Ulewa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Po wczorajszym byłam tak szczęśliwa, że mnie własna matka nie poznawała jak wróciłam. Dzisiaj od rana krzątałam się po całym domu, aż w pewnym momencie mnie z niego wywaliła i powiedziała, żebym poszła wyładować energię gdzieś indziej, bo jeszcze trochę, a wydreptam dziury w podłodze. Tak też zrobiłam. Ruszyłam do miejsca, które było niegdyś „tajną, nie tajną bazą” moją i moich przyjaciół z dzieciństwa. 

Szłam przez las, który był „parkiem”, choć tak naprawdę nim nie był, ale ludzie często tak nazywali to miejsce. Cały czas rozglądałam się wokół. Wszystkie liście leżały opadnięte na ziemi, ale już wzrastały nowe. Wzięłam głębszy oddech, kiedy to zawiał wiatr. To zawsze było moje ulubione miejsce. Za każdym jednym razem, można mnie było znaleźć właśnie tutaj. Niedaleko naszej „tajnej, nie tajnej bazy”, która była domkiem na drzewie. Stanęłam w miejscu, kiedy to zauważyłam, że nasza ostoja się zawaliła. 

Deski, z których był zbudowany, całe popękały i wyglądały, jakby były poprzypalane. Na ziemi wokoło leżało kilka rzeczy, które były niegdyś w środku. Jedyne co się ostało, to huśtawka zawieszona na grubszej gałęzi, którą zawiesiłam z pozostałą piątką moich przyjaciół. To było dosyć zabawne. 

— Dacie radę przerzucić tam ten sznurek? — Zapytał Andrew. 

— Ty się chodź wspinać, a nie... — Odezwał się Kyle, a następnie razem z chłopakiem ruszyli w kierunku drabinki do domku. 

— Kyleuś, bądź ostrożny... — Powiedziałam, a on sie do mnie szeroko uśmiechnął. 

— Nie martw się, nic mi nie będzie... Jestem bardzo ostrożny... — Uśmiechnął się półgębkiem. 

Andrew i Kyleuś weszli na drzewo, gdzie w kolejnej chwili przerzuciłam razem z Sam, Liz i Patrickiem liny, które pozostała dwójka zawiązała na gałęzi. Użyli tam węzła, którego uczyli się przez ostatnie cztery dni. Uważnie przyglądałam się temu, jak schodzili, ale na szczęście po chwili byli już obok nas. 

— Shelby, wchodź jako pierwsza! — Powiedział Kyleuś, a następnie złapał mnie za rękę. 

Pociągnął mnie w jej kierunku, a wszyscy odrazu stanęli za huśtawką, gdzie następnie zaczęli mnie popychać. 

— ....by? Shelby? — Oprzytomniałam i odrazu spojrzałam na bruneta, który nie wiadomo skąd się tutaj wziął. 

— Kyle? Co ty tutaj robisz? — Zapytałam zaskoczona, a on sie zaśmiał. 

— Chyba to samo co ty... Miałem dość siedzenia w domu... Wołałem cię... — Powiedział, a ja podrapałam się po głowie. 

— Aaa... Zamyśliłam się i nie usłyszałam... — Spojrzałam na zawalony domek na drzewie, który został zbudowany według planu mojego taty. 

— Zawalił się jakieś cztery lata temu... Była burza i uderzył w niego piorun... Dużo osób wtedy się tutaj zebrało, aby ugasić pozostałości domku... Tylko tyle z niego zostało... — Powiedział, a ja na niego spojrzałam, bo nagle wydał się smutny. 

— Coś się stało? — Zapytałam, a on zwrócił na mnie wzrok. 

— Nie... To nic.... — Zaciął się i podniósł swoje oczy na niebo. — ... Chodź... — Złapał moją dłoń, a następnie pociągnął w kierunku domku. 

Schowaliśmy się pod tym, co z niego zostało, kiedy to z nieba lunął deszcz. Spojrzałam na chłopaka, a on na mnie i lekko się uśmiechnął. 

— Niezłe wyczucie... — Powiedziałam, a przy tym oparłam się o deski. 

— Dzięki... — Zrobił to samo. — Musimy przeczekać... Przemoklibyśmy nawet, jakbyśmy zakryli się kurtkami... — Kiwnęłam głową. 

— Za dzieciaka, można mnie było najczęściej znaleźć w tym lesie... Moja mama mówiła, że jak wychodziłam z domu po śniadaniu, tak wracałam na kolację, bo nie chciałam się rozstawać z przyjaciółmi... Oni robili to samo... — Powiedziałam, a kątem oka zobaczyłam, że chłopak się uśmiechnął. 

— Miałem podobnie... Czasami ktoś z domu musiał po mnie przychodzić, bo tak bardzo nie chciałem wracać... — Zaśmiałam się cicho. 

— Ja jak się spóźniałam na kolację, to przychodził po mnie tata... — Na to wspomnienie, odrazu zrobiło mi się smutno. 

— Nie chcę być wścibski, ale... Co się stało z twoim tatą? Za każdym razem, gdy o nim wspominasz, robisz się bardzo smutna... Noah i Sherri też to zauważyli... — Pociągnęłam nosem, bo zachciało mi się płakać. 

— To był jeden z powodów, dlaczego wyjechałam... Mój tata... Nie żyje od dwunastu lat... — Poczułam łzy w oczach. — Możemy zmienić temat? — Zapytałam, kiedy po policzku spłynęła mi pierwsza samotna kropla. 

— Jasne... — Objął mnie i przytulił, aby mnie lekko uspokoić. — W naszej paczce nie jesteś jedyną osobą, która ma rozbitą rodzinę... — Spojrzałam na niego zaskoczona. — Noah ma tylko siostrę i ojca... Jego rodzice się rozwiedli, gdy miał osiem lat... Emily miała jeszcze cztery... — Odsunęłam się. 

— Rozumiem... — Powiedziałam cicho. 

— Powiedziałaś, że urwał ci się kontakt ze starymi przyjaciółmi... Nie chciałabyś go odnowić? — Zwróciłam na niego wzrok, który po chwili utkwiłam na kałuży, która powstała niedaleko nas. 

— Nawet bardzo bym tego chciała, ale... Jak już wczoraj powiedziałam, pewnie by mnie nie poznali... Napewno mnie nie pamiętają... Minęło zbyt dużo czasu... Dwanaście lat... Pewnie zostały im jakieś zdjęcia z okresu naszego dzieciństwa, ale wątpię w to, że wogóle pamiętają jak się nazywam... — Opuściłam głowę. 

— O najlepszych przyjaciołach się nie zapomina... — Ponownie mnie zaskoczył. 

Zauważyłam, że znowu zrobił się strasznie smutny. Przysunęłam się do niego, aby w kolejnej chwili go przytulić. Objął mnie, a ja próbowałam go jakoś pocieszyć.

O najlepszych przyjaciołach się nie zapomina? Ja nie zapomniałam, ale nie wiem jak pozostali. Przecież nie mogę być tego pewna w stu procentach. Nie wpadnę przecież do domu, którego z nich, jak gdyby nigdy nic. 

To by było po pierwsze niemądre, a po drugie, nie wiem jak by zareagowali. Gdy wyjechałam, musiałam zacząć wszystko od zera. Od nowa poznawałam tam ludzi, uczyłam się zrozumieć co mówią, bo ich akcent był dla mnie ciężki do zrozumienia i musiałam zapamiętać okolicę, w której mieszkałam. Teraz mam podobnie. Od nowa uczyłam się tego, jak chodzić ulicami Greenfield. 

Musiałam się oduczyć mojego australijskiego akcentu, żeby inni mnie wogóle zrozumieli. Od kiedy się dowiedziałam, że mamy tu wrócić, April mi pomagała rozdzielić mój akcent na amerykanski i australijski. Poznałam tu też nowych ludzi. Czy teraz jeszcze mam wogóle prawo, żeby nazywać się przyjaciółkom Liz, Sam, Patricka, Andrew i mojego Kyle'a? Mają swoje życie, a ja pewnie bym im teraz w nim namieszała. 

— Deszcz przestał padać... — Zauważył Kyle, a ja spojrzałam na las. 

— Fakt... — Odsunęłam się od niego. 

— Lepiej wracajmy, zanim nie zacznie znowu padać... — Kiwnęłam głową, a następnie szybkim krokiem ruszyliśmy w drogę powrotną. 

Kyle

Gdy pożegnałem się z Shelby, wróciłem do swojego domu. Już na wejściu stała moja mama, aby zapewne dać mi opieprz, że nie wziąłem parasola. 

— Jakim sposobem jesteś suchy po takiej ulewie? — Opuściłem wzrok. 

— Byłem przy domku... — Zaskoczyłem ją. 

— Zawołam cię jak będzie obiad... — Kiwnąłem głową, po czym poszedłem do siebie. 

Odrazu zdjąłem bluzę kangurka, aby w kolejnej chwili przebrać ją na bluzkę z krótkim rękawem. Zatrzymałem się jednak i spojrzałem na swoje odbicie w lustrze, a następnie na swój prawy obojczyk. Dotknąłem swojego znamienia, po czym pokręciłem głową i ubrałem koszulkę. Wyjąłem telefon, a następnie uwaliłem się na swoim łóżku. Nie wiem w sumie co mógłbym robić. Podniosłem swój wzrok na sufit, gdzie miałem zawieszone kilka plakatów, a także jedno zdjęcie. 

— Musimy się w końcu zgadać, żeby wziąć się spotkać i powspominać... Może przy domku?... Najlepiej by było, gdybyśmy mogli odbudować naszą „tajną, nie tajną bazę”, bo gdyby nasza Shelby wróciła, to by się załamała tym, co się z nim stało... — Poczułem łzy w oczach, ale szybko się ich pozbyłem. 

— Kyle! Obiad! — Usłyszałem, po czym ruszyłem piętro niżej. 

Hehehe...
Coś czuję, że moja przyjaciółka, która to czyta, domyśliła się już, że tak będzie xD

Czy ktoś poza nią też?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro