Rozdział IV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Kiedy zadzwonił budzik, próbowała jak zwykle zignorować jego przeraźliwy dźwięk. Naciągnęła poduszkę na głowę, ale alarm wył nadal. Mark, wyłącz budzik, jeszcze chwilę, błagam. Pięć minut, proszę, tylko pięć minut. Dłonią obszukała prześcieradło. Nie ma. Komoda! Tam! Próbowała strącić telefon na podłogę kapciem, ale nie mogła go dosięgnąć.

Z jękiem poddania, powlokła się do komody, na której poprzedniego wieczoru położyła telefon. Marka nie ma, przypomniała sobie z nagłym bólem w sercu. Musiała, jak zawsze w takich chwilach, odetchnąć i przeczekać bez ruchu, aż ból odejdzie. Jeszcze nie umiała sobie radzić ze zbliżającym się rozwodem.

Spojrzała na wyświetlacz. Dziś zdąży. To sobie obiecała wczoraj. Tylko potrzebowała kawy. Wieczorem przygotowała sobie kubek napoju, więc teraz wstawiła go do mikrofali.

Czemu znów tak długo nocą pracowała? Głowa była ciężka jak ołów. Szycie zabierało jej coraz więcej czasu, było pasją jej życia. W zasadzie dawało jej poczucie, że żyje, że jest sobą, że sama coś tworzy. Uwielbiała to. No, i szyjąc nie myślała o niczym innym. Nie było Marka, nie było rozczarowań, bólu, straty. Tylko ona i cudo wychodzące spod igły.

Wciąż siadała przy starej maszynie, przy której uczyła się szyć jej mama, zanim założyła z ojcem rozpoznawalną w całym świecie firmę I&I, rodzinną firmę Gordonów, i przy której Isabelle stawiała swoje pierwsze kroki. Były na rynku dużo lepsze maszyny, ale ta była szczególnie droga jej sercu.

Kiedyś, kiedy jeszcze mieszkała z Markiem i była szczęśliwą żoną, często projektowała stroje i organizowała pokazy w agencji rodziców. Zawsze były przyjmowane entuzjastycznie i dobrze się sprzedawały.

Miała zmysł artystyczny, a wszystko co robiła było typowo użytkowe i dawało się nosić. Szyła pod pseudonimem, nie pokazując się nigdy na wybiegu. Nie chciała, by jej sukces był dziełem znanego już w środowisku nazwiska. Tak bardzo pragnęła być ceniona ze względu na nią samą i na własne osiągnięcia.

Rodzice twierdzili, że jest zdolną projektantką, że ma talent, który mógłby zaprowadzić ją wysoko, ale Isabelle była zbyt zajęta małżeństwem i Markiem, by myśleć o sobie i swojej karierze.

Teraz marzyła o ponownej szansie, często projektowała, ale nie miała środków na to, by zaistnieć w branży jako samodzielny designer.

Nadal szyła sobie prawie wszystkie ciuchy, więc zawsze wyróżniała się wśród ludzi. Nieświadomie wybierała kolory i materiały podkreślające barwę oczu, miękkość włosów, zwiewność sylwetki. Wyglądała jak kolorowy motyl w jednobarwnym tłumie.

Chociaż ostatnio do szycia kupowała za grosze na pchlim targu lub w sklepach z używaną odzieżą, zawsze wybierała materiały wysokiej jakości, które po „recyclingu" zmieniały się nie do poznania. Kiedy szyła i projektowała, świat przestawał istnieć, liczył się tylko odgłos maszyny i delikatne prześlizgiwanie się materiału między palcami.

Pod dotykiem drobnych dłoni Isabelle powstawały niepowtarzalne, urokliwe bluzeczki, niezwykłe suknie, doskonale skrojone żakieciki i płaszczyki, oryginalne dodatki.

Piękny krótki zielony płaszczyk w deseń pierwszych wiosennych listków powstał za starej narzuty na łóżko, którą znalazła na wyprzedaży sklepu z używanymi ciuchami. Był raczej ozdobą niż źródłem ciepła, tak samo jak cieniuteńkie rękawiczki, zresztą i tak wiosna była wyjątkowo ciepła.

Proste spodnie i dopasowany żakiecik w kolorze o dwa tony ciemniejszym wyczarowała z olbrzymiej garsonki, noszonej wcześniej przez jakąś solidnych rozmiarów kobietę. Pasowały idealnie do płaszczyka.

Zresztą, właściwie nie było jej stać na kupowanie nowych ciuchów, a już na pewno nie najmodniejszych, uśmiechnęła się w duchu niemrawo. A tak przynajmniej nie wygląda na taką załamaną i pobitą przez życie. I ma się czym zająć. Bo co miała robić wieczorami i samotnymi nocami? Krzyczeć z bólu, płakać w poduszkę, że jej życie się już kończyło? Czy zastanawiać się do obłędu, czy los da jej ponowną szansę na szczęście?

Ciężko usiadła przy stole, wzdychając. Czuła się jak staruszka, która przeżyła i zmarnowała swoje życie. Zwiesiła głowę nad kubkiem.

Odgrzana kawa smakowała i pachniała paskudnie, właściwie w smaku mało przypominała aromatyczny napój, do którego Isabelle przywykła, ale postawiła ją na nogi. Jakoś tak wyszło, że znów zabrakło jej czasu na śniadanie.

W biurze była z dziesięciominutowym wyprzedzeniem. Eris już stała przy wielkim oknie nienagannie uczesana i bez jednej fałdki na eleganckim kostiumie, i Isabelle prawie usłyszała syk wydobywający się z gardła kobiety na jej widok.

 Cóż, Izzy, brawo, nie spóźniłaś się dziś. No no. Zobaczymy jak długo dasz radę. – Eris przyjrzała się z zainteresowaniem własnym paznokciom. Usta wykrzywiał jej niezbyt ładny złośliwy uśmieszek.

 Isabelle, Eris, nie Izzy, gdybyś była tak łaskawa zapamiętać. – Isabelle okręciła się na pięcie i odeszła do swego biurka.

Przypomniała sobie, że miała spakować rzeczy, ale nie robiła tego z entuzjazmem. Przed oczami ciągle miała przystojną twarz nowego szefa. Na myśl, że jej nie polubił, Isabelle pobladła. Musiała dać sobie radę. Jeśli tyle lat wytrzymała z Markiem, to chyba rok z Dovanem nie będzie gorszy.

Tyle, że Mark budził w niej zupełnie inne uczucia. Kiedyś budził, przywołała się do porządku. Rozmarzenie i motyle w żołądku. Uśmiech na twarzy. Świeżo odkryta dorosłość. Nieprzespane noce. Ciche szczęście. Spokojna pewność, że wszystko będzie dobrze, na zawsze razem, bez zgrzytów i potknięć. Jak bardzo się myliła.

Przy Marku Mat był jak tornado. Zburzył jej nowo odzyskany spokój. Wystarczyła, że zbliżyła się do niego, a serce waliło jak szalone. Czuła się z tym głupio, ale była zwyczajnie podniecona i nie umiała sobie poradzić z takim powalającym na kolana uczuciem.

Przeniosła pudło i postawiła je przy drzwiach do gabinetu. Jakoś nie chciała wchodzić tam pod nieobecność Mathew Dovana.

Oparła się o drzwi i zamyśliła na chwilę. Wspomnienia wróciły nagle, przytłaczając Isabelle z całą mocą. Tyle lat była żoną człowieka, którego nie znała. Najpierw była wielka miłość, zaufanie bez granic, przysięgi, zauroczenie, a później... cóż. Parę lat później powoli dowiadywała się, z kim dzieli życie, kto budzi się i zasypia przy niej. Nie umiała tego pojąć.

Kochała go nad życie i nie była w stanie podjąć żadnej decyzji. Trwała w marazmie jeszcze kilka miesięcy, zanim wydarzenia nie otrzeźwiły jej w końcu.

W następnym tygodniu czekała Isabelle pierwsza rozprawa rozwodowa, Mark zapowiedział, że tak łatwo jej nie pójdzie. Takiego go nie znała. Taką twarz najczęściej ukrywał przed nią i jej bliskimi, dopóki nie skończyły się pieniądze odziedziczone po rodzicach dziewczyny. Musiała sprzedać wszystkie swoje udziały w firmie, którą rodzice założyli w młodości i z pietyzmem prowadzili ponad trzydzieści lat.

Mark inwestował, jak mówił, a wierzyciele coraz częściej zjawiali się w ich londyńskim apartamencie. W końcu sprzedali mieszkanie i przenieśli się do podmiejskiej rezydencji państwa Gordon.

W testamencie rodzice zaznaczyli, że córka nie może sprzedać majątku, oprócz udziałów, przed ukończeniem trzydziestego piątego roku życia, albo wszystko przejdzie na fundację wskazaną przez rodziców. Podróżowali bardzo dużo, chcieli zabezpieczyć przyszłość jedynej córki, prawdopodobnie zasłyszeli co nieco o poczynaniach zięcia.

Kiedy Mark dowiedział się o zapisie, a było to oczywiście w najmniej odpowiednim momencie po temu, wpadł w złość. Z drugiej strony, gdyby nie przyjęcie, które właśnie zaczynało się w ich ogrodzie, pewnie by ją uderzył. Bała się wieczoru i wyjścia gości. Pierwszy raz bała się swego męża. Gdzie się podział facet, tulący ją do siebie i szepcący czułe słowa? Nie poznawała go. Jego ciemne sprawki, dziwne interesy, tak go zmieniły. Nie był już dobrze wychowanym, łagodnym młodzieńcem o pogodnych oczach.

Pod pretekstem wpuszczenia następnych przyjaciół, podeszła do drzwi. Z podjazdu ruszała taksówka. Izzy (tak nazywał ją mąż) podbiegła i wsiadła bez zastanowienia do odjeżdżającego pojazdu.

 Proszę do Londynu.  Starała się mówić spokojnie, ale panika w głosie ją zdradziła. Taksówkarz obejrzał się wolno do tyłu.

 Ulica, proszę pani?

 Błagam, niech pan jedzie. Zaraz podam nazwę. – Z ulgą zobaczyła poruszające się pobocze.

Odwróciła się. Wściekła, ale ciągle piękna twarz męża stojącego w drzwiach mówiła sama za siebie. Była uratowana, musiała tylko dostać się do biura prawnika rodziców. Zebrała myśli, próbując przypomnieć sobie adres, ale tylko nazwa ulicy przychodziła jej do głowy.

– Nie pamiętam numeru, ale powiem panu, gdzie chcę wysiąść. – Podała nazwę ulicy, oparła się o siedzenie i zamknęła oczy.

I wtedy właśnie zdała sobie sprawę, że jest bez torebki, czyli nie ma ani pieniędzy, ani kart kredytowych, nawet telefonu do prawnika, do którego jechała. Czy jest jeszcze w biurze?

Jeśli nie, mogła spodziewać się, że taksówkarz zawiezie ją bezpośrednio na policję.

Dojechali do High Road, w milczeniu mężczyzna wiózł ją wzdłuż rzędu budowli, aż rozpoznała budynek, w którym mieściła się kancelaria pana Wrighta. W oknach wciąż, mimo późnej pory, paliły się światła. Odetchnęła z ulgą, ciesząc się z tego małego sukcesu.

 To tu, proszę na mnie zaczekać, za moment zejdę z powrotem  rzuciła, modląc się w duchu, by starszy pan był w biurze.

Taksówkarz bez słowa skinął głową, nie okazując zdziwienia. Pewnie widział już niejedno. Wbiegła do budynku, nacisnęła klamkę. Mecenas Thomas J. Wright siedział przy komputerze i czytał. Patrzyła chwilę w milczeniu na jego siwą głowę, dopóki nie odwrócił wzroku od monitora.

 Izzy! Co tu robisz, dziecko? Sama tu przyjechałaś? A więc już wiesz? – Co miała wiedzieć?

 Panie Wright, proszę pożyczyć mi na taksówkę, jestem bez pieniędzy. Oddam jak najprędzej, kiedy odzyskam torebkę.  Mężczyzna wyjął elegancki portfel i bez słowa podał jej kilka banknotów.

Wspomnienia przerwał jej wysoki głos Eris; jak zwykle pouczała któregoś z pracowników. Isabelle westchnęła, oparła się wygodniej o drzwi, i nagle... z impetem runęła do środka gabinetu, ponieważ drzwi niespodziewanie otworzyły się od środka.

Tym razem Mat nie zdążył odsunąć się ani zareagować, więc oboje z hukiem upadli na podłogę. Odgłos uderzenia gipsu o ziemię przeraził ją.

 Panie Dovan, Boże, przepraszam, nic się panu nie stało? Myślałam, że nikogo nie ma w środku.  Nie ruszał się. Może uderzył się głową? Zabiła go na pewno.  Panie Dovan, błagam, niech pan otworzy oczy.

Przerażenie mieszało się z wszechogarniającym pragnieniem, chciała zanurzyć palce w jego włosy, dotknąć zaciśniętych ust, zatracić się w jego szarych oczach. Co z nią się działo, na litość boską? Zachowywała się gorzej, niż napalona nastolatka. Nie poznawała samej siebie.

 Mat, mów mi Mat. I zleź ze mnie kobieto, połamiesz mi pozostałe kości. – Stęknął ciężko, próbując zepchnąć ją z gipsu.

Właściwie nie miał ochoty, aby przesuwała się ani o milimetr, zmysłowy zapach ciepłej skóry dziewczyny drażnił jego zmysły, miał ochotę porwać ją do biura i nie wypuścić przez następny dzień, jednak bolesna świadomość obecności innych kazała mu jak najszybciej odsunąć się od niej zanim wywołają skandal. Nie miał pewności, że zdoła się opanować.

W tym momencie dotarło do Isabelle, że leży wtulona w niego, wdychając zapach drogiej wody po goleniu, czując się bezpieczniej niż kiedykolwiek w życiu. Jestem idiotką, pomyślała, pakuję się w kolejne kłopoty zanim wyplątałam się z poprzednich.

 Proszę proszę, Izzy, nie tracisz czasu, widzę. – Pełen fałszywej uprzejmości głos Eris natychmiast doprowadził ją do porządku.

Wstała z podłogi, czując pulsujący ból w kostce, którego nie zauważyła wcześniej. Nie mogła na niej stanąć. Spojrzała w dół i aż syknęła z wrażenia. Kostka puchła w oczach. Jeszcze chwila, a elegancki bucik na bardzo wysokim obcasie nie wejdzie na stopę.

Jak to się stało? Nie czuła, że skręciła kostkę padając, nie czuła uderzenia. Mat podążył za jej spojrzeniem i zagwizdał cicho.

 No to mamy niezły bigos. Eris, zadzwoń po taksówkę. Izzy musi obejrzeć lekarz.

 Proszę nie mówić na mnie Izzy. Nienawidzę tego zdrobnienia. Mam na imię Isabelle.

 Przepraszam, zapamiętam, Isabelle, a teraz zabierz torebkę i spróbujemy dostać się na dół. Aha, i zdejmij te idiotyczne pantofle. Masz jakieś buty na zmianę w biurze?

 Nie mam. I nie są idiotyczne. Lubię je. Nic nie będę zdejmować.– Rozbroiło go jej zacietrzewienie.

Zdziwione spojrzenia ekipy odprowadziły ich do windy, a było czemu się dziwić – Mat Dovan z nogą w gipsie, wspierając się na kuli, próbował podtrzymywać Isabelle, która ledwie szła.

Zaciskał zęby, pomyślała, jakby nie mógł znieść jej bliskości. Pewnie był zniecierpliwiony i zdenerwowany sytuacją.

Dziewczyna czuła, że z kolei jego bliskość wywołuje w niej zupełnie nowe reakcje, nieznane drżenie i ciepło w dole brzucha, tak, że chciała wtulić się w niego ponownie. Niestety, ona nie była jeszcze wolna, a on z pewnością nie był mężczyzną dla niej.

Usiadł z nią na tylnym siedzeniu taksówki. Pachniał zupełnie inaczej niż Mark, i zajmował na siedzeniu więcej miejsca, czuła ciepło bijące od niego, chociaż odsunęła się ile mogła. Bała się swego ciała i swoich reakcji.

 Jak twoja noga? Dasz radę dojść sama do gabinetu? – zapytał, przełamując milczenie.

 Zawsze sama daję sobie radę, nie ma powodu do obaw. – Odburknęła niezbyt grzecznie. 

 Nie najeżaj się tak od razu, to było zwykłe niewinne pytanie.  Powiedział spokojnie, po czym zamilkł.

 Przepraszam, być może jestem trochę przewrażliwiona. – Zrobiło jej się głupio. Nie zachowywała się tak zwykle, ale w jego towarzystwie zwyczajnie nie była sobą.

 Ktoś cię musiał bardzo skrzywdzić, Iz... Isabelle. Jesteś ciągle taka spięta, powinnaś trochę się odprężyć. – Dotknął aksamitnej skóry jej dłoni, ale odsunęła rękę.

 Nie chcę rozmawiać o swoim prywatnym życiu, ok.?  Nawet na niego nie spojrzała.

Dojechali na miejsce w milczeniu. Isabelle ledwie wysiadła z samochodu, cały czas uważając na nogę. Mat również miał problem z wydobyciem się z taksówki, zważywszy na gips i kulę. Jakoś udało im się dostać do budynku po kilku niewysokich stopniach.

 Dzień dobry, Mary Lee. Proszę poprosić doktora Goodwilla, aby nas przyjął. – Już od progu było słychać nieznoszący sprzeciwu głos Mata.

Blond-włosa recepcjonistka ze słodkim uśmiechem niemal natychmiast poszła wykonać polecenie, kołysząc biodrami kusząco. Chwilę później dziewczyna weszła z powrotem. Prowadziła ze sobą wózek inwalidzki.

 Proszę usiąść, panie Dovan.

 Dziękuję, ale to pani Bluecastle potrzebuje pomocy tym razem.  Dziewczyna spojrzała na nią nieprzychylnie.

Isabelle uznała, że Mary Lee jest zainteresowana bliższą znajomością z Matem niż ten mógłby sobie życzyć. Chociaż... mężczyznom pochlebiało zwykle zainteresowanie takich głupiutkich panienek, śliczniutkich i wypielęgnowanych. Wiedziała o tym aż za bardzo dokładnie.

Z jakiegoś powodu miała ochotę wytarmosić Mary Lee za jej tlenione włosy.

Isabelle poczuła się niezręcznie, jadąc korytarzem do gabinetu. Mat szedł z tyłu, każdym nerwem cały czas czuła jego obecność.

Lekarz okazał się miłym człowiekiem, z wyglądu niewiele po trzydziestce, o bardzo atrakcyjnej powierzchowności, jego kruczoczarne włosy i prawie czarne oczy w ogóle nie pasowały do nazwiska. Gdy na nią spojrzał, dostrzegła podziw i zainteresowanie.

 Witaj Mat. Kimże jest ta piękna nieznajoma, która potrzebuje pomocy? – Przywitał się z Matem po przyjacielsku, nie spuszczając z niej wzroku.

 Asystentka ojca, teraz moja, Isabelle Bluecastle. Isabelle, to jest Alex Goodwill, stary przyjaciel rodziny.  Roześmiał się z przymusem, przedstawiając ich sobie.

Przez chwilę objął jej plecy ramieniem. Natychmiast znów poczuła ciepło rozpływające się po całym ciele i rumieniec wypływający na twarz. Pulsowanie w dole brzucha sprawiło, że rozchyliła wargi, a źrenice rozszerzyły się. Obaj mężczyźni nie odrywali od niej wzroku.

 Miło mi pana poznać, doktorze.  Umyślnie obdarzyła lekarza najpiękniejszym z uśmiechów, ukazując rząd równych białych zębów i dołeczek w policzku.

 Proszę, mów mi Alex. – Widziała, że mu się podoba. Patrzył jej w oczy odrobinę zbyt natarczywie, ale w tej chwili, gdy chciała ukryć swoje uczucia przed Matem, było jej to na rękę. 

– A więc, Isabela, co stało się z kostką?

 To raczej niezręczna historia, głupi wypadek...  Rumieniec znów wypełzł na policzki.

 Isabelle oparła się o drzwi z jednej strony a ja otworzyłem je z drugiej. – Wszedł jej w słowo Mat, dość obcesowo. – A kiedy oboje wstaliśmy z podłogi, kostka już puchła.

 Rozumiem. – Mimo rozbawienia malującego się na twarzy Alexa, wprawne palce ze znawstwem dotykały jej kostki. Wydawać się mogło, że badał ją dłużej niż wymagały okoliczności, aż poczuła się nieco skrępowana.

W końcu lekarz wyprostował się.

 To tylko zbicie, ale trzeba na wszelki wypadek zrobić zdjęcie. Masz bardzo delikatne kostki, Isabela, musisz dbać o nie.  Pogładził ją po zranionej stopie.

Chwilę później już wiedziała, że za kilka dni nie będzie potrzebowała opatrunku, ponieważ zdjęcie dostarczone przez Mary Lee nie wykazało pęknięć ani złamań. Niestety, te kilka dni miała spędzić w domu. Ładny początek pracy, nie ma co.

 Uważaj na siebie, Isabela. – Pożegnał ją Alex, błyskając rzędem idealnych zębów i uśmiechając się znacząco. – Tę kostkę chciałbym ponownie obejrzeć za cztery albo pięć dni. Może w piątek zajrzysz do gabinetu, dobrze? A do tej pory przykładaj opatrunek z tą maścią i bierz tabletki przeciwbólowe w razie potrzeby. Dzwoń też, gdyby coś się działo. O każdej porze, Isabela. – Podając wizytówkę, odrobinę zbyt długo przytrzymał jej palce w swoich ciepłych dłoniach.

 Dziękuję, będę na pewno.  Uśmiechnęła się w odpowiedzi, czując na sobie baczny wzrok szefa.

Mat nie wydawał się zachwycony wyraźnym uwielbieniem lekarza. Mogłaby przysiąc, że jego palce zaciskały się na oparciu kuli z większą siłą niż było to potrzebne, prawie ze złością. Była zaskoczona swoją reakcją, ponieważ to odkrycie sprawiło jej szaloną przyjemność. Oznaczało to, że on również odczuwał napięcie i iskry między nimi.

Taksówka czekała już przed przychodnią. Zastanawiała się, kiedy zdążył zadzwonić po samochód. Może była bardziej zmęczona, niż chciała to przyznać.

 Odwiozę cię do domu, podaj adres. – Gdy podała adres, spojrzał na nią zdziwiony. - Mieszkasz w rezydencji Gordonów?

 Co w tym dziwnego? Odziedziczyłam dom po rodzicach.

 Więc Bluecastle to nie jest twoje nazwisko? – Dopytywał się, autentycznie zaskoczony

 Nie. Bluecastle to nazwisko męża. – Nie lubiła o sobie opowiadać, szczególnie teraz.

 A dom mody I&I Gordon...  Zawiesił wzrok na jej ustach

– To była firma moich rodziców  zamilkła.

Jej zielone oczy posmutniały bardziej niż zwykle, przybierając kolor wiosennej trawy. Nie miała pojęcia, jak pięknie wyglądała w tej chwili, z wzrokiem utkwionym daleko, miodowymi włosami wymykającymi się bezładnie z wcześniej idealnie eleganckiej fryzury. Wpatrywał się w nią intensywnie, myśląc o czymś głęboko.

 To ty ją sprzedałaś? Wiesz więc na pewno, że nowy właściciel zwolnił większość modelek i pracowników? – Między innymi jego młodszą siostrę, Dianne, ale tę wiadomość zatrzymał dla siebie.

– Mój mąż tak postanowił. Postanowił, że sprzedamy firmę.

 Jesteś mężatką. – Stwierdził i zamiast ulgi, którą powinien poczuć potwierdzając ten fakt, poczuł szarpnięcie bólu na myśl, że dotykał jej inny mężczyzna, mający do tego prawo, a ona zapewne reagowała każdym nerwem na ten dotyk, wyginała szczupłe ciało w łuk i krzyczała z rozkoszy.

Kim jest szczęściarz, którego wybrała? Nie umiał myśleć o niej, jako żonie kogoś innego. Powinna należeć do niego. Spotkali się za późno. Nie umiał zignorować bólu, który sprawiło mu to odkrycie.

– To wiele ułatwia w naszych kontaktach. – Powiedział mimo to i spojrzał na nią dwuznacznie. Zobaczył zaskoczenie w jej oczach.

Nie bardzo wiedziała, jak zinterpretować jego słowa, ale w jakiś sposób poczuła się, jakby zaproponował jej co najmniej romans.

 Jestem mężatką. Na razie. I właśnie mam do ciebie prośbę. W poniedziałek spóźnię się do pracy. Nie wiem jak długo to zajmie, ale mam ważną prywatną sprawę do załatwienia. – Właściwie wolałaby nie tłumaczyć się przed nim, ale chyba nie miała wyjścia.

 Co może być tak ważne, aby nie stawić się w pracy? – Mat spytał tonem nieznoszącego sprzeciwu szefa, siląc się na obojętność.

 Mam pierwszą rozprawę rozwodową. Jesteśmy z mężem w separacji. W poniedziałek o dziesiątej rano muszę być w sądzie. – Spuściła głowę trochę zbyt późno, aby ukryć łzy.

Mat zdumiony ujął jej brodę i zajrzał w twarz.

 Płaczesz? Czemu się rozwodzicie?

 Przepraszam, ale nie chcę o tym rozmawiać. Takie jest życie, czyż nie?

Spojrzał na nią z niejakim zastanowieniem, po czym zmarszczył brwi z dezaprobatą, jakby już ją osądził, sklasyfikował, przejrzał. Trudno, niech myśli sobie, co mu się podoba. Isabelle miała dość tej rozmowy.

 Taaak, takie jest życie czy takie są kobiety? – Na pewno takie były jego byłe żony. Był zły na siebie, że znów źle ocenił dziewczynę z powodu jej wyglądu. Prawie dał się ponownie złapać, idiota.

Niewinne, wielkie jak gwiazdy oczy patrzyły na niego z niemym wyrzutem, ale Mat wiedział jak bezwzględne potrafią być kobiety, gdy chciały do czegoś skłonić faceta. Kłamstwo było ich drugą naturą, a na pewno wierność nie leżała w naturze żadnej z nich.

Czemu Isabelle miałaby stanowić wyjątek? Mat chciał ją posiąść, do bólu jej pragnął, ale nie miał najmniejszego zamiaru wiązać się z żadną kobietą na dłużej. Przerabiał to już dwukrotnie i nic dobrego z tego nie wynikło.

Isabelle nie mogła uwierzyć. Najwyraźniej sądził, że rozwodzą się przez nią! Nie do wiary, co za ironia losu. Zamilkła ponownie, przygryzła wargę i zaczęła ostentacyjnie przyglądać się mijanym domom i ludziom.

Chciała wykrzyczeć mu całą niesprawiedliwość jego osądu, ale pamiętała cały czas, że jest jej przełożonym. Jechali naprawę wolno, bo ruch był bardzo duży. Miała ochotę popędzić kierowcę, poprosić, aby jechał chociaż trochę szybciej, tak by mogła uwolnić się od jego towarzystwa i w końcu znów poczuć się panią siebie zamiast pragnąć go jak opętana całym obolałym ciałem.

Ale milczała.

Mat zajmował sobą więcej niż jedną stronę taksówki, czuła przez cały czas jego udo przyciśnięte do swego. Co się z nią działo? Ciepło jego ciała kusiło, by wtulić się bez reszty, wdychać cudowny zapach mężczyzny. Musiała całą siłą woli powstrzymywać się, by nie wsunąć swojej dłoni w jego mocną rękę. Pogardzał nią, a ona nawet go nie lubiła. Nie znała go, miała jednak uczucie, że gdyby porwał ją w ramiona, wszystko przestałoby się liczyć.

Nawet przy Marku nie odczuwała tak silnych emocji.

Może to dlatego, że Mat był jej szefem. Emanowała z niego jakaś tajemnicza aura człowieka, który w życiu osiąga wszystko, aura władzy i pewności siebie dla niej zupełnie obce. A może po prostu znalazła się zbyt blisko?

Od dawna nie była nawet na randce z mężczyzną, zawsze był tylko Mark. Nie chciała na razie o tym myśleć.

Ciekawe, czy on odczuwa podobne napięcie. Zerknęła na mężczyznę obok, ale jego wygląd  i zachowanie nie zdradzało żadnych emocji.

Czyli to ona, pewnie hormony dawały znać o sobie. W ostatnich miesiącach wszystko jej się rozregulowało, ale jakoś nie miała ani czasu, ani chęci, aby o siebie zadbać.

Niedługo mieli podjechać pod jej dom rodzinny. Isabelle na chwilę odpłynęła myślami do ostatnich wydarzeń.

Gdy już na drugi dzień po „ucieczce" od Marka jej adwokat złożył dokumenty o rozdzielność majątkową, nie była jeszcze pewna swoich intencji. Byli razem przez tak długi czas, myśleli o dziecku, ale Isabelle dwukrotnie straciła maleństwo i nie wiedziała, czy da radę pogodzić się z kolejną stratą.

Życie z Markiem zaczęło przypominać nerwową karuzelę. Chciała pobyć sama, wydawało jej się, że kocha go nad życie, ale musiała przemyśleć wszystko, poukładać z powrotem.

Poprosiła męża o czasową wyprowadzkę, chociaż nie miała pojęcia jak zniesie rozłąkę i bała się, że zadzwoni do niego w środku nocy z płaczem, błagając, by wracał do domu. Mark przez długi czas nie chciał się wynieść, parę tygodni mieszkała więc u przyjaciółki.

W końcu ponaglany pismami przez adwokata, zaczął pękać. Cierpiała, widząc jego walkę – nie o nią, nie o jej miłość, a o pieniądze i dom jej rodziców.

Szukała w jego pięknej twarzy śladów skruchy, ale bezskutecznie. O Marku nie można było powiedzieć 'przystojny.' Był piękny. Twarz Amora, ciemnoniebieskie oczy ocienione wywiniętymi rzęsami, czarne brwi i drobne loczki niepoddające się zabiegom grzebienia dodawały mu chłopięcego uroku, który tak kiedyś zawrócił w głowie młodziutkiej i niedoświadczonej Isabelle.

Teraz gniew szpecił jego antycznie piękne rysy, a usta wykrzywione złością pozwoliły jej na pewien czas zapomnieć, za co tak go kochała.

Po miesiącu dał za wygraną, ale zaczęły się groźby, prośby i szantaże. Wtedy już wiedziała, że dalsze wspólne życie nie jest możliwe.

W jakiś czas po tym jak zabrał swoje rzeczy i przy okazji próbował wynieść część co cenniejszych rzeczy po jej rodzicach, odwiedziła ją niespodziewanie młodziutka dziewczyna, najwyżej dziewiętnasto, może dwudziestoletnia. Lalka Barbie w każdym calu.

Twarz gościa wydawała się znajoma, ale Isabelle nie mogła przypomnieć sobie, gdzie ją wcześniej widziała.

– Ja do pani, pani Bluecastle. – Zadziornie uniosła brodę, patrząc Isabelle prosto w oczy z jakimś zaciętym wyzwaniem

 Tak, słucham panią? – Nie bardzo wiedząc, czego oczekiwać, Isabelle przybrała najbardziej oficjalny ton jak umiała, chociaż w sercu poczuła igły lodu, tknięta nagłym przeczuciem czegoś nieodwracalnego.

 Jestem Alice, narzeczona pani byłego męża. Chciałam z panią porozmawiać. – Isabelle oniemiała, bo akurat o niewierność Marka nie podejrzewała. Ale mógł być właściwie zdolny do wszystkiego.

 Proszę usiąść. – Nie chciała na razie mówić, że dopiero przygotowywane są dokumenty rozwodowe, a mąż jest i przez przynajmniej parę miesięcy będzie mężem. – Czemu pani przychodzi akurat do mnie?

 Widzi pani, spodziewamy się z Markiem dziecka. To piąty miesiąc.  Poklepała się po wcale nie wypukłym brzuchu. – Przyszłam prosić, aby zostawiła pani mego narzeczonego w spokoju. On wyjaśnił mi, że musi płacić pani alimenty, bo pani nie pracuje, że oddał pani wszystko, ale proszę zrozumieć, że potrzebujemy tego domu, więc musi pani się wyprowadzić jak najszybciej. Najlepiej do końca miesiąca, bo musimy przygotować pokój dla syna. No i kupić nowe meble, bo te starocie... Poza tym niech pani przestanie namawiać mego narzeczonego do powrotu, bo to żałosne. Powinna pani mieć chociaż trochę godności. A dziecko musi mieć ojca, pani Bluecastle. – Spojrzała na Isabelle z przyganą.

Isabelle zdębiała. Czegoś takiego nie spodziewała się na pewno. A więc to takie interesy załatwiał jej mąż, kiedy nie wracał wieczorami do domu. Piąty miesiąc, tak, więc kiedy ona rozpaczała jeszcze po stracie drugiego maleństwa, Mark już spodziewał się dziecka z kochanką. Dlatego nie przejął się przedwczesnym porodem i śmiercią ich malutkiej córeczki, ani nie wspierał jej po tragicznej śmierci rodziców.

Dlatego myślami odpływał gdzie indziej i wychodził, gdy dzwonił telefon. Teraz właściwie wszystko układało się w logiczną całość, jakby dziewczyna i jej tyrada uzupełniły jakiś brakujący kluczowy fragment układanki.

 W zasadzie to nasze prywatne sprawy panno... jak pani się nazywa?

 Jones, Alice Jones, a niedługo Alice Bluecastle. Mark poprosił mnie o rękę jak tylko dowiedział się o dziecku.

 Rozumiem. Tylko, widzi pani, panno Jones, jest pewien mały problem. Dom należy do mnie, jest to mój dom rodzinny, nie Marka, i nie mam zamiaru się stąd wyprowadzać. Ani teraz, ani do końca miesiąca, ani właściwie nigdy. Musi więc pani znaleźć inne miejsce dla siebie i dziecka. I przestrzegę panią, bo jak widzę mój mąż okłamuje panią równie skutecznie jak mnie. Mój adwokat dopiero przygotowuje dokumenty rozwodowe, ale cała sprawa na pewno jeszcze potrwa. Mark roztrwonił większość pieniędzy, które odkładaliśmy przez lata. Musieliśmy sprzedać apartament i firmę moich rodziców, żeby spłacić jego długi, ale wszystko wskazuje na to, że miał ich więcej i nie wszystko jest spłacone. Najprawdopodobniej jest bez grosza.

 Tak myślałam, pani wciąż go próbuje szkalować, żeby zatrzymać go dla siebie. Nic z tego nie będzie, droga pani. Nic. On jest mój, proszę to zrozumieć. A ten dom... jeszcze się zobaczy. Tak łatwo nie damy się ograbić, Mark i ja. Zobaczymy, kto...  Dziewczyna aż zbladła z oburzenia, rozejrzała się po wnętrzu i nie skończyła zdania. Odwróciła się na pięcie i trzasnąwszy drzwiami wyszła bez pożegnania, pozostawiając Isabellę w lekkim osłupieniu.

 Isabelle! Proszę otworzyć bramę. – Z zamyślenia wyrwał ją głęboki głos Mata.

Dotknął jej ramienia, wywołując zdradliwą falę ciepła na policzkach dziewczyny. Była zła na siebie, nakazała sobie bowiem opanowanie i utrzymywanie dystansu. Klnąc w duchu swoją przezroczystą cerę skłonną do czerwienienia się z byle powodu, zaczęła szukać pilota otwierającego bramę wjazdową.

Kiedyś rodzice zatrudniali służbę, zawsze przynajmniej pięć lub sześć osób kręciło się po domu i ogrodzie. Teraz Isabelle pozwalała sobie jedynie na dochodzącą dziewczynę do sprzątania raz w tygodniu oraz ogrodnika, syna sąsiadów, który dwa razy w miesiącu zajmował się ogrodem. Pierwszą rzeczą, którą zrobiła po wyprowadzce Marka, zresztą za namową adwokata, było założenie alarmu, zmiana zamków i zamontowanie bramy wjazdowej na pilota.

Dzięki Bogu, adwokat poinformował ją, że wszelkie sprawy spadkowe, podatki i opłaty prawne zostały uiszczone z góry na długo przed śmiercią rodziców. Patrzyła na niego jak urzeczona, gdy mówił, że rodzice ponad dwa lata wcześniej założyli oddzielne konto, na którym zdeponowali środki na utrzymanie jej rodzinnego domu, środki, które powinny wystarczyć na wszelkie opłaty na utrzymanie domu na co najmniej trzy lata, przy oszczędnym gospodarowaniu może nawet cztery. Z zastrzeżeniem, że na nic oprócz rachunków nie może ich wydać, i że rozpocznie starania o rozwód. Adwokat dodał, że w innym wypadku zlecili mu utrzymanie istnienia konta w sekrecie.

Zastanawiała się, skąd wiedzieli, że jej rozwód jest kwestią czasu. Ona sama była przekonana, aż do owego feralnego przyjęcia, że wszystko się jakoś ułoży, że dadzą sobie radę. Naiwna.

Kierowca zatrzymał samochód, przerywając jej użalanie się nad sobą. Podjechali pod sam dom, który mimo braku właściwej opieki nadal wyglądał imponująco. Jak zawsze, poczuła radość że tu mieszka, że to jest jej miejsce na ziemi. Uśmiechnęła się lekko i zwróciła w stronę szefa.

 Dziękuję, Mat, będę w pracy w poniedziałek po południu. – Wysiadając, skrzywiła się z bólu.

Kostka dokuczała jej coraz bardziej, a gdy spojrzała w dół dostrzegła wybarwiające się purpurowo sińce nad elastycznym bandażem założonym przez Alexa.

Zastanawiając się czy ma w apteczce jakieś tabletki przeciwbólowe, nie zauważyła, że Mat również wysiadł z taksówki i odesłał ją. Naprawdę przestraszyła się, czując nagle jego ramię dotykające talii.

 Chyba nie myślałaś, że w takim stanie pozwolę ci zostać samej. – Tak naprawdę nie umiał znieść smutku w jej oczach ani nadchodzącego rozstania i po prostu musiał pobyć z nią jeszcze przez jakiś czas. Intrygowała go, chciał tego czy nie i podniecała zarazem.

Próbował rozgryźć dziewczynę, widział, jakie emocje targały nią w czasie drogi, jak intensywnie o czymś myślała, jaki ból co chwila odmalowywał się na jej twarzy. Można w niej było czytać jak w książce, a ona najwyraźniej nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że jest obserwowana. Lub była lepszą aktorką niż jego byłe żony.

Isabelle gorączkowo próbowała przypomnieć sobie, czy wychodząc, zostawiła w domu porządek. Nie była pewna. Zwykle wybierała się w pośpiechu, rozrzucając rzeczy gdzie popadnie. Po powrocie pierwszych parę minut poświęcała na umieszczenie ich na miejscu.

Spojrzała na Mata. Raczej nie da rady zmusić go do odjazdu. Czemu jest taka nieporządna, wyrzucała sobie, otwierając drzwi.

 Wejdź, proszę. – Westchnęła. Powinien zauważyć, że nie zaprasza go zbyt serdecznie. Nic sobie z tego nie robił. Wszedł do holu, rozglądając się beztrosko i z wyraźnym zaciekawieniem.

Boże, zaraz za progiem leżała bluzka, którą przypaliła przed wyjściem żelazkiem. Podniósł ją czubkiem kuli i obejrzał imponującą dziurę w dość newralgicznym miejscu.

 Masz rozliczne talenty, Isabelle. Czy masz zamiar jeszcze tego używać? – Roześmiał się i spojrzał na nią z niejakim zainteresowaniem.

Próbowała wyrwać mu bluzkę, aby wyrzucić ją do śmieci, ale niestety okazał się szybszy. Nagle zachwiała się na swojej obolałej nodze i straciła równowagę. Z cichym okrzykiem upadła, urażając ponownie kostkę.

Łzy same spłynęły po twarzy. Przeraził się. Nie zważając na gips, przysiadł na jednej nodze i zaczął tulić ją do siebie.

Isabelle poczuła, że świat stanął w miejscu, zapomniała o bólu, o przypalonej bluzce, o Marku. Liczył się tylko mężczyzna pachnący cedrowym drewnem, jego szorstki podbródek oparty o jej czoło. Boże, chyba zaczynała wariować. Na pewno zaczynała wariować.

Siedziała na ziemi wtulona w ramiona człowieka, którego poznała wczoraj, będąc jeszcze żoną innego, którego nie poznała wcale przez dziesięć lat małżeństwa.

Jak to się działo, że czuła się na swoim miejscu, jakby jego ramiona czekały właśnie na nią? On rozwodzi się drugi raz, to typ taki jak Mark, ostrzegła samą siebie. Nie pomogło. Kołysał ją delikatnie, opierając głowę na jej włosach. Zadrżała nagle, przepełniona dziwnym uczuciem szczęścia i spokoju, jakiego chyba nigdy w życiu nie doznała.

 Zimno ci? – Spytał, otulając ją mocniej ramionami.

Oprzytomniała przez chwilę i odsunęła się. Niechętnie wypuścił ją z objęć, równie zdziwiony tym, co się stało, co ona, pragnąc jej ciepła i bezbronności bardziej niż kogokolwiek i czegokolwiek w życiu. Zauważyła, że nagle jego spojrzenie stwardniało, w oczach błysnęła pogarda.

 A więc to dlatego twój mąż chciał rozwodu. Jasne. Nie stronisz od mężczyzn, mała czarownico. Umiesz omotać człowieka niepostrzeżenie.  Patrzył na nią z ironią, prawie wyzywająco.  Te wielkie zielone oczy, delikatna skóra, wyglądasz jak niewinne dziecko, a co za tym wszystkim się kryje? Co zamierzasz tym zyskać? Ze mną nie próbuj żadnych gierek, znam takie jak ty...  Nie skończył, ale zdanie które zawisło w powietrzu było równie obraźliwe i bolesne jak dotkliwy policzek.

 Wyjdź. Wyjdź stąd proszę cię.  Isabelle czuła, że dłużej nie da rady znieść napięcia i jego pogardy. Nie wiedziała, kiedy tak bardzo zaczęło jej zależeć na jego opinii. Łzy napłynęły do oczu, nie umiała ich powstrzymać.

Na szczęście, skierował się w stronę drzwi. Jego drwiące spojrzenie po raz ostatni omiotło jej zbyt szczupłą postać, siedziała skulona oparta o ścianę, z bolącą nogą wyprostowaną przed siebie. Zawahał się przez mgnienie oka, zbyt krótką chwilę, by stwierdzić, czy prawdziwą. Potrząsnął głową z niedowierzaniem.

Gdy wyszedł, poczuła, że już za nim tęskni i nagły chłód wstrząsnął jej szczuplutkimi ramionami.


(5377 słów)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro