jak podarty brulion

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

🌷

W pokoju już od zmroku panowała niczym niezmącona cisza. Na zewnątrz było wyjątkowo sucho, choć przez ostatnie tygodnie Miyagi praktycznie nie wyłaniało się spod szczelnej, deszczowej zasłony. Wiatr milczał jak zaklęty. Jak podejrzewał Oikawa to dlatego, że zdążył okraść go już ze wszelkiej radości, więc teraz gwizdanie w jego okno i desperackie próby wdarcia się do środka byłyby kompletnie bezsensowne. Z jakich emocji można by jeszcze obedrzeć takiego emocjonalnego bankruta? To przecież niedorzeczne jak skok na pusty bank lub czytanie niezapisanego dziennika.

Tōru od chyba zawsze był świadomy, że człowiek jest jednostką trudną, ale on sam to prawdziwy Mont Everest pod względem zawiłości. Niegdyś mówił wiele, może by mydlić innym oczy, może przez potrzebę bycia w centrum zainteresowania, w istocie sam nie był pewien. Czuł się na miejscu, otwierając usta i wypowiadając kolejne słowa, ach, jakże często mijające się z prawdą. Kiedyś był zatrzaśniętym dla świata tomikiem w piękniej oprawie i z bogatym opisem, teraz gdy ktoś bezczelnie odważył się zerwać jego kłódkę i wskoczyć w odjeżdżający pociąg, stał się porażająco czytelny, boleśnie wymowny. Jak splamiony łzami brulion z podartą zawartością.

Niespodziewanie zerwał się z posłania. Czuł, jak wokół jego głowy kłębią się potargane włosy i rozsypane myśli. Czy istniało na tym świecie wybawienie?

Oddychał głęboko, zupełnie jak gdyby wierzył, że za moment ktoś mu to powietrze ukradnie. Błąd, on czuł, jak szare macki rozpaczy otaczają jego szyję i duszą, bezlitośnie duszą. Nie było wybawienia. Wybawienie odjechało pociągiem, w ręku trzymając serce Oikawy, a w oczach jego samego.

***

— Daję sobie radę — stwierdził Tōru, a w jego głosie rozbrzmiało chyba wszystko prócz szczerości.

Yumeko cicho westchnęła, jednocześnie kręcąc głową. Nie wiedziała, co wydawało jej się w tej chwili bardziej kuszące - wyciągnięcie telefonu i wysłanie serii wiadomości o średnio przyjemnej treści na numer Iwaizumiego (nie żeby jeszcze tego nie zrobiła - do chłopaka próbowali się dobić praktycznie wszyscy przyjaciele z drużyny, była dziewczyna rozgrywającego, a nawet Etsuko będąca wiceprzewodniczącą jego klasy, która widząc, jak w ostatnich dniach szkoły zachowuje się jej kolega, szybko połączyła fakty. Problem polegał na tym, że Iwaizumi nie odbierał telefonu i nie odczytywał wiadomości. Zupełnie jakby po awanturze z Tōru przepadł jak kamień rzucony do koryta porywistej rzeki), czy raczej poproszenie byłego chłopaka by powtórzył poprzednie zapewnienie, by nagrać i pozostawić jako pamiątkę dla potomnych. Nie do pomyślenia, oto dożyli dnia, kiedy Oikawa Tōru nie potrafił dobrze kłamać.

Rzuciła mu długie, oceniające spojrzenie spod wachlarza gęstych rzęs. Ciężko orzec, czy sposób, w jaki Tōru się prezentował, był bardziej niepokojący czy pocieszający. Na pierwszy rzut oka wydawał się perfekcyjny jak zwykle. Włosy w pozornym nieładzie, wyprasowane spodnie, dobrze dobrana, czyściusieńka koszula. Szkła w jego okularach były czyste jak anielskie, niesplamione grzechem myśli, a sznurówki zawiązane w równe kokardki. Słowem mówiąc, ktoś nieznający byłego kapitana mógłby bez przeszkód uznać go za wybitnie przykładnego obywatela. Problem leżał w tym, że Yumeko znała Oikawę nie od wczoraj i doskonale zdawała sobie sprawę, że chłopak najpewniej spędził przed otwartą szafą długie minuty, patrząc, lecz nie widząc. Prychnęła jeszcze raz, zabawa w teatrzyk z tym że Tōru próbował odegrać sztukę przed samym sobą.

"Radzę sobie" jego oczy zdawały się błagać ją o potwierdzenie, iskierkę zgody, wiary w prawdziwość tych słów. Nie dopatrzyły się niczego. Yumeko nigdy nie była dobrym kłamcą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro