Rozdział XXX Ocalić duszę

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Morgan

Odgłosy walki ustały. Serce Morgan galopowało w piersi, gdy zdecydowała się wyjść na zewnątrz. Ostrożnie stawiała kroki, by nie dotknąć żadnego z trupów, które zostawił za sobą Vincent.

Objęła się ramionami, obeszła namiot i otworzyła usta w niedowierzaniu, widząc to, czego autorem był Vincent. Nie była w stanie doliczyć się ciał, bo część była tak zmasakrowana przez srebro, że nie było wiadomo ilu rycerzy poległo w danym miejscu. Krew i metal wsiąknęły w piasek, słychać było miarowe kapanie posoki, która wypływała ze świeżych ran. Wśród tych zgliszczy klęczał Vincent wsparty na klindze.

Gdy podeszła bliżej, zauważyła, że jego klatka drżała, a łzy zmęczenia i żalu zmywały z jego twarzy krew.

– Jesteś ranny? – Ruszyła w jego stronę ściskając w objęciach Dziennik.

Zawahała się, gdy Vincent na nią spojrzał i wtedy zrozumiała. To co zrobił, cała rzeź, tyle śmierci. Rzucił do jej stóp wszystkich, by ukoić jej ból. Nie chciała mówić mu, jak daleko posunął się Renfield, ale pomimo tego, książę w jakiś sposób to wiedział. To, co zrobił pod wpływem emocji i mrok w oczach księcia ją przerażało, ale jednocześnie napawało dziwnym poczuciem, które zalało część myśli Morgan. Vincent posunąłby się dla niej do wszystkiego, gotów był wyzbyć się dla niej człowieczeństwa. Czy można prosić o większe oddanie niż to, którym obdarzył ją srebrny książę? Współdzielili swoje cierpienie, wzięli na barki przeszłość i oboje byli gotowi pomóc drugiej osobie się podnieść.

W całym tym mroku zapragnęła być światłem. Nie chciała pozwolić, by Vincent tak bardzo pogrążał się w ciemności. Byli dla siebie drogowskazem, jaśniejącym punktem, który prowadzi w dobrym kierunku.

Stawiając ostrożnie kroki w jego stronę, zastanawiała się czy bardziej bolała go świadomość, że rubinowy potwór ją zniszczył, czy to, że Vince nie był w stanie temu zapobiec.

– Nie obwiniaj się, proszę. – szepnęła, przykucnęła obok niego i oparła swoje czoło o jego. – Przetrwamy to. Razem.

Vincent zacisnął usta, a mięsień jego szczęki drgał nerwowo. Przymknął powieki i odetchnął głęboko co zapewne przypłacił bólem bo wykrzywił się gdy tylko płuca nabrały powietrza.

– Na pewno wszystko w porządku? Chcesz odpocząć?

Vincent nie odpowiedział, ale jedną rękę zsunął z rękojeści miecza i palcem zaczął pisać po piasku, który wchłonął krew zabitych. Jego pismo było niedbałe, ruchy nieco chaotyczne co świadczyło o jego zmęczeniu. Ciemnobrązowa wierzchnia warstwa odsłaniała jasnobrązowe litery, których nie skalała posoka.

Gdy skończył, zabrał dłoń i zamknął oczy.

„Wezmę twój ból i zamknę go w sercu, by twoje przestało krwawić"

– Ja...Nie... - dukała szukając słów. Po jej policzku spłynęła jedna łza, później kolejna, a myśli nie mogły ułożyć się w słowa. Potrzebowała chwili by znaleźć odpowiedź na tak piękne wyznanie. – Moje serce się wykrwawi, jeżeli twoje będzie cierpieć.

Książe uśmiechnął się z ulgą, przesunął dłonią wzdłuż policzka kobiety, uważając, by dotyk wywołał przyjemność, a nie strach i lęk. Morgan przełknęła ślinę i mocniej wtuliła twarz w dłoń księcia. Nie obchodziło jej, że są splamione krwią, że odbierały życia. Vincent był jej i wiedziała, że cierpliwie poczeka, aż dojdzie do siebie. Ufała mu całkowicie.

Gdy zabrał rękę, powiodła za nią wzrokiem. Vincent znów zaczął pisać, ale tym razem na piasku powstał tylko jeden wyraz, jedno imię:

„Call"

– Rozdzielono nas, gdy tu trafiliśmy. Był nieprzytomny, dostał mocny cios w głowę. Muszą gdzieś trzymać więźniów.

Supeł który zawiązał się w duszy Morgan uciskał, odbierając możliwość swobodnego oddechu.

– Nie straciliby go bez procesu, prawda?

Kamienna twarz Vincenta nie zdradzała już żadnych emocji i sama nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle. Książę pocałował ją w czoło i z jękiem podniósł się, wspierając na klindze. Wyszarpnął ją ziemi i wyciągnął wolną dłoń w kierunku księżniczki.

Morgan początkowo zawahała się, by najpierw delikatnie przesunąć opuszką po skórze księcia, a później ująć jego dłoń w słabym uścisku. Dostrzegła cień obaw malujący się w na twarzy Vincenta, ale to wrażenie szybko minęło, gdy zastąpiła ją determinacja.

Przeszli przez pobojowisko, po drodze zgarniając czyste buty z dodatkowych zasobów, którzy rycerze zabrali ze sobą na zapas. Pomimo zbyt dużego rozmiaru Morgan była wdzięczna za tę namiastkę godności. Pomimo przykrótkiej tuniki, oficerki z wysokimi cholewami sprawiły, że poczuła się niemal ubrana. Trafili na skraj obozu, gdzie pomiędzy gęstwiną traw i drzew zauważyli powóz więzienny zabudowany klatką o gęstych oczkach. Z pomiędzy metalowych prętów dało się zauważyć sylwetkę białowłosego mężczyzny, który wciąż był nieprzytomny.

– Callum! –Morgan chciała się wyrwać w stronę przyjaciela, ale Vince jej nie pozwolił. Ścisnął mocniej jej dłoń i ułożył palec wskazujący na ustach nakazując, by była cicho.

Strach ponownie zagościł w jej wnętrzu. Obserwowała otoczenie, badając każdy zaułek i co chwilę zerkała na księcia. Dostrzegał coś, czego ona nie była w stanie.

Przesunął się i przesłonił swoją sylwetką Morgan. Wciąż ściskał jej dłoń, a miecz przygotował w gotowości. Skupiał się na punkcie przed nimi, na gęstwinie, tuż za klatką w której leżał niczego nieświadomy Call.

Cisza się przedłużała, co jeszcze bardziej zaczęło niepokoić Morgan. Stali w takim miejscu, że ktoś czający się w zaroślach byłby w stanie dojrzeć przez klatkę i krzewy tylko ich kontury i sylwetki.

Książę ostrożnie puścił jej dłoń i przełożył na biodro, odsuwając ją w bok, za jeden z namiotów. Morgan poddała się jego poleceniu, zrobiła krok i zamarła, gdy pod jej butem trzasnęła gałązka. Vincent syknął, odepchnął ją i sam o mały włos umknął pędzącej w ich kierunku strzale. Przeleciała cale od jego twarzy, a książę natychmiast rzucił się w kierunku, z którego ją wystrzelono. Zniknął w gęstwinie, było słychać szamotaninę, a później ciszę, która przerwało siarczyste przekleństwo.

– Vince, kurwa! – usłyszała krzyk Wilana.

– Gdzie księżniczka? – niski głos drugiego najemnika uspokoił ją całkowicie.

– Parkin! – Uśmiech sam wpełzł na usta dziewczyny, wychyliła się zza namiotu i ruszyła w stronę najemników, którzy przedarli się przez gęstwinę wraz z Vincentem.

– Hej, Szafirku! – Callum podniósł się jak gdyby nigdy nic i uśmiechnął promiennie. Jego mina zrzedła, gdy zobaczył to, co z niej zostało, ale Morgan nie mogła go winić. Siniaki po uderzeniach Renfielda zapewne już wykwitły na jej twarzy i podejrzewała, że nie tylko sam ubiór świadczy o tym, co przeszła, lecz również oczy, które miała wrażenie, stawały się coraz cięższe ze zmęczenia i bólu, który czuła w całym ciele.

– Myślałam, że jesteś nieprzytomny.

– Rycerze Rubynhama też mieli tak myśleć – Call uśmiechnął się gorzko w odpowiedzi, otworzył bez trudu klatkę i zeskoczył z powozu. Nim go powstrzymała zamknął ją w objęciach.

Ciało samo się spięło i zaczęło drżeć, pomimo tego, że uścisk przyjaciela powinien przywoływać te dobre odczucia, a nie strach i wspomnienie bólu. Tymczasem, Morgan zamarła, chociaż wiedziała, że Callum nie zrobi jej krzywdy.

Chłopak odsunął się od niej gwałtownie i z przestrachem wbił swoje ciemnoniebieskie tęczówki w jej twarzy.

– Szafirku, powiedz, że tego nie zrobili – jęknął z bólem w oczach.

Nie była w stanie mu odpowiedzieć, spuściła tylko głowę, wbijając go we wciąż ściskany na piersi Dziennik.

– Tak mi przykro.

– Wiem, Call – odparła cicho – Renfield nie posunął się aż tak daleko, nie zdążył... gdyby nie Vince....upadłabym całkowicie. Upadlibyśmy oboje.

– Jeżeli potrzebujesz...

– Nie chcę o tym rozmawiać – przerwała przyjacielowi i zerknęła na Vincenta. – Jemu też jest trudno, nie podejmuj tego tematu, dobrze? – Morgan uniosła wzrok skupiając się na twarzy chłopaka.

– Zależy mu na tobie. Mi też. – Callum odetchnął i zaczesał dłonią białe, ubrudzone kosmyki do tyłu, odsłaniając załzawione oczy - Łatwo jest się w tobie zakochać, Szafirku. Nie dziwię się, że Vincent stracił głowę i naprawdę mi przykro, za to, co was spotkało.

– Call, o czym ty mówisz?

Chłopak zmieszał się, jakby słowa, które wypadły z jego ust nigdy nie miały ujrzeć światła dziennego.

– Chodzi mi o to, że zrobię wszystko by więcej nie spotkała was krzywda. – Callum posłał jej błagalne spojrzenie, jeżeli myślał, że Morgan nie będzie drążyć tematu, to się grubo mylił.

– Jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele nie zatajają przed sobą prawdy.

– Oczywiście. – żachnął się i przybrał tak jej znane, dawne, swobodne usposobienie – Przyjaciele również troszczą się o siebie nawzajem, Szafirku.

Morgan odpuściła. Nie miała siły na gry słowne i szukanie odpowiedzi, które musiałaby wyciągnąć siłą. Callum zachowywał się, jakby w ogóle nie zająknął się o uczuciach.

Miała nadzieję że chodziło mu o przyjacielską więź, nic więcej. Ani, że jest to wyznanie, które niesie ze sobą poświęcenie. Przyjaźń, nic więcej od niego nie chciała. Nic więcej nie potrzebowała. Jej serce należało do Vincenta, wziął je całe, pomimo tego, że było pokruszone, pokryte bliznami i ledwo trzymało się w jednym kawałku.

– Nieźle udajesz martwego, Call! – Parkin klepnął chłopaka z całej siły w plecy, a ten ledwo utrzymał równowagę.

– Dzięki.

– Mieliśmy przyjść z odsieczą, ale usłyszeliśmy odgłosy walki. Postanowiliśmy zastawić pułapkę, gdyby... – Wilan przerwał wypowiedź i przełknął ślinę – Dobrze, że jesteście cali. – dodał.

– O mało nie zabiłeś Vincenta! – syknęła Morgan. Podeszła do księcia i splotła ich palce razem. Było jej żal, że nie przybyli wcześniej, może wtedy...

– Masz rację, nie zabiłem, a chyba to się liczy. Gdybym chciał, strzała sięgnęła by celu.

– Wilan, daj spokój, widzisz jak wyglądają, to nie czas na sarkazm. Z trudem udało nam się was wytropić. – Parkin próbował uśmiechnął się krzywo, chociaż zapewne miał być to uśmiech pełen ciepła. Blizny go zniekształcały na pozór dodając okrucieństwa, ale Morgan zdążyła przywyknąć i odnajdywać piękno w tych gestach.

– Musimy się stąd zmywać. Jestem więcej niż pewien, że po lasach czają się patrole Rubynhama. Gdy odkryją co tu się wydarzyło, ruszą na łowy – Po tych słowach Wilan zerknął przelotnie na księżniczkę i mogłaby przysiąc, że przez chwilę w jego lekko skośnych oczach dostrzegła coś na kształt współczucia i determinacji. To wrażenie szybko minęło, bo najemnik wrócił do zwyczajowej obojętności.

– W okolicy widzieliśmy rycerzy Krainy Szmaragdu i Kwarcu. – wtrącił się Parkin.

– Wysłannicy dwóch Krain? Tutaj? – zdziwiła się Morgan, a książę ścisnął mocniej jej dłoń, dodając otuchy.

– Zapewne monarchowie pofatygowali się na Złote Gody. – Callum założył ręce na piersi i przybrał zatroskany wyraz twarzy. Wyglądał, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiał. – Kordia i Gideon nie wiedzą, że macie Dziennik, prawda?

Vincent potaknął nieśmiało głową i zmrużył oczy wpatrując się podejrzliwie w Calla.

– Z tego, co udało mi się dowiedzieć w mieście, Morgan i Vincent nie są uważani za zbiegów, a za zaginionych. Monarchowie nie ryzykowaliby skandalem. – ciągnął dalej chłopak, po czym zwrócił się do Morgan – Królowa Kordia ma wiele za uszami, ale nie skrzywdziłaby własnego dziecka. Co prawda zaręczyła cię bez twojej zgody, a później jeszcze spoliczkowała i zamknęła, ale po tym co się stało będzie wdzięczna, że los cię jej odda.

– Nie mówiłam ci o tym, Call – Morgan poczuła nerwowy ucisk w żołądku. Skąd Callum wiedział co się wydarzyło, gdy otrzymała list?

– Mówiłaś. – Zmieszał się Callum – Po prostu wydarzyło się tyle, że mogłaś zapomnieć, a w Złotym Mieście aż huczy od plotek. Chodzi mi o to, że tylko Borgen wie o Dzienniku, a jego pies gończy nie żyje. Wystarczy, że nie powiesz o nim Kordii.

Morgan poczuła jak Vincent cały się spina. Z obawą spojrzała na jego twarz. Zaciskał usta i oddychał coraz szybciej.

– A Vincent? Nie mam pewności, że Szmaragdowa Kraina odda mnie rodzicom, a Srebrny Król. Przecież Ostar go zabije jak wróci. – Pomimo trudu, jaki sprawiał jej większy dotyk, wtuliła się mocniej w ramię księcia dodając mu otuchy. – Jak wytłumaczymy im ucieczkę?

– Młodość i miłość wiele wybaczają. – Uśmiechnął się gorzko Call.

– Przypominam, że Złota Biblioteka jest po brzegi wypełniona srebrem, Call. Jak chcesz to wyjaśnić monarchom?

– Wilan ma rację – Tym razem głos zabrał Parkin. – ale Callum też. Wkrótce rubiny odkryją pobojowisko. Obawiam się, że musicie się rozdzielić.

– Nie! – Księżniczka pozwoliła się objąć Vincentowi i całkowicie pochłonąć jego ramionom. Nie chciała go opuszczać, nie teraz, gdy tak bardzo potrzebowali siebie nawzajem. Kiedy ona go potrzebowała. – Już rozmawialiśmy na ten temat, nie chcę znów usłyszeć tych gorzkich słów, powtarzać tej okropnej rozmowy. Nie chcę tego! Nie chcę by skutki tej rozmowy stały się rzeczywistoscią!

– Książę nie może wrócić do Srebrnej Krainy, nie dopóki rządzi Ostar. – wyjaśnił Wilan. – Jeżeli chcecie doczekać szczęśliwego zakończenia, najlepiej będzie, jeżeli ty ukryjesz się w Szafirowej Krainie wraz z Dziennikiem, księżniczko i schowasz go tak, żeby nikt go nie znalazł.

– A wy? – zapytała, chociaż znała już odpowiedź.

– Pozbędziemy się z Parkinem Borgena i Ostara. Postaramy się to uczynić tak, żeby nikt nie powiązał tego z Vincentem. Trzeba będzie zrobić to szybko, zanim dotrzesz do Szafirowego Zamku, żeby nikt nie wytropił Dziennika zaklęciami. Książę natomiast będzie musiał na jakiś czas zniknąć. Może nawet na lata, dopóki ludzie nie zapomną o Bibliotece i ucieczce.

– To nie ma sensu. Mój ojciec udzieli mu azylu, jeżeli poproszę.

– Gideon wystawi się wtedy na wściekłość trzech krain. Rubin nie będzie paktować, a Szmaragdy i Kwarc nie staną po jego stronie. – dodał Callum.

Książe wypuścił Morgan z objęć i zaczął gestykulować do Wilana, a później z obawą zerknął na księżniczkę.

– Będę tłumaczył, dobrze? – Wilan zwrócił się do kobiety, ale nie czekał na jej potwierdzenie. Chciał wyjaśnić to, co pokazywał książę, ale zamarł z szeroko otwartymi ustami.

– Co się dzieje? – Obawy zaczęły niepokojąco rosnąć w myślach księżniczki. Przeskakiwałam wzrokiem z twarzy najemnika, na twarz Vincenta i odwrotnie. Wilan wypuścił z sykiem powietrze, ale zdecydował się powiedzieć to, co mu kazano.

– Odprowadzimy cię do Szmaragdowych gwardzistów, wrócisz do swojej Krainy, a gdy załatwimy Borgena i Ostara, wrócę. Proszę cię tylko, byś na mnie czekała. Chwila rozłąki jest niczym w obliczu obietnicy spokojnego życia u twego boku.

Wszyscy umilkli. Morgan miała wrażenie, że w tej przejmującej ciszy słychać jedynie jej bicie serca i szybki oddech.

– To brzmi prawie jak zaręczyny – jęknęła z żalem, a jej serce ścisnęło się boleśnie. Wpatrywała się w oczy księcia. Vincent uniósł kącik ust, wbił miecz w ziemię i uklęknął na jednej nodze. Ujął prawą dłoń Morgan, przysnął ostrożnie do siebie i przybliżył do ust. Uniósł spojrzenie, a jego czekoladowe oczy były pełne obaw i nadziei. Nie opuścił wzroku, gdy składał na serdecznym palcu delikatny pocałunek.

Szloch sam wypadł z wnętrza księżniczki, a łzy popłynęły po twarzy. Byli w patowej sytuacji. Być może książę myślał, że tym razem to on poświęca się dla niej, ale ta rozłąka była dla niej równie bolesna.

– Obiecaj mi, że wrócisz, mój srebrny książę, a gdy już zapukasz do mych drzwi, zastąp pocałunek pierścieniem. Moje serce poczeka, ale dusza będzie błądzić, dopóki nie utulę cię w ramionach.

***

Szli od kilku godzin. Droga prowadziła na południe, a słońce powoli chowało się za horyzontem. Morgan ściskała rękę księcia, a on muskał jej dłoń kciukiem. Nie zerwali uścisku ani na moment dając sobie tyle bliskości, ile byli w tamtym momencie w stanie.

Call i najemnicy szli kilka kroków przed nimi rozmawiając o strategiach i dalszych krokach. Nawet to ją cieszyło, nie chciała myśleć o tym, co wydarzy się za chwilę, o tym, że będzie musiała przekonać gwardzistów, o własnej tożsamości, a później wystawić się na gniew ojca i matki. Gideon zapewne szybko jej wybaczy, ale Kordia...

Owszem tęskniła za rodzicami. Wspomnienie szczęśliwego dzieciństwa dawało nadzieje na to, że królowa na powrót odnajdzie w sobie matczyny instynkt zamiast ślepo dążyć do władzy i dobrych koneksji.

Wraz z powrotem do Szafirowej Krainy, Morgan będzie musiała grać. Udawać, że cieszy ją powrót, że ogrody wydają się tak piękne jak wcześniej, a serce nie jest puste.

Przerażało ją, że będzie miała czas do przemyśleń i z wszystkim, co się wydarzyło będzie musiała się zmierzyć sama. Do tego dojdzie obawa o Vincenta. Świadomość, że nie będzie znać jego losów, że nie będzie przy nim bolała ją najbardziej.

– Jesteśmy – rzucił Wilan i kiwnął głową w stronę najbliższych zarośli.

Przedarli się przez krzewy i wszyscy skupili wzrok w oddali, gdzie na polanie w środku lasu rozstawione były namioty.

Jedną część zajmowały bogato haftowane, zielone schronienia Szmaragdowej Gwardii. Klejnoty, które umocowano w ich ciemnych zbrojach połyskiwały w blasku ostatnich promieni słońca. Było ich co najmniej trzydziestu i można to było określić po ilości pasących się po drugiej stronie polany koni. Po środku stały dwa okazałe namioty, najbardziej ozdobne, w dwóch kolorach, które jak lustro oddzielały od siebie dwie Krainy. Szmaragd obok bieli Kwarcu. Po prawej stronie było tyle samo Rycerzy z Kwarcu, co po Szmaragdowej. Królowała biel, i półprzeźroczyste kamienie, które zabarwiły się na pomarańczowo wraz z zachodem.

– To bez wątpienia namioty monarchów – rzuciła Morgan obejmując ramię księcia. Nagle zrobiło jej się zimno, a ciało zadrżało.

Jeszcze przed chwilą miała nadzieję, że to nie będzie nikt znaczący, że będą musieli odejść i ukryć się na zawsze, Vincent jej nie opuści.

Łzy zaczęły palić pod powiekami. Powstrzymywany szloch targnął klatką piersiową odbierając oddech.

To nie mogło się tak skończyć.

– Chyba czas się pożegnać – Call stanął naprzeciwko Morgan i wyciągnął ramiona – Ostatni uścisk, nim znikniesz?

„Znikniesz"

Call się nie mylił. Jej rodzice uznają, że się odnalazła, ale ona zniknie. Będzie martwa, zaśnie i obudzi się dopiero gdy wróci Vincent.

Książę zachęcił ją, by pożegnała się z przyjacielem. To jeszcze bardziej ją rozdarło, wcześniej w życiu nie pozwoliłby, by Callum zamknął ja w objęciach.

– Spróbuję cię odwiedzać, Szafirku. Może nawet uda mi się znaleźć Lima. – szepnął jej na ucho i odsunął się na odległość kroku.

Morgan uśmiechnęła się gorzko do chłopaka i przeniosła spojrzenie na Parkina i Wilana.

– Przyprowadzimy go z powrotem – Wilan uśmiechnął się krzywo i skinął głową. Nie oczekiwała od niego niczego więcej, ale i tak była mu wdzięczna za słowa otuchy.

– Pożegnamy się, gdy będę zostawiać go u twego boku. Damy wam chwilę. Trzymaj się, księżniczko Morgan i miej wiarę, nie tylko w niego, ale i w nas, bo zrobimy wszystko by los znów was połączył.

– Dziękuję – głos Morgan się załamał. Łzy wypłynęły, gdy najemnicy i Callum zostawili ją samą z Vincentem.

– Nie tak miało wyglądać szczęśliwe zakończenie. W książkach kochankowie nie rozdzielają się na koniec, a wiodą piękne życie.

Książę wyciągnął dłoń i czekał, aż Morgan sama ją ujmie. Chwyciła go mocno, jakby ich ręce splotła niewidzialna nić. Przysunęła się bliżej i spojrzała w górę, a on czekał.

– Pocałuj mnie – powiedziała słabym głosem.

Zamknęła oczy i chociaż pierwsze muśnięcie ust księcia wywołało drżenie, po chwili pozwoliła sobie na więcej. Pocałunki Vincenta pogłębiły się, a jego ramiona oplotły jej ciało. Całował ją łapczywe, spijając każdy jęk, każdy oddech, szloch. Mocne pocałunki, spragnione tego, co za chwilę uleci osiadły goryczą na języku. Usta chłonęły słony smak łez spływających po policzkach księżniczki. Wszystkie wspomnienia przemknęły przez umysł Morgan. Wstążka, którą wyciągnął z jej włosów, maliny, list, srebrny wróbel. Chwila zatracenia w bibliotece, pierwszy raz, każdy dotyk, szafirowy kot, niewypowiedziane obietnice. Gdy usta Vincenta ostatni raz musnęły jej wargi, Morgan wciąż zaciskała powieki. Płakała, a umysł rozrywał się na strzępy.

– Proszę, odejdź nim otworzę oczy.

Usłyszała ciężkie westchnienie i chociaż bardzo chciała spojrzeć w oczy księcia, wiedziała, że to ją rozbije ostatecznie. Wolała trwać w ciemności, która od teraz miała być jej przyjaciółką, by na jego oczach całkowicie zatracić się w cierpieniu. Vincent starł jeszcze opuszką kolejną spływającą po jej skórze łzę. Przesunął rękę niżej i ułożył na sercu, które przykrywał skryty pod materiałem Dziennik.

Ujął jej dłoń, a później, przesunął palce i jego dotyk zniknął. Odchodził w ciszy, która była gorsza niż tysiące słów. Pozostawił pustkę, której nic już nie mogło wypełnić.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro