Rozdział XXVII Skrawki Potęgi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Vincent

Przeklęty zaułek być ciaśniejszy niż mu się wcześniej wydawało.

Książę dziwił się, że rosły Parkin, który szedł na początku był w stanie poruszać się w tak wąskiej szczelinie. Nawet Morgan miała problemy, a już na pewno bardzo denerwowała się w tak niekorzystnej sytuacji. Oddychała z zawrotną prędkością, jej klatka piersiowa falowała, a powieki były mocno zaciśnięte, jakby miało jej to pomóc opanować nerwy.

W ciemności widział tylko tyle, a może: Aż tyle? Skupiał się na niej nie bacząc na to, co mijał. Przesuwał się wzdłuż chropowatego muru i w duchu dziękował, że nie miał możliwości spojrzeć w dół na to, co zapewne znajdowało się w rynsztoku, którym podążali. Skupiał wzrok na Morgan, która odetchnęła i niemal przylgnęła twarzą oraz ciałem do przeciwległej ściany. Nagle zamarła, a Vincent zdążył jedynie złapać jej przerażone spojrzenie. Ciszę przerwało kliknięcie i skrzypnięcie drzwi, a księżniczka straciła oparcie na plecach i runęła do wnętrza budynku. Wrzask księżniczki wywołał w nim lęk i wściekłość, dodał również sił, bo książę był gotów rozkruszyć mury, byle tylko za nią podążyć.

Wpadł do środka jak burza i przygotował dłoń by użyć Magii Srebra, a zaraz za nim do izby weszli Wilan i Parkin z orężem w dłoniach. Vincent rozglądał się gorączkowo, aż w blasku latarni dostrzegł zarówno swoją kobietę jak i mężczyznę, którego śmierć widział na własne oczy.

- Malik? - odezwał się Wilan i zrobił krok w przód.

Mężczyzna pomógł podnieś się Morgan i utkwił wzrok w Vincencie i najemnikach

- Zamknijcie drzwi zanim Złota Gwardia domyśli się którędy uciekliście - powiedział spokojnie, ale jego głos różnił się od tego, który należał do Złotego Wędrowca. Był głębszy, bardziej dojrzały.

Parkin i Wilan wymienili ze sobą spojrzenia, aż w końcu ten pierwszy zdecydował się zamknąć i zaryglować drzwi.

Vincent wyciągnął do księżniczki dłoń, a ta posłusznie podeszła, splotła ich palce i wtuliła się w bark księcia.

- O co chodzi? - zapytała cicho kobieta - Wyglądacie jakbyście patrzyli na ducha.

- Trochę tak jest. - odpowiedział spokojnie mężczyzna - Malik był moim bratem i sadząc po waszych minach, wyrażanie się o nim w czasie przeszłym będzie odpowiednie.

Książę otworzył szerzej usta w niedowierzaniu. Zerknął na Wilana i Parkina, którzy ledwo dostrzegalnie skinęli mu głową. Tak samo jak Vincent rozumieli, że nie mogli przyznać się przed bratem Malika kto, poniekąd, spowodował śmierć Złotego Wędrowca jak zwykł się nazywać właściciel Dziennika spoczywającego na piersi księcia.

- Nazywam się Anwar Al'Sirun . - Mężczyzna skłonił się i wskazał dłonią prosty, drewniany stół i krzesła. - Jak mówi przysłowie, każdy gość jest przyjacielem, bądźcie więc moimi i się rozgościcie.

- Vince? - szepnęła księżniczka, a jej drobna dłoń, zacisnęła się na palcach Vincenta. - Gdyby Anwar chciał nam zaszkodzić, gwardziści już by tu byli.

Książę spojrzał w błagalny wzrok Morgan. Była zmęczona i obolała, potrzebowała odpoczynku, on też czuł sen, który błądził po powiekach. Zacisnął usta i uśmiechnął się do kobiety krzepiąco. Schował miecz do pochwy i skinął do najemników by czynili to samo.

- Oszalałeś, książę? - warknął Wilan i zrobił krok w stronę Anwara - Zaufasz obcemu?

- Może on was do mnie przekona - Anwar ostrożnie zbliżył się do drzwi, które znajdowały się za jego plecami. Gdy mężczyzna zrobił krok w tył, Wilan i Parkin przybliżyli się do niego o taką samą odległość.

- Stój! - Nakazał Wilan - Rusz się, a nie ręczę za siebie!

- Wilan! - oburzyła się Morgan - On po prostu chce nam pomóc!

- Jesteś naiwna - odbił opryskliwie najemnik - Nie zdziwię się, jak po drugiej stronie znajdziemy Rubynhama.

Vince się wkurwił. Dosadniej nie mógł nazwać emocji, która wypełniła jego umysł. Miał dość tego jak Wilan pomiatał jego kobietą. Puścił dłoń Morgan, ruszył w stronę najemnika i nie obchodziło go czy jest mu jeszcze potrzebny. Pięść świerzbiła go, by wpakować Wilanowi potężny cios w szczękę, połamać nos, cokolwiek, byle kpiący uśmiech zszedł mu z twarzy, a odraza gdy patrzył na Morgan zmieniła się w zastygłą maskę gdy z nim skończy.

Parkin zauważył co się święci i wpadł pomiędzy mężczyzn zanim książę rzucił się na swoją ofiarę.

- Na Artefakty! - warknął Parkin - Co w was ostatnio wstąpiło?

W tym momencie Anwar otworzył drzwi, który uchyliły się ze skrzypnięciem i wszyscy zwrócili głowy w tamtą stronę. Izbę zalała łuna światła z licznych świec i lampionów, a cień, który się zbliżał nie należał do człowieka.

Po chwili w przejściu pokazała się biała, opierzona ptasia główka, a później paw albinos w całej swojej majestatycznej okazałości.

- Lim! - wykrzyknęła Morgan i rzuciła się w stronę przyjaciela. Paw odpowiedział jej machnięciem skrzydeł i na powitanie rozpostarł swój okazały ogon. Jego ciemnoniebieskie oczy lustrowały otoczenie i Vincent mógł przysiąc, że gdy patrzył na najemników postawa ptaka się zmienia, jakby rzucał im nieme ostrzeżenie i manifestował obrazę.

- Tak się cieszę, że nic ci nie jest! Wiedziałam, że to ty, że to ciebie widziałam na festynie, ale jak? - Księżniczka spojrzała na Anwara wciąż głaskając Lima. - Jak się u ciebie znalazł?

- Oh to nie...- zaczął Anwar, ale urwał wypowiedź, przełknął ślinę i dopiero zaczął kontynuować. - To nie trudne złapać pawia, zwłaszcza albinosa, który dodatkowo pcha się na największą imprezę w kraju. - Uśmiechnął się ciepło i ponownie wskazał część jadalnianą pomieszczenia, zachęcając, by jego goście usiedli.

Vincent łypnął na Wilana, którego ciemne oczy śledziły księcia zza sylwetki Parkina.

- Obydwoje ochłońcie. - Parkin westchnął i przesunął dłonią po łysinie - Zachowujecie się jak dzieci, nie wiem co was ugryzło, ale mam ważniejsze sprawy niż niańczenie was obu. Bez obrazy. - dodał patrząc na Vincenta.

- Wiem, że masz Dziennik, książę - Anwar zwrócił na siebie uwagę - Śledziłem drogę, którą przebył odkąd Malik wykradł go z tego domu.

Te słowa pozwoliły mu się rozluźnić. Zapewne stąd Anwar wiedział, że paw pałętał się przy nich gdy tylko wyruszyli ze Srebrnej Twierdzy. Gdyby chciał zaszkodzić ich misji, już leżeliby w lochach Złotego Portu lub trafiliby w łapska Renfielda. Miał niezrozumiałe przeczucie, że trafili w dobre miejsce, że tu znajdzie odpowiedzi.

- Mam ci wiele do powiedzenia, Vincencie Silverbone - Anwar usiadł na jednym z krzeseł, a jego ciemnobrązowe oczy śledziły każdy ruch księcia, gdy ten zasiadał naprzeciwko. Morgan nie opuszczała Lima, ale przysłuchiwała się rozmowie. Najemnicy natomiast niechętnie zajęli wolne krzesła. Wilan wyglądał jakby chciał zamordować Vincenta wzrokiem, ale kwestia jego posłuszeństwa musiała poczekać.

Anwar sięgnął po świecznik i zapalił kilka umocowanych na nim świec. Dopiero wtedy rysy twarzy gospodarza się wyostrzyły. Niewątpliwie był starszy od Malika, a w kącikach oczu miał drobne pajęczynki zmarszczek. Wśród bujnych, ciemnych włosów, można było dostrzec pojedyncze pasma siwizny.

- Co wiesz, książę o Krainie Kości? - Zapytał mężczyzna i podwinął rękawy tuniki. Całe jego ręce pokrywały tatuaże, a ich widok przyprawił Vince'a o dreszcze. Na jego rękach oprócz scen z ryciny i płaskorzeźby były inne, wyglądały jak historia upadku wiedźm - od sabatu do bitwy, w której większość zginęła. Na końcu widać było mężczyznę który ucieka z artefaktem w dłoniach, by później jedna z wiedźm wcelowała w niego klątwą.

- Książe nie mówi. - burknął pod nosem Wilan odpowiadając na wcześniejsze pytanie.

- Znam jego przypadłość, jak również mowę gestów. - odparł Anwar - Widzę jednak, że zainteresowały cię moje tatuaże więc pozwól, że ja będę mówił i proszę cię, byś słuchał uważnie.

Vincent odetchnął głęboko, przeniósł na chwilę wzrok na księżniczkę, chciał, by była przy nim, ale jednocześnie nie mógł wymagać od niej, by zostawiła przyjaciela, za którym tak bardzo tęskniła. Morgan pochwyciła jego spojrzenie i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Jak zwykle rozumiała go bez słów, bo chwilę później, siedziała już obok księcia i ściskała jego dłonie, które wcześniej nerwowo gładziły uda.

- Należę do starego Zakonu, który zapomniano, a w zasadzie wymazano z kart historii i starto na proch ponownie jak wiedzę o sabacie, którego historię wyryto tuszem na moich ramionach. - Anwar ściszył głos i nie odrrywał spojrzenia od twarzy Vincenta - Ty już się domyślasz książę, że los nie bez powodu postawił Malika na twojej drodze, nie obchodzi mnie co stało się z moim bratem, nie szanował świętości zawartej w Dzienniku, naszej spuścizny i tego, co Zakon przysięgał strzec za cenę życia...

***

Przeszłość

Nad głowami wiedźm szalała burza, ale to właśnie na taką pogodę czekano. Ciemne niebo raz po raz przecinały jaśniejące pajęczyny błyskawic, a gęsty deszcz przesłaniał horyzont. Dźwięki grzmotów zagłuszały słowa zaklęć ochronnych, które jednym głosem szeptały czarownice.

Przesilenie wiosenne przynosiło gwałtowne zmiany, nie tylko w naturze, ale również w duszach, a celebracja tych przemian miała utrzymać Barkę w pokoju. Zamek Kości co roku zamierał by przez dzień i noc, na szczycie najwyższej wieży zgromadzić cały kowen i błagać los o pokój i szczęście, które miały przedrzeć mrok i panować na kontynencie.

Starsza nad Artefaktem wzniosła kolię wysoko nad głowę, a niebo odpowiedziało kolejnym piorunem, który rozjaśnił, skrytą pod kapturem twarz kobiety. Pozostałe czarownice okrążyły ją i uniosły dłonie, jakby chciały dotknąć mistycznego przedmiotu. Burza nasiliła się, jakby świat rozumiał słowa sióstr i na nie odpowiadał.

Błyskawica.

Grzmot.

Rzęsisty deszcz.

Słowa zaklęcia.

Strzała...

Szkwał zagłuszył świst lotki, a ostry grot bezwzględnie trafił w cel. Pierś jednej z czarownic zalała się szkarłatem, a wszystkie pozostałe zamarły patrząc w mętniejące oczy.

- Rasaio, schowaj się! - krzyknęła jedna z wiedźm i zasłoniła Starszą nad Artefaktem, gdy kolejny grad strzał spadł na sabat. Kobiety padały wrzeszcząc lub tylko niemo otwierając usta, a Rasaia mogła tylko poddać się temu, co przygotował los. Przygwożdżona do ziemi przez ciała towarzyszek, tuliła artefakt do piersi i rozglądała się gorączkowo, gdy kolejne czarownice padały pod deszczem ostrych grotów. Przez dźwięki burzy przedarł się okrzyk wojenny i przerażająca melodia rogu.

- Silverbone. - jęknęła słysząc niepowtarzalną melodię śmierci wygrywaną przez sygnalistę. Pozostawała nadzieja, że Zakon Strażników Magii odeprze atak.

Serce Rasai rozpadało się z każdą kolejną śmiercią, na myśl której dostawała dreszczy. Musiała działać, złamać dane słowa i przysięgi. Magia Sfer miała przynosić ukojenie i porządek, nie pożogę nie rozłupywać dusze. Czarownica wygrzebała się spod stosu ciał i popełzła w stronę schodów prowadzących na niższe kondygnacje. Gdy mury osłoniły ją od strzał wstała i rzuciła się biegiem by po chwili wpaść na jednego z Zakonników.

- Khlalilu, co tu robisz, czemu nie walczysz? - powiedziała z trudem utrzymując drżenie ciała w ryzach. Drgawki jednak ustały, gdy zrozumiała obecność Khalila Al'Siruna przed swoim obliczem - Są już w środku, nie przetrwamy. - szepnęła, a jej oczy spoczęły na Artefakcie, który wciąż ściskała jak największy skarb.

Rasaia przewodniczyła Sabatowi, odkąd Valka, nieśmiertelna Strażniczka była zmuszona wyjechać. Podczas jej nieobecności była najpotężniejszą z czarownic, a wiedza, którą posiadała pozwalała jej utrzymywać Barkę w pokoju. Szala nie przechylała się na żadną ze stron. Kraina Kości stanowiła centrum i oparcie, a przynajmniej była taka, aż do teraz. Sabat od pewnego czasu obserwował niezdrową fascynację Eldina Silverbone'a Artefaktem, ale pomimo próśb Khalila by odsunąć Srebrną Krainę od kolii na jakiś czas, czarownice zdecydowały inaczej, pozwalając mu studiować wraz z innymi władcami Sfery. Żaden z nich nie posiadł jednak sekretu jak połączyć kości z Magią. Mówiła o tym księga, którą wiedźma dostrzegła ukrytą pod połami płaszcza Zakonnika. Mężczyzna patrzył na nią wzrokiem pełnym bólu, strachu i zawodu. Tego ostatniego, Rasaia znieść nie mogła - żalu, wypełniającego jej umysł było już zbyt wiele i nie potrzebowała go więcej.

Zwróciła surowe oblicze w stronę Zakonnika, a ten niemal struchlał pod intensywnością zieleni jej oczu.

- Khalilu Al'Sirunie, wiem o czym myślisz - syknęła wiedźma - Myślisz, że nie znam swoich grzechów? Myślisz, że nie wiem co na nas sprowadziłam?

- Wybacz, Pani - Khalil skłonił się nieco po czym obrócił gdy odgłosy walk nasiliły się, a szczęk metalu stawał się nieznośnie głośny. Wkrótce rycerze Silverbone'a wtargną do wieży, a wtedy nie będzie dokąd uciekać.

- Oddaj mi księgę i wracaj do Złotej Przystani, Khalilu - nakazała czarownica.

Kobieta wiedziała, o czym myślał Al.'Sirun, gdy oddawał jej bezcenne zapiski. Zamek Kości upadnie i chociaż Rasaia nigdy w to nie wierzyła, wolała zabezpieczyć los Barki na tyle, na ile starczyłoby jej sił i mocy. Kazała mężczyźnie przyswoić wiedzę i zachować ją dla siebie. Żaden inny Zakonnik nie znał sekretów Sfer tak jak Al'Sirun, a w tamtym momencie ufała tylko jemu i Valce, która wraz z siostrzeńcem Khalila, badała uszkodzoną część Artefaktu w Złotej Przystani. Już wiele lat próbowała ją naprawić, bo właśnie przez czar Rasai klamra pękła i Artefakt musiał zostać pobawiony jednej z części. Być może dlatego coroczne rytuały ochronne nie zadziałały, a pokój został zachwiany.

- Zakazane czyny, wymagają zakazanych zaklęć - Nagle Rasaię wypełnił spokój, wiedziała, że musi się poświęcić, że kolia nie może wpaść w łapska zachłannego Eldina, a jej wiedza odejdzie bezpowrotnie, pogrzebana pod murami Zamku Kości. Sumienie, nie pozwalało jej postąpić inaczej.

- Artefakt jest uszkodzony, nie ma pewności, czy zaklęcie zadziała. - Głos Khalila drżał, próbował zaprzeczyć rzeczywistości, chociaż ona z bólem rozdzierała opończę, pod którą skryła się prawda.

- Tak należy uczynić. Dzisiaj, zamiast wyrywać życia z objęć śmierci będę musiała je w nie oddać. Przysięgałam tego nie robić, ale Silverbone pierwszy zaburzył zasady. Biegnij Khalilu. Valka musi się dowiedzieć, chroń to co zostało z sabatu i Zakonu, chroń fragment klamry za cenę życia by nigdy nie wpadł niepowołane ręce - Rasaia zmrużyła oczy i zacisnęła usta czekając na odpowiedź Zakonnika.

- Przysięgam, na swoje życie i całego pokolenia Al'Sirun, Rasaio - Pięść Khalila uderzyła w pierś, ale się nie skłonił. Zamiast tego posłał kobiecie mocne spojrzenie, dodając jej otuchy.

Rasaia wspięła się z powrotem na szczyt wieży, wyciągnęła nóż z pochwy przytroczonej do pasa i rozcięła dłoń. Gdy ciemna krew pojawiła się na wnętrzu jej dłoni, ułożyła na nim Artefakt, a później wypowiedziała słowa zaklęcia.

- Na wszystkie siedem Sfer, na wszystkie strony świata, na całe zło i dobro, niech mój świat rozpadnie się wraz ze mną.

Rasaia poczuła rozrywający ból, a poszczególne fragmenty kolii zaczęły błyszczeć swoim własnym blaskiem. Ciało wiedźmy pękało, podobnie jak Artefakt i cały Zamek. Ból trwał tylko chwilę, a późnię wszystko się rozpadło. Czarownica, Artefakt i cały Zamek, który pogrzebał wszystkich, znajdujących się w środku.

***

Obecnie

Morgan

W domu Anwara zapadła grobowa cisza.

Serce księżniczki łomotało w piersi, a w głowie kotłowało się milion myśli. Palce Vincenta zaciskały się coraz mocniej na jej dłoniach i ostrożnie przeniosła na niego spojrzenie, obawiając się tego, co dostrzeże w jego oczach.

Książe siedział wyprostowany, niemal nie mrugał, usta miał nieco rozchylone, jakby chciał zadać pytania, których nie mógł wypowiedzieć lub nie chciał tego zrobić.

Morgan rozejrzała się dookoła, najemnicy również wpatrywali się w twarz Vince'a, natomiast Anwar wyprostował się na krześle i odetchnął głęboko. To jego potomek był świadkiem upadku Zamku Kości i chociaż opowieść potwierdzała, że istniał jeden Artefakt, to jego historia wywoływała dreszcz na skórze kobiety.

- Masz pytania, Szafirowa Księżniczko - ciepły ton głosu Al'Siruna wyrwał ją z rozmyślań. Zerknęła ostrożnie na Vince'a, który potaknął, by swobodnie zadała pytanie.

- Twoja opowieść, nie mówi wszystkiego - zaczęła ostrożnie księżniczka - Rasaia zniszczyła Artefakt, zniszczyła też księgę. Jak królowie posiedli Sfery, skoro był tam tylko Silverbone? - Wraz z wypowiadanym imieniem przodka Vincenta, poczuła jak cały się spina. Ta historia musiała być dla niego trudna, bo to oznaczało, że jego ród od zawsze był taki, jaki znał, bezwzględny i okrutny, brali wszystko, bez względu na konsekwencje.

- Khalil podzielił się tą wiedzą, nie znajdziecie jej jednak w Dzienniku - Wyjaśnił Anwar. Ta jest przekazywana ustnie najstarszemu z rodu więc Malik, jako mój młodszy brat jej nie posiadł. Jak wspomniałem, Artefakt wraz z zamkiem i najeźdźcami rozpadł się na kawałki. Kości zgubiły się wraz z jednym z szafirów wśród gruzów, natomiast pozostałe części, moc zaklęcia rozrzuciła po zgliszczach. - Mężczyzna prześlizgnął spojrzeniem po każdej twarzy utwierdzając się w tym, że wszyscy go słuchają i na powrót skupił się na opowieści - Eldin nie był zbyt dyskretny, a pozostali monarchowie, wykazali się sprytem. Szpiedzy donieśli do krain o zamiarach Silverbone'a i również postanowili udać się do Zamku Kości. Dotarli już po jego zniszczeniu. Łaknąc mocy i potęgi wiedźm, podzielili między sobą fragmenty Artefaktu przyjmując błogosławieństwo danej Sfery.

- Skąd wiedzieli jak to zrobić? Wiedźma przecież zniszczyła księgę. - wtrącił się Wilan.

- Mój przodek po latach odkrył, że Eldinowi pomogła jedna z sióstr. Podczas najazdu nie oszczędził jej jak obiecywał.

- Część, którą badała Valka jest teraz w naszym posiadaniu, prawda? - szepnęła Morgan i wstrzymała oddech bo dotarło do niej, że klątwa rodu Silverbone, o której mówił Parkin stała się realna, a ostatnie fragmenty układanki trafiały na swoje miejsce.

Potrzebowała jedynie potwierdzenia, które mógł dać jej jedyni Khalil.

- Księżniczko, jesteś bardzo bystra - pochwalił ją Al'Sirun. - Za twoim pytaniem kryje się więcej. Odpowiem na nie, bo jak przysięgał mój przodek i ja przysięgałem, fragment Złotej Klamry, która spoczywa teraz na piersi Vincenta Silvebrone'a nigdy nie może trafić w niepowołane ręce.

Uważam, że jest tam, gdzie powinien.

Morgan wtuliła się mocniej w Vincenta, gdy poczuła jak znów napina mięśnie. Drżał na całym ciele, jego twarz nie wyrażała emocji. Ich myśli zdawały się błądzić wokół jednej i tej samej - tak samo jak ona, domyślał się, że niemożność mowy jest wynikiem klątwy. Bał się również tego, co powie Anwar, bał się nadziei, która się zatli, a później zgaśnie, gdy okaże się, że klątwa istnieje i nie można jej odczynić. Chociaż Morgan bardzo pragnęła usłyszeć własne imię, padające z ust księcia, nie chciała widzieć tego, jak się zatraca w pogoni za nierealnym.

- To Valka przeklęła ród Silverbone? - zapytała z goryczą w głowie, a Khalil potaknął skinieniem głowy.

Serce kobiety ścisnęło się okrutnie, a w gardle zalęgła się gula.

- Dla Zakonnika przysięga jest ważniejsza niż własne życie. Khalil dotarł do Złotej Przystani i przekazał swoje wieści Strażniczce oraz swojemu siostrzeńcowi. Nie pytajcie mnie jednak o jego imię, ono zatarło się z czasem. Valka była osłabiona naprawą Klamry, ale gdy usłyszała co się wydarzyło postanowiła się zemścić. - Anwar odetchnął głęboko i dopiero po chwili zdecydował się kontynuować - Wiele lat minęło zanim dowiedziała się, że nie wszystkie części Artefaktu odnaleziono. Domyśliła się, że te, które zaginęły wciąż spoczywają pod gruzami. Khalil wiedział tylko o jej planach i nie odważył się za nią podążyć. Według jego przekazów, rzuciła klątwę za pomocą kości i szafiru, poświęcając przy tym nieśmiertelność i życie, prawdopodobnie nie tylko swoje. W moje rodzinie mówiło się, że siostrzeniec Khalila nie posłuchał Valki i poszedł jej śladem. Tak się kończy historia Artefaktu.

- Czy klątwę... - zaczęła Morgan, ale Anwar przerwał jej unosząc dłoń.

- To pytanie należy do kogoś innego - powiedział Al'Sirun i zwrócił się do księcia mową gestów, której nie rozumiała.

- Niektórych pytań lepiej nie wypowiadać na głos, gdyż nie posiadają odpowiedzi. - przetłumaczył Wilan.

- Vincent. - Księżniczka przeniosła wzrok na mężczyznę, gdy ten pomógł jej zejść z własnych kolan i wstał nerwowym ruchem omal nie przewracając krzesła.

Jego twarz wyrażała żal i wściekłość, a gdy spojrzał na Morgan, jego oczy skryte pod kosmykami jasnych włosów nosiły w sobie ból i mrok. Musiał być okrutnie rozdarty między prawdą, a kłamstwem, które wpajano mu przez całe życie. Nagle jego oblicze zmieniło się, spojrzenie zaczęło błądzić, jakby szukało odpowiedzi, a później wyrażało czysty strach. Przeczesał włosy odgarniając je z twarzy i zwrócił się w mowie gestów do Anwara.

- Co on mówi? - głos Morgan drżał, zadając pytanie Wilanowi, ale zbył ją milczeniem.

- Tak książę, kości i szafir prawdopodobnie wciąż znajdują się wśród gruzów - odpowiedział Anwar.

Morgan poczuła jak krew odpływa z jej twarzy - Rubynhamowie wiedzą - szepnęła wpatrując się w księcia - To dlatego Borgen i jego syn tak desperacko zaczęli szukać Złotej Klamry. Musieli dowiedzieć się o tym, że nasi ojcowie chcą odbudować zamek, a wtedy części Artefaktu wpadłyby w ręce Gideona i... - urwała opuszczając głowę.

- Ostara - dokończył Parkin - Książę, zarówno pogrzebane części Artefaktu jak i Złota Klamra nie mogą trafić w ręce zarówno Rubynhamów, jak i twojego ojca!

Wnętrzności księżniczki wykonały fikołka na wspomnienie opowieści, którą uraczył ją najemnik, ale to nie ona powinna wyjaśnić to Vincentowi. Nie chciała chaotycznie przekazywać historii, którą Parkin znał z pierwszej ręki. Vince potrzebował wsparcia jak nigdy wcześniej, a postawa najemnika wskazywała na to, że obdarzy nim księcia. Przełknęła ślinę i zerknęła na Wilana, nie mogła być pewna jakie są jego zamiary. Sytuacja już dawno wymknęła się spod kontroli i podejrzewała, że całe srebro Silverbone'ów nie przekona go zarówno do niej jak i kolejnych kroków, które będą musieli podjąć.

- Powinniście odpocząć - powiedział spokojnie Anwar, skupiając na sobie uwagę. - Uradzicie dalsze kroki przy kolacji, gdy emocje opadną, a umysł ochłonie.

- Pójdę z Parkinem do katakumb po nasze sakwy - Wilan wstał i skinął na towarzysza dając mu znak do wyjścia.

- Nie musicie, wasze rzeczy są już tutaj - Anwar wskazał uchylone drzwi.

-Jak bardzo deptałeś nam po piętach? - syknął Wilan i zaczął sięgać sztyletu, ale Parkin złapał go za nadgarstek by go powstrzymać.

- Wasz przyjaciel mnie znalazł i poprosił o pomoc i przechowanie rzeczy. Białowłosy chłopak imieniem Callum.

- Call tu był? - Morgan poczuła ciepło rozlewające się po ciele, a jej usta same wygięły się w uśmiechu. W całym otaczającym ja mroku myśl o bliskich tliła się jasnym światłem. Odkąd jeden z przyjaciół zgubił się w trakcie podróży, a drugi wśród tłumu bala się, że straciła ich bezpowrotnie, a teraz los postawił na jej ścieżce ich obu. Wystarczyło tylko odnaleźć Calluma i trzymać blisko siebie Lima.

- Słyszałeś Lim? Call tu był! - powiedziała z uśmiechem i obróciła się w stronę pawia - Lim? - jęknęła, gdy zauważyła, że zniknął.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro