zadumy i na powrót utkwiła wzrok w Dzienniku.

- Jak uważasz? – Zwróciła się do Vincenta, skupiając na sobie jego uwagę. – Błądzimy bez celu?

W odpowiedzi Vince wzruszył tyko ramionami. Nie oczekiwała więcej, w tamtym monecie nie mógł nic zapisać, mowy gestów nie znała, a połowy rzeczy nie udałoby jej się odczytać z ruchu warg mężczyzny. Zapewne sam nie domyślał się więcej ponad to, co rozszyfrowała Morgan.

Pewność mogli mieć jedynie do trzech rzeczy: po pierwsze mistyczny artefakt, o którym wzmiankowano w Dzienniku przewijał się również zbiorze baśni, które Vincent zabrał w podróż. Po drugie, wszystkie Sfery zarówno w baśniach jak i historii Barki występowały wspólnie, nie pojedynczo, jak obecnie. Po trzecie, wciąż nie było wiadomo czym tak do końca jest Magia Kości, czy pozwala zmieniać szkielet, a więc również leczyć, czy stanowi mroczne odgałęzienie sfery pozwalające władać ciałem i umysłem. Pomimo wzmianek o artefakcie, żadna z rycin go nie pokazywała, jakby został całkowicie wymazany z kart historii. Część kart było powyrywanych, czy wydartych w miejscu, w których mógł być naszkicowany lub opisany.

- Wiesz, czasami spotykałam się z teoriami, że wszystkie artefakty Barki można połączyć, o ile ze Srebrną Rękojeścią i Kwarcowym Ostrzem byłoby to jeszcze w jakiś sposób możliwe, nie mam pojęcia jak reszta miałaby do siebie pasować. – Morgan odetchnęła głęboko - Tych ludzi zazwyczaj uznawano za szaleńców, wytykano palcami, żyli na marginesie społeczności. Myślę, też, że każdy z władców był również zbyt dumny by wierzyć, że jego część jest elementem czegoś większego, ich ego nie pozwoliło im sądzić inaczej niż o wielkości swojej własnej Sfery.

Schowała Dziennik i kartę do sakwy przytroczonej do siodła i usadowiła się wygodniej opierając plecy o tors Vincenta. Od ostatniego postoju minęło kilka godzin, biodra bolały już ją od niewygodnego siodła, zaczęła się wiercić, szukając lepszej pozycji. Książe przełożył wodze do jednej ręki, a drugą objął ją w talii. Przycisnął kobietę mocniej do siebie aż przywarła do niego całym ciałem. Gładził dłonią jej bok, przylgnął policzkiem do skroni i zaczerpnął powietrza.

Morgan poczuła jak jego klatka piersiowa się napina, a później opada gdy jej szyję omiótł ciepły oddech księcia. Zadrżała delikatnie, dreszcz zawładnął ciałem od kręgosłupa po same koniuszki palców. Bezwiednie odchyliła się i przeniosła dłonie na uda księcia. Przesunęła palcami po jego silnych nogach, ale szybko opamiętała się i objęła ramionami. Jedną ręką sunęła po przedramieniu księcia. Musnęła opuszką wystająca spod rękawa skórę, by w końcu spleść jego palce z własnymi. Odwróciła się w jego stronę, uśmiechał się łobuzersko, zapewne jej chwilowy brak kontroli nad własnymi odruchami połechtał jego ego.

- Rozmawiamy o ważnych sprawach drogi książę – Naprawdę chciała utrzymać złudną powagę na twarzy, jednak nie mogła się powstrzymać i parsknęła śmiechem widząc szczerzącego się zawadiacko Vincenta – Tak się nie godzi. – Mruknęła gdy dłoń mężczyzny przesunęła się wyżej i musnęła jej krągłości, które okrywał tylko cienki materiał koszuli.

Musnął nosem jej skroń, następnie jego wargi zaczęły pieścić skórę szyi Morgan. Ciepły oddech mieszał się z drżeniem jaki wywoływały jego pocałunki,

- Vincent – Chciała rzucić ostrzegawczo, ale zamiast tego z ust księżniczki wypadł jedynie ochrypły pomruk.

Poczuła jak książę napina mięśnie, oderwał usta od jej szyi odwrócił głowę. Objął ją mocniej w pasie, jakby chciał chronić przed całym światem.

- Co się dzieje? – Morgan otrząsnęła się z chwilowego zapomnienia i spojrzała w tą samą stronę.

Z gęstwiny dało się słyszeć trzask gałęzi i tętent końskich kroków. Po chwili zza gąszczu wypadł Parkin z zacięta miną.

- Musimy uciekać! – warknął – Naszym śladem podążył Rubynham ze swoimi konnymi.

- Przecież król jest w swojej krainie, nie zdążyłby przybyć tak szybko po śmierci syna. – Zdziwił się Wilan. Zarzucił kołczan na plecy, a jedną ze strzał przygotował napinając lekko cięciwę łuku.

- To Renfield. – Parkin spojrzał wymownie na Vincenta.

- Przecież on nie żyje! – Morgan poczuła dreszcz przerażenia.

Książę cały się spiął omal nie odbierając jej tchu.

- Tej gęby nie da się pomylić z żadną inną – odparł najemnik – Wilanie, jak daleko do przeprawy?

- Kilka staj, jeżeli się pospieszymy zdążymy przedrzeć się przez rzekę. Most wzniesiono na linach, zniszczymy go, zyskamy dzięki temu kilka dni przewagi. – odpowiedział ciemnowłosy najemnik.

- Postanowione. – Parkin skinął do Vincenta, następnie minął Astrid, która przypatrywała się wszystkiemu z zaciętą miną. – Musimy ruszać, natychmiast. – warknął na nią gdy nie podjęła żadnego działania.

- Astrid? – Morgan spojrzała wymownie na damę – Ruszamy, będzie dobrze, uciekniemy, damy radę. – Dodała księżniczka by dodać przyjaciółce otuchy.

Astrid uciekła wzrokiem, ścisnęła mocniej wodze i przeniosła wzrok w stronę, z której przybyli.

- Nie rób głupstw. – Powiedział spokojnie Wilan.

Serce Morgan zaczęło się niebezpiecznie zaciskać, czas gonił musieli uciekać, to nie był dobry moment na rozterki i wątpliwości. Ogarnął ją strach, niepokój który rósł z każdym oddechem.

Przyjaciółka spojrzała z żalem na księżniczkę, następnie spięła konia i galopem ruszyła w kierunku oddziałów Rubynhama.

- Astrid, nie! – Wrzasnęła Morgan.

Chciała się wyrwać w pogoń za przyjaciółką, ale silne ramię Vincenta skutecznie powstrzymało jakiekolwiek ruchy. Łzy napłynęły jej do oczu, głos uwiązł w gardle, a żal który zagarnął jej duszę uderzył ze zdwojoną siłą, gdy spojrzała na Wilana.

- Żadnych świadków. – powiedział cicho najemnik.

Uniósł łuk, napiął cięciwę, a strzała ze świstem pomknęła w kierunku uciekającej Astrid, by ostatecznie przeszyć kobietę w miejscu serca.

Świat dla Morgan się zatrzymał, urywany oddech mieszał się ze słonymi łzami, zachłysnęła się nimi widząc jak koń jej przyjaciółki zwalnia, jej sylwetka staje się bezwładna i z głuchym odgłosem upada na ziemię.

Zamarła.

Poczuła, jakby skamieniały kawałek serca, który niegdyś należał do Astrid, zaczął krwawić, a w końcu oderwał się pozostawiając ziejącą chłodem pustkę w miejscu, w którym się znajdował.

- Nie! – Chciała krzyknąć, ale tylko bezwiednie otwierała usta.

Miała wrażenie jakby niewidzialna pętla zacisnęła się na szyi i pociągnęła ją w otchłań zamroczenia. Obraz leżącej Astrid zaczął się zamazywać przez wciąż napływające falami łzy. Jakby błądziła w koszmarze, w którym nie może dotrzeć do bliskich i ich uratować. Chciała się wyrwać, obudzić się i z ulgą stwierdzić że to tylko zły sen, a poranek przyniesie błogą rutynę.

Nie było to jednak możliwe.

Silne męskie ramię oplecione wokół jej talii boleśnie przypomniało, że wciąż znajduje się w rzeczywistości – na jawie, która ciskała w jej stronę kolejne sztylety.

Z każdym uderzeniem serca, obezwładniał ją żal i coraz większe wyrzuty sumienia.

Vincent

Zacisnął dłoń na wodzach i popędził konia. Mknęli traktem w kierunku przeprawy.

- Puść mnie! – wrzeszczała księżniczka. – Muszę do niej iść! Astrid!

- Przestań krzyczeć – Parkin zrównał się z nimi – Jeżeli nas usłyszą, również przyspieszą.

Morgan zamilkła, jakby te słowa wyrwały z niej duszę, jeszcze chwilę łkała głośno i walczyła ze swoimi instynktami wiercąc się i bijąc księcia pięściami w uda. W końcu Vincent poczuł jak napięte ciało księżniczki opada z sił, jak zamyka się w sobie przyjmując uległą i pełną żalu postawę. Stała się niemal bezwładna. Objął ją mocniej w pasie by nie ześlizgnęła się z siodła. Zacisnął zęby, nie mógł zwolnić, nie mógł dać jej czasu na żałobę.

Nie, kiedy jego oprawca rzucił się za nimi w pogoń.

„Jakim cudem Renfield przeżył"?

Pytanie rozlało się goryczą na języku, gniew przejmował umysł księcia racząc go wspomnieniami z tamtejszej nocy. Ucieczka, gospoda, pułapka, następnie przed jego oczami przemknęło złowrogie, rubinowe spojrzenie Renfielda, by później obraz wyobraźni się zmienił i pokazał, jak Rubynham znika pod gruzami Srebrnego Lisa. Chociaż bardzo chciał, nie mógł przypomnieć sobie momentu gdy belki runęły w stronę rubinowego księcia. Musiał użyć magii by uchronić się przed zagładą.

- Zbliżamy się! – Wilan kiwnął w stronę majaczącej u zbiegu perspektywy przeprawy.

Ścieżka się zwężała, kamienny brzeg jeziora stał się bardziej skalisty, a wysokie głazy przesłoniły widok na wodę. Las zgęstniał jeszcze bardziej i zagarniał dla siebie kolejne skrawki traktu.

Zwolnili by nie narazić koni na kontuzje, łatwo okulałyby nadeptując na wystające gdzieniegdzie kamienie i korzenie. W pewnym momencie ścieżka stała się tak wąska, że musieli podążać gęsiego, koń za koniem by móc dotrzeć do mostu.

Pierwszy szedł Parkin toteż Vincent nie widział w jakim stanie znajduje się przeprawa. Najemnik zszedł z konia i przeklął siarczyście.

Książę zsunął się z siodła, stanął pewnie na ziemi i ściągnął wciąż otępiałą Morgan. Gdy się odsunął miał wrażenie, że dziewczyna nie ustoi o własnych nogach, chwiała się jakby świat wokół wirował. Podszedł i ujął dłonią jej brodę, zmuszając by na niego spojrzała. Serce mu się ścisnęło gdy podniosła wzrok, a jej szafirowe oczy przepełniał ból. Szkliły się od łez, od których wciąż była mokra twarz księżniczki. Pocałował ją w czoło po czym zagarnął w swoje ramiona. Dopiero po chwili poczuł, że jej drobne ręce go oplatają i odwzajemnia uścisk, zaczęła łkać, wtulając się w niego coraz mocniej.

- Musimy iść do drugiej przeprawy – Zagadnął go cicho Wilan, który również zdążył zejść z konia i poddać most oględzinom – Przeprawa jest zniszczona, liny popękały, trakt trzyma się na ostatnim włosku.

- To twoja wina. – Stłumiony głos Morgan sprawił, że Vincent zerknął na jej twarz.

Spoglądała morderczo w stronę Wilana, który zaciskał usta w wąską linię.

- Zabiłeś ją! – Wrzasnęła i nim Vincent zareagował, Morgan rzuciła się na najemnika.

Zaatakowany mężczyzna stał spokojnie, zasłaniał jedynie twarz gdy księżniczka okładała go pięściami. Książę chciał ją odciągnąć, ale Wilan tylko pokręcił głową.

- Zabiłeś – powiedziała słabym głosem kobieta gdy całkowicie opadła z sił.

Zacisnęła ręce na połach kurty najemnika i szarpnęła go jeszcze kilka razy by w końcu zrobić krok do tyłu i opaść bezradnie na trawę. Skuliła się, oparła łokcie na kolanach i schowała głowę w ramionach.

Książę podszedł do niej, kucnął i pogładził dłonią drżące ramię Morgan. Kobieta zamarła, jakby przez chwilę gest przywrócił ją do rzeczywistości, po chwili jednak odtrąciła go szturchnięciem.

- Nie dotykaj mnie! – Rzuciła ostrzegawczo i łypnęła na Vincenta spode łba, po czym na powrót schowała twarz.

- Zawracamy? – Wilan doprowadził się do porządku i wraz z Parkinem oceniali szanse przejścia przez most.

Vincent niechętnie zostawił Morgan, jej łzy wydobywały z niego pokłady emocji, których nie dało się stłumić. Ruszył w stronę towarzyszy, targał nim gniew, nie mógł znieść widoku cierpiącej ukochanej i tego, że jego koszmary znów deptały mu po piętach. Przepchnął się barkami między mężczyznami i złapał jedną z lin. Poczuł jak gniew zamienia się w magię, jak srebro niczym rwący potok zagarnia jego żyły.

Czuł płynny metal, który zaczął rozlewać się po linach, tworzyć nową konstrukcję i wzmacniać  tą istniejącą. Gruba warstwa srebrnego kruszcu mieszała się z drewnem tworząc lśniące powierzchnie i ostre występy.

Gdy metal zagarnął połowę mostu poczuł jak siły go opuszczają, nie poddawał się jednak, wzmocnił uścisk i mocniej skoncentrował, a srebro zaczęło szybciej mknąć ku drugiej stronie przeprawy. Miał wrażenie, że nie tylko jego mięśnie napięły się do granic wytrzymałości, lecz również żyły, które jeszcze chwila, a pękłyby od przyspieszonego pulsu, któremu rytm nadało rozszalałe serce. Myślał o tym jaką moc nadać srebru, myślał o tym, kto ma po nim przejść, a kto zostanie po wieki w jego okowach. Czar który zamajaczył mu w głowie kazał również chronić jego dzieło przed innymi Sferami. Szare, połyskliwe macki zaczęły oplatać pylony po drugiej stronie, a Vincent niemal całkowicie opadł już z sił, warknął z wysiłku i wraz z głębokim wdechem, ostatnie skrawki srebra wystrzeliły z jego ręki ostatecznie wzmacniając konstrukcję. Nie przejmował się tym, że powiążą go z tym dziełem, ciało Astrid i tak zostanie odnalezione, ale dzięki Wilanowi, kobieta nie zdradzi ich sekretów. Most natomiast, stanie się przestrogą by nie igrać z jego mocą.

Wyszarpnął dłoń z lekkiej skorupy srebra, która o mało nie uwięziła go we własnej pułapce, którą stworzył. Po moście mógł przejść tylko on i jego towarzysze, natomiast wszyscy inni natychmiast zostaliby pochłonięci przez płynny metal. Jeżeli ktokolwiek użyłby magii by zniszczyć przeprawę, srebro również i takich śmiałków zagarnie w swoje macki.

Dumny z siebie uśmiechnął się pod nosem, zrobił dwa kroki w tył, a świat zawirował. Stracił grunt pod nogami, upadał i tylko dzięki Wilanowi i Parkinowi nie rozbił sobie głowy o pobliskie głazy.

- Co się stało? – Usłyszał głos Morgan.

Dopiero po chwili przestrzeń przed oczami księcia zaczęła się klarować. Zobaczył nad sobą trzy zaniepokojone spojrzenia.

- To się stało. – Parkin wskazał na most, który lśnił w blasku promieni słonecznych.

- Wstawaj, trzeba uciekać. – Wilan pomógł dźwignąć się Vincentowi. Podparł go ramieniem i ruszył w stronę przeprawy – Parkin, przeprowadźcie z księżniczką konie, ja pomogę Vincentowi.

Powoli krok za krokiem przeszli po śliskiej powierzchni. Nogi księcia wciąż nie chciały złapać pewnego oparcia, a świat stać się całkowicie wyraźnym. Po chwili wszyscy byli w po drugiej stronie, a Vincent powoli zaczął odzyskiwać siły, przynajmniej na tyle by ogarniać czas i przestrzeń oraz dostrzegać szczegóły.

- Gdzie teraz? – powiedział Parkin.

Vincent łypnął na niego spod opadających kosmyków, trzymał się siodła swojego konia by nie upaść. Morgan podeszła do niego i spojrzała ze współczuciem, odgarnęła zbłąkane włosy z oczu mężczyzny. Chciała go objąć ale w ostatnim momencie cofnęła się i z założonymi rękoma stanęła kilka kroków od niego.

- Mamy dwie opcje. – Wilan rozglądał się nerwowo – Idziemy krótszą drogą, ale na widoku. – Westchnął, utkwiwszy wzrok w moście. – Albo dłuższą, w ukryciu, jednak wtedy Rubynham zmniejszy do nas dystans.

- Jeżeli się odkryjemy i tak to uczyni. – Zauważył drugi najemnik.

- To Renfield! – Morgan podniosła wzrok i wskazała w stronę traktu po drugiej stronie mostu.

- Na koń! – Zakomenderował Wilan.

Vince nie spostrzegł kiedy Parkin pomógł mu wsiąść na konia. Chwilę później usiadła przed nim księżniczka, która ściskała wodze.

- Będziesz musiała prowadzić – oznajmił Parkin i ruszył w stronę leśnej ścieżki.

- Obejmij mnie. – nakazała księżniczka, a Vincent natychmiast spełnił jej rozkaz. Oparł się o nią i gdy się oddalali zerkał przez bark w stronę mostu.

Rycerze Rubynhama byli coraz bliżej przeprawy, nim obraz przesłoniły mu drzewa i krzewy, udało mu się dostrzec jak srebro oblewa pierwszych, którzy postawili nogę na moście, echo natomiast poniosło ich wrzaski.

Galopowali ile sił konie miały w nogach, aż w końcu zwolnili, podróżowali do wieczora, gdy słońce zaczęło niebezpiecznie zbliżać się do zmierzchu. Na końcu ścieżki zamajaczył kamień kierunkowy z wyrytymi nazwami najbliższych miast. Odchodziły od niego trzy kolejne drogi, które niknęły w mrocznym lesie.

- Szlag! – Żachnął się Wilan – Weszliśmy nie w tą ścieżkę, w którą powinniśmy.

Te słowa skutecznie otrzeźwiły Vincenta. Zgromił najemnika wzrokiem oczekując wyjaśnień.

- Nie do końca wiem gdzie jesteśmy i w którą stronę pójść – Czarnowłosy skinął w kierunku kamienia – Część nazw się wytarła, nie znam tych miejsc, nie wiem gdzie trafimy.

- Musimy kierować się na północ, to chyba proste? – odezwała się Morgan. – Mamy przewagę nad Renfiedem.

- Niekoniecznie, ścieżki mogą się łączyć, mogą zbaczać, co jeżeli natrafimy na rycerzy Rubynhama? – tym razem wtrącił się Parkin – jeżeli pójdziemy wprost na północ, przejdziemy przez dawną Krainę Kości, a roi się tam teraz od gwardzistów Ostara. Chodźmy tędy – Wskazał ścieżkę, która odchodziła na zachód

- Nie szedłbym tędy. – Wszyscy niemal podskoczyli słysząc za sobą niski męski głos. - Może pomogę? – Na zwalonym pniu siedział mężczyzna, którego nie zauważyli w ferworze ucieczki.

Wyglądał na wędrowca, jednak jego aparycja nie pasowała do tułaczego stylu życia. Kimkolwiek był, wybrał sobie kiepską porę i miejsce na odpoczynek.

Najemnicy jak na komendę wyciągnęli broń, Wilan celował do intruza z łuku, a Parkin skierował w jego stronę ostrze swojego miecza. Mężczyzna ostrożnie zsunął się z drzewa i stanął przyjmując uległą postawę.

- Wybaczcie, ale przez przypadek usłyszałem, że kierujecie się na północ. Do Złotej Krainy, jak mniemam? – Mężczyzna ściągnął kaptur i rozpiął płaszcz. Ubrany był w kunsztowny, kaftan w kolorze kości słoniowej i czarne oficerki. Opalona cera kontrastowała z białymi włosami, spadały prostymi kosmykami na twarz, zasłaniając głęboko niebieskie tęczówki. – Wyglądacie jakbyście potrzebowali pomocy, a ja ją oferuję.

- Czego chcesz i kim jesteś? – warknął Wilan – Jeżeli zamierzasz pomóc, wskaż nam drogę i zejdź z oczu.

Vincent dobrze wiedział, że mężczyźni nie pozwolą wędrowcowi żyć. Było w nim coś dziwnego, coś co tliło się z tyłu głowy i kazało myśleć, że chłopak wydaje mu się znajomy.

- Nie potrzebuję wiele, mogę was przeprowadzić ścieżkami, których nikt nie zna, a wasz przyjaciel jest blady jak ściana i wymaga odpoczynku – Wskazał kiwnięciem głowy Vincenta - Wyglądacie jakbyście przed czymś uciekali i tak, usłyszałem nazwisko Renfielda Rubynhama. Jego plugastwa już dawno powinny leżeć zagrzebane głęboko pod ziemią wraz z jego truchłem.

Książę prychnął, miał wrażenie, że mężczyzna mówi tylko to, co chcieli usłyszeć na podstawie strzępek informacji, których podsłuchał. Znaleźli się jednak w patowej sytuacji, nie znali drogi, a jeżeli będą ostrożni, być może chłopak im się przyda.

Vincent kiwnął głową na znak zgody, na co Wilan odetchnął głęboko - zapewne domyślał się, że jemu przypadnie w obowiązku „opieka" nad wędrowcem

- Pójdziesz z nami, ale nie myśl, że zyskasz duża swobodę, będziesz z nami jadł, spał i rzygał jeżeli będzie trzeba – powiedział ostrzegawczo Wilan.

- Jak masz na imię? - Rzucił Parkin, chowając swój miecz do pochwy.

- Callum, ale możecie mówić mi Call.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro