Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Emily

Minęło kilka dni, odkąd przydarzył mi się wypadek z nogą. Z kostki zeszła opuchlizna, aczkolwiek nadal mnie bolała. W domu spędziłam dwa dni, chociaż mogłam dłużej, gdyż Mary sama napomknęła, że przypilnuje cukierni. Niemniej nie zamierzałam bezczynnie siedzieć. Zwariowałabym zamknięta w czterech ścianach.

Jacob starał się spędzać ze mną więcej czasu, choć widziałam, jak często zerkał na telefon. Wciąż miałam mu za złe, że nie pojechał – zamiast Simona – ze mną do szpitala. Czułam się głupio na myśl o Petersonie, ponieważ został mimowolnym świadkiem moich małżeńskich problemów i kolejny raz udzielił mi pomocy.

I chociaż ogarniał mnie wstyd, postanowiłam odwdzięczyć się Simonowi. Zasługiwał na to. Tego dnia, po zamknięciu lokalu, wracałam do domu. Na siedzeniu obok leżał kartonik z wielkim kawałkiem ciasta czekoladowego. Nie miałam pojęcia, czy mój wybawca lubił słodycze, ale nic innego – oprócz podarowania wypieku – nie przyszło mi do głowy. Zbliżał się wieczór i słońce chyliło się już ku horyzontowi. Minęłam swój dom i pojechałam na koniec ulicy. W razie nieobecności Simona planowałam zostawić mu ciasto przed drzwiami z karteczką, że było ode mnie.

Gdy zaparkowałam, spojrzałam na wynajmowany przez mężczyznę budynek. Był dość stary – elewacja w niektórych miejscach wymagała odnowienia, na oknach łuszczyła się farba. Ciekawiło mnie, dlaczego Peterson sprowadził się w takie miejsce. Jakoś mi tu nie pasował, aczkolwiek nie potrafiłam sprecyzować dlaczego.

Wysiadłam z kartonikiem z logo cukierni i skierowałam się do drzwi. Schody donośnie skrzypnęły, ledwo na nie stanęłam. Temu miejscu z pewnością nie zaszkodziłby solidny remont. Zapukałam o drewno i czekałam, aż Simon otworzy. W środku panowała cisza, nie dotarły do mnie żadne dźwięki. Westchnęłam pod nosem i załomotałam jeszcze raz.

– Emily? – Głos mężczyzny wyrwał mnie z delikatnego zamyślenia Nawet nie zauważyłam, kiedy stanął w progu.

Przyjrzałam mu się. Miał na sobie biały podkoszulek oraz czarne spodnie, jednak nic ponad to. Kochałam swojego męża, niemniej musiałabym być całkiem ślepa, żeby nie zauważyć, jak atrakcyjnym facetem był Peterson.

– Cześć – przywitałam się, obserwując jego zaskoczoną minę. – Pewnie się mnie nie spodziewałeś... – chrząknęłam delikatnie, kiedy głos ugrzązł mi w gardle.

– Co cię sprowadza? – Simon od razu przeszedł do konkretów.

Zdziwienie szybko zniknęło z jego oblicza, a zastąpiła je obojętność. Czyżbym mu przeszkadzała?

– Przyniosłam ci ciasto. – Wysunęłam przed siebie pakunek. – W podziękowaniu.

– W podziękowaniu? – powtórzył mój nowy znajomy, patrząc na mnie z góry.

Nie wiem dlaczego, ale się speszyłam. O wiele bardziej niż wtedy, kiedy Peterson zawiózł mnie do lekarza. Jednak nie zamierzałam uciekać w popłochu niczym spłoszona dziewica. Byłam dorosłą, trzydziestojednoletnią kobietą.

– Ostatnio pomogłeś mi kilka razy. Dlatego przywiozłam ci ciasto. Pomyślałam, że chociaż w ten sposób będę mogła się zrewanżować. – Przywołałam na twarz delikatny uśmiech, nie chcąc wyjść na ponuraka.

– To nie było koniecznie – odparł ze stoickim spokojem.

Nie przesunął się, aby wpuścić mnie do środka, więc cały czas tkwiłam niemal na progu jego domu.

– Pozwolę sobie mieć odmienne zdanie na ten temat. Poznaliśmy się niedawno, a ty dwa razy interweniowałeś w mojej sprawie. Nie wypadało nie podziękować – wytłumaczyłam.

– Rozumiem. – Simon nie odrywał ode mnie spojrzenia ciemnobrązowych tęczówek.

Nie po raz pierwszy doszłam do wniosku, że temu facetowi brakowało słownictwa. W całym swoim życiu nie spotkałam kogoś tak małomównego jak on. Zaskakiwał mnie tym, a także odrobinę frustrował, bo nie miałam pojęcia, jak się zachować w obecnej sytuacji.

– Mogę wejść? – zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Pomyśleć, że wystarczyło wręczyć mu ciasto i po prostu sobie pójść. Najwyraźniej nie byłam tu mile widzianym gościem, a teraz jeszcze na pewno uchodziłam za natrętną osobę.

Brwi Simona powędrowały do góry. Poczułam, że robię się czerwona na twarzy. Naprawdę powinnam popracować nad dobrymi manierami.

– Możesz.

Peterson w końcu się przesunął, pozwalając mi wejść do środka. W całym swoim życiu wpadłam na kilka niezbyt mądrych pomysłów, ale ten znajdował się w ich czołówce. Niestety było za późno na wycofanie się, nie robiąc przy tym z siebie kompletnej idiotki.

– Weźmiesz je ode mnie? – Ledwo znaleźliśmy się w korytarzu, a gospodarz zamknął za nami drzwi i stanął do mnie przodem. Wskazałam głową na trzymane przeze mnie opakowanie.

– Oczywiście – odpowiedział. Już myślałam, że więcej się nie odezwie, gdy po chwili dodał: – Usiądź w salonie. – Ruchem głowy wskazał mi drogę.

Udałam się więc do pokoju dziennego. Nie prezentował się lepiej niż reszta domu, którą do tej pory widziałam. Nie panował tu bałagan, jednak wszędzie widziałam ślady użytkowania. Pan Bergman, poprzedni lokator, skończył osiemdziesiąt lat, gdy opuszczał to miejsce. Nie miał dzieci, które zadbałyby o jego dobytek. Sam widocznie nie miał już ani głowy, ani potrzeby, aby cokolwiek tutaj ruszyć. Dom stał tak, jak stał.

Usłyszałam gwizd czajnika dochodzący z kuchni, więc odruchowo spojrzałam w stronę wejścia do salonu. Czyżby Simon jednak potrafił być gościnny?

Zamknij się, Em. Wepchałaś się obcemu mężczyźnie do jego domu.

– Mleko, cukier?

Niemal podskoczyłam. Wystarczyła chwila zadumy, a Simon mnie wystraszył. W dłoni trzymał kubek.

– Jeśli pytasz o kawę, to piję czarną. – Przyglądałam mu się, kiedy podszedł do stolika i postawił przede mną gorący napój, po czym usiadł na wprost mnie w fotelu. Wyraz jego twarzy ani przez chwilę się nie zmienił.

Trzeba było trzymać się z daleka.

– Jak noga? – zapytał, gdy gorączkowo zastanawiałam się nad tematem rozmowy.

Przecież nie mogłam siedzieć w zupełnej ciszy przez cały czas. Wyjść teraz też nie wypadało.

– O wiele lepiej. Wróciłam do pracy, chociaż wciąż trochę boli – przyznałam, po czym upiłam dwa łyki kawy.

– To dobrze. – Simon nieznacznie wzruszył ramionami, co przykuło mój wzrok.

Ciekawe, jak długo pracował nad tymi mięśniami. Jak uważasz, Em?

Skrzywiłam się, ganiąc w myślach własną głupotę.

– Coś nie tak? – Mężczyzna pochylił się do przodu, obserwując mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Musiałam zrobić dziwną minę, co zapewne go zaniepokoiło.

– Nie, nic – odparłam pospiesznie. – Przeszkodziłam ci w czymś swoją wizytą?

Zauważyłam włączonego laptopa, jednak gdy tylko o tym wspomniałam, Simon zamknął pokrywę bez cienia uśmiechu.

Doprawdy pierwszy raz w życiu miałam przed sobą osobę, która się nie uśmiechała. Widziałam Petersona trzeci raz od momentu poznania, a jemu nawet na sekundę nie drgnęły usta. Co z nim było nie tak? Nie powinno mnie to interesować, a jednak mnie intrygował, ponieważ był inny niż większość znanych mi ludzi.

– Pracowałem.

– Przepraszam – bąknęłam.

Powinnam wyjść stąd jak najszybciej. Przestałam się dziwić, że Simon patrzył na mnie z niechęcią. Ciągle sprawiałam mu problemy, do tego nachodziłam w domu. Ewidentnie ostatnio było coś ze mną nie tak.

– Za co? – zapytał, zakładając kosmyk włosów za ucho.

– Pójdę już. Muszę załatwić kilka spraw, mam też całe mnóstwo rachunków z pracy do przejrzenia – wymyśliłam pierwsze lepsze kłamstwo, byleby się stąd wydostać.

Może ta wizyta nauczy mnie szanować czyjąś przestrzeń osobistą. A przecież sama nie znosiłam, gdy ktoś naruszał moją.

– Doprawdy? Z chorą nogą? – Simon zjechał spojrzeniem w dół, aż poczułam, że kolejny raz oblewam się purpurą na twarzy i dekolcie.

Uciekaj stamtąd!

– To mnie z niczego nie zwalnia. Nikt nie będzie za mnie pracował – oznajmiłam spokojnie, choć na usta cisnęły mi się również inne słowa.

Tak naprawdę nie miałam komu się wyżalić, zwyczajnie pogadać i od czasu do czasu zrzucić z siebie ciężar tego, z czym przyszło mi żyć, odkąd Jacob stawiał na pracę, a nie na nas. Z drugiej strony nie chciałam komukolwiek się narzucać, zwłaszcza obcemu facetowi. Ewidentnie powinnam odpocząć – nie myślałam jasno.

– Odprowadzę cię. – Simon w żaden sposób nie skomentował moich słów, tylko wstał, więc nie pozostało mi nic innego, jak się ewakuować.

– Dziękuję za kawę – powiedziałam, znalazłszy się na zewnątrz. – Mam nadzieję, że ciasto ci posmakuje.

– Do widzenia, Emily – pożegnał się. Wydźwięk tych słów dawał do zrozumienia, żebym jak najszybciej sobie poszła.

Żadnych więcej niezapowiedzianych wizyt. To jakiś dziwak.

– Do widzenia – wykrztusiłam i zeszłam po schodkach do auta.

Mimo że czułam na sobie wzrok Simona, nie spojrzałam w jego stronę. Gdy zaparkowałam na swoim podjeździe, odezwała się moja komórka. Sięgnęłam do torebki i zauważyłam wiadomość od męża.

„Wrócę późno, nie czekaj na mnie z kolacją. KC. Jacob."

Jeśli sądziłam, że mój dzień nie będzie gorszy, ten SMS dobitnie pokazał, jak bardzo się myliłam. W grobowym nastroju wysiadłam i weszłam do domu. Przeszła mi ochota na gotowanie, zresztą dla kogo miałabym to robić? Rzuciłam torebkę na komodę w korytarzu i udałam się na taras na tyłach. Usiadłam na wiszącej huśtawce, po czym zapatrzyłam się na niewielki ogród.

Nie potrafiłam się cieszyć ze świadomością, że Jacob tak bardzo się zdystansował. Mimo moich próśb, praca pochłaniała go coraz bardziej. Brakowało mi pomysłów, jak ratować sytuację. Marzyłam, żeby było jak dawniej, kiedy nasze głowy wypełniały pomysły na życie i nie widzieliśmy świata poza sobą. Teraz sprawy miały się zgoła inaczej, co mnie bolało coraz bardziej. Okazałam się bezsilna wobec obsesyjnego dążenia męża do zabłyśnięcia w szeregach policji. Brał dosłownie wszystkie sprawy, pracując ponad normę. Z czasem przydzielano mu kolejne, widząc zapał młodego policjanta. Cierpiałam na tym ja, cierpiało moje małżeństwo. Tylko szkoda, że Jacob nie potrafił tego dostrzec.

Zapadł zmrok, gdy wreszcie chłód wieczoru przegonił mnie z powrotem do domu. Po zdjęciu bandażu zauważyłam, że kostka znów delikatnie spuchła, więc posmarowałam ją maścią i położyłam się do łóżka. W pewnym momencie spojrzałam na puste miejsce obok i z moich oczu popłynęły łzy.

Nie spałam, kiedy Jacob wrócił po północy i w końcu przyszedł do sypialni. Nie spałam też, gdy wstawał o szóstej rano, aby stawić się w pracy. A on nawet nie pocałował mnie w czoło. Powitałam nowy dzień w równie parszywym nastroju, w jakim się kładłam. Godzinę później otworzyłam tylne wejście do mojej cukierni. Mary miała przyjść nieco później, ponieważ wybierała się do lekarza i – pomimo moich usilnych próśb, aby wzięła sobie wolne – postanowiła przyjechać.

Powoli zajęłam się wszystkim po kolei: sprawdziłam witrynę z ciastami, dołożyłam brakujących łakoci, przygotowałam składniki na dwa desery, które planowałam później zrobić. Nastawiłam również ekspres do kawy i czekając, aż napój będzie gotowy, powycierałam wszystkie stoliki w lokalu. Niektórzy klienci jedli na miejscu.

– Jak sobie radzisz, Emily? – zapytała Mary, wchodząc od frontu do cukierni jakiś czas później.

Właśnie skończyłam obsługiwać starszą parę. Pożegnałam ich uśmiechem i życzyłam miłego dnia.

– Dobrze. Wszystko w porządku? – zagadnęłam, przyglądając się współpracownicy.

– W jak najlepszym. Zaraz zabieram się do pracy – oznajmiła i założyła fartuszek z logo cukierni.

Włączyła również radio, o którym kompletnie zapomniałam, i po chwili w głośnikach zabrzmiały słowa piosenki The Time Of My Life z jednego z najbardziej znanych tanecznych filmów Dirty Dancing.

Czy cały świat sprzysiągł się przeciwko mnie, aby pokazać, że miłość wokół kwitła, tylko u mnie coś się psuło i nie miałam pojęcia, jak powinnam to naprawić? Nabrałam ochoty, aby przełączyć stację, ale wolałam nie ryzykować pytań ze strony Mary. Już i tak coś podejrzewała, bo kilka razy zapytała, czy wszystko w porządku.

– Zajmiesz się przez chwilę lokalem? Muszę sprawdzić, czy na zapleczu jest mąka – poprosiłam.

– Emily, ja to zrobię. Powinnaś się oszczędzać! – zgromiła mnie, jednak zignorowałam jej słowa.

– Zaraz wrócę – odpowiedziałam i zniknęłam za drzwiami na zaplecze.

Jak się okazało, mąka była potrzebna, więc chwyciłam za rogi wielki pięćdziesięciopięciofuntowy worek i próbowałam przesunąć w stronę drzwi do kuchni, gdzie stały piece. Niestety zadanie okazało się ponad moje siły. Musiałam poprosić o pomoc współpracownicę.

Otworzyłam drzwi i zwróciłam się do Mary obsługującej właśnie jakiegoś mężczyznę:

– Jednak jesteś mi potrzebna.

– Jedna minutka – odpowiedziała. – Mamy klienta. – Posłała mi spokojny uśmiech.

Dopiero teraz zwróciłam uwagę na faceta, który przyglądał się ladzie. On również podniósł wzrok i ze zdumieniem spostrzegłam, że w mojej cukierni stał nie kto inny, tylko Simon Peterson. Aż miałam ochotę przetrzeć oczy ze zdumienia.

– Ja się nim zajmę. – Podeszłam do lady, nie spuszczając spojrzenia z niespodziewanego gościa. – Mąkę przeniosę za moment.

– Sama tego nie zrobisz – mruknęła Mary.

– Wiem. We dwójkę sobie poradzimy. – Wzruszyłam lekko ramionami, po czym zwróciłam się do czekającego Simona: – Jeśli tu przyszedłeś, mniemam, że ciasto ci smakowało. Prawda?

Już sam wyraz twarzy Petersona wiele mi powiedział. Poczułam rozpierającą mnie dumę.

– Było smaczne – odparł krótko.

– Czyli przyszedłeś po kolejną porcję? – dopytywałam.

Rozmowa z nim przez większość czasu przypominała chodzenie po grudzie. Szło bardzo opornie.

– Tak – padło z jego ust.

Czy on z każdym tak „żywo" dyskutował?

– A co chciałbyś tym razem? Znów ciasto czekoladowe czy może coś innego? – Ani przez sekundę nie okazałam zniecierpliwienia.

– Sernik. – Simon naprawdę był oszczędny w słowach.

A nie skąpy? To słowo o wiele lepiej by tu pasowało.

– Powiesz coś więcej? – W końcu nie wytrzymałam.

Na Boga, czy jego te rozmowy nie męczyły?

– Sernik z owocami – chrząknął, a mnie ręce opadły.

Tymczasem Peterson powrócił spojrzeniem do witryny. Musiałabym niedowidzieć, żeby nie zauważyć, jak oblizał usta na widok sernika z brzoskwiniami. Uśmiechnęłam się.

– To nasz popisowy wypiek – przyznałam z dumą, sięgając do drzwiczek gabloty i otwierając ją, aby wyjąć deser.

– Nie mówiłaś, że prowadzisz cukiernię – skomentował, przyglądając się, jak kładłam ciasto na małym stoliku tuż obok.

– Nie pytałeś – stwierdziłam. – Poza tym nie sądziłam, że to ważna informacja – dodałam po chwili. – Powiedz, ile sobie życzysz.

– Całość. Poproszę całość – odpowiedział.

Szybko się rozwija. W takim tempie normalną konwersację zacznie prowadzić za kilka lat.

– Całe ciasto? – spytałam z niedowierzaniem w głosie.

Zamarłam nad nim z nożem w dłoni.

– Tak. Lubię sernik – wyjaśnił. – Coś nie tak?

Chyba poznał po mojej minie, że nieco mnie zaskoczył. Nie to, żeby ludzie nie kupowali wypieków w całości, ale czy on naprawdę zamierzał sam zjeść ten ogromny kawał ciasta?

– Nie, wszystko w porządku – skłamałam, bo przecież nie mogłam powiedzieć, że jeśli pochłonie wszystko, to go zemdli. Cukru w serniku nie żałowałam. – Zapakuję go do specjalnego pudełka.

– Dziękuję. – I znów zapadła cisza.

W całkowitym milczeniu zrobiłam, co do mnie należało i podałam Simonowi pakunek. Kiedy wyciągnął portfel, a z niego kartę, lekko zmarszczyłam brwi.

– Można płacić bezgotówkowo? – Najwidoczniej wziął moją minę za zaskoczenie.

– Oczywiście. – Czasami zdarzało się, że terminal strajkował, ale na szczęście rzadko.

– Drukować potwierdzenie? – Nie wszyscy je chcieli, choć trafiały się osoby, które ich wymagały.

– Nie. Wspomniałaś wcześniej coś o mące. Potrzebujesz pomocy? – Peterson chwycił od spodu swoją zdobycz.

Nie sądziłam, że w ogóle zwrócił uwagę na moją rozmowę z Mary.

– To nic takiego. Nie chciałabym nadużywać twojej pomocy.

Te silne ramiona naprawdę by się przydały, bo worek z mąką był ciężki nawet dla dwóch kobiet. Czasami Jacob wpadał i znosił nam zapasy, ale przyjeżdżał niezwykle rzadko.

– Więc zamierzasz targać worek sama z chorą nogą? – W jego głosie pobrzmiewało niedowierzanie. – To niezbyt rozsądne. Skoro ostatnio ci pomogłem, mogę również i teraz – powiedział beznamiętnym tonem.

– Dobrze – zgodziłam się. Byłabym głupia, gdybym odmówiła. – Chodź za mną.

– Powinnaś mieć tu do pomocy mężczyznę – oznajmił, wchodząc za mną na zaplecze i wzbudzając tym samym konsternację Mary.

– Przejdziesz na salę? Simon się tym zajmie – wyjaśniłam jej pokrótce.

Kobieta nie potrafiła ukryć zdumienia. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że będę musiała wyjawić, kim był nasz gość.

– Oczywiście. – Mary popatrzyła na mężczyznę jak na bóstwo, ale czy mogłam ją za to winić? Simon był atrakcyjnym facetem, a jednocześnie strasznym mrukiem. Na szczęście nie dbałam o to, gdy chodziło o taszczenie ciężkich rzeczy.

– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – odezwał się, kiedy zostaliśmy sami. – Gdzie mąka?

– Tutaj. – Otworzyłam niewielkie drzwi, za którymi leżały worki. – Czasami przyjeżdża mój mąż, jeśli znajduje czas na przyziemne sprawy – wytłumaczyłam bez cienia uśmiechu na ustach.

Zły nastrój, o którym na chwilę zapomniałam, powrócił.

– Coś mi się wydaje, że nie posiada go w nadmiarze – skomentował Peterson, chwytając za dwa worki naraz.

Oczy niemal wyskoczyły mi z orbit. Nie, żebym nigdy nie widziała, jak facet podnosił coś ciężkiego, ale nie miałam dostępu do takich widoków na co dzień. Mięśnie ramion Simona wyraźnie się napięły, niemal rozrywając rękawy koszulki. Jacob był znacznie szczuplejszy i o wiele mniej rozwinięty w tych partiach ciała. Poza tym mój sąsiad nie wyglądał na przeciętnego bywalca siłowni, któremu bicepsy były potrzebne do podrywania lasek. Nie wiedziałam, czy to prawda, niemniej patrząc na niego, człowiek dostrzegał coś więcej; coś, czego wciąż nie potrafiłam określić.

Z tego wszystkiego zapomniałam odpowiedzieć na komentarz o mężu. Simon przeniósł worki, jakby nic nie ważyły i położył je tam, gdzie sobie życzyłam.

– Czy jeszcze czegoś potrzebujesz? – Utkwił we mnie intensywny wzrok.

– Nie, z resztą sobie poradzę. Napijesz się czekolady w ramach podziękowania? – zaproponowałam.

Intuicyjnie czułam, że Peterson nie przyjmie ode mnie pieniędzy.

– Czekolady? – powtórzył, oblizując przy tym usta.

Odwróciłam wzrok, bo zrobiło mi się głupio. To był niezwykle erotyczny gest w jego wykonaniu. Zrugałam się w myślach; przecież byłam mężatką i nie powinnam reagować w ten sposób. Oblał mnie gorąc i już wiedziałam, że policzki za chwilę zabarwią się na czerwono. Jak ja tego nie znosiłam.

– Tak, czekolady. Albo kawy, jeśli wolisz – wymamrotałam. – Na mój koszt.

– Może innym razem. Powinienem iść – burknął.

No cóż, mogłam się tego spodziewać. Simon nie był towarzyskim człowiekiem, dlatego się dziwiłam, że wtedy podszedł do mnie w markecie i zaproponował pomoc.

Może miał lepszy dzień?

– Rozumiem – zabrałam głos, siląc się na obojętność. Nie chciałam, aby Simon pomyślał, że mi na tym zależało. Zwyczajnie pragnęłam się odwdzięczyć, a że jemu brakowało czasu albo chęci, to inna sprawa. – W każdym razie bardzo dziękuję i mam nadzieję, że jeszcze odwiedzisz moją cukiernię.

– Pójdę już – rzekł mężczyzna. – Miłego dnia – rzucił na odchodne, chwytając za swój sernik i skierował się prosto do drzwi.

– Do zobaczenia – zawołałam, gdy złapał za klamkę.

Peterson się nie odwrócił, nie posłał mi uśmiechu ani ostatniego spojrzenia. Wyszedł, zostawiając za sobą aromat swoich perfum.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro