Rozdział II

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Wszedł do biura, odnalazł Eris, którą widywał czasem u ojca, gdy omawiali jakieś służbowe sprawy i poinformował, że od dziś przejmuje obowiązki.

– Witaj, Eris, jestem z powrotem. – Uśmiechnął się. – Znów wracam do agencji, ale tym razem w trochę innej roli.

– Wszyscy się ciebie spodziewaliśmy, Mat. Wiesz, nieźle wyglądasz, nie obraź się, ale stan wolny ci służy. – Uśmiechnęła się ciepło, dotykając jego ramienia. Wyraźnie chciała zrobić dobre wrażenie, elegancka, wymuskana do perfekcji, przymilna.

– Eris, chciałbym przejrzeć teczki pracowników, możesz mi je dostarczyć za chwilę na biurko? – Musiał, po prostu musiał dowiedzieć się, czy jest szefem cudownej zielonookiej wróżki z windy, a nie chciał odkrywać przed Eris powodu swego zainteresowania. Powinien mieć dość kobiet, i dość rozumu żeby ich przez jakiś czas unikać. Powinien.

Właściwie, wypatrzył zielonooką, kiedy wysiadał z taksówki. Zanim udało mu się z niej wydostać, walcząc z gipsem i kulą, znikła za drzwiami biurowca. Zaklął pod nosem, gramoląc się niezgrabnie, by stanąć na nogi. Najszybciej jak mógł, dotarł do holu i z ulgą ujrzał jej kolorowy płaszczyk.

Stała koło windy, patrzyła z napięciem w lampki z numerami pięter i zagryzała mocno dolną wargę, jakby chciała zahipnotyzować urządzenie by poruszało się szybciej. Zastanawiał się, czy nie przygryzie ust do krwi.

Nawet nie zauważyła, kiedy stanął obok, zajęta swoimi myślami. Chciał ją zagadnąć, zadać jakieś głupie pytanie z gatunku „na które piętro pani jedzie", nie zdążył jednak.

Dzwoneczek przy windzie odezwał się  i dziewczyna ruszyła z impetem, prawie zwalając go z nóg. Gdy złapała go za ramię, musiał użyć całej siły woli, by nie przyciągnąć jej do siebie. No, a potem zrobił z siebie totalnego idiotę, niczym gówniarz z podstawówki. Tego, co ona sobie musiała o nim pomyśleć, chyba jednak nie chciał wiedzieć.

Minęło dosłownie parę minut, gdy Eris dostarczyła wszystko, o co prosił. Poczekał, aż wyjdzie, ociągając się. Przewracał gorączkowo dokumenty, teczka za teczką, przeglądając głównie zdjęcia pracowników, w nadziei, że znajdzie twarz, która tak go zaabsorbowała.

Była tu. Isabelle Bluecastle. Niewiele o życiu osobistym. Lat prawie trzydzieści. Mężatka. Cholera jasna. Szlag by to trafił. Poczuł, jak serce ściska mu żelazna obręcz. Nie była wolna. Zainteresowania – moda. Poprzednia praca – I&I dom mody Gordonów. Stanowisko w agencji – osobista asystentka pana Dovana. Jego ojca. Referencje mocne, to dobrze. Mnóstwo kwalifikacji w związanych z przemysłem odzieżowym, projektowaniem. Kwalifikacje w dziedzinie reklamy – żadne.

Zastanowiło go to. Ojciec zwykle kierował się instynktem przy zatrudnianiu nowych pracowników, ale też sprawdzał ich referencje, kwalifikacje. Ta dziewczyna na pewno nie miała ani doświadczenia ani kwalifikacji do pracy jako asystent w tego typu firmie.

Tak naprawdę nie nadawała się tu, mógł ją zwolnić natychmiast bez większych ceregieli. Nie umiał jednak zignorować dreszczu pożądania, który odczuł, gdy na nią spojrzał po raz pierwszy. Musiał sprawdzić, czy działała tak na niego nadal, czy to raczej był chwilowy brak rozsądku.

Wcisnął przycisk interkomu.

– Eris, poproś tu Isabelle Bluecastle, moją asystentkę.

– Oczywiście, zaraz poproszę Izzy, by do ciebie przyszła. Z tym, że Izzy często się spóźnia, muszę sprawdzić, czy jest już w pracy. – Eris rozłączyła się.

Zanim zdążył zdjąć teczki z biurka, próbując jakoś ułożyć zawadzającą nogę, dziewczyna zapukała do drzwi i weszła. Jak wcześniej przy windzie, jej delikatna uroda zaparła mu dech w piersiach.

Nie potrafił skupić się na rozmowie, zaabsorbowany przyglądaniem się grze uczuć na jej twarzy. Raczej nie była kobietą, której łatwo przychodziło udawanie. Była zbyt wrażliwa. Nie taki był typ kobiet, które preferował. A jednak rozpalała go do białości, każdy jej gest, słowo, zagryzienie dolnej wargi.

Ledwie udało mu się utrzymać ręce przy sobie, zmusić się do zachowania pozorów spokoju. Znacznie pomogła mu w tym chora noga.

Zanim wyszła, postanowił trzymać się od niej z daleka.




(613 słów)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro