jak oikawa tōru

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Ten dzień nadszedł szybciej, niż się spodziewał. Pamiętał niby przez mgłę, jak pomagał Yumeko zapiąć piękną sukienkę w odcieniu najdelikatniejszych bławatków, jak ona sama wiązała na jego szyi chabrowy krawat. Droga ich wspólnym samochodem też minęła mu jakby w tempie przyspieszonym, chociaż kierowała jego dziewczyna, co zważywszy na obcasy przy jej butach, było niemałym wyczynem. Nim się spostrzegł, stąpali pod rękę po schodach urzędu.

W budynku nie natrafili na zbyt wiele osób. Zresztą zapraszanie małego tłumu zdecydowanie nie było w stylu Iwaizumiegu. O wiele bardziej cenił małe uroczystości w gronie najbliżej rodziny oraz przyjaciół, co tylko sprawiło, że i tak rozedrgane serce Oikawy zabiło szybciej. Tylko najbliższych.

Minęli parę znajomych twarzy w tym matkę Haijmego, która na jego widok natychmiast rzuciła mu się na szyję. Tōru był dla niej prawie jak drugie dziecko, dlatego spotkanie go po tych trzech latach tylko spotęgowało kształtujące się w niej matczyne odczucia względem niego. Gdy już się od niego odrobinę odsunęła, a swoją uwagę przeniosła na Yumeko, której nie miała okazji poznać, na plecy Oikawy słynęło wcale nie lekkie klepnięcie.

— Proszę, proszę, czyżby to przybył nasz były, o pożal się Boże, kapitan?!

Nie musiał się odwracać, by wiedzieć, kto właśnie go napastuje.

— Matsukawa! — Oikawa wybuchnął dość szczerym jak na siebie śmiechem.

Odwrócił się w kierunku dawnego kolegi, by spojrzeć na jego  wykrzywioną w szerokim uśmiechu twarz.

— Hanamaki! — Faktycznie, zaraz obok ich byłego środkowego stał Hanamaki z tym całym dość typowym dla niego stoicyzmem. — Nie sądziłem, że was tu spotkam!

Najwyższy z ich trzyosobowego towarzystwa brunet zmarszczył nos.

— Oczywiście, wcale mnie to nie dziwi. Ech, nie każdy jest tak ważną jednostką jak nasz były — wyraźnie podkreślił słowo "były" — kapitan, więc jasne, że nasza obecność nie jest tak prosta do wydedukowania.

Tōru prychnął, bo nawet po tych wszystkich latach Matsukawa nie mógł sobie odpuścić dobrej sposobności ku dogryzieniu mu.

Przyjrzał się ich twarzom z niekrytą ciekawością. Jak bardzo ludzie mogą się zmienić przez trzy lata? Czy to wciąż ta sama dwójka, z którą spędził licealne lata na wspólnej pasji oraz złorzeczeniu na ilość sprawdzianów, jak i innych szkolnych obowiązków? Obydwaj widocznie zmężniali przez ten czas, spoważnieli. Oni wszyscy tak spoważnieli, Oikawa nie był w tej kwestii wyjątkowy. I chociaż w oczach Issei'a wciąż tliły się żartobliwe iskierki, chociaż Takahiro nadal zachowywał się tak samo powściągliwie, czas rozłąki oddalił ich od siebie, zbudował między nimi na chwilę obecną niemożliwy do pokonania mur.

Mimo ciekawości odnośnie tego, jak zmieniły się ich życia, odkąd widzieli się ostatnim razem, co miało miejsce dwa lata wcześniej na pierwszym spotkaniu starego składu Aobajōsai (na drugie Tōru nie przyszedł, wykręcając się nadchodzącym kolokwium), nie było na to czasu. Zdążyli wymienić jeszcze parę zdań, gdy drzwi ponownie się otworzyły, a do środka wkroczyła ubrana w skromną białą sukienkę panna młoda. Oikawa z trudem przełknął kształtującą się w gardle gulę.

Lin, bo takim skrótem podpisała się dziewczyna na zaproszeniu, próbując nie okazywać zdenerwowania, zaczęła po kolei witać się z gośćmi, oczywiście zaczynając na rodzicach swojego przyszłego męża. Iwaizumiego jak nie było, tak nie było.

— Ty pewnie jesteś Yumeko — Lin uśmiechnęła się ciepło w kierunku dziewczyny, co ta automatycznie odwzajemniła.  — A ty to oczywiście Tōru! Iwaizumi wiele mi o tobie opowiadał. Mamy nawet wasze zdjęcie z dzieciństwa w kuchni.

Oikawę naprawdę w pewien sposób to zakłuło w serce, a świadomość, że mówiąca to osoba jest wobec niego szczerze życzliwa, tylko spotęgowała to uczucie. Spojrzał jej w twarz i uśmiechnął się lekko. Lin była bardzo niska, jeszcze niższa od jego dziewczyny, miała lekko wyczuwalny chiński akcent i krótką, starannie uczesaną, a mimo to i tak opadającą na oczy grzywkę. Z bólem uświadomił sobie, że nie będzie w stanie jej nienawidzić, a nawet nie lubić.

— Tōru!

Oikawie natychmiast przyspieszył puls, bo Hajime prawie nigdy nie nazywał go po imieniu, a wtedy, właśnie w dniu swojego ślubu to zrobił. Głos mu odrobinę zmężniał, co oczywiście nie zmieniło faktu, że były rozgrywający rozpoznałby go nawet w ciemnościach, nawet w oceanie innych. Nie zdążył odwrócić oczu od Lin, gdy objęły go czyjeś silne ramiona. Odrobinę zabrakło mu tchu, to wszystko było tak niespodziewane. Szukając pomocy, odnalazł wzrokiem Yumeko. Lekki uśmiech na jej twarzy zdawał się krzyczeć "dasz radę, poradzisz sobie".

Co więc innego mógł zrobić? Odwzajemnił uścisk i podołał.

— Tak dobrze cię widzieć.

— Ciebie też.

To wszystko było trudne, cholernie trudne. Może to lata rozłąki wszystko potęgowały, a może to, że Iwaizumi nigdy nie był zbyt wylewny, przez co nigdy nie obsypywali jakoś szczególnie wyznaniami i obietnicami. Choć może to i dobrze. Mieli dostatecznie dużo wspomnień do opłakiwania, by jeszcze przygniatać się rzuconymi na wiatr i nieśmiertelne karty historii przysięgami.

Przerwali ten braterski uścisk po paru sekundach z zatajonymi łzami w kącikach oczu. Iwaizumi złapał Lin za rękę, by z uśmiechem skierować się na początek sali, gdzie mieli sobie przyrzec dozgonną miłość, szczerość i wierność. Zimna dłoń Yumeko zakończona wiecznie pomalowanymi na niebiesko paznokciami również wsunęła się w tę należącą do Tōru. Pieszczotliwie przejechała kciukiem po jego nadgarstku, jak gdyby próbując zapewnić go, że świetnie sobie radzi, a ona jest przy nim, i pociągnęła go na przygotowaną dla gości ławkę.

Hajime i Lin od teraz również Iwaizumi wyglądali na szczęśliwych. Obydwoje ciemnowłosi, krótko ostrzyżeni, z niewielkimi, ale bijącymi szczerością uśmiechami. Zakochani. Tōru dostrzegł, że na uroczystości nie ma żadnych gości dziewczyny. Może nie miała kogo zaprosić? Może jej rodzina nie pochwalała związku z obcokrajowcem? W każdym razie zdawała się radosna tego dnia, a powodem był Hajimie Iwaizumi. Ten sam, przez którego zawalił się cały świat Oikawy i którego nie potrafił nawet winić, wiedząc, jak wiele on sam w jego życiu namieszał.

Pozwolił sobie na moment nieważkości, a jego myśli wnet uciekły do tego jednego razu, ach, tego jednego razu, który nigdy nie miał miejsca, a dzięki któremu miałby pewność, że było warto. Złota obrączka jak gdyby w zwolnionym tempie wsunęła się na palec Iwy. Świat gwałtownie zwolnił, prawie przestał się kręcić.

Niechże się zatrzyma, jeśli wyraża taką chęć. Co komuś po świecie, skoro jest taki szary i smutny?

Szary jak Oikawa Tōru.

🌷 KONIEC 🌷

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro