4/4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      Święty gaj był upiornie cichy i pusty. Umilkły ptaki i wszystkie leśne zwierzęta; umilkł nawet wiatr, pozostawiając mnie sam na sam z ciężką mgłą i własnym strachem.

      Stałem oparty o drzewo, przyciskałem zawiniątko z runą do piersi i długo nie mogłem zebrać się w sobie, by postąpić chociaż krok. Gdzieś w tym miejscu ziemia napiła się krwi kapłana. Bogowie raczą wiedzieć, co zobaczyła wcześniej. Czy teraz miało być podobnie? Westchnąłem i spojrzałem w niebo. Był tylko jeden sposób, by się przekonać. Przełamując lęk, wszedłem na polanę i uklęknąłem przed świętym drzewem. Chciałem poprosić bogów o pomoc, jednak nim otworzyłem usta, usłyszałem dziwny dźwięk przypominający chichot. Znieruchomiałem nasłuchując uważnie, ale znów otoczyła mnie cisza, jeszcze głębsza niż wcześniej. Drżąc na całym ciele zaniechałem modlitwy, ułożyłem pakunek na płaskim kamieniu i powoli go odwinąłem. Odetchnąłem głęboko, po czym stanowczym ruchem odwróciłem runę do góry nogami, otwierając się na nieznane.

      Ból, który poczułem nieomal odebrał mi zmysły. Krzyczałem na całe gardło, ślepy i bezwładny, a własny głos dobiegał do mnie jak z oddali. Nagle czyjeś dłonie spoczęły na moich ramionach. Wtedy wszystko ustało – również bicie mojego serca.

      – Askii...

      Uchyliłem powieki i zamrugałem z zaskoczeniem. Gdzieś zniknęła polana, drzewa świętego gaju, jesion, pod którym klęczałem i kamień, na którym złożyłem runę. Teraz stałem pośrodku niczego, zewsząd otoczony przez gęsty opar, kłębiący się jak dym z ogniska. Kątem oka dostrzegłem przemykający obok cień, ale zniknął, nim zdołałem mu się przyjrzeć.

      – Przyjacielu, słyszysz mnie? – głos odezwał się znowu, tym razem o wiele bliżej.

      – Kim jesteś, duchu? – zawołałem, obracając się dookoła.

      – Nie poznajesz mnie, Askii?

      Zamarłem, nie wierząc własnym uszom. Głos był zmieniony, ale trudno było go nie rozpoznać, skoro śnił mi się po nocach przez ostatnie lata. I to zdrobnienie mojego imienia, które akceptowałem tylko w jednych ustach...

      – Lea?

      Ciężki wyziew śmierdzący rozkładem i śmiercią rozwiał nieco mgłę przede mną, ukazując smukłą sylwetkę, którą tak dobrze pamiętałem. Poczułem, jak do oczu napływają mi łzy.

      – Lea, wróciłaś – powiedziałem słabo.

      Dziewczyna pokręciła głową.

      – Nie, Askii. Nigdy nie odeszłam. Po prostu nie potrafiłeś mnie zobaczyć.

      – Nie rozumiem... Przecież przed sześciu laty zniknęłaś!

      – Ale byłam przy tobie. Czy nie słyszałeś mojego głosu w szmerze drzew? Nie widziałeś mojego cienia we mgle? Czy nie przywołałam cię z powrotem do Mjölvy, gdzie zawsze czekałam?

      Otworzyłem szeroko oczy. Jak mogłem być tak ślepy? Nie zrozumieć, że to ona towarzyszyła mi przez całe życie?

      – Tylko ty mogłeś być u mego boku, Askii – dodała, podchodząc tak blisko, że niemal stykaliśmy się głowami. – I tylko ja mogłam być u twojego. Przeznaczenie związało nas ze sobą, pamiętasz?

      – Pamiętam... na bogów, pamiętam.

      Złapałem się za głowę, ale niemal tego nie poczułem; nie byłem nawet pewien, czy żyję. Wiedziałem, że powinienem poddać się duchom, które chciały mnie zabrać. Może to był jakiś rytuał przejścia, do którego nieświadomie przygotowywałem się przez całe życie, może właśnie igrałem z losem sprzeciwiając się temu, co zostało mi zapisane, ale nie potrafiłem przestać walczyć. Jak skończony głupiec trzymałem się życia, z którym z całą pewnością miałem się pożegnać.

      – Zamordowano cię, prawda? – zapytałem, chwytając się pierwszej wyraźnej myśli. – Potrzebujesz pomocy jako duch? Dlatego tu jestem, prawda? Tylko ja mogłem cię usłyszeć. Runa, ojczyzna... Poświęcenie.

      Odjąłem dłonie od twarzy.

      – Zamordowano cię – powtórzyłem. – Powiedz, co mogę dla ciebie zrobić. Jak ci ulżyć?

      Lea znów pokręciła głową.

      – Nie jestem ani żywa, ani martwa – powiedziała, obchodząc mnie od boku. – Nie jestem ani w naszym świecie, ani w żadnym innym. Odesłano mnie w szpony sił, których nie rozumiałam i nakazano mi pełnić służbę, na jaką nie byłam przygotowana. Właśnie takie były szczere serca mieszkańców Mjölvy.

      Po tych słowach uniosła dłonie. Choć stała naprzeciwko mnie, znów poczułem jej palce na moich ramionach.

      – Patrz, kim się przez nich stałam.

      Zamarłem. Tkwiąc zanurzony w dymie, ujrzałem przed sobą piwnicę, identyczną jak wszystkie inne w Mjölvie. Zamiast zapasów były w niej jednak dziesiątki świec, rzucających migotliwe cienie na ściany. Na środku pomieszczenia stał szeroki, drewniany stół, a do blatu przywiązana była... ona. Moja Lea.

      Z przerażeniem patrzyłem na jej ciało, drgające w rytm spazmów, pokryte dziesiątkami dziwnych symboli wyrytych w skórze. Z niektórych wciąż jeszcze spływała krew. Poczułem ból, który musiała czuć, gdy obce siły brały ją we władanie; poczułem jej przerażenie, ten zwierzęcy lęk, który odbierał zmysły. Poczułem i zawyłem z gniewu i rozpaczy.

      – Co oni ci zrobili? – wydusiłem, zaciskając dłonie w pięści.

     – Miałam być ofiarą – odpowiedziała cicho Lea. – Łapówką dla sił, którym mieszkańcy Mjölvy nieopatrznie się oddali, by zapewnić sobie dobrobyt. Ale nie wiedzieli, co robią i zamiast mnie zabić, wysłali w niebyt, ściągając na siebie zagładę.

     – We mgłę...

      – Nawet nie wiesz, ile razy błagałam o śmierć, błąkając się po bezdrożach w pustce. Nie wiesz, ile razy byłam bliska obłędu. Ale im więcej mijało czasu, tym częściej schodziłam z utartych ścieżek. Coraz mniej się bałam, coraz mniej miałam do stracenia... i coraz bardziej chciałam zemsty. Te uczucia oczyściły mnie i pozwoliły zobaczyć świat takim, jakim jest.

      Dziewczyna nagle zamilkła.

      – Askiil, wszedłeś już na sekretną ścieżkę; sama cię na nią zaprowadziłam – podjęła. – Czy wiesz, jak samotny jesteś, gdy z niej zejdziesz? Czy wiesz, jakie to uczucie dryfować w bezczasie, w ciszy głębokiej jak śmierć? Stać na krawędzi i patrzeć w przepaść, a potem spadać, raz za razem, żywiąc się tylko nienawiścią? Ja tego wszystkiego doświadczyłam. I właśnie tak odkryłam prawdę. Przez ogień gniewu i chłód samotności zrozumiałam. Poznałam ten świat tak, jak nawet wy, kapłani nie byliście w stanie. Odkryłam jego naturę.

      – Jaką naturę?

      – Nasz świat nie jest jedynym, Askii. Nie jest nawet tym prawdziwym. Są inne, większe, pełniejsze, bogatsze, o których nie wiedzą nawet nasi bogowie. Nie wiedzą też, że są inne duchy, stokroć potężniejsze. Prawdziwi władcy. Wieczni wojownicy na arenach takich jak nasz wymiar. Są również złe siły, które od wieków próbują przeniknąć wszystkie światy, zainfekować je i zniszczyć.

      – Te, którym cię oddano...

      Lea uśmiechnęła się.

      – Wiedziałam, że zrozumiesz. I wierzę, że oni też zrozumieją, gdy odkryją, że nie jestem tutaj sama.

      Zmarszczyłem brwi.

      – O czym mówisz?

      – Wielcy Bogowie wiedzieli, że tu jestem, ale nie unicestwili mnie. Właśnie w ten sposób zrozumiałam, że tym razem tak musiało być. Czujesz, co mnie otacza? Swąd śmierci i zniszczenia, swąd... zła. To woń złych duchów, którym zostałam oddana.

      Przypomniałem sobie mroczne znaki wyryte na ciele mojej narzeczonej w rytuale, którego okrucieństwa nie byłem w stanie pojąć. Zacisnąłem dłonie w pięści.

      – Nie wiem jeszcze wszystkiego, ale wydaje mi się, że to właśnie dzięki mnie Wielcy Bogowie odkryli, że przegrali –  dodała. – Mjölva, ten świat, w którym żyliśmy, znowu został skażony przez zło.

      – Jak to „znowu"?

      – To nie jest pierwszy raz i z pewnością nie ostatni. Żyliśmy w wymiarze, który jest jednym wielkim polem bitwy. Kiedy jedna siła wygrywa, następuje koniec. Cykl się dopełnia, a po nim... następuje kolejny. Moje wygnanie, ten potworny rytuał był tylko znakiem. Twoja runa jest natomiast wyrokiem. Oni zaraz tu przyjdą.

      Stałem jak osłupiały.

      – Jaki koniec? Jaki cykl?

      – Nie rozumiesz? Przecież zawsze wiedziałeś, że Mjölva nie jest zwykłym miejscem. Czułeś to. Widziałeś, chociaż nie rozumiałeś na co patrzysz. Historia, którą oboje przeżyliśmy jest jak kuźnia formująca kolejne istnienia. Tak musi być. Wieczna śmierć i wieczne odradzanie się, aż po kres czasów, w ogniu wojny Wielkich Duchów. Tych dobrych i tych złych, chociaż w ich świecie to nie ma aż takiego znaczenia.

      Po tych słowach Lea uśmiechnęła się.

      – Nasi rodzice i ziomkowie mówili, że mają szczere serca, ale to nieprawda – powiedziała miękko, zataczając dłonią łuk. – Ich serca są brudne, zatrute przez zło i chciwość. Władają nimi mroczne duchy, te same, które miały się mną pożywić. Ale coś we mnie sprawiło, że nie przeszłam do ich wymiaru, tylko trafiłam tutaj. Nie wiem, co, ale gdy zrozumiałam, jaki los czeka Mjölvę, jedno było dla mnie jasne: jeśli wszystko ma umrzeć, spłonąć w ogniu świętego gniewu, chcę, byś był przy mnie. Chcę cię ocalić.

      Dziewczyna złapała mnie za rękę.

      – Podążałam za tobą we mgle, wołałam cię, modląc się, bym zdążyła, nim Wielcy zniszczą cały ten wymiar, by z popiołów zbudować kolejny; następny ołtarz, na którym życie złożą ludzie tacy jak my i tacy jak moi oprawcy. Użyłam magii, Twojej i ich, byś dotarł tu, gdzie ja.

      – Ale... Leo, czy przez to nie ściągnęłaś na ten świat końca? Mówiłaś...

      – Pewnie tak, ale skoro tu jesteś, nie ma to dla mnie znaczenia. Widziałam, że ty też mnie szukasz, więc jeśli czyjeś serca są szczere, to tylko nasze. Może właśnie to dostrzegli w nas Wielcy?

      Lea musiała dostrzec wahanie na mojej twarzy, bo pogładziła mnie po policzku.

      – Jesteś taki dobry... ale nie miej wyrzutów sumienia. Mjölva i tak była skazana na zagładę, chciałam ocalić tylko ciebie, Askii, ocalić za wszelką cenę. Dano mi tę szansę, chociaż nie rozumiem dlaczego. I wiesz co? Nie chcę pytać. Chcę za to, byśmy poszli dalej. Razem. Tak jak było nam pisane. To jedyna droga, jaką pragnę podążać.

      Słysząc to, poddałem się. Bardzo chciałem wierzyć, że Lea mówi prawdę, że ocaliła mnie ze świata skazanego na zagładę, bym mógł pójść razem z nią do innego wymiaru i to mi wystarczyło. Zresztą, nawet jeśli to był tylko majaczenie gasnącego umysłu, jeśli w ten sposób żegnałem się ze światem konając pod drzewem w świętym gaju, niech tak będzie. Ująłem dłoń dziewczyny – miękką i ciepłą, jak zawsze.

      – A więc chodźmy – powiedziałem po prostu i ruszyłem przed siebie, prosto we mgłę pełną niezbadanych tajemnic.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro