jak pierwsza ławka pod ścianą

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

🌷

Gdy Oikawa Tōru przekroczył próg mieszkania kolegi z klasy, uśmiechnął się szeroko, ale nie wybuchnął euforią, tak jak miał w zwyczaju jeszcze niedawno. Nie porwał bogu winnego solenizanta w objęcia i nie wymachiwał butelką dobrego wina, kupionego specjalnie na tę okazję, na prawo i lewo. Jego twarz rozjaśnił uśmiech, ale nie radość.

Przez chwilę stał w wejściu, życząc chłopakowi wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin i zapewniając, że czuje się znakomicie. Nie było to w najmniejszym stopniu prawdą i wiedział o tym i on, i jego rozmówca. Nikt nawet nie śmiał wspomnieć o Iwaizumim, chociaż na Oikawie chyba wymówienie imienia dawnego przyjaciela nie zrobiłoby większego wrażenia. W końcu i tak cały czas o nim myślał.

Co robi? Czy śmieje się tak samo jak jeszcze trzy tygodnie wcześniej, gdy Tōru poślizgnął się na kałuży błota i paskudnie ubrudził spodnie? Może znalazł nowych przyjaciół, którzy go tak nie denerwują? Może nie musi walić jakiegoś natręta w potylice za każdą głupią uwagę? Może nigdy takiego natręta nie potrzebował i nie chciał?

Mimo że znajomi ze szkoły starali się na siłę wkręcić go w jakąś sensowniejszą rozmowę, konwersowanie nie szło mu za dobrze tego wieczoru. Z początku czuł się trochę niezręcznie wśród tych wszystkich rozgadanych ludzi, którzy widocznie chcieli mu pomóc, albo chociaż umilić wieczór. To był pierwszy raz, kiedy Oikawa Tōru zrozumiał, że już nie jest tym samym wyszczekanym nastolatkiem.

***

Po kilku godzinach melancholijnego gapienia się w okno i równie melancholijnego siorbania taniego piwa, a później zdaje się, że wódki, wpadł w stan lekkiego upojenia alkoholowego. Wypił chyba zbyt dużo, jeszcze nie miał kompletnego kaca i trochę chciało mu się wymiotować. Wisiał bezsilnie na oparciu prostej i błogo miękkiej kanapy. Na parkiet nawet nie próbował wejść, bo po pierwsze nie miał na to w ogóle ochoty, a po drugie zwyczajnie nie był w stanie.

Zdaje się, że do domu zaciągnął go któryś z chłopaków z drużyny. Zadzwonił dzwonkiem, przekazał w ręce wyrozumiałej nawet w takiej sytuacji pani Oikawie i ulotnił się, zanim Tooru zdążył ponownie zarzygać wycieraczkę.

Ułożony w łóżku, spity i brudny Oikawa czuł, że oto chyba umiera. Żal i procenty obdzierały go ze skóry, pozostawiając na zewnątrz nagie wnętrze. Nie hamował łez, które teraz swobodnie spływały mu po policzkach.

Czy czuł się zdradzony? Tak.

Czy miał za złe Iwaizumiemu, że wyjechał, nawet, jeśli ten nie miał na to większego wpływu? Oczywiście.

Czy chciał, żeby czarnowłosy wszedł teraz przez poobklejane plakatami drzwi i strzelił go w tył głowy za takie pijaństwo? Choć nie był masochistą, jak nigdy w życiu.

Ale nikt nie wszedł do pokoju na poddaszu, a Tōru pozostał samotny jak palec. Mały, smutny palec z bolącą głową i palącymi łzami na twarzy. Nie żałował, że tyle wypił. Przynajmniej teraz jego stan fizyczny był adekwatny do psychicznego.

***

— Hej, Iwa-chan!

Czarnowłosy chłopczyk zaczerwienił się ze złości, słysząc starą i znienawidzoną ksywkę. Kompletnie dziecinną i niemęską, jak twierdził.

— Oikawa, głupku, miałeś mnie tak nie nazywać! — burknął oburzony i oparł się o swoją ławkę.

Pierwszą pod ścianą. Oikawa wzruszył ramionami i uśmiechnął, przez co wyglądał jak mały niewinny aniołek. Tak przynajmniej twierdziły wszystkie ciotki, nauczycielki, sąsiadki i kasjerki w sklepach, ale Hajime oczywiście nigdy by się z tym nie zgodził.

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz. — Wzruszył ramionami. — Sensei już ustalił, że przeniosą cię do mojej klasy!

Wcześniej zezłoszczony, Iwaizumi rozpromienił się, a jego oczy rozbłysły. Na początku roku nastąpił błąd i chłopców zapisano do dwóch różnych klas. Oikawa podsumował to natychmiastowym wybuchem płaczu, czym prawie doprowadził starszą panią w sekretariacie do palpitacji, a jego starszego i dojrzalszego kolegę do głębokiej złości, która objawiła się kopnięciem krzesła (zrozpaczona płaczącym Tōru sekretarka nawet nie zarejestrowała tego faktu).

Kiedy przyjaciele wpadli do klasy szatyna, Iwa został od razu przedstawiony wszystkim kolegom i koleżankom. Oikawa oczywiście nie odpuścił sobie użycia zawstydzającego ,,Iwa-chan", choć zielonooki nie wydawał się tym faktem bardziej poirytowany, szczególnie, gdy ładna dziewczynka z czerwonymi kokardkami na warkoczach lekko zachichotała, słysząc je.

Ku zaskoczeniu Tōru, czarnowłosy, tak samo jak w poprzedniej klasie, zajął pierwsze miejsce w rzędzie na przeciwko okna. Oparł się wygodnie plecami o ścianę i obserwował nowych znajomych.

***

Zgodnie z zasadą "kiedy coś cię męczy, zajmij się czymś" pani Oikawa rano nie dała pospać jedynemu synowi. Obudziła go, brutalnie używając butelki z zimną wodą i budzika ze znienawidzoną melodią. Właśnie dlatego o ósmej dwadzieścia Oikawa Tōru z głośnym westchnieniem, bolącą głową i duszą, zajął miejsce w sali matematycznej.

Miał ochotę zabić kolegów z klasy zbyt wesołe rozmowy, które odbywali, niestety nie za cicho. Tego dnia wszystko się na niego uwzięło. Zaczynając na dzwonku, który zadzwonił trzydzieści sekund wcześniej niż się spodziewał i trzysta razy głośniej niż miał nadzieję. Poprzez szuranie krzeseł, zupełnie jakby nikt nie wiedział, że powinno się wstać i podnieść stołek. Kończąc na pierwszej ławce.

Pierwszej ławce w rzędzie pod oknem, która miała żałośnie sentymentalny, szary odcień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro