Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Emily

Poranek przywitał mnie bólem głowy. Syknęłam, próbując się podnieść. Prysznic nie pomógł w rozluźnieniu napiętych mięśni, więc gdy wygrzebałam z torby bluzkę oraz spodnie, zeszłam na dół, aby uraczyć się kawą. Simon siedział przy blacie wyspy kuchennej. Kiedy przekroczyłam próg pomieszczenia, zerknął przelotnie w moją stronę, po czym znów skupił wzrok na kubku. Wyglądał równie marnie jak ja.

– Dzień dobry – przywitałam się bez cienia entuzjazmu.

W odpowiedzi wymruczał coś, co brzmiało jak dzień dobry, ale nie byłam pewna. Nieco zaskoczona podeszłam do ekspresu i nalałam sobie aromatyczny napój. Nie chciałam wracać na górę, więc udałam się do salonu. Gdy Cortez wszedł do pokoju, zamarłam z kubkiem w połowie drogi do ust, lecz mężczyzna nawet na mnie nie spojrzał. Skonsternowana, obserwowałam go, jak ruszył prosto do wyjścia.

– Wychodzisz? – zapytałam, zanim ugryzłam się w język.

Odwrócił się w ostatnim momencie. Jego twarz wyrażała obojętność – co akurat nie było nowością – jednak w ciemnobrązowych tęczówkach zauważyłam również chłód.

– Tak – odparł. – Tylko na zewnątrz. Nie martw się, nie zamierzam zbyt często wchodzić ci w drogę, dopóki jesteśmy na siebie skazani. – Obrócił się na pięcie i kilka sekund później usłyszałam trzaśnięcie drzwi.

Brawo, Emily.

Siedziałam z otwartymi ustami. Cichy głosik w mojej głowie powtarzał, że zachowałam się okropnie i powinnam przeprosić Simona. Ale najwyraźniej nie byłam na to gotowa, ponieważ nie ruszyłam się z miejsca. Zagapiłam się bezmyślnie w okno. Słońce świeciło, życie toczyło się dalej. Nie czułam niczego poza goryczą i żalem, które zatruwały mój umysł. Nie potrafiłam się ich wyzbyć, ogarniała mnie wściekłość, że wszystko, co miałam, zostało mi odebrane. I ewidentnie nie radziłam sobie z zaistniałą sytuacją.

Straciłam rachubę czasu, lecz w końcu się poderwałam, żeby sprawdzić, czy Simon nie zostawił mnie na tym pustkowiu. Skierowałam się do drzwi wyjściowych i kiedy je otworzyłam, zastałam bardzo niecodzienny widok. Cortez stał kilkanaście jardów dalej i rzucał niewielką siekierką do celu. Robiła za niego namalowana na drzewie tarcza. Wydawał się mocno skupiony na wykonywanym zajęciu, gdyż nawet nie zauważył mojej obecności. A może nie chciał jej zauważyć i postanowił otwarcie mnie ignorować.

Wciągnęłam gwałtownie powietrze do płuc, gdy zamachnął się ostrym narzędziem i rzucił nim w drzewo. Trafił idealnie w środek, aż zadrżałam. Wcześniej nie myślałam o tym, co odkrył przede mną, kiedy ocknęłam się po uprowadzeniu z magazynu. Był agentem, z pewnością dobrze wyszkolonym, zdolnym do zabicia człowieka. I chociaż nigdy niczego podobnego nie widziałam, to teraz, patrząc na niego, czułam, że nie wahałby się przed pozbawieniem kogoś życia, gdyby został do tego zmuszony. Nie, nie odniosłam wrażenia, że chciałby mnie skrzywdzić. Nie bałam się go w ten sposób. Mój strach, mój dystans wywołało coś zupełnie innego.

Wróciłam do domku, zostawiając Simona. Rozejrzałam się po wnętrzu w poszukiwaniu pomysłu, co powinnam ze sobą uczynić. Do tej pory moje życie kręciło się wokół pracy i domu, wokół Jacoba. Cukiernię porzuciłam, nie dostawszy nawet cienia szansy, aby powiadomić Mary o tym, co zaszło. Dom również, a Jacob zginął, bo dopadli go ludzie, na których polował Cortez. Nie umiałam nie zadręczać się myślami, cały czas analizowałam, co mogłam zrobić, żeby nie dopuścić do tej tragedii. I ku własnej rozpaczy – nie znalazłam żadnej odpowiedzi.

Weszłam do kuchni, decydując się na przygotowanie obiadu. Musiałam się czymś zająć, aby nie zwariować. Mniej więcej kojarzyłam, co poprzedniego wieczoru przywieźliśmy ze sklepu, więc powyciągałam odpowiednie produkty i wzięłam się do pracy. Gotowanie czy pieczenie zawsze mnie odprężało. I tym razem po kilku minutach poczułam wypełniający duszę spokój. Nawet zaczęłam nucić pod nosem melodię, gdy krzątałam się po całej kuchni. Straciłam rachubę czasu, w całości poświęcając się przyrządzeniu posiłku. Nie zauważyłam, że zyskałam widownię w postaci Simona stojącego w drzwiach.

– Co robisz? – zapytał, a ja omal nie podskoczyłam.

Obróciłam się w jego stronę i uważnie mu przyjrzałam. Pot spływał po jego czole, klatka piersiowa unosiła się pod wpływem przyspieszonego oddechu, ramieniem opierał się o futrynę. Jego oczy pociemniały, a ten widok przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Nie podobało mi się, jak nadal reagowałam na bliskość Simona. Nie powinnam tego czuć! Te emocje powodowały, że moje wyrzuty sumienia tylko się pogłębiły, a chwilowe dobre samopoczucie wyparowało.

– Nie widać? – burknęłam. – Zmusiłeś mnie, żebym pojechała z tobą na zakupy, więc wykorzystuję produkty do przygotowania obiadu. Chyba że powinnam siedzieć i patrzeć się w cztery ściany! – wybuchłam, mierząc go oskarżycielskim spojrzeniem.

Ku mojemu rozczarowaniu, Simon nie podjął pyskówki, na co cholernie liczyłam. Irytował mnie stoicki spokój, z którego słynął. Zamiast kontynuować dyskusję, Cortez oderwał się od framugi drzwi, po czym skinął głową.

– Nie odbiorę ci swobody działania. Nie zamierzam wchodzić ci w drogę – oznajmił, obrócił się na pięcie i oddalił.

Prawie przetarłam oczy ze zdumienia. Prowokowałam go, a on nic sobie z tego nie robił. Czy był robotem, który nie posiadał uczuć? Normalny człowiek podszedłby do mnie, chwycił za szyję i udusił, a on zupełnie nic. Wyszedł, znów porzucając mnie jak szczeniaka. Rzuciłam ściereczką na podłogę.

Jeśli tak to miało wyglądać, wolałam nie myśleć, co będzie dalej. Wyłączyłam piekarnik z dochodzącą w środku zapiekanką i opuściłam pomieszczenie. Nosiło mnie, nie wiedziałam, co począć. Tkwiliśmy tu dopiero drugi dzień, a ja powoli wariowałam. Weszłam do pokoju, który zajmowałam, i rozejrzałam się dookoła. Torba z rzeczami od Angel leżała pod jedną ze ścian, rzucona niedbale. Mogłabym się rozpakować, lecz zabrakło mi ochoty. Na nic jej nie miałam.

Wzięłam kilka głębokich oddechów, co na niewiele się zdało. Nie mogłam siedzieć zamknięta w czterech ścianach. Zdecydowałam się wyjść na zewnątrz – przecież nie dostałam zakazu opuszczania domku. Nie wiedziałam, gdzie był Simon ani co robił, nie żeby mnie to interesowało.

Okolica była ładna, pięknie zagęszczona leśnymi drzewami, które chroniły naszą małą twierdzę przed wścibskimi oczami. Przeszłam na tyły domu i powoli rozglądałam się dookoła.

Dreptałam przed siebie, chcąc zaznajomić się z całym terenem należącym do Damona.

– Dokąd idziesz?

Zatrzymałam się gwałtownie i odwróciłam. Mężczyzna stał nieopodal domu i przyglądał mi się ze zmrużonymi oczami. Ręce skrzyżował na klatce piersiowej, nogi szeroko rozstawił. Ubrany cały na czarno emanował niebezpieczeństwem.

Nieświadomie przygryzłam dolną wargę. Simon wywoływał we mnie tyle sprzecznych uczuć, z którymi wciąż nie potrafiłam sobie poradzić. Jednak obecnie szalę przeważała złość oraz chęć sprowokowania go do wybuchu.

– Szukam słabego punktu, który pozwoli mi opuścić to więzienie – zamarudziłam niczym małe dziecko bez dostępu do ulubionej zabawki.

– Proszę bardzo. – Na Simonie moje słowa nie zrobiły najmniejszego wrażenia. Na jego twarzy nie pojawił się żaden grymas; dalej prezentował tę okropną beznamiętność. Miałam ochotę rzucić czymś w niego, czymkolwiek. Z trudem powstrzymałam się przed zrealizowaniem głupiego pomysłu. – Chyba nie sądziłaś, że zabronię ci spacerowania? Mówiłem, że nie jesteś więźniem – odpowiedział.

Gdy kolejny raz się wycofał, próbując zostawić mnie samą, zawrzałam ze złości.

– Stać cię tylko na prowokacje i znikanie? – wrzasnęłam.

Wtedy Simon się zatrzymał.

– Nie, Emily – wyjaśnił spokojnie. – Jedynie schodzę ci z drogi. Nie doszukuj się w tym niczego więcej, nie znajdziesz ukrytych pobudek.

Wszedł do budynku, a ja zacisnęłam dłonie w pięści.

Marzyłam, żeby rozorać mu twarz paznokciami, zostawić na niej krwawe szramy, doprowadzić go do szału, tak jak on doprowadzał mnie. Zrobiłam kilka kroków w kierunku domu, ale po chwili się zatrzymałam. Nie, nie mogłam dać mu tej satysfakcji. Powinnam trzymać się z dala od niego. Bliskość Corteza oznaczała dla mnie kłopoty, wszelkiego rodzaju. Musiałam się uspokoić.

Udałam się na krótki spacer dookoła terenu. Miałam nieodparte wrażenie, że Simon i tak miał mnie na oku. To z jednej strony mnie drażniło, gdyż nie mogłam liczyć na odrobinę prywatności nawet w leśnej głuszy; a z drugiej uspokajało, ponieważ – mimo wszystko – czułam się bezpiecznie i wiedziałam, że nikt nie zrobi mi krzywdy.

Przynajmniej nie zjawi się Marcus ani Jimmy.

Ogarnął mnie chłód, więc potarłam dłońmi po ramionach. Powróciło wspomnienie martwego ciała Jacoba; krwi, która znajdowała się dosłownie wszędzie; przerażenia, które wtedy poczułam. Byłam zagubiona, do tego kompletnie nie miałam pomysłu, jak sobie z tym poradzić. Nie miałam też nikogo bliskiego, kto by mnie pocieszył, przytulił i powiedział, że wszystko się ułoży. Jedyną alternatywą był Simon, ale z jego wsparcia nie zamierzałam skorzystać.

Otarłam płynące po policzkach łzy i wreszcie postanowiłam wrócić do środka. Ledwo przekroczyłam próg, a usłyszałam krzątaninę Simona w głębi domu. Od razu zawróciłam do swojego pokoju, chociaż po cichu liczyłam na konfrontację. Jednak w obecnej chwili czułam się za bardzo odsłonięta. Zniknęłam na piętrze niczym tchórz.

„Bezpieczne" schronienie opuściłam dopiero wieczorem. Nigdzie nie zauważyłam obecności Corteza, co z początku zignorowałam. Nieco zgłodniałam, więc skręciłam prosto do kuchni. Kiedy otworzyłam piekarnik, ze zdumieniem zauważyłam, że zniknęła niemal połowa mojej zapiekanki.

Po posiłku umyłam talerz i dopiero wtedy poszłam szukać swojego „anioła stróża". Nie znałam rozkładu całego domu, bo wcześniej mnie to nie interesowało.

Budynek wewnątrz wydawał się jeszcze większy niż na zewnątrz. Gdy za jednymi z wielu drzwi zauważyłam jacuzzi, gwałtownie zamrugałam. W pomieszczenie nikogo nie było, więc podeszłam do niewielkiego basenu. Na razie nie miałam ochoty z niego korzystać, choć nie wykluczałam tego w przyszłości. Wyszłam stamtąd, po czym skierowałam się w dalszą drogę.

Kiedy otworzyłam kolejne drzwi, zaniemówiłam. Simon ćwiczył podciąganie na drążku. Nie miał na sobie koszulki, wisiał odwrócony tyłem do mnie, a pot spływał po pokrytych tatuażami plecach. Bezwiednie oblizałam zaschnięte wargi, gdy zobaczyłam, jak napięły się mięśnie jego ramion przy kolejnych podciągnięciach. Nie potrafiłam odwrócić oczu, przestać łapczywie przesuwać spojrzeniem po każdym calu jego doskonałego ciała. Jakby ktoś mnie zahipnotyzował. Po prostu nie umiałam wycofać się z pokoju i zostawić mężczyznę samego.

– Coś się stało? – usłyszałam niespodziewanie i ze zdumieniem spostrzegłam, że Simon stał zwrócony przodem do mnie. – Emily?! – zawołał i dopiero wtedy otrząsnęłam się z dziwnego letargu.

Moje policzki oblały się szkarłatem, jakby ktoś przyłapał mnie na robieniu czegoś niedozwolonego. Właściwie tak było – nie powinnam gapić się bezczelnie na Corteza. Przecież obiecałam trzymać się na dystans.

I sprowokować go do innej reakcji niż obojętność.

– Nie wiedziałam, że tu jesteś – wymamrotałam, starając się zapanować nad drżącym głosem. Wolałam, żeby nie Simon wiedział, jak na mnie działał. – Nie zamierzam ci przeszkadzać.

– Jeśli masz ochotę, możesz skorzystać z siłowni. – Chwycił za ręcznik i wytarł spocony tors. Z trudem przełknęłam ślinę. Próbowałam ignorować reakcje własnego ciała, które perfidnie mnie zdradzało. – I tak planowałem zaraz wyjść.

Gdy skierował się w moją stronę, zamarłam. Nie potrafiłam ruszyć się z miejsca, uciec, choć należałoby to zrobić. Jeśli sądziłam, że Simon czegoś ode mnie chce, to grubo się pomyliłam. Przeszedł obok, jakbym nie istniała, jakbym była jedynie elementem wystroju. W jednej chwili złość zastąpiła niechciane uczucia i odzyskałam nad sobą kontrolę. Cortez ruszył korytarzem, a ja wypadłam za nim, jakby się paliło.

– Jestem trędowata?

Nigdy wcześniej nie zachowywałam się w tak karygodny sposób, nie szukałam pretekstów do kłótni, nie byłam osobą, którą nagle się stałam.

– Słucham? – Nawet nie odwrócił się w moją stronę, jedynie przekrzywił głowę na bok.

– Spytałam, czy jestem trędowata! – powtórzyłam, warcząc.

– Nadal nie rozumiem. Czego ode mnie chcesz, Emily? – Tym razem popatrzył mi prosto w oczy.

Żeby chociaż okazał cień emocji, a nie spokój, który zawsze malował się na jego obliczu. Ale nie! Nic się nie zmieniło, co doprowadziło mnie do szału.

– Ignorujesz mnie! – krzyknęłam, podchodząc bliżej. – Nie reagujesz, cokolwiek bym nie robiła. – Wszystko we mnie krzyczało, że zachowywałam się jak dziecko, lecz się nie zatrzymałam.

– Doprawdy? – Uniósł brwi, ale nic poza tym. – Wyraźnie dałaś mi do zrozumienia, że wolisz przebywać sama. Schodzę ci z drogi, co w tym złego? – zapytał, a we mnie krew zawrzała.

Miał rację, oczywiście, że ją miał, jednak bezmyślnie brnęłam dalej.

– Co w tym złego? – fuknęłam, mrożąc go wzrokiem.

– Chciałem otoczyć cię opieką i wesprzeć w ciężkich chwilach, ale mnie odtrąciłaś. Teraz, gdy dałem ci spokój, żywisz urazę, że nie chodzę za tobą krok w krok. Nie rozumiem twojego postępowania – zarzucił, co wprawiło mnie w jeszcze gorszy nastrój.

– Bo nie potrzebuję twojej pomocy! – krzyknęłam.

– I prowokujesz mnie do kłótni. Może najpierw dowiedz się, czego chcesz... – Ton głosu Simona nieoczekiwanie nabrał ostrości, przez co na chwilę zaniemówiłam.

– Czego ja chcę? – przemówiłam szyderczo. – Chcę opuścić ten cholerny domek, chcę wrócić do Covington, chcę, żeby moje życie było takie, jak dawniej! Tego właśnie chcę! – Totalnie straciłam panowanie nad sobą. – Uwięziłeś mnie tutaj, zabrałeś wbrew mojej woli, wywiozłeś z tego magazynu jak zbirów, których podobno ścigasz. To jest twoja forma pomocy?

– Tak uważasz? – Oczy Simona gwałtownie pociemniały, lecz udawałam, że nie zrobiło to na mnie wrażenia. – Czyli nagle zostałem przyczyną twojego nieszczęścia? Tak właśnie o mnie myślisz, Emily? – warknął cicho, podchodząc krok bliżej.

– A nie? – zawołałam oskarżycielsko. – Przez ciebie znalazłam się w tym miejscu, a jedyne, czego pragnę, to wrócić do domu.

Nie, nie uważałam tak, jednak w obecnej chwili byłam pozbawiona zdrowego rozsądku. Potrzebowałam wyrzucić z siebie nagromadzoną frustrację oraz wspomnienia, które zbyt często mnie nachodziły. Nie wiedziałam, jak sobie z nimi poradzić.

Zapadło milczenie. Nozdrza Corteza drgały od przyspieszonego oddechu, wpatrywał się we mnie z niebezpiecznym błyskiem. A ja ciągle stałam w tym samym miejscu i go prowokowałam.

– Do domu? – wybuchnął. Omal się nie cofnęłam. – Proszę bardzo! – Nagle się odwrócił i wymaszerował, a ja popatrzyłam za nim skonsternowana. Wrócił kilkanaście sekund później, chwycił moją dłoń i ją rozwarł, a następnie położył na niej klucze od samochodu. – Jedź, Emily. Szerokiej drogi, z pewnością ci się przyda. – Wyglądał, jakby za chwilę zamierzał zmieść wszystko, co stanie na jego drodze. – Tylko się nie łudź, że przekroczysz granicę żywa. – Spiorunował mnie wzrokiem i zrobił krok do tyłu.

Pierwszy raz od momentu, w którym rozpętałam kłótnię, zabrakło mi słów. Simon mnie ominął, po czym skierował się do wyjścia. Po chwili się zatrzymał, otworzył szufladę i coś z niej wyciągnął. Obrócił się w moją stronę, W dłoni dzierżył broń.

– Zapomniałbym o najważniejszym. – Jego kroki na drewnianej podłodze odbijały się echem w mojej głowie. – Przyda ci się. Obyś umiała z niego skorzystać – parsknął i tym razem odszedł na dobre.

Podskoczyłam, kiedy drzwi trzasnęły. Można było odnieść wrażenie, że dom zadrży w posadach.

Spojrzałam na dłoń, na której ciążył mi pistolet oraz kluczyki do samochodu. Zdawało się, że te dwie rzeczy ważyły o wiele więcej niż w rzeczywistości, jakby zrobiono je ze stali. Zadygotałam, mój oddech przyspieszył, ciało zaczęło się pocić. Ogarnęło mnie wrażenie, że pistolet zaraz wystrzeli, więc z najwyższą ostrożnością odłożyłam go na komodę. Kluczyki podzieliły jego los. Przez kilka minut próbowałam zapanować nad sobą. Cortez mnie wystraszył, a przecież zrobił wyłącznie to, do czego go sprowokowałam.

Nie wiedziałam, jak długo tkwiłam w korytarzu niczym słup soli, ale w końcu wykonałam pierwszy krok, później drugi. Dotarłam do drzwi, otworzyłam je i wyszłam na zewnątrz. Spostrzegłam Simona opierającego się przodem o drewnianą balustradę odgradzającą taras. Kiedy usłyszał hałas, popatrzył na mnie przez ramię. Mimo że zrobiło się chłodniej niż wcześniej, na jego ciele nie zauważyłam gęsiej skórki.

Powinnam była zbastować, dać sobie i jemu spokój. Nie dałam.

– To wszystko twoja wina – przemówiłam, próbując zapanować nad wibrującym głosem.

Udawałam twardą, choć w środku tak naprawdę rozpadałam się na małe kawałeczki.

– Nie, Emily. Chcesz wiedzieć, czyja to wina? – Podszedł, spoglądając na mnie z góry i mierząc wściekłym wzrokiem. – Twojego męża. Gdyby umiał się tobą odpowiednio zająć, nie puściłby cię do tamtego klubu, w którym się spotkaliśmy. Nie znalazłabyś się w nieodpowiednim miejscu, samotna i narażona na zachłanne spojrzenia facetów, którzy tylko marzyli, aby wsadzić brudne łapy w twoje majtki. Gdyby Jacob nie okazał się dupkiem, Marcus nie miałby pojęcia o twoim istnieniu, nie nabrałby chęci na ciebie, obserwując twój taniec na parkiecie. Co cię tak dziwi? – spytał.

Ton mężczyzny nie stracił na ostrości. Nie wiem, co bardziej mnie raniło: jego słowa czy fakt, że głos przepełniony był złością. Chciałam wyprowadzić Simona z równowagi i proszę – udało mi się to bezbłędnie.

– O czym mówisz? – wydukałam.

– W klubie wpadłaś w oko Marcusowi. Zakładam, że nie przyjęłabyś jego awansów i wiesz, co by się wtedy stało? – Nagle chwycił mnie za ramię i delikatnie nim potrząsnął. – Wiesz, Emily? – ponowił pytanie, kiedy nie odpowiedziałam. – Wydarłby cię stamtąd, choćby siłą, a później zgwałcił, zapewne wielokrotnie. Uratowałem cię, gdy zabrałem cię ze sobą. Nadal zamierzasz mnie obwiniać, że dzięki mnie żyjesz? – Puścił mnie, nie przestawszy wodzić wzrokiem po mojej twarzy. – Oddaję ci wolność, skoro tak bardzo mierzi cię fakt, że staram się cię ocalić.

W końcu zostawił mnie samą. Usiłowałam przyswoić sobie słowa Simona. Im dłużej nad nimi rozmyślałam, tym gorzej się czułam.

W co ja się wplątałam?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro