VII. Wino lekarstwem na wszystko

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tygrysia księżniczka zmagała się z kłębowiskiem czerwonych nici, które z każdą chwilą zdawało się coraz bardziej plątać i piętrzyć. Meng, otrzepawszy ręce z przylegających do nich nitek, wypuściła powietrze przez usta. Powoli opadając na stół, włókienka zadrżały i zafalowały pod wpływem oddechu dziewczyny. Jun zerknęła na nią, niezadowolenie wydąwszy wargi.

– Ech, naprawdę masz do tego dwie lewe ręce, siostrzyczko – mruknęła i ku uciesze Meng przyciągnęła porzucony kołtun czerwieni w swoją stronę.

Księżniczka wyciągnęła przed siebie ręce i ze znudzeniem zaczęła bawić się jedwabistym rękawem szaty. Jęknęła, gdy poczuła piekące ogniki, kiedy złożony wachlarz sporych rozmiarów, zderzył się z jej palcami.

– Auć! A to za co? – Łypnęła na Henge z tlącym się w oczach wyrzutem. 

– Naprawdę do niczego się nie nadajesz. – Pokręciła głową boginka.

Lekko wytknęła koniuszek języka, kiedy w skupieniu zawiązała wstążkę, tym samym kończąc pracę nad kolejną czerwoną beleczką i odłożyła ją na powoli rosnący stosik.

– Nie wyżywaj się na mnie, bo jesteś zła na Yi! – burknęła księżniczka w odpowiedzi, energicznie rozmasowując obolałe miejsce.

Twarz Księżycowej Bogini pociemniała na wzmiankę o mężu.

– Przysięgam... ten skończony leń – syknęła. – Zrzucił na mnie już połowę obowiązków, a nawet z tym muszę się bawić!

Meng oparła brodę na dłoni, pozwalając kosmykom długich włosów rozsypać się po stole.

– To czemu dałaś się w to wplątać? – spytała rozbawiona.

Nachmurzona mina Henge wskazywała, że w jej opinii żarty Meng osiągnęły już zupełny niż. Księżniczka się tym nie przejęła – zachichotała, obserwując boginkę, która osunąwszy się na krześle, odchyliła głowę w tył i wydała z siebie zbolałe westchnięcie. 

– Bo jeżeli ja tego nie zrobię, to on na pewno też nie, a wtedy staruszek Yue go przetrąci. Poza tym to byłaby katastrofa i musiałby liczyć się z reperkusjami... – Henge zacisnęła usta w cienką linię i uciekła wzrokiem, próbując powstrzymać wypełzające na twarz rumieńce.

Meng uważała to za niesamowicie urocze – oboje z Yi udawali zobojętniałych na swoje losy, kiedy tak naprawdę bardzo się o siebie troszczyli. A za każdym razem, gdy prawda wychodziła na jaw, zachowywali się, jakby dopuścili się ciężkiego grzechu. Księżniczka wymieniła z Jun roześmiane spojrzenia.

– Dowiecie się, co mam na myśli, jak spędzicie setki wieków z takim... – fuknęła rozeźlona Henge, ale w jej oczach chwilę później zatańczyły złośliwe iskierki. Rozciągnęła usta w lisim uśmiechu. – Poza tym muszę przecież dopilnować, żeby miał cię czym powiązać z twoją ziemską Próbą, prawda? – zwróciła się do Meng, która usłyszawszy to, cała się najeżyła.

Szturchnęła boginię pod stołem. Nabrała powietrza w usta, nerwowo spoglądając w stronę Shena. Stał nieopodal i przyglądał się ciemnemu niebu, rozświetlonemu przez srebrzyste gwiazdozbiory. Henge przysłoniła usta, ale zaraz machnęła ręką, zobaczywszy, że nie zwracał na nie uwagi.

On jedyny jeszcze nie wiedział, co czekało Meng. Wolała to na razie przemilczeć – obawiała się, że znowu mógłby zrobić coś głupiego. A jeżeli dowie się o tym dopiero w dniu Próby, przynajmniej nie będzie miał wielkiego pola do popisu.

Tak naprawdę – żałowała, że powiedziała o Próbie komukolwiek. Teraz musiała wysłuchiwać teorii na temat śmiertelnego żywota, zgryźliwości albo cudownych rad, które wcale w niczym nie pomagały.

Już bez nich nadchodząca wyprawa przyprawiała Meng o ból głowy i bolesne kłucie w żołądku. Miała przeżyć jako śmiertelniczka sześćdziesiąt lat – poznać sfery egzystencji, o których nawet nie zdążyła jeszcze wiele rozmyślać. Zakochać się, wyjść za mąż, założyć rodzinę, zestarzeć się. Wszystkie jej pierwsze razy miały zaistnieć tylko po to, aby poznała czym były zawód i cierpienie. Księżniczce wydawało się to niezwykle niesprawiedliwe. Bóstwa schodziły na ziemię, przed tym przeżywszy wiele tysiącleci, smakując życia wcześniej – ona nie miała jeszcze okazji tego zrobić. Ba, niewielu o podobnym dziewczynie statusie w ogóle decydowało się na ten krok – ich qi było wystarczająco silne i bez tej Próby.

Cudownie.

Spuściła wzrok i przygryzła wargę. Czuła się, jakby ktoś ją okradał – z całej słodkiej beztroski, jaką w sobie miała.

Poczuła delikatny dotyk na plecach i odwróciła się w stronę Henge. Bogini spoważniała – emanowała autorytetem, a z jej oczu biła wiedza nabyta przez wszystkie lata spędzone na przemierzaniu świata.

– Kochanie, jak wrócisz, to uświadomisz sobie, że spędziłaś tam naprawdę niewielki ułamek swojego życia. Dwa miesiące zatoną w latach, które nadejdą, a nawet między tymi, które już minęły. – Zauważywszy nieprzekonany wyraz twarzy Meng, lekko się uśmiechnęła. – Zawsze możesz też skosztować wody ze Źródła Zapomnienia i zburzyć ten most po przepłynięciu rzeki – powiedziała i ścisnęła dłoń księżniczki.

Kąciki ust Meng delikatnie uniosły się w górę, ale oczy dziewczyny nadal lśniły niepewnością. Księżycowa Bogini miała rację, ale ta czasem była niewystarczająca, by przynieść ulgę. 

Spojrzała na stos czerwonych nici, splecionych w równiutkie rolki. Nici przeznaczenia, które wiązały dusze w pary i pozwalały im odnaleźć się między wcieleniami, nucąc dla nich pieśni pisane przez los. Nici, których tajemnic nie znał nikt oprócz staruszka Yue.

Meng oparła rękę o szorstki kamień i przylgnęła do niej policzkiem. Trzymana w dłoni buteleczka – niestety już pusta – zderzywszy się z twardą skałą, wydała głuchy pogłos, który poniósł się echem między obsypanymi pudrowym różem drzewami. Ciepła woda błyszczała, oblana księżycową poświatą, a włosy dziewczyny falowały na jej powierzchni, przypominając rozlany atrament.

Księżniczka marzyła, aby lecznicze właściwości źródła przedarły się do jej wnętrza i ukoiły żarzący nerwy strach i niespokojne wątpliwości. Ale na te dolegliwości nie potrafiło nawet pomóc wino, tłoczone z darów Jesiennego Gaju. Meng westchnęła zrezygnowana i ukryła twarz w zagłębiu ramienia. Uniosła wzrok, dopiero kiedy Qiu zaczął ją trącać nosem, usiłując zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. 

Zmarszczyła czoło, widząc przed sobą złocisty połysk. Mimo że alkohol zdążył otępić zmysły księżniczki – od razu wiedziała, do kogo należały czubki butów, które znalazły się niebezpiecznie blisko jej nosa.

– Nie pozwalasz sobie na za wiele, księżniczko? – mruknął książę i nachylił się nad Meng, wyciągając z jej ręki buteleczkę po winie. – Bezwstydny tygrys, mam nadzieję, że tego nie rozlałaś. – Pokręcił głową w wyraźnej dezaprobacie.

Nie miała siły przejmować się obecnością cesarskiego syna, ale pretensjonalny ton zawsze potrafił sprawić, że iskrzyła w niej wola walki.

– Nie powinieneś mnie stąd wyrzucać... – wymamrotała, nie do końca wyraźnie i uniosła się na łokciach. Próbowała spojrzeć mu w oczy, lecz wzrok dziewczyny płatał złośliwe figle, nie chcąc się na niczym skupić. Energicznie machnęła głową najpierw w prawo, a potem w lewo, próbując rozgonić oszołomienie, ale z marnym skutkiem. – To twoja wina, że się tak okropnie czuje, te wszystkie Próby...!

Złoty Smok uniósł brwi w pełnym politowania wyrazie i westchnął, przyłożywszy palce do skroni.

– Moja wina? Co za leniwy tygrys. Zresztą, myślisz, że nie wiem o tym, że od tygodnia kręcisz się po moich ogrodach? – Na jego usta zabłąkał się już dobrze znany księżniczce uśmieszek.

Czyli pozwalał jej tu przychodzić! Bardzo zdenerwowało ją, że mały sekret okazał się jedynie litościwym gestem. Nie miała zamiaru podsycać satysfakcji księcia, wynikającej z domniemanej dobroczynności, więc zmieniła strategię: 

– Bardzo dobrze... Sam powinieneś mi zaproponować, żebym skorzystała z tego źródła, ty bezwstydny smoku! – Wbiła palec wskazujący w jego pierś i zdziwiona rozchyliła usta, kiedy syknął z bólu. Na początku nie wzięła tego na poważnie, ale cofnęła się, gdy książę podparł się o ziemię, aby utrzymać równowagę, a na jasnej szacie zaczęła rozpływać się czarna plama. – Co... Jesteś ranny? – Zmierzyła go wzrokiem, ale odpowiedziało jej jedynie milczenie. 

Odetchnął i zacisnął palce na materiale, przykrywając dłonią zranione miejsce.

– To nic – odparł w końcu. – Jeżeli raczysz zwolnić moje źródło, to zaraz nie będzie po tym śladu.

Naprawdę uważał ją za głupią... W taki sposób rany mogły skazić tylko demoniczne ostrza. Nawet magiczne źródło nie mogło ich zaleczyć, jeżeli wcześniej nie zostały odpowiednio oczyszczone. Zmarszczyła nos – wrócił ze swojej wyprawy już ponad tydzień temu. Dlaczego nadal nie poprosił, aby obejrzał go medyk? Ach, na pewno nie miał zamiaru jej tego wyjaśniać, dlatego chwyciła go za ramiona i przymknęła oczy. Otoczył ich wir pomarańczu i czerwieni, wirujących w zapalczywym tańcu. Uśmiechnęła się pod nosem, usłyszawszy oburzone mruknięcie księcia – chyba pierwszy raz udało się jej go zaskoczyć.

Gdy liście opadły stali pośrodku sypialni księżniczki. Popchnęła go na leżankę, na której usiadłszy, zamrugał zdezorientowany.

– Pokaż mi – zarządziła Meng, a książę spojrzał na nią, jakby zwariowała. Westchnęła, prosząc w myślach wszystkich bogów, którzy powrócili już do Koła Karmy, aby użyczyli jej cierpliwości. – No pokaż. Nie będę pytać, czemu jeszcze się tego nie pozbyłeś, ale trzeba to oczyścić. – Naburmuszyła się, kiedy nic nie odpowiedział. Podeszła do niego i złapała za poły złotej szaty. – Dobrze, zrobię to sama.

Książę wytrzeszczył oczy, a jego twarz wykrzywiła się w niedowierzaniu. Meng nie zwracała na to żadnej uwagi, zmierzywszy wzrokiem szeroką szramę na piersi mężczyzny – sączyła się z niej mazista, czarna substancja, a skóra naokoło mocno się zaogniła.  Rozłożyła dłoń, w której zmaterializowała się okrągła buteleczka. Słodki zapach rozniósł się po komnacie, gdy podważyła wieczko paznokciem. Polała jątrzącą się ranę sporą ilością płynu. Książę wciągnął powietrze i syknął. Wino zachlapało jego szatę, spływając strumieniem po wyrzeźbionych mięśniach.

– Czy ty właśnie oblałaś mnie winem? – Brwi księcia niemal zetknęły się z linią hebanowych włosów.

Meng zrobiła niezadowoloną minę, zdając sobie sprawę, co insynuował.

– To nie byle jakie wino, a z owoców śliw rosnących w Jesiennym Gaju Zachodniej Puszczy. Jestem pewna, że o nich słyszałeś. Cóż, ich właściwości pozostają niezmienne w każdej formie – rzekła, kładąc zbyt mocny nacisk na poszczególne sylaby. Był to efekt wewnętrznej walki, którą prowadziła z nadal otumanionym językiem, usilnie odmawiającym dziewczynie posłuszeństwa. – Więc tak, właśnie oblałam cię winem, mój drogi książę. – Nie zważając na wyraz twarzy Smoka, wylała jeszcze odrobinę zawartości buteleczki. Odarła kawałek szaty z rękawa i przykryła nim zranione miejsce. – Przytrzymaj to. – Nie czekała na reakcję księcia i sama ujęła jego dłoń, przyciskając ją do szramy.

W odpowiedzi tylko zmierzył ją kamiennym wzrokiem. Wydęła usta i pochyliła się nad nim. Objęła twarz księcia dłońmi, kciukami unosząc kąciki ust. Nie mogła powstrzymać rozbawionego parsknięcia – musiała przyznać, że w tej wersji wyglądał uroczo.

– Na Buddę, uśmiechnij się czasem. Patrzysz na mnie, jakbym nie wiem, co ci zrobiła!

Książę westchnął i pokręcił głową, uwalniając się z uścisku dziewczyny.

– Nikt cię nie nauczył, że kobietom nie wypada się tak spoufalać z mężczyznami, księżniczko? – Już chciała coś prychnąć w odpowiedzi, ale zobaczyła w jego oczach zabarwione złośliwym cieniem iskierki.

Podążyła za jego wzrokiem, spojrzawszy w dół. Źrenice dziewczyny zmieniły się w dwa pełne księżyce.

Cały czas miała na sobie jedynie przemoczoną do cna bieliźnianą szatkę, która kusząco przylegała do ciała i szczelnie opinała jej kształty.

Odskoczyła od księcia jak oparzona i oplotła się ramionami. Szybko osuszyła materiał, czując pełzające po policzkach i nosie ciepło.  

Książę, przechyliwszy głowę, lekko się roześmiał. Szczerze i bez wyrafinowanej złośliwości. Wtedy pierwszy raz tak naprawdę mu się przyjrzała. Miał delikatne rysy twarzy, ale mocno zaznaczone policzki. Gęste brwi i ciemne rzęsy, które nadawały spojrzeniu wyrazistości. Pełne, rumiane usta – zauważyła, że ich lewy kącik unosił się w górę nieznacznie wyżej od prawego, kiedy się uśmiechał.

Miał naprawdę ładny uśmiech.

Spuściła wzrok, przyłapując się na przydługim przyglądaniu.

– Dobrze, teraz naprawdę powinna zniknąć, jeżeli wymoczysz ją w źródle – zmieniła temat, nerwowo skubiąc paznokieć. Książę skinął głową i wstał, kierując się do wyjścia. Spojrzała na niedbale zarzuconą szatę i nadal widoczną klatkę piersiową mężczyzny. Kolejna fala gorąca przetoczyła się przez policzki księżniczki. – H-Hej! – zawołała za nim.

Zatrzymał się i rzucił jej pytające spojrzenie.

– Coś jeszcze?

– Ubierz się! Nie możesz tak wyjść! – Podążyła za nim Meng.

Czy naprawdę musiał w ogóle korzystać z drzwi? Jakby nie mógł użyć magii! Musiał się nad nią pastwić, mimo że właśnie mu pomogła.

Rozciągnął usta w przebiegłym wyrazie.

– Niepokoisz się, że ktoś zobaczy do jakiego stanu mnie doprowadziłaś, księżniczko? – spytał.

Wyszli na dziedziniec, przyciągając skonsternowane spojrzenia strażników. Mimo oficjalnych pokłonów nie potrafili ukryć szoku spowodowanego widokiem Złotego Smoka, a ponadto roznegliżowanego. Mogła sobie tylko wyobrazić, co się uroiło w ich głowach. Zwłaszcza że nadal miała na sobie jedynie tę nieszczęsną bieliznę! Znowu o tym zapomniała... naprawdę pragnęła się zapaść głęboko pod ziemię. Dobrze, że mieli chociaż tyle przyzwoitości, żeby się na nią ostentacyjnie nie gapić.

–  Lan... – jęknęła zrezygnowana, po raz pierwszy zwracając się do niego po imieniu.

Odwrócił się z chytrym grymasem na ustach i skinąwszy jej głową, rozpłynął się we mgle, jak gdyby nigdy nic. Miała ochotę go udusić.

Zamiast tego skierowała się żwawym krokiem w stronę komnat, czując na sobie ukradkowe spojrzenia strażników.

– Zajmijcie się sobą! – rzuciła na odchodne, znikając we wnętrzu Księżycowego Pawilonu.

Rip moje zaliczenia, zamiast których powstał kolejny rozdział xD

Yue Lao – staruszek spod księżyca – bóg małżeństwa i miłości w chińskiej mitologii. Według legendy prowadził księgę przeznaczonych par i łączył je z pomocą czerwonych nici:)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro