VIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Burza trwała dokładnie osiem dni. Powietrze przesiąknęło grzmotami i zapachem deszczu. W końcu jednak wyszło słońce, a Jungkook czuł się na tyle dobrze, żeby wyjść z domu, oczywiście w asyście Seokjina. Pan domu musiał widzieć jak jego młody podopieczny przeżywa chorobę, a głównie męczyła go gorączka wywołująca okropne wizje i koszmary. Jungkook nie o wszystkim mu opowiadał, niekoniecznie przez brak zaufania, ale strach, że hyung pomyśli sobie o nim coś zdrożnego, że przestraszy się tego, co siedzi mu w głowie.

Każdy sen wydawał się realny, bardziej niż zwykła melancholijna albo prosta myśl o domu czy abstrakcyjny widok na siebie i jakąś sytuację. W swoich snach, nieważne czy akurat był sobą, czy którymś z mieszkańców rezydencji i tak nie widział, że świat, w którym aktualnie żyje to iluzja.

Słońce uderzyło go w twarz i wreszcie zniknęło wrażenie, że istota z czerwonymi ślepiami obserwuje go z każdego kąta pokoju i domu. Czuł się już zdrowy na ciele. Na nowo silny i zregenerowany. Czekał tylko na moment, żeby przekazać to hyungowi. Ostatnio nie zareagował za dobrze na wieść o jego dalszej podróży. Nie wiedzieć czemu wydawało się, że samo wspomnienie odejścia obudziło w Seokjinie jakiś sprzeciw, ale to zapewne tylko mrzonka. Po co ktokolwiek chciałby go trzymać przy sobie?

Kiedy zachorował tym bardziej czuł się bezużyteczny. Nadal wahał się czy zaproponować Seokjinowi i panu Namjoonowi swoje usługi w jakiejś dziedzinie, by w końcu mógł się na coś przydać. Czuł się okropnie jako darmozjad i obcy człowiek nadużywający gościnności. Do tego choroba, niemoc i wyszło na to, że to jemu trzeba było zaoferować pełną opiekę.

- Ale rześkie powietrze, jedyny plus tak długich burz - zachwycił się Seokjin. Siedzieli razem na wyłożonym marmurowymi płytami tarasie, po bokach osłonionym przez gęste listowie bluszczu, które pięło się ku górze na palach z grubego, dębowego drewna pomalowanego na biało. Z dwóch filiżanek oraz imbryka płynęła pachnąca jaśminem para, a na porcelanowej paterze ustawiono wiśniowe ciastka. Wszystko to wydawało się Jungkookowi wręcz nierealnie idealne i pełne harmonii. Tak nie wyglądało prawdziwe życie. A przynajmniej nie te, które znał od urodzenia - nie jest ci zimno? - usłyszał zamyślony.

- Nie - uśmiechnął się do swojej iluzji idealnego życia, które w każdej chwili mogło się skończyć - cieszę się, że w końcu mogę wyjść na świeże powietrze.

Od kiedy zachorował nie widział również Hoseoka i Yoongiego. To także pokładał jako czynnik szybszego powrotu do zdrowia. Miał zdecydowanie mniej strachu i obaw, choć i tak nie umiał o nich zapomnieć. Przypominali o sobie sporadycznie pojawiając się w krótkich sennych scenach, nie tak rozbudowanych jak pierwszy sen, w którym sam przyjął postać Yoongiego, ale jednak przebijali się przez nieznajome twarze i sceny.

Nigdy wcześniej Kook nie miał aż tyle snów, bywał tak zmęczony, że przykładał głowę byle gdzie i zasypiał zanim zdążył pomyśleć jak bardzo wymęczył go ten dzień i jak podobny będzie kolejny. To chyba znaczyło, że miał za dużo wolnego czasu i bólu związanego z ciałem, aż zaczął szukać sobie obaw wewnątrz. Jakiś niezrozumiałych lęków i wyobrażeń o domownikach tego przybytku.

- Kazałem wietrzyć twój pokój, żeby nie było duszno, ale nie mogłem robić tego często ze względu na twój stan - usprawiedliwił się Seokjin, a młodzieńcowi natychmiast zrobiło się przykro. Przecież niczego mu nie zarzucał.

- Wybacz, Panie. Nie chciałem niczego ci wypominać.

- Ależ mój drogi, wszystko bierzesz zbyt personalnie. To była tylko prosta informacja. Naprawdę, nie przejmuj się i napij się herbaty, bo zrobi się zimna - wytłumaczył mu, chociaż Jungkook nie chciał przyznać, że nie wie co znaczy słowo "personalnie". Zgodnie z poleceniem ujął w obie dłonie delikatną filiżankę i upił łyk lekko gorzkawego napoju. Osobiście wolał alkoholowe i słodkie trunki, ale Seokjin twierdził, że to bardzo zdrowy napar, a on bezgranicznie mu wierzył. Nawet jeśli w niepozornej filiżance w kwiatowy wzór znalazłaby się trucizna, na co wskazywał gorzki posmak.

- Czuję, że mam dużo więcej energii - zaczął, przerywając wypełnioną jedynie szumem wiaterku ciszę. Miał nadzieję, że Seokjin zrozumie aluzję i sam pociągnie temat.

- Bardzo mnie to cieszy. Chętnie pomógłbym ci ją spożytkować, lecz mam dzisiaj do załatwieni kilka ważnych spraw. Ale nie martw się, znajdę ci towarzystwo. Bardzo mi przykro, gdy muszę zostawiać cię samego. Uwierz, że zawsze robię to z ciężkim sercem.

- Nie gniewam się, panie. I tak dajesz mi wiele, więcej niż mógłbym sobie wymarzyć. Czuję się zobowiązany, żeby się jakoś odwdzięczyć.

Seokjin uśmiechnął się delikatnie w filiżankę. Liściasty napar wyraźnie mu smakował, delektował się każdym łykiem.

- Żaden z nas, a zwłaszcza ja nie oczekuje od ciebie odwdzięczania się za cokolwiek. Twoja obecność to dla nas radość.

Sam musiał wiedzieć jak niedorzecznie brzmi radość z jego obecności w przypadku Hoseoka.

- A pan Namjoon? Mówił, że będzie okazja, abym mógł dać coś od siebie. Bardzo chciałbym się jakoś wykazać.

- Jesteś zaraz po chorobie. Naprawdę mój drogi, nie zawracaj sobie tym głowy. O, idzie.

Jungkook zwrócił się zdezorientowany w stronę, w którą spoglądał Seokjin. Od strony bocznego wejścia do okalającego taras ogrodu przechadzał się Taehyung. Miał na sobie lekkie, wygodne ubranie, składające się z błękitnej koszuli, niedopiętej do końca przy obojczykach i szerokich spodni z jasno brązowego materiału. Na nogach nosił odsłaniające nagie stopy paskowe buty zapinane na rzemyki. Włosy jak zwykle miał w uroczym nieładzie.

Szybszy przepływ krwi i chwilowy niepokój minął, kiedy zorientował się, że to najbardziej naturalna osoba w tym domu jeśli chodzi o jego niezapowiedzianą wizytę. Jimin jako jedyny był mu jeszcze przychylny, ale za jego obecnością również nie tęsknił. Blond włosy, filigranowy mężczyzna był prawdziwym kusicielem. Jungkookowi trudno było radzić sobie z pokusami wobec tak chętnej i powabnej istoty. Poza tym ciągle pamiętał swój sen sprzed dwóch tygodni. Zakrwawione porozrywane kolcami gardło i płatki, zakrwawionych róż wypływające z wnętrza jego ust.

- Dzień dobry - przywitał się miło Taehyung - nareszcie ładna pogoda. Aż chce się odżyć na nowo.

- Piękna pogoda widać działa cuda, bo nawet się nie spóźniłeś - powiedział zadowolony Seokjin, ale nie zabrzmiało to ani trochę złośliwe.

- Wiedziałem, że mam dzisiaj ważną misję. Nie mogłem się spóźnić - przy tych słowach spojrzał na onieśmielonego Jungkooka, który nie wiedział, gdzie podziać zmieszany wzrok.

- Powiedziałbym z wami jeszcze chwilkę, ale goni mnie czas. Niedługo południe, słońce już wysoko - stwierdził Seokjin - tylko nie przemęczaj go za bardzo. Dopiero co przeszedł ciężką grypę.

- Spokojnie, hyung. Będziemy bardzo ostrożni - powiedział Taehyung, przysiadając się stolika. Podniósł odwróconą spodem w górę filiżankę i nalał odrobinę herbaty, tak żeby zakryć dni naczynia.

- Powiedzmy, że ci wierzę, mój drogi. Zobaczymy się wieczorem - uśmiechał się do Jungkooka, który czuł jak narasta w nim lekka panika. Cały dzień bez hyunga w tym domu to prawdziwe wyzwanie. Nie znał Taehyunga aż tak dobrze, co więcej był bardzo blisko z Jiminem, który otwarcie go kokietował. A jeśli zechce się teraz za to zemścić? Zazdrość to już poważny powód do zrobienia komuś krzywdy.

- Jak się czujesz, Jungkookie?

- Dobrze, właściwie nie mam już żadnych objawów choroby.

- Podobno było z tobą ciężko. Hyung twierdził, że gorączka rozpalała cię co noc.

- Chyba musiałem odchorować podróż. Przykro mi, że stało się to akurat teraz.

- Nie przepraszaj za coś, na co nie masz wpływu. Ważne, że czujesz się już dobrze. Jest coś co chciałbyś dzisiaj robić?

Nie za bardzo wiedział co ma powiedzieć. Przecież nic nie wiedział o rzeczach, które przystają robić komuś o statusie Taehyunga, jakie mają tu zwyczaje, co lubią robić, co ich nudzi. Nie wiedział nic o takim życiu - bez pracy, obowiązków i zmartwień. Tak mu się wydawało, że bez zmartwień.

- Będę rad towarzyszyć ci we wszystkim co zaproponujesz, panie - wybrnął z pytania.

- Może chciałbyś przejść się do stadniny? Poznasz naszych towarzyszy. A zwłaszcza mojego kochanego Yeontana.

Zgadywał, że chodzi o konie, o których pierwszego dnia wspominał hyung. Lubił zwierzęta. Bywało, że tylko one towarzyszyły mu, gdy rodzina zajęta swoimi, ważniejszymi sprawami nie miała czasu, żeby zająć jakoś czas małemu chłopcu. Czasami spał w chlewiku, żeby nie zamarznąć, albo podjeść trochę gotowanych ziemniaków z koryta. Na samo wspomnienie i widok wiśniowych ciastek posypanych bielutkim pudrem robiło mu się słabo.

- Oczywiście - zgrabnie ukrył ekscytację.

Przeszli przez ogród, gdzie już z oddali na widok wysunęły się zabudowania stadnin i drewniany, belkowy płot. Ciągnął się daleko, jeszcze poza baraki, gdzie zapewne konie miały swój wybieg.

- Umiesz jeździć konno, Jungkookie?

- Umiem - powiedział, z trudem ukrywając dumę, bo jeździł naprawdę dobrze. W swojej wiosce był jednym z najlepszych jeźdźców. Potrafił dosiadać nawet obce konie, jakoś i on i zwierzęta czuli się w swoim towarzystwie spokojnie i pewnie. Umiał dobrze obchodzić się ze zwierzętami, dbał o nie, bo chciał zapewnić namiastkę bezpieczeństwa, której sam nigdy nie doświadczył. Konie były jego ulubionymi stworzeniami - piękne, majestatyczne, długogrzywe i silne. Zdatne do pracy i prezencji. Wierne jak mało jakie żywe istoty.

- Ja szkolę się od kiedy tylko pamiętam, ale jest we mnie jakiś lęk i nie potrafię go opanować. Konie to czują i również są niespokojne. Nie wiem co z tym zrobić.

- Czujesz lęk przed ich dosiadaniem, panie?

- Nie, raczej swoją niespokojną naturą. Wiesz, może wydać ci się to dziwne, ale moje wnętrze jest jak kapryśna pogoda. Zmienia się od ciepłego słońca, do burzy z gradobiciem w przeciągu chwili. Konie są tak empatyczne, że każdy skok nastroju natychmiast odbija się i na nich. To bardzo utrudnia mi chociażby jeden spokojny przejazd.

- Przykro mi, panie. Gdybym mógł jakoś pomóc...

- Może przy tobie będę spokojny. Spróbujemy się przejechać, prawda?

- Jeśli tylko chcesz, panie.

- Taehyung, albo Tae. Tak będzie nam dużo prościej. Ile masz lat, Jungkookie?

- Przepraszam, ale... Ale nie jestem pewny.

- Nie wiesz ile masz lat?

- Przepraszam.

Taehyung położył na łopatkach młodzieńca dłoń. Przez materiał koszuli czuł jak przyjemna i ciepła jest.

- Może uda nam się to ustalić, a jeśli nie, to możesz zacząć od początku, jako nowonarodzony człowiek, który nie musi za nic przepraszać.

- Moja przeszłość nie zniknie tylko dlatego, że sobie tego zażyczę.

- Ciągle myślisz o tym co było. Przecież przeszłość to tylko wspomnienia, które teraz nie mają już żadnego znaczenia, prócz sentymentu. Uczę się tego lat i uwierz mi, że ma nic gorszego niż zadręczanie się przeszłością. Niektóre wspomnienia są wyniszczające i jeśli nie będziesz starał się ich hamować, zaleją cię niczym powódź goryczy. Wszystko przestanie cię cieszyć, stracisz sens tworzenia przyszłości, twoje życie stanie się szare, a wszystko wokół straci znaczenie. Musisz być silny, Jungkookie i brnąć na przód mimo ran.

- Będę się starał. Chcę pomóc ci znaleźć spokój i odbyć tę przejażdżkę. To moja najbliższą szczęśliwa przyszłość.

Taehyung uśmiechnął się promiennie i pociągnął go śmielej w stronę stajni.

Budynki tworzyły niskie kondygnacje. Już z zewnątrz czuł zapach świeżego siana i charakterystyczną woń końskiej sierści. Słyszał także stukot kopyt o kamienną posadzkę oraz miarowe rżenie i drżący oddech. Taehyung przepuścił go przodem, jakby odrobinę stracił na pewności siebie.

Weszli do środka, gdzie od razu pokryła ich ciemność. W powietrzu unosił się kurz, zrobiło się dużo ciepłej, kiedy ściany stadniny zatrzymały wiatr. Jungkook poczuł jak robi mu się przyjemnie błogo, dreszczyk spowodowany zmianą temperatury przebiegł mu po plechach.

- Jak ci się podobają? - zapytał cicho Taehyung. Stanął za jego plecami, ciepłym oddechem owiał jego odsłonięty kark, aż dreszczyk przyjemności przebiegł po skórze jego pleców, niczym maleńkie pajączki.

Zmrużył oczy, by lepiej i szybciej przyzwyczaiły się do ciemności. Wtedy je zobaczył. Cztery potężne konie i dwa odrobinę mniejsze. Wszystkie majestatycznie piękne, wypielęgnowane i zdrowe. Dwa miały czarną jak smoła maść, jednego jedynie grzywę przebijały białe pasma. Trzy kasztanowe, każdy różnił się od siebie minimalnie, jeden tylko odznaczał się naprawdę wyjątkową plamą czarnej sierści na zadzie. Jeden z koni był biały, zgrabny, prawie, że smukły. Już z daleka widział białe, długie włosie grzywy, delikatne jak jedwab.

Podszedł do pierwszego z brzegu, czarnego ogiera z białymi paskami przypominającymi siwiznę. Nie mógł powstrzymać się przed zbliżeniem do pyska zwierzęcia i przyjrzeniem się z bliska spokojnym oczom. Pogłaskał śliską grzywę, była delikatna niczym puch, z przyjemnością zatapiał w niej palce.

- To Mickyo, koń Hoseoka - stwierdził Tae, co natychmiast zbudowało między nim a niewinnym zwierzęciem jakąś niewidzialną ścianę. Odsunął się nieznacznie od konia, a zwierzę nie okazało temu  żadnego zainteresowania. Nadal wpatrzone w nieokreślony punkt poruszało lekko grzywą i pochylało się co jakiś czas, aby nabrać do pyska odrobinę owsa.

- A to Yeontan - podszedł do jednego z dwóch prawie, że identycznych kasztanowych wierzchowców - mój słodki rozrabiaka.

- Rozrabiaka?

- Lubi uciekać, chyba sprawia mu radość, że trzeba za nim gonić. Jest trochę jak piesek. Prawda, kochany uciekinierze? - zapytał i przystawił czoło do końskiego łba. Jungkooka rozczulił ten widok. Nie umiał sobie nawet wyobrazić, jak więź Tae i Yeontana może nie być na tyle silna, by odbył jedną, spokojną przejażdżkę. Wyglądało jak starzy, dobrzy przyjaciele.

- Weź konia Jimina, to ten z boksu obok. Nazywa się Coco i szczerze powiedziawszy ciężko odróżnić go od Yeontana. Są jak bliźniaki - powiedział Tae i wyprowadził swojego konia z boksu na wyłożone sianem przejście.

Wyszli na zewnątrz, gdzie zajęli się zakładaniem siodeł i całego sprzętu. Zwykle Jungkook jeździł na oklep. Profesjonalny sprzęt do jazdy kosztował krocie, a jego przejażdżki zwykle oznaczały sprowadzenie jakiegoś uciekiniera do domu państwa, u których pracował, albo nielegalne przechodzenie przez zagrody gospodarzy i pożyczanie konia na kilka godzin.

Potrafił jednak osiodłać konia, a i Tae radził sobie z tym bardzo dobrze. Zarówno Coco jak i Yeontan były bardzo spokojnymi zwierzętami, trochę ciekawskimi jedynie, bo co rusz trącały siebie nawzajem, lub zajmujących się ich przygotowaniem do jazdy mężczyzn.

Usadzenie się w siodle było dla Jungkooka niesamowitym przeżyciem. Znów mógł podziwiać mijane krajobrazy z wysokości końskiego grzbietu, czuć wiatr na twarzy i pracę mięśni zwierzęcia, a to uczucie było uzależniające. Co prawda nie mógł rozwinąć pełnych prędkości, bo Tae jechał spokojnym kłusem, a i Coco nie porywał się do pełnego pędu. Zgrabnie pokonywał przeszkody susami i przebierał kopytkami jak prawdziwa dama. Aż ciężko uwierzyć, że to koń Jimina który kojarzył się raczej z brakiem granic i obaw.

Z początku podróż przebiegała bezproblemowo. Przemierzali puste pola sunąć po polnej ścieżce coraz dalej od rezydencji u zbocza gór. W pewnym momencie jednak, tak jak przewidział Tae, Yeontan zaczął się niepokoić. A niepokój ten pogłębiał się wraz z przebytą drogą. Zatrzymywali się co jakiś czas, aby uspokoić zwierzę, obecność Kooka działała na niego pozytywnie, ale i tak czuć było w jego aurze i zachowaniu brak bezpieczeństwa. Co jakiś czas przystawał bez powodu, zwalniał, lub rżał albo wbijał kopyta w ziemię. To zachowanie udzielało się powoli i Coco.

Zatrzymali się przy leśnym strumieniu. Konie musiały się napić, a było tu przyjemnie i trochę zbyt gęsto, żeby mogli dalej brnąć na przód. Musieli wybrać inną trasę.

- Myślę, że moglibyśmy przejechać jeszcze kawałek w przód, jest gęsto, ale w oddali widać przebłyski, czyli las będzie się kończył - powiedział Jungkook, przyglądając się gęstwinie.

Tae do tej pory zajmował się Yeontanem ale teraz usiadł na kamieniu przy strumyku i ochlapał wodą kark. Zimne krople wdarły się pod jego koszulę.

- Co o tym myślisz?

- Myślę, że powinniśmy już zawrócić.

- Już?

- Yeontan jest zmęczony, zwykle nie wybiera się na tak dalekie przejażdżki, a jeszcze musimy przebyć te samą drogę. 

Koń na zmęczonego nie wyglądał, jedynie na zniecierpliwionego. Był aż zanadto pobudzony, nie potrafił ustać w miejscu i Jungkook miał  wrażenie, że jeśli za chwilę nie ruszą, to tak jak przepowiadał Tae może im uciec.

- Dobrze, jeśli tak uważasz to wracajmy.

- Wybacz, wiem, że pewnie chciałeś zażyć trochę więcej wolności.

Wolności Jungkookowi nigdy nie brakowało. Widać, że Tae nadal go nie znał, bo inaczej zupełnie przeciwnie tłumaczyłby jego brak sprzeciwu.

- Tae, czy nie uważasz, że powinienem już odejść?

- Ale że teraz? Gdzie chcesz odchodzić?

Ciągle to samo pytanie. Gdzie chcesz odejść? Tym jednym stwierdzeniem trzymali go w szachu, bo to prawda, że nie miał dokąd wrócić. 

- W dalszą podróż.

- A chcesz odejść?

Zastanawiał się nad tym bez przerwy i paradoksalnie nie miał pojęcia czego chce. Pragnął zostać przy Seokjinie, ale gdzieś tam głęboko chciał również wrócić do rodzinnej wioski jako ktoś znaczący, żeby odegrać się na tych, którzy go wygnali. Jeszcze jedna jego cząstką chciała spotkać się na nowo z rodziną i dawnymi przyjaciółmi. I to wszystko tworzyło w nim uczucie zagubienia. Nie umiał się zdecydować, bo każdy wybór pozbawiał go czegoś ważnego. Wolałby, aby ktoś pokierował jego losem. Byłoby o wiele prościej.

- Czy to co chce ma jakieś znaczenie?

- Jak możesz wątpić, że twoja wola nie ma dla ciebie i osób, którym na tobie zależy znaczenia?

- Komu na mnie zależy?

- Nie zauważyłeś jak Seokjin hyung o ciebie dba, jak Namjoon hyung broni cię przed Hoseokiem, jak bardzo Jimin jest tobą oczarowany?
- ostatnie słowa wprawiły go w osłupienie. Powiedział to bez kropli pretensji, ni wyrzutu - podobnie jak ja - przyznał, a serce Jungkooka zamarło - zostań z nami dopóki nie poczujesz się pewny, że chcesz odejść.

- Nie chciałbym żebyście zostawiali decyzję mnie.

- Dlaczego? Nie czujesz, że powinieneś wybierać za samego siebie?

- Jakoś nigdy nie wychodziło mi to na dobre.

- Zawsze musi być ten pierwszy raz, Jungkookie - uśmiechnął się słabo. Dopiero wtedy Jungkook zauważył, że mężczyzna nie wygląda zbyt dobrze.  Przez białe światło dnia jego policzki wydawały się bledsze i bardziej ostre, prawie zapadnięte. Wyglądał na zmęczonego, a jego cera straciła opalony koloryt - usiądziesz obok mnie? - zapytał, przesuwając się na kamieniu.

Niewielki opór pojawił się w ruchach i pewności Kooka, ale zrobił to, o co prosił go Tae. Przysiadł obok, a głowa zwieńczona ciemnymi loczkami oparła się o jego ramię. Czuł intensywny zapach wanilii spomiędzy czarnych pukli. Taka sama woń jak ta otaczającą Jimina. Używali tych samych perfum, a może nie musieli. Wystarczyło intensywnie połączyć dwa ciała, które przesiąkały wzajemnymi aromatami, cieczami, uczuciami.

- Tae - zaczął nieśmiało.

- Tak?

- Jesteście braćmi? - zapytał cicho.

- A czy to ma jakieś znaczenie?

- Bardzo chciałbym to wiedzieć.

- To czy pochodzimy od jednej matki nie ma znaczenia dla miłości jaką darzymy się wzajemnie. To przywiązanie i zaufanie stworzyło naszą rodzinę. Nie każda z rodzin może się takim poszczycić.

Rodzina Jungkooka z pewnością nie może. Chciałby kiedyś poczuć się przynależny i potrzebny do jakiejś grupy ludzi, zaufać im na tyle, by nie bać się odrzucenia i wykorzystania.

Siedzieli w ciszy, słuchając jedynie szumu wody w strumyku i wzajemnych oddechów, kiedy zawiał silniejszy podmuch, a z listowia niedaleko wzbiło się w powietrze stado ptaków.

Wtedy Yeontan osiągnął swój limit. Zerwał się w górę na tylne kopyta i począł szarpać się tak mocno, że udało mu się zerwać i ruszyć w gęstwiny, zanim Tae i Jungkook zdążyli chociażby do niego dotrzeć i próbować go uspokoić.

- Yeontan! - zawołała za nim zrozpaczony Tae, jakby koń zupełnie jak pies miał go zrozumieć i wrócić.

- Spokojnie, znajdę go - zadeklarował się Kook.

- Nie! Nie zostawiaj mnie tu samego - szarpnął go za rękaw Tae - proszę wracajmy do domu. Zna drogę, na pewno pobiegł tam.

- Jesteś pewny? Jeśli teraz za nim ruszę...

- Po prostu wróćmy! - zdecydował stanowczo mężczyzna i zwrócił się w stronę Coco - chodźmy,  Jungkookie.

Młodzieniec ostatni raz spojrzał w gęstwiny ciągnące dalej w nieznane i nadal niepewny swoich działań, skierował się w stronę domu braci. Miał nadzieję, że Yeontan naprawdę trafi do domu, inaczej będzie miał potworne wyrzuty sumienia, że za nim nie ruszył. Lecz Tae tego nie chciał.

Kiedy mijali kolejny zagajnik chwycił nieśmiało dłoń Tae, aby dodać mu otuchy. Twarz młodego mężczyzny na nowo nabrała kolorów, a ciepło skóry przywodziło na myśl bezpieczeństwo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro