Rozdział 8: Muszę iść...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Bo tak naprawdę prawdziwa miłość przychodzi czasem w ostatniej chwili. I bywa zaspana i zziajana. I wcale nie próbuje zrobić niczego zaskakującego z rzodkiewek. A jednak od razu się wie, że to ona. I wtedy trzeba stanąć w drzwiach; nie wolno miłości wypuścić z zamku.

Wsiadam do taksówki i zdobywając się na uśmiech, mówię nazwę ulicy, gdzie mieszkają moi rodzice, a następnie opieram czoło o szybę i wzdycham lekko. Wszystko wkoło świeci pustkami, a ja przypominam sobie Nowy Jork, gdzie tak naprawdę o tej godzinie wszystko dopiero się zaczyna. Tam dopiero teraz tworzą się korki i kolejki w sklepach, a tutaj zapewne już w każdym supermarkecie jest pusto, nie mówiąc o drogach. Zamykam oczy, a gdy je otwieram po chwili, wyjmuje telefon, chcąc napisać do siostry, że już wylądowałam. Nie chce, by się denerwowała, ale wątpię, by przy Ethanie myślała o czymś innym niż on sam, ale to i dobrze, chociaż on pozwala jej się oderwać od szarej rzeczywistości, w której ja cały czas trwam.

Wysyłam szybko esemesa, w którym zawieram najważniejsze informacje i powracam do wcześniejszego zajęcia, czyli podziwiania tak dobrze znanych mi okolic. Nie mija nawet kilka sekund, gdy mój mózg zaczyna porównywać miasto do tego, w którym spędziłam ostatnie kilka dni. To głupie, jak wiele negatywnych emocji budzi we mnie to miejsce i jak bardzo nie chce tu być, ale muszę i jedyne co mnie pociesza to to, że już niedługo będę mogła wrócić do miejsca, które nigdy nie śpi i zadomowić się tam na stałe.

- Zły dzień? - słyszę mocny i ochrypły głos, więc patrzę w stronę przedniego siedzenia i przez chwilę nawiązuje z mężczyzną za kierownicą kontakt wzrokowy. Uśmiecham się lekko, jednak wiem, że nie jest to szczere. Nie mam powodów do tego, by się z czegokolwiek cieszyć. Moje życie jest zagmatwane w kilkunastu miejscach, a ja właśnie stoję przed poważną decyzją, która zadecyduje o moim dalszym życiu i kontaktach z najbliższymi; zadecyduje o tym, czy skrzywdzę swoją matkę, czy zrezygnuje z marzeń.

- Można tak to nazwać. - rzucam, a taksówkarz patrzy na mnie chwilę, kontrolując też drogę, po czym kiwa głową i nie odzywa się już więcej do końca drogi, za co jestem mu wdzięczna, bo nie mam ochoty z nikim rozmawiać, a tym bardziej z kompletnie obcą mi osobą. Niedługo po tym auto zaczyna zwalniać, a ja dziękuję za to w myślach, gdyż chce już ułożyć się w łóżku i móc odpłynąć do krainy snu, gdzie nie będę musiała myśleć. Odpinam pas, który wcześniej zapięłam i poprawiając pasek brązowej i dosyć starej torebki, wychodzę z ciepłego pojazdu, gdy tylko pojazd przystaje i stawiam nogi na chodniku. Owiewa mnie wiatr, a ja utulam się mocniej przewiewnym szalikiem, bo nie mam ochoty znów chorować.

Uśmiecham się do starszego mężczyzny, który stawia po chwili obok mnie walizkę i rzucając ciepłe pożegnanie, znika we wnętrzu pojazdu. Rozglądam się po ulicy, która zazwyczaj jest bardzo ruchliwa, a teraz świeci pustkami, ale co się dziwić, w końcu kilka minut temu właśnie wybiła północ. Unoszę głową, wpatrując się w bezchmurne niebo, a następnie wzdycham i łapię za uchwyt i, gdy już mam ruszyć do domu coś przyciąga moją uwagę, a mianowicie na górnej części walizki tuż przy suwaku doczepiona jest kolorowa karteczka samoprzylepna. Uśmiecham się, unosząc brwi i sięgam po nią, czytając.

Nigdy o tym nie zapominaj:
>Uśmiech jest naj­praw­dziw­szym, kiedy jed­nocześnie uśmie­chają się oczy.
>Rób to, co cie uszczęśliwia, bądź z kimś, kto powoduje uśmiech na twojej twarzy i nie przejmuj się tymi, którzy wymagają od ciebie niewiadomego. To twoje życie, twoje błędy i twoje decyzje.

Mrugam oczami, zszokowana tym jak wiele obcy mi człowiek wyczytał z moich oczu, oczywiście, jeśli o to chodziło z tym pierwszym cytatem. Uśmiechnęłam się ciepło, tym razem szczerze i uniosłam głową, patrząc w miejsce, gdzie odjechała taksówka, ale nie było już po niej śladu. Wzięłam głęboki wdech i wkładając kartkę do kieszeni luźnego, letniego płaszcza udałam się do wejścia. Nacisnęłam na klamkę, a gdy drzwi nie ustąpiły, westchnęłam i sięgnęłam ręką do torebki, cały czas wiszącej na moim ramieniu i wyjęłam klucz, wkładając do zamka i po chwili znajdując się w ciepłym pomieszczeniu. Wokół mnie rozniósł się waniliowy zapach, co oznaczało, że najprawdopodobniej moja rodzicielka coś piekła. Udaje się do wejścia kuchni, wcześniej zdejmując płaszcz i buty, a bagaż stawiając przy schodach i mrugam zaskoczona, gdy na stole widzę brytfankę z moimi ulubionymi babeczkami i kartkę, w której moja mama informuje mnie, że będzie późno i przeprasza za to, dopisując, że mnie kocha.

Wzdycham, bo po raz kolejny praca jest ważniejsza i czuję się źle, ale potem mój wzrok zjeżdża na czekoladowe pyszności z posypką i likierem, a ja zastanawiam się czy na pewno dobrze oceniam swoją matkę i może powinnam zrozumieć, że ona spełnia swoje marzenia, a do tego potrzeba przecież dużo pracy i czasu? Ale skoro tak to ja też mam prawo, by spełniać swoje...

   ****

Chcesz powiedzieć, że cholerny, bóg seksu zaproponował ci pracę, a ty nie wiesz czy się zgodzić? - prawie piszczy, gdy tylko kończę swoją historię i nawet nie chce wiedzieć, jak zareagowałaby, gdyby nagle zamiast Justina moim pracodawcą był ktoś z One Direction. Już teraz wiem, że byłaby to katastrofa. Ignoruję fakt, że nazwala blondyna tak samo, jak ja parę dni temu i wzdycham, bo tak naprawdę chyba jeszcze nie pojęłam tego, co się dzieje. Zwykła nastolatka, z marzeniami i tak naprawdę bez żadnego doświadczenia, nagle ma przyjąć pracę u gwiazdy świata i pracować zapewne z samymi ekspertami, którzy pokończyli miliony szkół i dostali tyle samo ważnych certyfikatów. Przecież to nie dla mnie. - Jasmine miała racje, prawda? To chodzi o twoja matkę... - odzywa się, gdy tylko nie odpowiadam i wybudza mnie z zamyślenia.

- Co? - rzucam, patrząc na nią niezrozumiale, a ona powtarza swoje słowa w międzyczasie, przewracając oczami. Patrze, na nią z uniesioną brwią i natychmiast przypominają mi się słowa mojej siostry. To przez matkę, tak? To przez nią nie chcesz się zgodzić, prawda? Do cholery, dziewczyno masz osiemnaście lat i nie możesz rezygnować z marzeń przez jej manipulacje. Czemu już kolejna osoba mówi mi to samo? Może dlatego, że to prawda i nie ważne jak bardzo chciałabyś się usamodzielniać, nie potrafisz się jej sprzeciw stawić?, ignoruję głos i zbieram się w sobie, by wymyślić coś, co zakończy ten temat i przejść do czegoś, co pozwoli mi się zrelaksować. - Nie żartuj sobie.

- Więc w takim razie dlaczego? Dlaczego, odrzucasz coś, co pozwoli ci spełnić marzenia? - patrzy na mnie bacznie, a ja wzdycham i patrzę na podłogę, unikając niebieskich tęczówek dziewczyny. - Bella, do cholery, podaj mi jeden ważny powód, a się odczepię. - rzuca, unosząc mój podbródek, a ja czuję się niczym mała dziewczynka, która została przyłapana na kłamstwie i nie ma pojęcia jak się wytłumaczyć, ale ostatecznie patrze w jej oczy i odzywam się, mając nadzieję, że brzmię wystarczająco przekonująco.

- Proszę cię, Ashley daj już spokój. Gdybym wiedziała, nic bym ci nie powiedziała i miała teraz wreszcie spokój. Przyszłam, by z tobą pogadać i dowiedzieć się jak zakończenie roku i takie tam inne, a ty w kółko o jednym. - mówię, próbując zmienić temat, ale baczne spojrzenie blondynki mi to uniemożliwia. - Dobra, okey, już. - unoszę dłonie do góry, w geście poddania i kontynuuje. - Po prostu nie pasuje do tego wszystkiego. Tam będą sami najlepsi graficy, a ja zwykła nastolatka co miałabym tam robić? - wymyślam na poczekaniu i w myślach pluje sobie w twarz za te kłamstwa.

- Przesadzasz, skoro zaproponował ci pracę, to znaczy, że widzi w tobie potencjał. - wzrusza ramionami i uśmiecha się ciepło, a następnie otula moje ciało ramionami. - Nie ważne co zrobisz, poprę cię. - szepcze do mojego ucha, a gdy się odsuwa, klaszcze w dłonie i już wiem, że wpadła na świetny pomysł, ale zaczem zdążę się, zapytać, o co chodzi i czy to na pewno bezpieczne ona już znika na schodach.

Wzdycham i przewracam oczami rozbawiona i ucieszona, że zajmiemy się czymś innym niż wałkowaniem tego samego tematu, wstając i ruszając do kuchni. Rodzice Ashley wyjechali gdzieś i jesteśmy same, więc postanawiam czuć się swobodnie i nastawiam mleko w garnczku. Wyjmuje dwa kubki, wsypuje po trzy łyżeczki do jednego i drugiego, czekając aż mleko, nabierze odpowiedniej temperatury. Opieram się o szafki i patrzę w okno, obserwując kilka latających sikorek. Uwielbiam pory letnie i wszystko, co z nimi związane, bo to wtedy wszystko wokół zaczyna żyć i pozwala napawać się szczęściem.

- Zaraz ci wykipi to mleko. - Ashley, wchodząc od kuchni, przewróciła oczami i podeszła do kuchenki, wyłączając gaz i wlewając go do naczyń. Po kilku sekundach podała mi jeden i wskazała na stół, gdzie na kupce leżało kilkadziesiąt zdjęć zapewne z końca roku. Uśmiechnęłam się i zajęłam jedno z krzeseł, zaczynając przeglądać fotki. Blondynka usiadłam naprzeciw i również patrzyła na rzeczy w moich dłoniach. - Będzie mi tego wszystkie brakować. - rzuciła, a jej wesoły grymas zmienił się w bardziej przybity. Kiwnęłam głową, bo moje zdanie było całkowicie odmienne i naprawdę cieszyłam się, że już wyrwałam się z tego budynku, otoczonego tysiącem fałszywości i zachichotałam, gdy na zdjęciu cała, nasza klasa wystawiała języki i pokazywała kciuki, ciesząc się z wakacji i końca szkoły. Otworzyłam usta, chcąc wypowiedzieć kolejne zdanie, ale wtedy po pomieszczeniu rozniósł się dźwięk połączenia. Przewróciłam oczami i sięgnęłam po telefon, a widząc nazwę mama, przyłożyłam komórkę do ucha, wcześniej odbierając połączenie.

- Masz natychmiast wracać do domu. - usłyszałam chłodny i mocny głos swojej rodzicielki, zaczem nawet zdążyłam rzucić zwykłe halo i spięłam się, słysząc tak ostry ton. Przez chwilę poczułam się oszołomiona, ale zaraz otrząsnęłam się, chcąc zapytać, co się stało, ale zaczem zdążyłam, otworzyć usta usłyszałam melodyjkę, zakończającą rozmowę. Uniosłam brew, patrząc na wyświetlacz i westchnęłam, przebiegając szybko myślami przez poprzednie dniach i zastanawiając się co, tak mogło wkurzyć tę kobietę.

- Muszę iść. - rzucam do Ashley i dopijam napój. Wstaje z krzesła, obiecując, że spotkamy się jak najszybciej oraz żegnam się z nią, ruszając do drzwi. Nie chce zdenerwować swojej matki jeszcze bardziej, bo i tak czuję, że mi się oberwie. Dziewczyna odprowadza mnie do drzwi, a tam przytulam ją jeszcze raz i uśmiecham się ciepło, tym razem w pełni szczerze. - Zadzwonię. - kiwa głową na moje słowa, a ja wkładam buty i już po chwili znajduje się na świeżym powietrzu.

Rozglądam się wokół, wiedząc, że jest jeszcze możliwość spotkania kogoś znajomego, ale gdy nikt taki nie pojawia się w zasięgu mojego wzroku, ruszam powoli w stronę mojego domu. Jest to niecałe dziesięciu minut drogi, więc przystanek autobusowy mijam z obojętnością, kątem oka patrząc tylko na twarze czekających. W mojej głowie znowu mimo wszystkich prób skupienia się na czymś innym pojawiają się słowa mojej siostry, jak i przyjaciółki. Przecież to wcale nie tak, że moja rodzicielka mną manipuluje, ja po prostu nie chce jej ranić i wierze, że mogę znaleźć wyjście z tej sytuacji, które zadowoli i mnie i ją. Zresztą to moje życie, moje decyzje i nawet jeśli miałabym rezygnować z marzeń dla niej, nikt nie ma prawa się w to wtrącać.

Wchodzę do domu, kilka minut później i zdejmuje trampki, ostawiając je równo pod wieszakiem. Naprawdę jestem ciekawa, o co może chodzić, ale i w głębi serca chce odwlec to spotkanie jak najdłużej, bo czuje, że to się źle skończy. Czuję, że jest coś, co zepsuje moje, najbliższe plany, a przynajmniej mocno je pokrzyżuje. Nie mija nawet minuta, gdy moja rodzicielka pojawia się w przedpokoju i patrzy na mnie wzrokiem pełnym żalu i nienawiści. Biorę głęboki wdech i już chce zacząć rozmowę, ale ona robi to pierwsza, a kilka kolejnych minut sprawia, że wiem, że właśnie zrobiłam coś, czego nigdy nie chciałam i tak mocno się przed tym wystrzegam. Zawiodłam ją.

- Co to do cholery ma znaczyć? - pyta, a ja widzę, że aż się w niej gotuje i rzuca we mnie dwoma kopertami, które spadają na podłogę i układają się w idealny rząd przede mną. Mój wzrok błądzi od jednej do drugiej, próbując zrozumieć, o co może chodzi, ale wtedy natrafia na znaczek w prawym górnym roku. Znaczek nowojorskiej uczelni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro