16. Chaos zniesiony. Niezmącony Liść.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

"Jasno, jasno, za jasno do jasnej ciasnej!" - tak wyglądały moje myśli przez następne... ileś tam czasu, którego nie jestem w stanie za bardzo określić.

Bo mimo wcześniejszego strachu i poddenerwowania, po prostu nie mogłam nie zareagować na tą głupią, rażącą biel, która próbowała przeżreć się przez moje powieki!

No cóż... nadal nie nauczyłam się zamykać oczu...

Wylądowałam na drzewie. Znowu.

Ale tym razem był to najzwyczajniejszy pieniek, na którym się rozkraczyłam.
(I wtedy kolejny raz pomyślałam sobie, jak dobrze nie być chłopakiem).

Zsunęłam się parę milimetrów w dół, ale zanim zaczęłam panikować, moje stopy dotknęły ziemi.

Tak - ziemi. A to oznaczało brak kolejnej bezpłatnej wycieczki mojego ciała w głąb ciemności, biczowania przez mokre gałęzie czy...

- Eeeem... Tak, to nie było zbyt twórcze - sama skomentowałam swoje wcześniejsze jęki, ale nie zdołałam nic więcej z siebie wydusić, dostrzegając w oddali wielkie góry. - Czylii Konoha. Aha. No to... fajnie? - zaczęłam zawijać sama do siebie, otrzepując ubranie z tego, co było jeszcze parę chwil temu na drzewie.

Westchnęłam, głośno wypuszczając przy tym powietrze.

- No dobra. Nie jest w sumie źle, bo Konoha, to przyjazne miejsce - próbowałam dodać sobie odwagi, wychodząc na ścieżkę prowadzącą do wioski.

Zaraz jednak zdałam sobie sprawę z tego, że wcale może nie być tak różowo.

- A z drugiej strony - kontynuowałam swoje wywody, idąc jednak powoli w stronę bramy - to skoro oni mnie chcięli, a ja z...pufnęłam, a teraz jestem tutaj i... I to się kupy nie trzyma. Żesz! - Złapałam się za głowę, nie wiedząc już czy mam iść do wejścia Wioski Liścia, czy uciekać gdzie pieprz rośnie.

A w przypadku skapnęłam też, że mogła bym przestać krzyczeć na siebie, kiedy ktoś może mnie usłyszeć.

W zasadzie taka osoba niewiele by się dowiedziała z mojego bredzenia, ale... lepiej nie wyjść przedwcześnie na idiotkę.

"Dobra. Tak więc jedynym sposobem jest sprawdzenie ile głów jest na skałach Hokage" - stwierdziłam już w miarę na spokojnie.
Ruszyłam znowu przed siebie, a potem stwierdzilam, że to, co pomyślałam zabrzmiało sadystycznie.

Tak więc nie odzywając się już do siebie ani w głowie, ani tym bardziej słyszalnie, po paru minutach stwierdziłam, że w skałach są wyryte cztery twarze (chyba), a aura, jak i otoczenie wygląda na miłe i spokojne, więc szkoda mi było się tamtą stronę nie przejść.

"A co, jeżeli na wejściu każą mnie pojmać? - przeszło mi nagle przez głowę, kiedy znalazłam się niemal pod bramą. - Albo jak Kakashi mnie rozpozna i zrobi jakąś dziwną minę, której nawet nie zobaczę, bo on jest przecież...!"

- Irasshaimase! - Odwróciłam się gwałtownie w stronę okrzyku, który najpewniej był kierowany w moją stronę.

Zobaczyłam wtedy dwóch shinobich stojących przy bramie. Głos musiał należeć do jednego z nich (:O jak ja to wydedukowałam?)

Od razu pomachałam w ich stronę na znak powitania, jak do strych znajomych. Nie wiem dlaczego było mi tak swobodnie, ale no cóż...

Chyba po prostu nie miałam się czym stresować! Może poza...

- Zaczekaj. Kim ty w ogóle jesteś? - No właśnie, poza nimi.

W chwili, w której postawiłam parę kroków do przodu, ten, który wcześniej się ze mną przywitał, teraz miał jednak jakieś wątpliwości.

Odwróciłam się przodem do starszego ode mnie chłopaka, który wyglądał jakby przeszedł przez niego mały huragan oraz jego brązowowłosego kumpla.

- Jak się nazywasz? - zadał kolejne pytanie pierwszy z nich.

- Nika - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Tamci spojrzęli po sobie krótko, po czym dla odmiany odezwał się teraz ten drugi.

- Nie zrozum nas źle, ale nigdy cię tutaj nie widzięlismy - stwierdził, a ja zastanawiałam się dlaczego miałaby im przeszkadzać w wiosce obecność jednego, obcego dziecka.

Myślałam też nad jakąś wiarygodną ściemą, ale przez jakieś parę sekund zdążyłam stwierdzić, że dalej będę mówić prawdę.

- Ano... pewnie, że mnie nie widzieliście - odpowiedziałam z uśmiechem. - Ja podróżuję, więc jestem tu tylko przechodem - oznajmiłam, nie spuszczając z pozytywnego nastawienia.

Tamci jednak znowu spojrzęli po sobie, a potem po mnie, chcąc zarzucić kolejnym pytaniem.

- A sama tak podróżu...

- Co z was za shinobi? Pilnowalibyście bramy, zamiast przepytywać jakiegoś dzieciaka! - zawołał do nich jakiś staruszek, uwalniając mnie od dalszego przesłuchiwania.

Tamci natomiast zaczęli wybraniać się, niczym rażenia piorunem.

- Przecież się nie obijamy! - zawołał chłopak ze spiczastymi włosami, ale jego przełożony chyba zignorował ten niegodny jego uwagi komentarz.

- Wracajcie na stanowisko, albo odeślę was do Hokage!

- Hai, hai! - odrzekł posłusznie brązowowłosy, podbiegając do starszego od siebie shinobi. - Chodź Kotetsu - ponaglił swojego towarzysza, który wpatrywał się we mnie jeszcze przez chwilę.

Mnie natomiast oczy rozszerzyły się ze zdziwienia na dźwięk znajomego imienia, ale postanowiłam pomyśleć o tym już po oddaleniu się w głąb Konohagakure.

A ponieważ tamtych dwóch dostawało właśnie po głowie od swojego "szefa", ja miałam okazję do oddalenia się po cichaczu i nie zwracania na siebie uwagi.

Choć pewnie prędzej czy później (stawiam na to pierwsze) i tak wmieszam się w coś, co nie postawi mnie w roli zwyczajnego cywila.

- Rany, jak ja mogłam się nie skapnąć, że to byli oni? - mruknęłam pod nosem, rozglądając się ciekawie na boki. - W sumie Kotetsu miał ten swój bandaż więc... - Zamilkłam, gdy zza rogu wychylił się jakiś starszy ode mnie nieznajomy, który minął mnie w milczeniu.

Kiedy przechodził obok, uśmiechnęłam się na przywitanie, ale nie zauważyłam czy ten gest (twarzy?) został przez niego odwzajemniony.

- No cóż... - kontynuowałam swoje rozważania. - To o czym to ja? - spytałam, stając przed wielką tablicą, na której widniała różowa strzałka, a pod nią połączone ze sobą zielono-białe kulki.

Napis był równie duży, co grafika, ale niestety... po japońsku.

- A trzeba było uczyć się tej hiragany, czy jak jej tam... - wypomniałam sobie, bo rzeczywiście raz nawet do tego zasiadłam.

Niestety skończyło się na tym, że wypisałam sobie pięć samogłosek z tyłu zeszytu, a teraz nawet ich nie pamiętam.

Westchnęłam, odwracając się w kierunku, którym cały czas podążałam. Powstrzymałam się jednak od krzyku, gdy na mojej drodze, znikąd pojawił się jakiś wyszczerzony szatyn, który zamiast się przedstawić czy coś, od razu wyjechał że swoim pytaniem.

- Ty też idziesz na dango? - Zaciekawił się, a na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech.

No tak, mogłam się domyślić, że obrazek na czarnym tle, to parodia dango.

- Ja... nie. Nie mam przy sobie pieniędzy - przyznałam szczerze, pomijając jednak fakt, że w tym świecie, to tak ogólnie nie mam prawie niczego.

- Ja też nie. - Znów usłyszałam komentarz brązowowłosego, który postawił kilka kroków w stronę, którą wskazywała namalowana strzała. - Ale są chyba mówi. Może dadzą mi jakoś na krechę - wyraził swoją opinię, odwracając się do mnie plecami. - Narazie! - Po tych słowach, dał nura między dwoma niskimi budynkami, i tyle go widziałam.

Musiałam jednak przyznać, że poprawił mi humor.

- "Na krechę", tak? - zaśmiałam się. - Może tutaj akurat dają... - Przez chwilę nawet zastanawiałam się czy nie zawrócić i nie pobiec za przed chwilą poznanym znajomym, lecz na mojej drodze stanął sklepik z jedzeniem tak ciekawym, że po prostu musiałam się przy nim zatrzymać.

W końcu były to desery!

- Hmm... Kotetsu i Izumo byli dużo młodsi niż zwykle - mamrotałam, wpatrując się w szybę, za którą stały różnokolorowe łakocie.

Mój brzuch dał wtedy głośno o sobie znać.

No tak. Właściwie nie jadłam już od...

- Od ilu? - Zaczęłam kalkulować, ale jakoś nie za bardzo mi to wychodziło.

Zresztą matma nie miała tu nic do rzeczy. Nie pamiętałam i tyle.

- Nic nie poradzę - westchnęłam, prostując się i zmierzając do straganu z biało-czerwonym daszkiem.

Czas, w którym mogłam beztrosko chodzić sobie po ulicy, nikt mnie złośliwie nie zaczepiał, ani o nic nie oskarżał, kiedy mogłam zwyczajnie nacieszyć się tym i tymi, których miałam dookoła, choć nic nie było mi ani trochę znajome - był naprawdę pięknym czasem.

Wioska Ukrytego Liścia potrafiła zabrać naraz wszystkie zmartwienia, bolączki i troski.

Aura tego miejsca wprowadzała w taką beztroskość...

- Zainteresowana? - Wzdrygnęłam się, słysząc pytanie sprzedawcy, który najwyraźniej zauważył, jak przyglądałam się nieznanym dotąd owocom przypominającym ogromne czereśnie. - To śliwy prosto z granicy Kraju Ognia i Wiatru - wyjaśnił.

- Łoł - zdziwiłam się na głos. - Są... wyjątkowe? - dokończyłam, a moje źrenice powędrowały w miejsce, z którego dobiegły nieco dziwne, zakłócające ten idealny spokój dźwięki.

Czym one mogły być? I co oznaczały? No cóż... zaraz mogę to sprawdzić.
Nie pozwolę na zakłócenie tego pięknego dnia!

Hej! I jak tam myślicie, co znajdę za zakrętem?

"Kiedy znajdziemy się na zakręcie,
co z nami będzie?" xD

A w mediach są te cudowne japońskie śliwy :D

Jeżeli ktoś jeszcze czyta podsumowanie, to powiem tylko tyle, że dzisiaj był taki luźniejszy rozdział w Liściu.
Następny też będzie w tej wiosce.

Później chyba trochę Mgły.

Dwudziestka będzie jedną wielką niewiadomą, ale pozostaje nam jeszcze rozdział dziewiętnasty.
Macie na niego jakiś pomysł? Jakąś postać?

Jeżeli nie, to cóż... będzie niespodzianka ;)

No to matta nē!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro